niedziela, 8 grudnia 2013

08.12 Wędrowiec. Nie słuchajmy wiatru czytajmy!



- Nie mamy więc wyjścia musimy sprawdzić to sami. Wiktorze co sił w nogach pędź do kuchni, niech  gotują wodę, a dużo. Powiedz, że chcę wziąć kąpiel. Nie musisz mnie odprowadzać wiem gdzie jest moja komnata. Co do moich zmysłów możesz być spokojny jeszcze nie oszalałem, choć lubię pomoczyć się w bali. I to często.
-Tak panie.
       Wiktor okazał się być szybkonogim, energicznym młodzieńcem. Poruszał się dziwnie trochę tak nie naturalnie. Jego górna część wychylona była niebezpiecznie do tyłu, tak jakby reszta ciała nie nadążyła za nogami. Polecenia wykonywał jednak bez zbędnych pytań, natychmiast. Co zostało zaliczone mu na plus. Takiego właśnie potrzebował człowieka, właśnie teraz gdy był zmęczony i rozdrażniony.
               Komnata Opiekunów teoretycznie powinna istnieć w każdym budynku zamieszkałym przez władzę sprawującą rządy w danym kraju i większym mieście. Nie wiedział na ile zmieniły się realia, ta jednak przetrwała, pozostała nietkniętym sanktuarium.
Strach a może poszanowanie tradycji nie pozwoliły kolejnym zarządzającym zamkiem, nic tu zmieniać. Szerokie miodowo brązowe łoże staranie wykonane z orzecha o baldachime z delikatnej jak pajęczyna kremowej koronki stało w tym samym miejscu co kiedyś. Na małej szafeczce z prawej strony łoża leżała zapomniana przez niego księga podczas ostatniej wizyty. Ktoś  niedokładnie wytarł z niej kurz. Szare smugi zdradzały że sprzątano pośpiesznie i bez należytej staranności. Nie zamierzał tego tolerować zbyt lubił porządek, brud go rozpraszał.
            Stał nieruchomo trzymając rękę na piersi, fala bólu była tak mocna że przez chwilę miał problemy z oddychaniem. Kątem dłoni przetarł oczy, szczypały od kurzu a jeszcze bardziej od wspomnień. Kiedyś musiała nastąpić ta chwila nie mógł uciekać w nieskończoność przed samym sobą już nie miał sił by dalej ciągnąć żałobę. Bez względu na wszystko musi zmierzyć się z przeszłością a teraz jest ku temu stosowny czas. Dość łez które i tak niczego  nie zmienią, pomimo straszliwego bólu nadal żył. A jej i tak nie mógł przywrócić do życia.
-Baldachim to niestety trzeba będzie zmienić chłopaki.
        Szarpnął  koronką, kawałek  zetlałej  materii został mu w dłoni. Złapał wyżej tym razem w obie ręce i pociągnął. Chmura gęstego kurzu przysłoniła widok i tylko szelest odpadającej tkaniny obwieścił zainteresowanemu  że tym razem się udało. Nawet psy  przyzwyczajone do wciskania swych ciekawskich nosów w każdy nawet najbrudniejszy zakamarek, zaczęły kichać.
-Widzicie jak zaszalały nam tu insekty? Mole miały prawdziwe używanie szkoda to był naprawdę ładny baldachim, lubiłem go. Nie ma się rozczulać, nic nie jest wieczne.
Przez lata samotności przyzwyczaił się myśleć na głos, rozmawiać z psami. Cenił sobie milczenie ale bywały takie chwile że musiał mówić  inaczej by zwariował, a psy lubiły jego głos więc mówił do nich.
           Zaciskając oczy i usta podniósł koronkę i wyrzucił za drzwi.
Wracając podszedł do rzeźbionej ciężkiej starej szafy. Lekko uchylił jedno z drewnianych ciemnych skrzydeł, zawiasy pod wpływem ciężaru i braku właściwej konserwacji zaskrzypiały nieprzyjemnie, złowieszczo wręcz.
- No patrzcie co za niemiła niespodzianka. W szafie pająki urządziły sobie niezły bal, bezczelne bestie całkiem zakokoniły moje stare ciuchy. Nikt tu nie dbał o moje rzeczy. Wszystko do wyrzucenia.
Stał przed szafą drapiąc się w gęstą poskręcaną czuprynę. Tak naprawdę nie był nawet zły to tylko kilka ciuchów które przegrały wojnę z czasem nie było nad czym rozpaczać po prostu trzeba pomyśleć o zakupie nowych.
-Niestety chłopaki – Zwrócił się do psów, nie było nikogo innego a miał ochotę trochę ponarzekać- Muszę jeszcze wyskoczyć do Hana przed kąpielą. Torbę z miarę czystymi ciuchami nieroztropnie zostawiłem przytroczoną do siodła. Nie chce mi się, zajechany jestem już po kolana ledwo nogami pociągam, straszny niefart, w życiu to jednak zawsze jest pod górkę. Może któryś  by wyręczył starego pana, poleciał załatwił sprawę?
        Wgapiały się w niego brązowymi łagodnymi ślepiami. Nie rozumiejąc do czego zmierza. Radośnie zamerdały ogonami zastanawiając się czy to może jakaś nowa zabawa. Ta ich wieczna radość z życia stanowczo powinna być zaraźliwa i przechodzić na otaczających ich ludzi. Wszystkim byłoby łatwiej.
-Wydaje mi się czy wonią przypominam już starego capa? Czujecie? - Demonstracyjnie obwąchał okolice pachy. -Stary to już jestem na pewno ale cap to chyba nie..
         Będąc dzieckiem często stosował starannie obmyślony fortel dotyczący mycia. Gdy miał już dość nauki wylewał na siebie atrament albo brudził się ziemią której mały zapas miał zawsze schowany w kieszeniach spodni. Mył potem ręce długo i starannie. Jeden z jego nauczycieli wytrącony z rytmu niezaplanowanymi przerwami, często odchodził do swoich zajęć nie dokończywszy lekcji. Wszystko skończyło się gdy inny bardziej dociekliwy Opiekun sprawdził mu kieszenie, kara była tak dotkliwa że nigdy już nie wrócił do planowania wybiegów dających mu chwilę wytchnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz