piątek, 31 stycznia 2014

31.01 Fela, a męskie sprawy.






Dziś będzie krótko a nawet bardzo krótko, bowiem życie brutalnie zweryfikowało moje postanowienia i plany. Doba nie wiadomo, który raz z kolei boleśnie mi uzmysłowiła, że nie jest z gumy.  A powinna, bo czas tak szybko ucieka. Obiecałam, że regularnie będę pisać sprawozdania z życia swojego osobistego czarnego diabła i co? Dałam plamę. Nie mogę nawet scedować tego obowiązku o przepraszam przyjemności na rzeczoną czarną Felę, bo ona za nic ma moje zobowiązania. Ona robi tu tylko i wyłącznie za gwiazdę dużego formatu. Przyznam, że są tego efekty, bowiem niedawno obcy mi zupełnie ludzie, rozpoznali futerkowca pospolitego i przez zamkniętą bramę z Felą po imieniu gaworzyli. Ona jak to na prawdziwą celebrytkę przystało łasiła się przy bramie niczym Siwiec na ściance dla fotoreporterów.
 Fela a mężczyźni. Tak się składa, że panna w naturalnym futrze zazwyczaj niedziele spędza przyjemnie pod męskim znakiem. Normalnie w niedzielne poranki pan niczym cyborg wyrywał ją z pieleszy i biegli ile sił w góry. Masochiści jak babcie kocham najprawdziwsi masochiści. Dla mnie tacy wariaci są zupełnie, ale to zupełnie niezrozumiali, ale mniejsza o to ważne, że pomimo zmęczenia i wielu kilometrów na liczniku obydwoje są bardzo zadowoleni z tych swoich szaleństw. Czasem jest tak, że paruje z nich niczym z koni po wielkiej gonitwie a oni nadal szczęśliwi. Ostatnio w tę sielankę wdarł się mały zgrzyt, pan, bowiem postanowił wypróbować nowe buty. Wynikiem, czego zamiast radosnego finiszu było powolne człapanie w kierunku domu. Łapy Feli oczywiście w jak najlepszym porządku za to kopytka pana całe w pęcherzach. Z przodu, z tyłu wielkie, większe i największe, a nawet takie, co popękały nieprzyjemnie. Jak łatwo się domyślić zapał pana do biegania na jakiś czas spadł poniżej zera, ale Fela jest w czepku urodzona i ma szczęście do mężczyzn. Felę przejął, bowiem w niedziele mój tato i śmiga z nią po górach, co prawda nie biegiem, ale szybkim marszem. Futro w każdym razie nie składa reklamacji ani nawet żadnych skarg. Ważne, że z drugiej strony smyczy jest ktoś, kto lubi tak jak ona te niedzielne wyprawy.

Co do naszego tańca mającego sprowadzić śnieg, to oznajmiam, że poniosłyśmy sromotną porażkę. I choć serca i zaangażowania nam nie brakuje to to efektów nie ma. Może to wszystko przez złą choreografię? 

środa, 29 stycznia 2014

29.01 Wędrowiec, piękne kobiety są niebezpieczne.

   


   Z ulgą stwierdziła że mówił prawdę, ból nie był już tak dokuczliwy. Wprawdzie nie minął całkiem, ale teraz potrafiła sobie z nim poradzić.
-Kolczatko nie wierzysz ale wyjątkowo ci do twarzy z takimi szpikulcami- Zaśmiał się przewracając ją ostrożnie na bok -Teraz niestety bierzemy się do brudnej roboty. Nie lubię tego strasznie ale co mam z tobą zrobić?
           Była twarda, nie znał drugiej tak wytrzymałej kobiety. Z drugiej strony doskonale wiedział, że jeśli tylko zechce i poszpera w pamięci znajdzie w niej całe tabuny równie dzielnych i wytrzymałych pań. Ileż to razy zachwycał się hartem ducha prawdziwych bohaterek, podziwiając i jednocześnie zazdroszcząc?  Dziś niespodziewanie znowu ogarnęła go ta sama niepokojąca mieszanka uczuć. Specyficzna pacjentka potrafiła ze zdumiewającym niewytłumaczalnym spokojem podejść do własnego cierpienia. Nawet on sam pozwoliłby sobie na jęki czy syczenie co tam klął by tak że uszy by więdły, pomstując na cały świat i swojego pecha. Ona milczała zaciskając tylko popękane usta.
       Zamoczył pas prześcieradła w przyniesionej przez Hana wodzie i położył na jednej z z sinych pręg.
       Dziewczyna w odpowiedzi na jego zabiegi zacisnęła tylko zęby, nawet nie syknęła drażniąc go swym opanowaniem. Drżała jak liść na wietrze w chwili gdy z bólu powinna wyć jak ranne zwierze. Nie była zwykłą przedstawicielką swego ludu, jej ciało latami było poddawane katorżniczemu treningowi. Dobrze zarysowane twarde jak kamień mięśnie dobitnie świadczyły że była szybka i  silna. Był niemal pewien że uczono ją jak radzić sobie z bólem tylko czy jakiekolwiek ćwiczenia mogą przygotować na to co ją spotkało? Miał wątpliwości, co do skuteczności tego typu technik, on w każdym razie nie znał takiej. Gdyby była kimś innym pomyślałby że jest zabójczynią albo szpiegiem.
-Najpierw zajmiemy się tymi bez ropnych ozdób. Nie chcemy sobie  zapaprać tej sinozielonej malowanki, prawda?  Zadziwiającą  z was rasa, wyjątkową. Jestem pełen podziwu. Jeśli źle podejrzewam wyprowadź mnie z błędu. Myślę że oni przeżyli. Okrutni oprawcy, bestie które chciały cię zabić, darowałaś im życie?
         Naturalną koleją rzeczy świat się zmieniał, przechodził transformację, ale żeby aż tak? Okazuje się, że nie tylko jego wywabiono z kryjówki. Brał pod uwagę wiele opcji i za każdym razem wychodziło mu, że nie jest możliwe, że przez zwykły przypadek spotkał przedstawicielkę Werian, po za ich terytorium. I to jeszcze tak daleko od ich enklawy. Przedstawiciele jej ludu nie utrzymywali z ludźmi żadnych kontaktów, zresztą z nikim nie utrzymywali kontaktów ani handlowych ani żadnych innych, ignorowali świat. Od podpisania traktatu nie słyszał o żadnym wyjątku od tej reguły aż do dzisiejszego dnia. Prawie od zawsze kisili się we własnym sosie, mieli zresztą ku temu zrozumiałe dla niego powody.
-Tak.
Nie miała ochoty o tym mówić, to było zbyt traumatyczne wspomnienie by do niego wracać. Próbowała mimo złości, cierpienia i bólu zapomnieć, żyć dalej.  Patrzył na nią i widział rozbity ma miliony drobnych kawałków dzban a jednak znalazła w sobie siłę by zebrać te drobiny do kupy i pokleić. To była prawdziwa siła. I już wiedział, że nigdy się nie przyzna, że zauważył jak duże pozostały blizny i że nie wszystkie kawałki są do siebie idealnie dopasowane, oczywiście nie myślał o ciele tylko o jej duszy.
-Masz tyle siły, mogłaś ich spalić na popiół jednym mrugnięciem powieki. Mogłaś zamienić ich mózgi w galaretkę agrestową, a pozwoliłaś by cie skrzywdzili, dlaczego? Co powstrzymało cię przed samoobroną?
Zupełnie nie mógł zrozumieć jej postępowania. Ona, która wyprzedzała swoich oprawców wiedzą o dobre kilka stuleci, uzbrojona, bo przecież nigdy nawet teraz nie była bezbronna pozwoliła się rozdeptać przypadkowym robakom.To wszystko nie trzymało się kupy, musiała mieć istotny powód by tak to rozegrać. Opuściła swoich tego był pewien i mógł za to ręczyć głową w konkretnej i podniosłej misji, na tyle ważnej że była skłonna poświęcić własne życie. Zrezygnowała z walki w imię, czego, wyższych celów? Totalny bezsens. Życie jest największą wartością, co mogło być na tyle ważne że o tym zapomniała? Nie miał pojęcia, nawet mglistej hipotezy.
-Przysięgliśmy. Nie pamiętasz przecież mamy traktat ludów, nie chciałam go naruszyć by nie zaognić sytuacji. Nie teraz..
Zamknęła oczy jakby się bała że za dużo z nich wyczyta. Niepotrzebnie, on tak naprawdę nie chciał wiedzieć tylko z przyzwyczajenia analizował sytuację. Zupełnie niepotrzebne mu były nowe tajemnice i komplikacje. Nie chciał się już mieszać w sprawy wielkie i ważne.
-Oni mogli cię zabić. Co tam, oni zamierzali z premedytacją cię zabić i to cud że się im nie udało sprawy doprowadzić do końca. 
         Takie bestialskie wybryki zawsze wyprowadzały go z równowagi. I nie ważne kto był ofiarą a kto oprawcą, zło było złem i należało je bezlitośnie tępić jak chwasty. Nie chciał zaakceptować faktu że ludzie potrafią i co gorszą chcą odnajdywać w sobie tak wielkie pokłady zła. Jeśli zaś kiedyś się z tym pogodzi to będzie oznaczało, że jego istnienie pozbawione jest jakiegokolwiek sensu.
-Przysięga mówi poza terytorium nie użyjesz mocy.- Nieudolnie i to tak że aż poczuł się wręcz urażony że go nie docenia, ukrywała motywy swego działania. I całkiem niepotrzebnie próbowała pozować na bezbronną. Czyż on nie wiedział że potrafiła w ciągu kilku sekund zgromadzić w skórze ładunek elektryczny zdolny porazić dorosłego mężczyznę na śmierć? Nie bardzo wiedział jak to wszystko rozgrywa się technicznie w jej organiźmie ale założył że podobnie jak u węgorzy. Spojrzał na dziewczynę w żadnym wypadku nie przypominała ryby, zrobiło mu się nawet głupio że przyszło mu do głowy takie porównanie.
-Zadziwiacie mnie nieustanie,  skatowali cię bez litości a ty nie chciałaś się obronić a potem zemścić? Nawet tak sponiewierana mogłaś jeszcze wiele.

Otworzyła oczy, zieleń tęczówki zmatowiała dziwnie drgając, niczym wir na niespokojnej rzece, wiedział że tym razem to nie była  gorączka. I od razu pożałował, że zadał jakiekolwiek pytanie, równie dobrze mógł wsadzić palce w futrynę i trzasnąć z całej siły drzwiami. Teraz już wiedział, że stoi po kolana w bagnie i nie wyjdzie z tego bez szwanku.

niedziela, 26 stycznia 2014

26.01 Wędrowiec, magiczne igiełki



Dziewczyna zamknęła oczy, z trudem przełknęła ślinę. Opiekun miał nadzieję że zdołał ją przekonać i że mu uwierzy i zaufa. Wzdrygnął się na myśl że może być zmuszony do poskromienia jej wyjątkowo niebezpiecznych umiejętności i to tak by nie wyrządzić dziewczynie krzywdy. Bardzo trudne to zadanie, lecz wykonalne, nawet, jeśli wziąć pod uwagę, że nie był aktualnie w życiowej formie.
-Musisz mnie zakneblować, jeśli będzie strasznie bolało, zacznę krzyczeć. Jestem zbyt słaba żeby nad tym zapanować.
      Głos tej niewinnie wyglądającej, pięknej dziewczyny mógł uczynić spustoszenia równe wielkiemu kataklizmowi, z łatwością mógł zabijać. Miał zamiar dopilnować by z jej gardła nie wydostał się żaden ze śmiertelnie, niebezpiecznych dźwięków, ucieszyło go że chciała współpracować. To wiele ułatwi jemu i jej też. Szczególnie jej daje szansę na przeżycie i w miarę normalne dochodzenie do zdrowia.
-Tak tego by nam jeszcze brakowało, krzycząca Werianka. Cała dzielnica zdemolowana, nie ostał by się kamień na kamieniu. – Próbował rozładować sytuację, choć miał świadomość, że w jej stanie nawet najlepszy żart odbierała jak zwykły bełkot.
-Jestem za słaba, musisz mnie zakneblować- Szeptała.
             Była świadoma swego ciała i jego możliwości, to dobrze, jednak znając jej rasę można było się tego spodziewać. Miała głęboko zakodowane że to co dla ludzi jest dobre ją niechybnie zabije. I nawet teraz trawiona przez gorączkę o tym pamiętała. Miał ciężki orzech do zgryzienia musiał ją przekonać że jego metody są skuteczne, bezpieczne i że nie działa po omacku. To było nowe doświadczenie musiał udowodnić, że jest mądry i kompetentny. Do tej pory wszędzie, z urzędu przysługiwał mu kredyt zaufania ze względu na funkcje, którą sprawował. A dziewczyna na sto procent była uparta jak osioł tak jak cała reszta jej pobratymców, nie musiał znać Lilidi by być tego całkowicie pewnym. Tak jak i tego że nie będzie chcieć słuchać jego argumentów w każdym razie na początku.
-Damy rade, widzisz mam tu takie magiczne igiełki, jeśli wbije je w odpowiednie miejsca nie poczujesz bólu.
Dziewczyna wyglądała jak  kupka nieszczęścia. Próbowała otworzyć oczy by popatrzeć na niego niestety nieposłuszne jej woli powieki opadły ukrywając zamgloną gorączką zieleń tęczówki. Było z nią naprawdę źle
-My jesteśmy odporni na magie. – Wyszeptała na granicy słyszalności ledwo poruszając wargami.
-To taka szczególna magia. Magia poznania ciała, na szczęście sprawdza się na wszystkich organizmach i na was też. Nie kłamię i nie zamierzam robić eksperymentów na tobie. Wiem, co robię.-Uspokajająco pogłaskał ją po dłoni mokrej od potu.
Gruchnęły gdzieś drzwi, aż zadrgała podłoga. Wyczuł drganie mięśni dziewczyny była bardzo zdenerwowana.
-Ten młody nadgorliwiec całkiem rozwali tę budę  jeśli  nie okiełzna swej siły.
Wędrowiec puścił oko do  chorej, która  zdołała się zmobilizować i podciągnąć powieki do góry, dzięki czemu znów widziała co się dzieje wokół.
-Są prześcieradła.
Zasapany Han rozdarł się  tuż za drzwiami.
-To możesz je przynosić młody człowieku. Wodę też. I jeszcze jedno, trochę ciszej proszę, bo już pewnie ze dwie dzielnice dalej zastanawiają się, po co ci na gwałt te prześcieradła i to w takiej ilości.
- Tak panie.- Han speszył się  mocno, tak się starał a Opiekun z niego żartował. Nie czekał na dalszą przemowę urażony poszedł po gar z wodą.
Jakieś dwie minuty później Han był z powrotem w pokoju. Zadowolony że przestano się z niego naśmiewać postawił gar pełny wrzątku tuż koło łóżka chorej. Popatrzył na jej plecy i aż nim zatrzęsło z przerażenia. Nie zdawał sobie sprawy, że z nią jest aż tak źle, wiedział, że choruje, ale dopiero teraz zrozumiał, że mogła od tego umrzeć. Ona taka piękna, najpiękniejsza z kobiet, które znał, nie mogła tak po prostu odejść on się na to nie zgadzał. W myślach dziękował bogom, że Wędrowiec uparł się żeby ich odwiedzić, tylko on mógł pomóc Lilidi.
-Wodę trzeba rozlać, masz misę i drugi garnek? Jedno prześcieradło musisz podrzeć na pasy, siły masz jak tur to na pewno dasz radę.
Szybko i skutecznie ustawił chłopaka do pionu Opiekun, to nie był dobry czas na litość czy sentymenty trzeba było działać jeśli ona ma żyć. Sam zaczął trzeć wskazującym palcem o szeroko rozwartą dłoń, powolutku zaczęło z niej bić przytłumione mleczne światło które zawirowało i znikło. Na jego ręce zaś leżały trzy zielone listki, wrzucił  je szybko do kubka i zamieszał. Zapachniało rumiankiem i miętą.
-Dobrze Han zmykaj. Jak będę czegoś potrzebował zawołam. Przyniesiesz i postawisz pod drzwiami. Nasza śliczna podopieczna potrzebuje trochę spokoju i prywatności.
-Co mam robić? Chcę pomóc!- Szczerze martwił się o dziewczynę, do tej pory mógł tylko patrzyć jak sama zmaga się ze swym ciałem i słabością, aż do tej chwili nie pozwalała sobie pomóc. Miał jedyną i wręcz wymarzoną okazję by się wykazać i zrobić dla niej coś pożytecznego, ważnego. To była doskonała okazja by zobaczyła w nim opiekuńczego mężczyznę a nie jak do tej pory smarkacza, dzieciaka. Traktowała go jak młodszego brata, ostatnie czego pragnął to właśnie takich relacji miedzy nimi. To nic, że była starsza, była wyjątkowa a on zrobi wszystko by zwrócić na siebie jej uwagę.
-Pomóc to możesz babci w gotowaniu obiadu, sprzątaniu czy w czym tam chcesz. Dla mnie możesz nawet dłubać w nosie i sobie do tego przytupywać, albo nie przytupuj bo sąsiedzi ogłuchną. –Nie był może zbyt miły, ale już wiedział, że to dobry sposób na Hanka, chłopak się wycofa, zawstydzony bez zbędnych dyskusji i tłumaczeń.
-Panie a Tobie ciągle żarty w głowie. -Westchnął zniechęcony Han zupełnie tak jak to przewidział Wędrowiec, po czym delikatnie zamknął drzwi i na paluszkach przemknął do pieca.
-Dobrze moja ty piękna, teraz wbijemy igiełki. Trochę będziesz przypominać jeża , ale nie bój się nie powiem o tym żadnemu z twoich absztyfikantów, no chyba że mi mocno podpadniesz to nie będzie litości. -Nadal próbował poprawić jej nastrój, coś mu podpowiadało, że dziewczyna posiada poczucie humoru zbliżone do jego własnego. Z drugiej strony dużo ryzykował, sam, gdy się gorzej czuł na żarty reagował wręcz alergicznie.
-Zapewne- Jej głos przypominał teraz szelest liści.
Próbowała oblizać swe popękane, sine wargi, bez skutku wysoka gorączka całkiem wysuszyła jej śluzówki. Opiekun podniósł ją delikatnie i przyłożył kubek z naparem do ust. Piła podejrzliwie przyglądając się igłom wystającym z czarnego woreczka który położył na jej  kolanach. Gdy już zaspokoiła pragnienie obrócił ją tak że leżała  na brzuchu.

          Igły były długie i cieniutkie, zakończone czerwonym paskiem. Wystrugał mu je pewien szuler karciany przegrawszy wcześniej z nim zakład. Może nie wygrał go zupełnie uczciwie, bo doskonale wiedział, co się stanie, ale na swoja obronę miał to, że nie wpływał wtedy w żaden sposób na wydarzenia. Fakt mógł chłopakowi po prostu wydać rozkaz i niczym się nie przejmować, ale czuł, że tamten jest bardzo wrażliwy na punkcie swojej godności i honoru. Poza tym o liczył, że tamten przy okazji sam odnajdzie swój talent i wrażliwość. Dał młodemu krętaczowi wtedy szansę na zmianę życia, którą tamten doskonale wykorzystał. Teraz te same igiełki, które wtedy wydębił od oszusta wbijał szybkim sprawnym ruchem w ciało dziewczyny. Znał się na tym, miał takie wyczucie że mógłby robić to z zamkniętymi oczami.

środa, 22 stycznia 2014

22.01. Wędrowiec, dziewczyna o srebrzystych włosach.



         Wędrowiec rozejrzał się ciekawie, nie było tu zbyt wiele do oglądania. Z każdego kąta wyzierała bieda, pokój w którym  przebywali był połączeniem sypialni jadalni,  kuchni i oczywiście łazienki. Jego uwagę przyciągnęła powieszona na ścianie kolorowa kotara w jelonki,od razu się zorientował że ukrywa wejście do innego pomieszczenia. Nie chciał być wścibski ale kryła się za tym jakaś tajemnica. Wciągnął nosem trochę więcej powietrza niż potrzebował do oddychania, delikatny ledwie wyczuwalny zapach mocno zaawansowanej choroby bardzo go zaniepokoił. Nie tego oczekiwał w tym domu, całe szczęście, że jasne dla niego było, że Holoccy nie zrobili nic złego. Wiedziałby o tym wyczułby złe intencje nawet, jeśli by tego nie chciał, więc, o co tu chodziło? Kto chorował w ukryciu za kotarą?
-Tam jest ktoś bardzo chory, ktoś kto potrzebuje pomocy. -Powiedział to całkiem spokojnie i nie za głośno. Wcale go nie cieszyło że od razu po wejściu do ich mieszkania okazał się być typem grzebiącym w sprawach które próbowali ukryć. Przyszedł tu nieproszony, tak naprawdę był intruzem wchodzącym butami w czyjeś życie. Głupio wyszło, jednak intuicja podpowiadała mu, że nie może odkładać tego na później, tam ktoś umierał. Obojętność to luksus, na który pozwalał sobie zbyt często.
-Panie proszę nie pytajcie o nic. Nie mogliśmy jej zostawić tam na pewną śmierć, Panie nie mówcie nikomu!-Staruszka klękła choć bolał ją kręgosłup i biodra, zrobiła to tak szybko że nie zdążył jej powstrzymać. Prosiła błagalnie podnosząc ręce ku niebu. Zaszklone łzami oczy pełne były trwogi.To nie były zwykłe teatralne gesty.
-Honiko proszę wstać. Jestem Opiekunem nie fanatykiem, czy strażnikiem czystości! Proszę prowadzić mnie do chorej. Ja mam obowiązek chronić życie, wszelkie życie.
         Babcia Holocka zawahała się przez chwile, nie widziała czy może zaufać temu obcemu, niby powinna bo przecież to nie kto inny tylko Opiekun. Jednak ostatnimi czasy nabrała wręcz chorobliwej podejrzliwości, zbyt dużo zła czaiło się wokół. Przez ten krótki moment siłowała się wzrokiem zWędrowcem. Odpuściła, była stara ale nie głupia, zdawała sobie sprawę że w momencie konfrontacji nie mają z nim żadnych szans. Zresztą on już i tak wiedział, nic więcej nie mogła zrobić. Nie chodziło tylko o nią, jej obowiązkiem było za wszelka cenę chronić wnuka, jeśli trzeba będzie poświeci się, zapłaci za zbyt miękkie serce, trudno. Teraz nie miała wyjścia musiała mu, choć trochę zaufać i modlić się żeby wszystko skończyło się dobrze. Odsunęła kotarę i przez zamknięte drzwi powiadomiła ukrywającą się osobę o niespodziewanej wizycie.
-Lidilio masz gościa.
Z za drzwi dobiegł tylko słaby jęk .
Nie czekał na reakcję Holockich, złapał klamkę i nacisnął.
            W maleńkim pokoiku panował zaduch, śmierdziało potem i psującym się ciałem.
Opiekun podszedł do chorej, położył lewą dłoń na jej czole, zamknął oczy. Natychmiast uwypukliła się pulsująca siateczka żył na jego ręce.
Dziewczyna miała wysoką gorączkę była rozpalona niczym piec. Długie srebrzyste włosy  przykleiły się do jej twarzy i  mokrej od  potu poduszki.
-Muszę Cię zbadać, potrzebujesz pomocy. Zdejmę ci koszule postaram się być delikatny-  Mówił wolno i wyraźnie. Trafiło mu się prawdziwe wyzwanie tu nie pomogą kuglarskie sztuczki ani sugestia.
Otworzyła swe wielkie zielone i jakby nieobecne oczy. Jej wątłe ciało naprężyło się  w oczekiwaniu ataku.
-Han do kuchni zagotuj  wodę. Umiesz gotować? Trzeba nam tu rosołu i herbaty. Pani Honiko pomoże mi zdjąć tę koszule, a raczej odlepić materiał od jej zmasakrowanego ciała.
-Lilidia Lilidia Lilidia słyszysz mnie dziewczyno?- Próbował dotrzeć do niej by skoncentrowała na nim swoją uwagę lub chociaż na chwilę spróbowała.
Udało mu się, odwróciła lekko głowę w stronę mówiącego.
- Chcę ci pomóc. Jestem przyjacielem nie skrzywdzę cie, nie musisz się bać.
Nie był pewny czy  zrozumiała choć słowo z tego co mówił. Jeśli nie będą problemy, wiedział kim ona jest i co potrafi. Nie mógł jednak czekać, przechodziła kryzys jeśli nic nie zrobi ta dziewczyna umrze. Nie miał problemu z podjęciem decyzji, nie wiedzieć, czemu bardzo zależało mu żeby przeżyła, może to przez zwykła ciekawość? A ciekawość to wystraczający powód by się wysilić i powalczyć.
-Co jej jest, i jak długo to trwa?- Spytał wystraszoną Holocką.
-Nie wiem znaleźliśmy ją w nocy. Jęczała pod naszym oknem a ja już stara jestem spać nie mogę to usłyszałam. Z początku nie chciała nawet słyszeć o naszej pomocy. Miała zamiar uciekać dalej. Wstała nawet, ale się jej nogi rozjechały w dwie różne strony, grzmotnęła potężnie głową o ścianę. Wtedy chcąc nie chcąc przyjęła naszą gościnę.
- Czy mówiła co jej jest? - Próbował ustalić jakieś przydatne fakty, mając nadzieję że nie będzie musiał chorej grzebać w głowie, to popsułoby ich stosunki już na wstępie.
-Powiedziała tylko że jest pobita i że skrzywdzona. Nie chciała by ją opatrywać, ani nie pokazała tego co jej zrobiono chyba się wstydziła albo nam nie ufała. To było dwa miesiące temu, poleżała w łóżku tydzień, piła tylko wodę i gorączkowała potem jej się polepszyło. Wstała nawet, haftowała ze mną ale kilka dni temu znowu ją zmogło, nie pozwoliła nic zrobić, nie chciała pomocy. Patrzeć ciężko jak cierpi.
           Plecy dziewczyny poprzecinane były nabrzmiałymi fioletowo-zielonymi pręgami. W wielu miejscach jak grzyby po deszczu pojawiły się spore bąble z żółtą śmierdzącą ropą. Nie wyglądało to dobrze. W ostatniej chwili powstrzymał się by nie przekląć paskudnie.
-Potrzebuje garniec z ciepłą, przegotowaną wodą. I kubek wody do popicia lekarstwa, też ma być przegotowana tylko nie za gorąca żeby sobie języka i gardła nie poparzyła . Han niech leci do kupca i kupi pięć bawełnianych prześcieradeł. Tylko białych nie tych modnych farbowanych, a szybko.
 Dziewczyna jęknęła, ból wykrzywił jej delikatną bladą twarz.
-Będzie dobrze. Miałaś wielkie szczęście że dotarłem do tej dzielnicy jeszcze dzień dwa i byłoby za późno. Jesteś za słaba by sobie z tym poradzić. Otwórz usta dam Ci tabletkę z pasterki perłowej, to powstrzyma zakażenie.
Cierpiała, musiało strasznie boleć a jego ogarnęła fala wściekłości na tych zwyrodnialców, którzy ją tak strasznie skrzywdzili.
-Ja nie mogę ludzkich lekarstw, zabiją mnie, nie mogę- Wymamrotała cichutko, próbując podnieść rękę by odepchnąć podawane jej lekarstwo. Zabrakło jej siły, była zbyt osłabiona by zrobić cokolwiek, westchnęła tylko cichutko.
-Wiem Lidilia, wiem, znam twój lud.
Starał się uspokoić dziewczynę szkodziła sobie niepotrzebnymi protestami. Ręką pokazał babci żeby wyszła nie potrzebował w tym momencie pomocy a tym bardziej świadków. Poza tym lubił pracować w samotności idea pracy zespołowej jakoś do niego nie przemawiała. Nie dyskutowała z nim  już wiedziała że chora jest w dobrych rękach.
-Jestem Werianką.
-Wiem kim jesteś. Nie męcz się, zaraz będzie woda i prześcieradła. Wyciśniemy z ran wszystko co się da, wymyjemy, posmarujemy i za kilka dni będziesz jak nowa, obiecuję.


niedziela, 19 stycznia 2014

18.01 Wędrowiec, obrus to jest dopiero wyzwanie...



Ukłonił się nisko usłużnie podsuwając klientom talerzyk z piernikami w kształcie serduszek. Han popatrzył na nie łakomym okiem, lubił pierniki jednak po namyśle podziękował, by szybko tego żałować. Bo co by się stało gdyby zjadł jednego czy może nawet dwa? Nic, zupełnie nic, kupiec wcale nie odczułby braku a dla niego to prawdziwy rarytas.
-Tak obrus z jedwabiu z Kim, i srebrną tace, kryształową patere .- Wędrowiec był świadomy że nie robi tych zakupów ani dla Hana ani dla jego babci, to Hadwiga była motorem jego działań. To z nią siedział przy stole przybranym jedwabnym obrusem i zastawionym delikatną porcelaną. Tylko ona jedna liczyła się w jego życiu, nauczono go że w pierwszej kolejności ma dbać o siebie i tego się trzymał całe życie. Teraz musiał zrobić coś nielogicznego, bezsensownego inaczej zwariuje.
             Han patrzył na Opiekuna z zachwytem, imponowała mu jego znajomość świata. Miał wrażenie że mężczyzna czuł się w tym składzie jak ryba w wodzie, gdy on sam stał zagubiony, chciwie wsłuchując się nieznane sobie nazwy. Zafascynował go świat, którego do tej pory nie znał chciał być jego częścią, choć to było zupełnie nie realne w jego przypadku. Gdyby nie Wędrowiec nawet nie wpuszczono by go do tego składu, to nie miejsce dla biedaków.
-Panie zachcecie wybrać, mam właśnie świeżą dostawę - Kupiec wręcz ćwierkał ze szczęścia- Co jeden to piękniejszy, proszę spojrzeć.
-Han rusz się chłopaku, wybierz coś dla babci tylko tak żeby się jej spodobało. Chciałbym żeby była zadowolona z naszych zakupów.
          Oszołomiony chłopak przeglądał  obrusy ułożone w wielkiej drewnianej skrzyni, trwożliwe dotykając delikatnych tkanin. Jedwab był chłody i śliski, całkiem miły w dotyku. Miał zamęt w głowie i w ogóle nie miał pojęcia który z obrusów jest tym właściwym. Czuł jak plecy pokrywają mu się małymi, zimnymi kropelkami potu,  mimo to nadal przekładał obrusy z miejsca na miejsce, zanim zdecydował się na kremowy haftowany w delikatne gałązki kwitnącej wiśni. Nigdy wcześniej nie pomyślał, że tak trudno jest kupować, wybierał tylko obrus a czuł się jakby przerzucił tonę węgla.
            Widok pełnej  i brzęczącej skórzanej sakiewki Wędrowca przyprawił kupca i Hana o szybszy oddech, chłopak nigdy nie widział takiej ilości pieniędzy. Zaś suma którą wypłacił kupcowi sprawiła że zakręciło mu się w głowie. Zresztą był pewny że nie tylko jemu, kupiec ze
szczęścia prawie zawisł w powietrzu i patrzył  maślanymi oczami na Opiekuna. Zupełnie takimi jak zakochani na zabój młodzieńcy na swoje wybranki. Długo stał jeszcze w progu swego składu  zapraszając na ponowne zakupy, obiecując nawet rabat przy następnej wizycie. A potem machał im na pożegnanie, czekając aż znikną za rogiem.
              Z koszem wielkim jak stodoła, nieporadnie dreptał czerwony z wysiłku Han. Ze wszystkich sił próbował dotrzymać kroku Wędrowcowi zależało mu by pokazać, że jest silny, i to bardzo. Oddychał ciężko i cały czas zastanawiał się jak przepchnie to cholerstwo przez ich klatkę schodową wąską jak szyja gęsi. W takim domu jak ich, ludzie byli mizernej postury niczym trzciny na wietrze  a w kiszkach przygrywała im nieustanie muzyka. Meble zaś częściej występowały w snach niż w ich pomieszczeniach mieszkalnych.  
              Problem okazał się być sztucznym problem. Opiekun spojrzał na klatkę potem na pakunek, smarknął, trzepnął dłonią i stało się coś dziwnego. Han miał wrażenie że ściany zaczęły się wybrzuszać w kształt pakunku. I ku jemu niebotycznemu zdumieniu okazało się, że to nie zwidy a rzeczywistość, paczka bezpiecznie i bez problemu wylądowała przed drzwiami. Chłopak sycząc przez zaciśnięte zęby masował obolały kręgosłup,  z niedowierzaniem przyjął do świadomości fakt że jego ręce wcale nie sięgają  podłogi. Gdy tylko złapał oddech zapukał do obdrapanych starych odkształconych przez wilgoć drzwi i zawołał.
-Babciu to ja Han.
W środku ktoś się poruszył, zaszurał ciężkimi butami.
-Idę już idę kochanie .
Drzwi otworzyła niska staruszka z siwymi włosami związanymi w lichy koczek.
-A co to?
Zdziwiona popatrzyła na pakunek, który jak gość honorowy pierwszy wjechał po pokoju. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Wielka paka zajęła prawie całe wolne miejsce między stołem a łóżkiem nie mogła oderwać od niej oczu.
-Szanowna pani pozwoliliśmy sobie zakupić trochę sprzętów ułatwiających życie tak uroczej gospodyni.
          Wędrowiec bez wyraźnego zaproszenia ze strony oszołomionej staruszki pozwolił sobie wejść do mieszkania. Zresztą kobietę tak zadziwił pakunek przywleczony przez Hana że mężczyznę zauważyła dopiero gdy się odezwał. W jego zachowaniu była taka naturalność i swoboda że odnosiło się wrażenie że bywał tu już nie raz.
-Jednak Pan przyszedł nie wystraszył się biedy i poniewierki naszej rodziny. No cóż miło Pana poznać.
-Pozwoli pani że się przedstawię, Homeon Wieczny Wędrowiec. Oficjalnie zasiadający  na stołku Opiekuna,  jeszcze, ale chyba już nie za długo.- Co prawda nie zamierzał jeszcze umierać ani zrzekać się funkcji dla takich jak on nie przewidziano spokojnych emerytur. Zrobił sobie chwilę przerwy, ale wygląda na to, że ktoś brutalnie przypomniał mu, że jeszcze żyje i znowu będzie musiał wejść w przypisaną mu rolę. Powiedział tak, bo zabrzmiało to melodramatycznie albo może chciał wzbudzić sympatię w starszej pani? Jeszcze nie zdecydował, co jest prawdą. Zdawał sobie sprawę, że z własnej woli nigdy nie zrezygnuje z przywilejów, nie umiał żyć inaczej i nie wyobrażał sobie, że mógłby przetrwać aż taką zmianę w swoim życiu. Co mógłby robić? Kupić siekierę i ruszyć do lasu, jako najemny drwal? A może założyć skład, znał się na luksusowych przedmiotach, ale nie handlu. Nie normalne życie nie było dla niego.

-Honika Holocka. Czym moja rodzina zasłużyła sobie na pana cenną uwagę? - Kobieta przeżywała prawdziwe katusze starała zachowywać się jak dama, w czasie, gdy jej wnuk wyciągał z pudła wiktuały i cudne sprzęty, które pamiętała jeszcze z dzieciństwa. Wytrzymać nie dać się ponieść ciekawości to było prawdziwe wyzwanie.

piątek, 17 stycznia 2014

17.01 Fela. Kosmici są podstępni




Ktoś mi podmienił psa! Nie żartuję. Jeszcze wczoraj miałam czarno-białą Felę a dziś wybiega mi z za rogu czarno-bure-szare coś na czterech łapach. I jeszcze bezczelnie radośnie macha ogonem na powitanie.  Wiem, co się stało, wrogo nastawieni do ludzkości kosmici podstępnie, korzystając z chwilowej nieuwagi podmienili mi psa. Ewentualnie odkryli, że czarny diabeł, z jakiś nieznanych mi powodów i umiejętności nadaje się na imperatora kosmosu. I nie tracąc czasu na zbędne namysły zabrali mi Felę, by przygotować ją do sprawowania tego wyjątkowo prestiżowego urzędu. Mi pozostawili na otarcie łez, na szybko sklonowanego stworka, który miał mnie utrzymywać w przekonaniu, że przecież nic się nie stało. Organoleptycznie jak dobrze z góry założyli przedstawicieli obcych cywilizacji nie stwierdzę manipulacji genetycznej. Miało być pięknie, ale coś im nie wyszło z futerkiem. Nawet kosmiczni najeźdźcy popełniają banalne błędy, zdarzają się im zwykłe fuszerki i niedociągnięcia. Niestety nie będzie międzygalaktycznej kariery i znajomości z najbardziej uprzywilejowanym stworzeniem w kosmosie, wytłumaczenie stanu futra okazało się banalne i prozaicznie. Fela dając upust swojej ułańskiej fantazji włamała się do szopki z węglem. Rozpasanie i imprezowanie na węglu i musiało być straszliwe i zawzięte. Rozpusta w biały dzień i nieumiarkowanie. Aż strach myśleć, co się tam musiało dziać, jeśli nie pozostał jej nawet centymetr białego futra.

Co do futra to tej mojej czarnej osobistej małpie zazdroszczę. Ma na stałe fajne, ciepłe, a jak trzeba to przewiewne wdzianko na każdą okazję. Fela nie musi się martwić, jaki w tym roku fason i kolor jest na topie, bo jej zawsze bez względu na okazję i humor jest idealny.  Nie musi tracić cennych godzin na łażenie po sklepach by znaleźć coś szałowego i niedrogiego, ale takiego by oczy koleżanką z zazdrości wyszły z orbit. Zawsze wygląda zjawiskowo. Każdemu rozsądnemu psiemu dżentelmenowi wdzianko Feli pasuje i nie ma żadnych, ale, a może. Kreacja idealna a że czasem traci trochę włosa to nic szczególnie uciążliwego, nowy odrośnie. I jeszcze ma pewność, że się futerko nie zdefasonuje, nie straci koloru, ani się nie skurczy w praniu. I jakby tego było mało prasować nie musi. Gniecie mnie to pod żebrami, bo ja sama straciłam ostatnio ten rachityczny i ledwo się tlący zapał, jaki miałam do zakupów. Wystarczyło kilka dziewczyn, które się chwalą, że kupują a raczej wypożyczają ciuchy ze sklepów by się polansować na mieście, w szkole, czy w pracy a potem jak gdyby nigdy nic zwracają ubranie. Na to nałożyły się artykuły opisujące to zjawisko i teraz, gdy wchodzę do sklepu zastanawiam się ile ubrań jest nowych a ile powinno wisieć już w ciucholandzie. Jak ja zazdroszczę Feli, że nie ma odzieżowych dylematów i nie musi marnować swego czasu na tak błahe sprawy.

