środa, 6 listopada 2013

06.11.13 Wędrowiec - 6 odcinek.






 Wyłonił się z cienia, szczelnie owinięty peleryną niczym duch, wprawiając w konsternacje obydwóch strażników bramy. Goła dupa która właśnie wypłynęła w jednym z kawałów zawisła w powietrzu przyklejając się do ust zbaraniałego dowcipnisia.  
Poczucie humoru tych dwóch zupełnie nie przemawiało do Wędrowca.
-Otwierać!
Wydał polecenie bez zbędnych wstępów, tym swoim beznamiętnym wzbudzającym strach głosem. Nie miał zamiaru niczego tłumaczyć smarkaczom udającym strażników, ani im ani nikomu innemu.
-Nie mamy rozkazu- Cichutko odpowiedział  jeden z młodzieńców. Z przerażeniem stwierdzając że w jego gardle boleśnie rozsiadła się wielka kolczasta klucha. Nie pozwalająca normalnie mówić i oddychać. Nerwowo szarpał  złote, suto namarszczane i chyba mocno niewygodne szarawary, oglądając się przy tym co i rusz na swojego towarzysza, bezskutecznie szukając w nim oparcia.
-Macie ja jestem rozkazem.
Chłopak przełykał głośno ślinę. Nie był w stanie wykrztusić słowa.
     Wędrowiec mocniej zacisnął szczęki, starał się zebrać w sobie by nie wybuchnąć śmiechem. Przestraszony strażnik w ciągu tak krótkiego okresu czasu nieświadomie zademonstrował mu spory zestaw pociesznych min nie licujących z wykonywaną służbą. Na dodatek cały czas niezgrabnie podskakiwał. Wyglądało na to że złote ciżmy z długimi wykręconymi do góry noskami były sporo za ciasne. No cóż albo reprezentacyjny wygląd albo wygoda, tu z jakiś powodów postawiono na to pierwsze z marnym skutkiem
-Panie zrozum nie możemy. Musisz poprosić o audiencje- Zapiszczał nienaturalnie, i zaczął w komplecie do podskoków, malowniczo trząść złotymi portkami. Oczy zaszły mu łzami jeszcze chwilka a się rozpłacze.
-NIE ja  nie muszę o nic prosić króla lecz raczej on mnie!
         Opiekun uznał że dalsze  dyskusje z wystrojonymi jak pajace strażnikami są zbędne. Wyciągnął z kieszeni peleryny bladą poprzecinaną siatką błękitnych żyłek dłoń. Przykurczył palce a potem  uwolnił z ręki wir świszczącego lekko opalizującego powietrza. Zagwizdał na psy, które zjawiły się natychmiast, przymilnie łasząc się do jego nóg.
W wieczornej ciszy rozległ się dźwięk  przypominający głośne cmoknięcie. Nie oglądając się za siebie wszedł wraz z psami w strumień stworzonego przed chwilą drgającego powietrza i zniknął.
-Gggdzie on jest? Co siiię ssstało?
Szczękające zęby mocno utrudniały mówienie milczącemu do tej pory piegowatemu strażnikowi
-Znikł??
Ten odważniejszy przecierał po raz nie wiadomo który oczy, zapomniał nawet o zaciasnych butach.
-Gddzie znikł? Nie możżnaa sobie tak znikać!!!!
               Rozglądali się niepewnie z nadzieją że to wszystko było sennym majakiem. Poważnie zastanawiając  się czy nie przemilczeć całej sprawy przed dowódcą. Wiedzieli że się wścieknie, a wtedy strasznie leje po pyskach. Nie słucha tylko zapamiętale bije, pal licho jak tylko ręką gorzej gdy napatoczy mu się bat, albo kufel piwa.
Ten mniejszy z nadzieją poklepał się po namarszczanych szarawarach. W niezliczonych fałdach materiału  zlokalizował schowaną tam przed służbą buteleczkę. Wyciągnął ją była pełna. Poczuł lekkie rozczarowanie,  jeszcze nic nie pili nie mógł więc być pijany. Odkręcił zakrętkę i wlał całą zawartość do gardła. Udając że nie słyszy próśb kolegi o choćby jednego małego łyczka. Miał zbyt skołatane nerwy by się dzielić lekarstwem.
-No znikł! Gdzie znikł?? Jak znikł? On znikł o matko znikł. Co to będzie? Gdzie znikł?- Histeryzował ten w zamałych butach
-Ojj będdą kłopoty to zzza dużo jjak na mojjją głowę- Spokojnie powiedział właściciel flaszeczki po czym głośno beknął.

3 komentarze:

  1. Oj, będzie się działo, będzie :) Czytałam manuskrypt, dlatego gorąco POLECAM!!!!!!!!!!!! To wyjątkowa lektura, zresztą jak wszystko co Jolka pisze :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje drogie panie i zachęcam do dalszej lektury !

    OdpowiedzUsuń