niedziela, 17 listopada 2013

Pako - globtroter



Pako i jego podróże, małe i te duże. 

Od urodzenia Pako podróżuje. 


Kosmici po raz pierwszy pojechali po Pakistańca do Poznania, gdzie jak sama nazwa miasta wskazuje, doszło do pierwszego zapoznania. 

Była już prawie wiosna, ale na granicy lasów wielkopolsko – lubuskich Pako i jego nowi ludzie zatrzymali się w lesie, gdzie leżał jeszcze śnieg.
Tam odbyli pierwszy spacer z kuleczką puchu z ostrymi kłami. Jeszcze wtedy na tyle maleńką, że puszczoną luźno, trzymającą się nogi, i z ludzką  wiarą, że malamut to pies, któremu można zaufać.
Po 3 latach podróży i spacerów stwierdzono, że malamutowi zaufać można, nigdy Ciebie nie zawiedzie, będzie leżał koło Ciebie w chorobie, lizał Cię po twarzy, uwali się na nogach, nie da o sobie zapomnieć przez cały dzień.
 Ale gdy pojawi się sarna, kot, kolorowy, krzyczący i biegnący berbeć, ewentualnie liść spadający bardzo interesująco z drzewa, niesamowicie fantastyczna, czarna szeleszcząca nieziemsko reklamówka, zaufanie mówi dobranoc, albowiem wita nas Pan Instynkt.
Kosmici do Pana Instyntku nie mają zaufania.
Z uwagi na to, iż Pan Instynkt nie pyta o zgodę kiedy się pojawia, kosmici wprowadzili niezłomną  zasadę, zaufanie przez kontrolę. 

No ale miało być o podróżach.
Pako to globtroter. 
W swoim trzyletnim życiu odbył następujące duże i małe podróże, gdzie poznał:

- Puszczę Białowieską, gdzie gonił, dobra chciał gonić, przebiegającego nieopodal, zerwanego ze snu żubra, (i nie był to żubr w butelce, choć „dobrze jest posiedzieć przy żubrze”), ale kosmici 2 ciałami i ośmioma kończynami, przytrzymywali Pakistańca bo chcieli, żeby jeszcze przez chwilę był  ich ukochanym psem, spacerował po pięknej puszczy i nie wszedł do rezerwatu Żubrów, bo były tam wilki, oraz jechał ciuchcią, z czego zadowoleni byli tylko kosmici,


- Rumię i Bałtyk, więcej niż raz, gdzie korzystał z psiej plaży, unosił się na słonych falallalalach i kopał największe doły w kuwecie, której nie ogarniał, wtedy trochę dotknął wolności, kąpał się codziennie wbrew woli kosmitów w żabiej sadzawce, w skali obrzydliwości 7 na 10, po czym rechotał w ukryciu, 


- Trójmiasto, w tym Gdańsk, gdzie lansił się przy Neptunie i usiłował go olać, 

- Kaszuby, gdzie fisiował w Borkowskim jeziorze, wycieczkował z kosmitami nad morze i grał z nimi w kosza, 

- stolicę Niemiec, niejednokrotnie, gdzie uczył się szczekać po Niemiecku, (podróże kształcą), zostawił cioci futro na brązowej kanapie, gościł na mega fajnym wybiegu dla psów, z ławkami dla kosmitów, gdzie zakochał się a pewnej włochatej Niemce rasy labrador, zranił łapę przy wieży telewizyjnej, 

- stolicę Polski, nie raz, a 2 razy, gdzie odwiedził mamę Ulę i przyrodnią siostry Sheynę oraz ciocię Ewelinę, gdzie zapoznał Beksę, która nie chciała się z nim bawić, bo była już stateczną damą, 


- stolicę wielkopolski, niezliczoną ilość razy, gdzie poznał Lunę, 



zwilżał futro na Malcie,


oddał labradorowi na wybiegu, jednak trochę ucierpiała jego Pani, bo broniła cwaniaczka, pobawił się ze świętej pamięci nieodżałowanym labradorkiem cioci Pati, Skipperem, po którym do dziś wszyscy płaczą, zapoznał również synka tej samej cioci Pati labka Barneya, który trącał go anteną telewizyjną, kąpał się w Warcie i stwierdza, że Poznań jest wart poznania, 

- wyspę Korcule, w Chorwacji, gdzie uczył się szczekać po Chorwacku, pierwszy raz płynął mega promem, dzielił się swoją karmą z Chorwackimi kotami, które okazały się szczwanymi lisami, odnalazł w sobie górską kozicę skalistą, gdy pewnego spaceru Pan uparł się, że idziemy skałami, a Pako gnał jak młody gniewny, oraz poznał smak wody bardziej słonej niż Bałtyk, 


- Kończyce Małe, gdzie zapoznał m.in. uciekiniera brata Bolka i siostrę V – jak Vendetta, zrobił dziurę w palcu Pani Bolka, bronił łysego i ogólnie był wykończony tyle było roboty, żeby całe to stado ogarnąć, 


 - Tarnawę, gdzie w lecie od czasu do czasu weekenduje z Happy i Flotą, kuma się z wieśniakami, którzy pewnie się przedstawiają, ale to pozostaje Paka tajemnicą, kąpie się w stawie pożwirowym, gdzie płynąc widzi swoje łapy, gdzie fajnie pachnie końską kupą i jest rzeka, gdzie bardzo lubi chłodzić fafule, 

- Józefów, gdzie kąpie się w bardzo czystym jeziorze cioci Oliwki, bawił się z bardzo męczącymi chłopcami, aż Pani musiała oszukać chłopców, że pies śpi, bo pies był na ostatnich łapach, 

- Uście, gdzie bawił się znowu z Roxą i Czesiem, zerwał kolejną linkę do prowadzania i odwiedził sąsiadów, celem zapoznania dwóch przemiłych buldożków francuskich, odwiedził dancing pod chmurką i kąpał się w śmierdzącym jeziorze, co było fajne, tylko dla Paka,

  
 
- Lubikowie, gdzie kopał dziury i kąpał się z prawdziwymi nurkami, których początkowo się bał, ale jak się okazało, że jego kosmita też jest nurkiem to przyjaźnie wył,


- w Niesulicach, gdzie ewidentnie łamał zakaz kąpania oraz zapoznawał wszystkie miłe suczki, które również odpoczywały na kempingu,


Pakowi wiele można zarzucić, ale szczerze to podróżnik idealny. 

Wprawdzie nie pakuje się sam, ale jest najmniej kłopotliwym uczestnikiem każdej wyprawy (choć przy Pani, nikt nie ma szans, w sensie największej kłopotliwości i kłótliwości). 

Pako ma swoją torbę podróżną, kocyk podróżny, miski podróżne.
W torbie znajduje się niezbędnik malamuta: chrupki (sucha karma- wg Pako, zbędny balast), gotowane piersi kurczaka (zapas na co najmniej jedną dobę), kurze łapki, psie markizy, psie biszkopty, tchawica suszona, piłka do tenisa, wkręt do ziemi z metalową 20 metrową linką, bidon podróżny, 2 ręczniki, woda, książeczka zdrowia i paszport, psia apteczka, drewniana kość, gumowa piłka, żółta typu Konga. 
Posłanie się nie zmieści więc jedzie dodatkowo obok (luźna myśl mnie naszła, żeście powariowali).

Wiadomo, że przed podróżą jest wybiegany, wysikany, odpowiednio wcześnie nakarmiony, ale przecież w mega długiej podróży bywa różnie, ale to pies „nie ma problemu”, jakby co, mnie nie ma, aż nie dojedziemy.
Nie zgłasza głodu, nie domaga się przystanków, nie śpiewa, nie marudzi, nie piszczy, nie wierci się, nie pyta ile jeszcze, nie mówi zwolnij, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z podróżą. 

Do wcześniej przygotowanego legowiska (Pako nie jeździ w bagażniku, bo wyje, jakby go ze skóry obdzierali, a poza tym, w końcu to wspólna wyprawa) polegającego na wyrównaniu poziomu siedzenia walizką, żeby miał większą powierzchnię do spania, i położeniu koca, po zapięciu w pas i szelki co oczywiste, Pako zasypia.
Budzi się gdy się zatrzymujemy, załatwia się, zjada i śpi dalej. 

Tak pokonaliśmy drogę do Chorwacji, do Puszczy, do Warszawy i wszędzie gdzie było bliżej.
Nie pies, anioł.
No to komu w drogę temu malamut. 


2 komentarze:

  1. Z tego co pamiętam w Kończycach też były kąpiele błotne i nie tylko ;) Fakt instynktowi nie nalezy ufać;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pan Instynkt jest najlepszy :) No i fajnie, że Pako tak pięknie zachowuje się w aucie :) U nas dłuższe podróże są problematyczne, bo Puzon nie chce spać podczas jazdy, mimo że jeździ od szczeniora. On obserwuje co się za oknem dzieje...

    OdpowiedzUsuń