Wracając spraw istotnych, czyli do śniegu nasze tańce w celu sprowadzenia prawdziwej zimy jak na razie mają zero skuteczności a wręcz przeciwnie wydaje mi się ze ją wręcz przegoniłyśmy. Sytuacja staje się dramatyczna a na poprawę marne szanse.


środa, 15 stycznia 2014

15.01 Wędrowiec, kupiec lubi liczyć...




Rozdział VII Wizyta





         Zaniepokojone dziwnym, wysokim dźwiękiem konie, zastrzygły uszami. Ten nieznany im świst był nieco denerwujący, nie wiedziały co przynosi ze sobą. Smakowity kary ogier pierdnął soczyście by dać upust swej frustracji, spowodowanej brakiem komfortu w osobistej stajni.
Han uwijał się przy szczotkowaniu końskiego zadu.  Ogier Wędrowca wydawał się bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy.
-Dzień dobry, koń już po porannej toalecie?- Spytał, choć to było oczywiste.
-Dbam o niego panie. -Na policzki chłopaka wypełzł zdradziecki ognisty rumieniec. Nie chciał wyjść na nadgorliwca i lizusa. Lubił ruch, od dziecka musiał coś robić czymś zając ręce i nogi które zdały się być odrębnymi osobnikami. Miał problem z bezczynnym siedzeniem w jednym miejscu nawet przez kilka minut. Babcia mówiła że jest jak żywe srebro, nie bardzo rozumiał o co jej chodzi, ale jeśli tak twierdziła to jej wierzył.
-Wiem chłopcze. Babcie uprzedziłeś że wpadnę dziś na ploteczki?
Zamierzał poznać tę rodzinę nie mógł zostawić spraw naturalnemu biegowi, był to winny Hadwidze. Nie mógł jej znowu zawieść, nie tym razem. Nie chodziło o samą ciekawość i poczucie winy a o zwykłą przyzwoitość.
-Tak panie, ale my teraz mieszkamy w takiej nędznej dzielnicy. Nie spodoba ci się wcale nasze mieszkanie. To nie jest dobry pomysł panie.
          Han już nie był czerwony tylko buraczany. Opiekun udawał że nie zauważa konsternacji chłopaka, zaczynało mu to wchodzić w nawyk. Nie podjął tematu, co miał powiedzieć że rzeczy materialne są tylko nic nieznaczącym dodatkiem na które w ogóle nie zwraca uwagi? Że tak naprawdę dla niego liczą się ludzie i tylko oni są ważni? Byłaby to połowiczna prawda sam nie mieszkał w pustelni, cenił wygodę i estetyczne przedmioty. A ludzi traktował tak jak go nauczono bez zbędnych emocji powierzchownie i bezosobowo. Jakaś część jego mózgu buntowała się się przeciw takiemu podejściu, czuł że to nie w porządku. Racjonalne podejście zwyciężało nie mógł nieustanie żegnać ludzi bliskich jego sercu, to zbyt bolesne, nie potrafił opanować pustki. Ludzkie życie było tak kruche i krótkie, a on ciągle trwał. Widział gorsze rzeczy niż bieda ta nie mogła go w żaden sposób zniechęcić.
-Najpierw udamy się do składu kupieckiego na małe zakupy, babcia porcelanę ma?
Jak zwykle spytał zupełnie niepotrzebnie.
Chłopak pokręcił przecząco głową.
-To zakupimy co nieco. Nie wypada by dama piła ze zwykłych glinianych  kubków. Prawda
chłopcze?
 Nie odpowiadał Wędrowcowi pewnie dlatego że nie wiedział co może powiedzieć. Nie miał pojęcia jak wytłumaczyć temu dziwnemu mężczyźnie czym jest bieda i że nie pasują do niej porcelana i srebro.
          Wędrowiec kiwnął na chłopaka głową i ruszyli w miasto.
          Po nawałnicy pozostały tylko mokre plamy na domach i kałuże. Słońce prażyło próbując nadrobić zaległości a niebo było wściekle błękitne.
Szli w milczeniu zastanawiając się jakie zmiany przyniosą następne godziny. Bo co do tego byli zaskakująco zgodni, zmiany już kroczyły ich śladem. I nie miało najmniejszego znaczenia, że mieli zupełnie odmienne wizje, co do tego jak potoczy się przyszłość.To była kwestia kilku kroków może najbliższych godzin, a potem nic nie będzie takie jak przedtem.
            Kupiec na ich widok, rozdziawił paszczękę pełną zepsutych zębów tak szeroko że można było obejrzeć lekko zaczerwienione migdałki. A jakby się ktoś uparł to może i dałby rade sprawdzić co też ten szanowany obywatel miasta, przed chwilą skonsumował.
- Szanowni Panowie na zakupy? Czy tylko pooglądać?
Pomimo że w pierwszym momencie sprawiał wrażenie lekko niedorozwiniętego, zawodowy profesjonalizm szybko sprowadził go na ścieżkę ciągłego poszukiwania zysku.
-Potrzebuje paru drobiazgów. Porcelanowy komplet do kawy z Analett zakupimy tu bez problemu?-                   Opiekun był ciekawy czy zaopatrzenie w towary luksusowe się poprawiło, kiedyś różnie z tym bywało. Tylko że wtedy nie było tu zbyt dużo osób mogących pozwolić sobie na takie zakupy. A teraz powstały całe dzielnice zamieszkane przez ludzi o zasobnej sakiewce nie żałujących pieniędzy na zbytki. Jest popyt to i jest podaż to sprawdza się zawsze i wszędzie i nie ważne, o jaki towar chodzi.
-Tak panie.
Wprawne liczydło umiejscowione pod tą tłustą czupryną,  poszło w ruch. Nie mówili o drobnicy tylko o naprawdę porządnych zakupach to zapowiadało zyski. Nie było niczego lepszego w życiu kupca niż zyski tylko one warte były poświęceń.
- Rozumiem że mówimy o komplecie filiżanki talerzyki imbryk? Jeśli tak to potrzeba mi sześć srebrnych łyżeczek i tyle samo widelczyków.- Wędrowiec wymawiał słowa które tak słodko brzmiały w uchu sprzedawcy, niczym trel słowików o poranku. W głowie kupca przesuwały się szybko i bezszelestnie  koraliki liczydła. A jego uśmiech sięgał od ucha do ucha a może nawet dalej. Jeśli wczoraj wieczorem o coś się modlił o na pewno o takich klientów.

-Coś jeszcze? Czy szanowni panowie potrzebują jeszcze czegoś?

wtorek, 14 stycznia 2014

TOP FIVE OF PAK






Malamut to takie stworzenie, które ma swoje za uszami.
Poniżej kosmici zaprezentują 5 najlepszych wyczynów swojego berbecia. 

1. Pako lubuje się w niszczeniu pluszowych misiów i wszystkiego  co jest misio podobne.
Do pracy przystępuje metodycznie, przy każdym zachowując tożsamą procedurę.
W pierwszej kolejności zostają wyrwane oczęta, których na szczęście nie połyka, tylko z obrzydzeniem wypluwa.
W drugiej kolejności idzie w ruch nos, który w zależności od tego czy jest miękki czy twardy też zostaje albo wyrwany i wypluty albo wyszarpany i wypluty.
W trzeciej kolejności idą uszy i ogon oraz następuje dekapitacja.
Następnie przechodzi do odwłoku i wypruwa z misiów watowe flaki.
Czas tego dramatu to w zależności od wytrwałości misia od 0 do 15 minut maksymalnie.
Co ciekawe w kręgu zainteresowań znajdują się również pluszowe czapki. Dla przykładu zakupiona na imprezę czapka a la malamut została rozerwana na strzępy w powyższej kolejności, w niecałe 5 minut,  a pies był tak zdyszany, że ledwo mógł złapać oddech, taka to ciężka jest robota.
Tak życie straciła niestworzona ilość pluszowych zabawek, namiętnie kupowanych przez babcię i rzucanych wnukowi na pożarcie.
W gronie poległych znaleźli się:
- Tukan,
- Zając (trzymał się dzielnie przez 3 miesiące, ale po jednym z ataków oślepł),
- Duży Pies (ten miał gąbczaste flaki, które ciężko się sprząta i babcia od tego momentu ma zakaz darowywania na ubój misiów z gąbczastymi flakami),
- niezliczona ilość małych piesków, misiów, papug, kotków, lisków, itd.
Wiele z rannych zwierząt po pobycie w szafie na L4 i po szyciu otrzymywało od kosmitów drugie życie, które było równie krótkie jak to pierwsze, niestety.
Co ważne Pako interesuje się zabawkami również w rękach dzieci, więc na spacerze często przeprowadzamy interwencję celem uchronienia ulubieńców maluchów od niechybnej śmierci,  co na razie udaje się ze 100 % skutkiem.
2. Drugą cechą naszego smoka jest zakopywanie na później „smakołyków”.
Pierwsze próby doprowadzały nas do płaczu ze śmiechu. Pako tajniacko wskakuje na tapczan, kitra w rogu kość, tudzież inne pachnidło, po czym nosem je „zasypuje”, co trochę mu się udaje bo zwykle na kanapie jest dość piachu, który obsypał się z sierści, ale jednak nie wystarcza to na zakrycie skarbu. Wówczas pies przysypuje tchawicę kocem z tapczanu, albo drapie dziurę w tapczanie celem lepszego ukrycia rarytaska.
Ostatnio gdy szliśmy na spacer, jeszcze się wracał celem zakopania otrzymanego płuca na swoim posłaniu, które kryje w sobie wiele niespodzianek.
Następnie jakby nigdy nic (jeżeli Państwo wcześniej nie odkryją smaka), w dogodnej dla siebie chwili odnajduje zagubiony skarb i przystępuje do konsumpcji.
3. Trzecia cecha naszego psa – spanie w łóżku, ale  tylko wtedy kiedy pies chce.
Generalnie Pako nie lubi spać z nami w łóżku, nad czym zwykle ubolewamy, ale ma swoje rytuały.
W weekend  gdy nie trzeba wstawać do pracy Państwo śpią sobie smacznie do 11-12 i to też czyni malamut. Jednak zwykle ok. 09 piesio podchodzi do łóżka, kładzie głowę i łapy i budzi nas po to, żeby go podsadzić, bo on z chęcią teraz by pospał z nami.
Co jest najlepsze generalnie na łóżko wskakuje jednym susem, bez najmniejszego kłopotu, jednak rano zawsze żąda windy z Pańcia bądź Pańci rączek.
Drugi moment, który lubi związany z łóżkiem, jest po przyjściu z dworu. Wówczas rozpędza się i wskakuje na łóżko i drapie tak, że w zasadzie żadnego niedziurawego prześcieradło już Państwo kosmici nie mają.
 
4. Kolejna cecha Pako to łasuchowanie, ale wyłącznie na rzeczy jedzone przez ludzi i te które nie leżą w misce.
Ta sama kromka z masłem w misce będzie leżała, aż do wyrzucenia, a jak Pan czy Pańcia będą ją jedli na wersalce, to pies z chęcią skorzysta.
Pako po otrzymaniu królewskiego śniadania, zostawia je, aż do momentu, aż Państwo nie zjedzą swojego śniadania i nie dadzą mu kawałków do spróbowania.
W momencie zorientowania się, że nie wyżuli ani kęsa więcej, odwraca się na pięcie i zachowuje się jakby Cię nie znał i nigdy dotąd nie widział, a jak chcesz pogłaskać, zdaje się mówić, weź idź stąd, no chyba że masz rogala.
Pako również wytrenował dziadka do podawania rogali. Ostatnio jak był dziadek u nas to Pako podszedł do kanapy, szturchnął dziadka pyszczkiem, podszedł do chlebaka i wskazał, że dawaj rogala stary, zawsze tak robisz jak mnie pilnujesz, to teraz nie udawaj, że nie dajesz, bo wszyscy wiedzą, że dajesz, więc nie chcę mi się ciebie prosić.
Pako jest jednak wybredny, koleżanka poczęstowała go szprotką wędzoną, którą Pako wziął w pysk i z obrzydzeniem wypluł na ziemię, myśląc, że to był zamach.
5. Pako to typ sportowca.
Z chęcią towarzyszy kosmitą w wyprawach rowerowo – biegowych.
Przy tym ma też swoje rytuały. Zaczyna się od podszczypywania Pana i kąsania go w udo. W miarę upływu trasy, zmęczony pies szczekiem informuje, że już ma dość i chce się położyć. W braku reakcji robi włoski strajk, co należy rozumieć w ten sposób, że Pan do końca trasy ciągnie malamuta, a nie malamut Pana.
Jedyne co przyspieszy w takim momencie strajkującego psa to widok kota, dzika, sarny. Wówczas włącza swój drugi bieg i Pan nie musi używając kolokwializmu pedałować.