czwartek, 13 września 2012

Słowackie góry, czeskie piwo, słowiańskie laski.



Sierpniowy poranek, delektujemy się kawą, psiule pilnują procesu. Niespodziewanie pan oznajmia
- Jedziemy na urlop nad morze.
- A ile będzie trwał nasz urlop? - Zadaję pytanko. Nie muszę znać odpowiedzi, bo i tak wiem, że nie więcej niż tydzień, nie możemy na dłużej zostawić firmy. - Możesz jechać sam, bo nie będę się tłukła samochodem ponad 500 km, żeby tylko popatrzeć na morze, bo jak znam życie nie będzie pogody! - Oznajmiam stanowczo. Szczerze mówiąc chodzi mi nie tylko o pogodę, a o możliwość normalnego wypoczynku z psami, nie chcę bez przerwy spotykać tabliczki z napisem " Z psami wstęp wzbroniony".
Pan oczekiwał na inną odpowiedź, dlatego jest trochę zaskoczony.
- To może w góry? - Proponuje niepewnym głosem.
- Góry mogą być. - Odpowiadam bez entuzjazmu w głosie.
- No to jedziemy do Czech! - Mówi mąż, dobrze wie, że się ucieszę z takiej propozycji. Lecz muszę trzymać markę i sucho odpowiadam:
- Ok.
Sytuację ratuje Bafulec, który zaczyna skakać, jak oszalały, bez przerwy powtarzając:
- Hura!!! Jedziemy do Czech, jedziemy do Czech!!!
- A co to jest te Czechy? - Pyta nasz Maniuś, który jeszcze nie miał okazji zwiedzania innych krajów.
- Stary, Czechy to gulasz z knedlikami, placek po węgiersku, polędwica w śmietanie! - Radośnie oświadcza Bafulec, który ma pole do popisu. - Nasi Państwo gustują w czeskim piwie, nie rozumiem, dlaczego im tak smakuje, osobiście wolę kotlet z omacką, pyszne kiełbaski, ale cóż, każdy ma własne upodobania.
- Już lubię te Czechy. - Mówi rozmarzony Maniuś.
Na szybko załatwiamy parę spraw, pakujemy walizki i ruszamy w drogę. Psy są bardzo podniecone podróżą, ale grzecznie obserwują świat przez szybę samochodu. Nareszcie jesteśmy w Czechach, wtedy pan oznajmia, że tak naprawdę to jedziemy na Słowację. Czechy, Słowacja, jaka różnica, byleby jak najdalej od domu, żeby na chwilę zapomnieć o problemach. Decydujemy się coś zjeść i grzecznie pytamy u kelnerki czy możemy wejść z psami, odpowiedź jest nam znana, ale musimy udawać dobrze wychowanych Polaków. Zapraszają nas do środka restauracji i tutaj przychodzi pora na zdanie egzaminu z grzeczności, od tego zależy czy będziemy brali psy ze sobą. Jestem trochę spięta, bo dobrze wiem, do czego są zdolne nasze smrody, lecz psy zachowują się wzorcowo i obiadek mija w miłej atmosferze, ruszamy dalej. Kilka przystanków, mała jazda pomiędzy psami, spowodowana zmęczeniem i jesteśmy na miejscu. Jest dość późno, dlatego podziwiać widoki będziemy dopiero jutro.
Czy marzyliście kiedyś o raju? Otworzywszy oczy, w pierwszej chwili pomyślałam, że umarłam i jestem w raju. Otaczały nas boskie widoki: góry tonęły w gęstych chmurach, a pod nogami leżało przepiękne jezioro. Warto było tyle jechać, żeby to zobaczyć. Szybkie śniadanko i ruszamy zwiedzać okolice. I tutaj czeka nas wielka niespodzianka: nasze psiule wywołują powszechny zachwyt, co chwila ktoś nas zaczepia, żeby zrobić z nimi zdjęcie, pogłaskać je, wytarmosić. Chyba nie muszę mówić, że psy znajdują się w siódmym niebie. Coś czuję, że moja ciężka wychowawcza praca pójdzie na marne. Zwiedzamy okoliczne miasteczka i moji chłopaki cała trójką podziwiają Słowaczki, prowadząc męskie rozmowy w stylu:
- Ładna, co, też mi się spodobała.
Nie będę im tego wypominała, jakby nie patrzeć, jesteśmy na urlopie, to niechaj sobie pomarzą. Trochę wypoczęliśmy, ruszamy dalej, czeka na nas Chopok. Maniuś nie ma na koncie wejścia na żaden ze szczytów, także czeka go nie lada wyzwanie. Zaopatrzeni w wodę i prowiant dzielnie ruszamy w drogę. Bafulec chyba ma coś z koziołka, bo góry to jego żywioł, czuje się, jak ryba w wodzie. Maniuś na początku jest podniecony, lecz w miarę tego, jak wchodzimy, co raz wyżej, jego podniecenie topnieje, jak lody na słońcu. Pies zaczyna marudzić, że on w cale nie chciał tutaj jechać, że na dole też jest dobrze, że w ogóle jedziemy już do domu i że jak sobie chcecie to maszerujcie, ale on nigdzie dalej nie idzie. Dopinguję go smaczkami i jakimś boskim cudem docieramy na sam szczyt! Podziwiamy widoki. Kocham góry, dlatego chcę, żeby rodzina podzielała moje zamiłowanie. Jeśli chodzi o męża i Bafulca, to jestem tego pewna, a Manieczek, no cóż, mam nadzieję, że z czasem się przyzwyczai. Powrót to przygoda, nasz pan nie lubi wracać tą samą drogą i wybiera ścieżkę, która jak się okazuje, jest bardzo stroma. Tutaj doświadczamy, jaką naprawdę siłę mają zaprzęgowce, bo nie schodzimy, a lecimy w dół i zostaje nam tylko się modlić do Pana Boga naszego, żebyśmy nie skręciliśmy sobie karków. Wreszcie jesteśmy na dole, nie szkodzi, że zeszliśmy parę kilometrów od miejsca, gdzie zostawiony jest samochód, najważniejsze, że jesteśmy cali i zdrowi, czego przed chwilą nie byłam taka pewna.
Czas szybko leci, musimy wracać, ponieważ chcemy jeszcze zahaczyć Czechy, bo jakże inaczej, przecież tak je kocham. Zwiedzamy piękne czeskie miasteczka, delektując się czeskim piwem i czeską kuchnią. W ciągu tygodnia chłopaki zachowywały się wzorcowo, lecz na koniec musiały pokazać, na co ich stać. Weszliśmy do małej restauracji, zamówiliśmy obiadek, piwo i grzecznie spożywamy pyszne potrawy, prowadząc miłą biesiadę. Psy żebrzą przy stole, nic nie narusza spokoju, do chwili aż do restauracji wchodzi para z goldenem. I tutaj chłopaki pokazują, co potrafią: w jednej chwili zrywają się z miejsc, talerze, kufle lecą na podłogę:
- Głupi pepiku, jak śmiesz tutaj wchodzić?!! Buraku ty czeski! - Wrzeszczą, jak oszalałe, sypiąc wyzwiskami.
Błyskawicznie się wtrącam, gotowa ze wstydu zapaść się pod ziemie. Kelnerka grzecznie nas uspokaja, że nic się nie stało i pyta, czy przynieść piwo. Pan się zgadza, chyba chce się upić i udawać ładunek, lecz ja sobie na to nie mogę pozwolić, bo jesteśmy dość daleko od miejsca, gdzie się zatrzymaliśmy, dlatego proszę o lody. Stół wysprzątany, piwo i lody przyniesione, udajemy, że nic się nie stało. Maniuś wykłada nochala na stole i robiąc maślane oczka mówi:
- Też chcę lody.
- A w łeb?!! - Pytam chłodnym głosem, którego tak się boi cała rodzina. Pies błyskawicznie nurkuje pod stołem i udaje, że go nie ma. Kończymy obiad, mając dość kwaśne miny. Przykro, że ten ostatni wieczór został zepsuty. Rano ruszamy w drogę powrotną. Urlop się skończył. Psiule, wyczuwając, że trochę narozrabiały, siedzą cicho, jak myszy.
Jesteśmy w domu, wychodzę z nimi na spacer, podczas którego spotykamy mężczyznę. Chłopaki radośnie rzucają się na mizianka, bo się przyzwyczaiły do tego pod czas urlopu, lecz faceta jakby huraganem odrzuciło. Zaskoczone, ze zdumieniem i niedowierzaniem na pyszczkach, na chwilę siadają.
- Wiesz, co, stary, już tęsknię za Słowacją.- Mówi smutnym głosem Maniuś.
- Eeech... Tylko tyle mówi mój mały filozof.
Patrzę na swe kochane psy, widzę mądrość, która płynie z ich oczu i w sercu zgadzam z nimi:
- Ja też, chłopaki, ja też...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz