wtorek, 5 marca 2013

Amanda - Diabeł za skórą


Heyka Eskimosi!

   Mam na imię Amanda, mam 4 lata i siedziałam w więzieniu.
   
   Za co siedziałam? Nie wiem dokładnie. Ona mówi, że to dlatego, że mam diabła za skórą. Nie wiem co to jest diabeł, ale jeśli to coś podobnego do pcheł, to na pewno nie. Bo otóż ja, i tym się szczycę, pcheł za skórą nie mam. Ani jednej. Więc raczej Ona nie ma racji (jak zwykle). Zresztą rozsądźcie sami. Oto moja historia:

   Najpierw zabiłam barana. No, to znaczy nie najpierw, bo już jakiś czas byłam na tym świecie. Mieszkałam w górach. Miałam tam dużo wolności. To znaczy, żeby było jasne: ta wolność była ciężko wypracowana. Najpierw musiałam przyzwyczaić moich Eskimosów do tego, że wychodzę. Wiecie, oni nie zawsze to lubią. Próbowali mnie jakoś powstrzymywać, ale umówmy się, to było żałosne. Jakieś niby ogrodzenia, jakiś pseudo kojec… No bądźmy poważni. No wiec jak już im pokazałam, że nie ze mną takie sztuczki, to sobie któregoś dnia pomyślałam, że na wolności jest całkiem nieźle. I że wcale nie musiałabym wracać, gdybym się umiała sama wyżywić. Od myśli do słowa, od słowa do czynu i po jakiś dwóch dniach obserwacji oddało mi się wypatrzyć starą, tłustą i nieostrożną sztukę. Poszło całkiem sprawnie. Ach! Jaka ja byłam z siebie dumna! Nie uwierzycie! Mówcie mi: Kill Bill!

   No ale oni chyba lubili tego barana. Była afera i w ogóle. I musiałam zmienić lokum. Ale w sumie wyszło nieźle, bo trafiłam do takiego jednego, co mnie woził w trasy. Samochodem dostawczym jeździliśmy. Zawsze razem, tylko we dwoje, jak para łabądków. Albo jak wilk i wadera. No wiecie miłość, obchody terenu i wspólne posiłki dopóki śmierć nas nie rozłączy. Ale czasem mnie w tym samochodzie zostawiał na zbyt długo. Zwykle czekałam, ale rozumiecie, kiedyś mnie złość taka wzięła, bo czekałam i czekałam,  a on nie przychodził. Chciałam iść po niego, ale ten cholerny samochód zamknięty i klops. Ale od czego ma się ten pomyślunek: wykombinowałam, że jak się przegryzę przez tylną kanapę to tam będzie raczej jakieś wyjście. No bo reszta otworów ze stali lakierowanej, więc nawet ja bym nie przegryzła. Prawie mi się udało, ale on wrócił. Nie był zachwycony. No fakt, że kanapa trochę ucierpiała, musiałam przecież rozpruć materiał i wybebeszyć gąbkę żeby się dostać do gołych sprężyn. Ale żeby od razu tak się pogniewać? Mógł mnie zabrać ze sobą, to nic by nie było.
   No i przestałam z nim jeździć. Na domiar złego zakochał się w jakiejś lasce, która próbowała zająć moje miejsce. No nie kochana: już ja ci pokażę kto tu jest suczką Alfa. No więc jak zostawałyśmy same to rozpoczynałam tresurę. Pomyślałam, że jak dam jej popalić to się w końcu wyniesie. Udało się hmmm… połowicznie. To ja się w końcu musiałam wynieść…

   No i trafiłam do raju. To była świetna rodzina z dużym domem. Masa dzieciaków, a każdy chował dla mnie po kieszeniach jakiś smakołyk. I było się z kim bawić. Ona na wszystko mi pozwalała, on chyba mnie lubił. Niestety sielanka nie trwała długo. On zniknął, a my musieliśmy się przenieść do maleńkiego ciasnego lokalu o gorszym standardzie. W mojej misce było coraz bardziej pusto, ona wciąż zapłakana, zarobiona, na nic nie miała czasu. Nie było chętnych na długie spacery. Rano cała rodzina się gdzieś rozłaziła. Bardzo mnie to wszystko denerwowało. Wyłam żeby zwołać stado, bo moim zdaniem należało się zebrać, usiąść i ustalić, że wracamy do poprzedniego domu i do szczęśliwego życia. Bo tu… Tu wszystkim było źle! Pierwszego dnia zwołanie ich zajęło mi wiele godzin. Ale w kolejnych wyłam głośniej i zaczęli przychodzić szybciej. Z ubogą miską też sobie poradziłam. No bo przyznajmy: głodu w tym domu nie było. Tylko jedzenie pochowane. Ale takie tam schowki. Jak ten kojec u górala. Bez sensu zupełnie. Nauczyłam się otwierać szafki kuchenne, chlebak, drzwi do kuchni i już byłam o włos od rozpracowania drzwi do lodówki, kiedy…
   Musiało pójść o ten schab. Wiedziałam, że jak zjem całe półtora kilo to będą kłopoty. Chciałam im trochę zostawić, ale rozumiecie, to był pyszny, świeży kawałek świni. Ona bardzo rzadko przynosiła coś takiego z polowania. Zwykle do pobrania z kuchni pod nieobecność rodziny było co najwyżej masło.  No więc już jak go jadłam, to spodziewałam się że będą kłopoty. Ale żeby od razu do więzienia??? Bo to chyba za to. No bo przecież nie za wycie w wynajętym mieszkaniu. Wycie było uzasadnione. Każdy to zrozumie.

   Policja przyjechała, rodzina płakała, a ja poszłam siedzieć. Nie było źle: spacerniak kilka razy dziennie, miska, jak dla mnie trochę pustawa, ale żarcie dobrej jakości. Dojeść za bardzo nie mogłam bo do stróżówki nie wpuszczali. Ja głodowałam a oni co na mnie patrzyli to gadali o „odchudzaniu”. Nie wiem co to takiego, ale jak to kiedyś dorwę to rozniosę na strzępy. Bo przez to masła do chrupków nie dostawałam. „Odchudzanie” zjadało całe masło. Za każdym razem! Celę dzieliłam z takim jednym. Fajny był i nie podskakiwał, więc jakoś się dogadywaliśmy. No ale on miał krótszy wyrok. Zabrali go. Wiedziałam co robić: wyłam, żeby zwołać stado. Niestety nie zadziałało…

   Wyrok dostałam ponad 4 miesiące. Mówię Wam, to całkiem długo. Ale wytrzymałam. Kiedy policja mnie zabierała myślałam, że to koniec mojej niedoli. Ale nie. Bo trafiłam TUTAJ. Jak Wy to mówicie? Z DESZCZU POD RYNNĘ. Niezbyt to mądre powiedzenie jak na Eskimosów, bo kto widział rynny w igloo. Należałoby powiedzieć: „ze śniegu w przerębel”, albo jakoś tak. Ech… Jak zwał tak zwał. Ja na to mam określenie krótkie: POPRAWCZAK!
   Tu jest gorzej niż w więzieniu. Myślicie, że to nie możliwe? Więc proszę: niby dom i rodzina, ale nic mi nie wolno. Nie pozwalają spać na łóżku, rozumiecie? Dom, a ja na wyrko nie mogę?! Co to za dom w ogóle! No i się złoszczą jak kradnę. Staram się nie przeginać, bo nie chcę znów iść na odsiadkę, ale rozumiecie… Złodziejstwo to powołanie! Nie mogę też na nikogo warczeć i szczerzyć zębów, ani na nich, ani nawet na listonosza. Nie wolno mi nikomu odbierać (ani siłą ani podstępem)  jedzenia i uciekać, zabawki dostaję tylko kiedy akurat jestem spokojna i nikogo nie mam ochoty poturbować. No to po co mi wtedy zabawki?

    Na początku myślałam, że to będzie łatwe. Pamiętacie jak ustawiłam tą laskę u kierowcy? No więc myślałam, że z nimi pójdzie tak samo. Wiecie: zęby, pazury, warki, szczeki, wycie, amok i szał. Pełny asortyment. A oni nic. Pogryzłam ich, poturbowałam, dałam do zrozumienia, że mnie te ich głupie zasady i cały ten poprawczak w ogóle nie dotyczy, a oni nic. NIC. Twardo przy swoim.

   No i jest jeszcze pies. Raptor. Niuniuś na niego mówią. On nie wchodzi na kanapy, nie kradnie i w ogóle, cholerny ideał. No, po tylu latach w poprawczaku to ja też bym nie kradła. A najgorsze, że on trzyma z nimi sztamę. I NA MNIE KABLUJE! Co za drań. Pomyślałam, że jak się go pozbędę, to będzie mi łatwiej wprowadzić swoje zasady. Wiecie, Eskimosi w końcu zawsze ulegają. No i wytoczyłam mu wojnę. I chyba przegięłam. Tak go walnęłam w oko, że pojechał na pogotowie. I to był koniec marzeń o moich porządkach w poprawczaku. Bo na tym pogotowiu coś się stało mojej Eskimosce. Nie wiem, krolpe na pchły jej dali, czy szczepionkę na wściekliznę. Bo wróciła wściekła. I teraz mam krótko. Nic nie mogę. Rozumiecie: NIC. Żadnych smakołyków, żebrania, żadnych wycieczek do kuchni, bo ona ma jakiś szósty zmysł i nawet jak film ogląda, to zawsze mnie przyłapie. Pozamieniali klamki na gałki, żebym sobie drzwi nie otwierała. Schowek z karmą zamykają na klucz. A za każde pokazanie zębów temu ich Niuniusiowi dostaję taki op… że byście nie uwierzyli. Karcer normalnie! Karcer nie poprawczak.

  Ona mówi, że robię postępy. Bo już nie kradnę i nie próbuję zabić Raptora (próbuję trochę, ale jak ona nie patrzy. Bo nie lubię kiedy się wścieka. Jest wtedy trochę groźna i w ogóle, wiecie, hałasu tyle robi i rękami macha. Żadna przyjemność na to patrzeć). Toleruję nawet te ich nadęte koty, co są wredne jak oni wszyscy. Jedzenia z rąk nie wyrywam i wiem co to znaczy „Amanda ogarnij się” (to taka komenda, żeby nie skakać na Eskimosa i nie próbować mu miski z żarciem wyszarpać, tylko że trzeba usiąść i być bardzo grzeczną jak ten lizus Raptor, to się szybciej miskę dostanie). Nie pokazuję też zębów, przynajmniej im (bo lizusowi pokazuję, jak nie patrzą) i nie skaczę na ludzi ani w zabawie ani w ogóle. Staram się i dzięki temu jakoś się tu trzymam.

   Ale błagam, jak ktoś mnie słyszy: zabierzcie mnie stąd. Najlepiej do jakiegoś domu, w którym psom wolno wszystko, lodówki się nie zamyka, barany są po to, żeby je zabijać, masło dają zamiast chrupek i z każdego polowania przynoszą świnię. Którą dają psu całą, bez zbędnej obróbki termicznej. Zabierzcie mnie, bo jak tu dłużę zostanę to mnie przerobią na takiego świętego psa jak Raptor. I co się wtedy stanie z moim diabłem za skórą???

List ten spisała 
Wasza Amanda.

PS.
Wieści z poprawczaka z ostatniej chwili. Poszliśmy grać w piłkę do ogrodu. Znalazłam tam oczko wodne, pełne brązowej, przedzimowej wody ze zgniłymi liśćmi. Mówię Wam: WYPAS. No więc się wykąpałam aż po uszy. A potem, jak ona była zajęta zbieraniem moich kup do wiaderka, poszłam do domu i, zamaskowana zgniłym zapachem starej wody, ukradłam paczkę płatków czekoladowych i pół jabłka. Płatki zjadłam całe, ale jabłka nie zdążyłam, zostały mi już ledwie cztery pestki do pożarcia jak ona wróciła. I się domyśliła, że to było jej jabłko. Którego nie dojadła, bo przyszedł listonosz i my z Raptorem się pobiliśmy, bo każde z nas chciało pierwsze listonosza dopaść, zabić, rozszarpać jego torbę i iść na spacer po jego śladach. No i ona, chyba na pocieszenie, za to że nam tego listonosza zabić nie pozwoliła,  zabrała nas do ogrodu, w piłkę grać. I o jabłku zapomniała...   A JA PAMIĘTAŁAM!