środa, 15 stycznia 2014

15.01 Wędrowiec, kupiec lubi liczyć...




Rozdział VII Wizyta





         Zaniepokojone dziwnym, wysokim dźwiękiem konie, zastrzygły uszami. Ten nieznany im świst był nieco denerwujący, nie wiedziały co przynosi ze sobą. Smakowity kary ogier pierdnął soczyście by dać upust swej frustracji, spowodowanej brakiem komfortu w osobistej stajni.
Han uwijał się przy szczotkowaniu końskiego zadu.  Ogier Wędrowca wydawał się bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy.
-Dzień dobry, koń już po porannej toalecie?- Spytał, choć to było oczywiste.
-Dbam o niego panie. -Na policzki chłopaka wypełzł zdradziecki ognisty rumieniec. Nie chciał wyjść na nadgorliwca i lizusa. Lubił ruch, od dziecka musiał coś robić czymś zając ręce i nogi które zdały się być odrębnymi osobnikami. Miał problem z bezczynnym siedzeniem w jednym miejscu nawet przez kilka minut. Babcia mówiła że jest jak żywe srebro, nie bardzo rozumiał o co jej chodzi, ale jeśli tak twierdziła to jej wierzył.
-Wiem chłopcze. Babcie uprzedziłeś że wpadnę dziś na ploteczki?
Zamierzał poznać tę rodzinę nie mógł zostawić spraw naturalnemu biegowi, był to winny Hadwidze. Nie mógł jej znowu zawieść, nie tym razem. Nie chodziło o samą ciekawość i poczucie winy a o zwykłą przyzwoitość.
-Tak panie, ale my teraz mieszkamy w takiej nędznej dzielnicy. Nie spodoba ci się wcale nasze mieszkanie. To nie jest dobry pomysł panie.
          Han już nie był czerwony tylko buraczany. Opiekun udawał że nie zauważa konsternacji chłopaka, zaczynało mu to wchodzić w nawyk. Nie podjął tematu, co miał powiedzieć że rzeczy materialne są tylko nic nieznaczącym dodatkiem na które w ogóle nie zwraca uwagi? Że tak naprawdę dla niego liczą się ludzie i tylko oni są ważni? Byłaby to połowiczna prawda sam nie mieszkał w pustelni, cenił wygodę i estetyczne przedmioty. A ludzi traktował tak jak go nauczono bez zbędnych emocji powierzchownie i bezosobowo. Jakaś część jego mózgu buntowała się się przeciw takiemu podejściu, czuł że to nie w porządku. Racjonalne podejście zwyciężało nie mógł nieustanie żegnać ludzi bliskich jego sercu, to zbyt bolesne, nie potrafił opanować pustki. Ludzkie życie było tak kruche i krótkie, a on ciągle trwał. Widział gorsze rzeczy niż bieda ta nie mogła go w żaden sposób zniechęcić.
-Najpierw udamy się do składu kupieckiego na małe zakupy, babcia porcelanę ma?
Jak zwykle spytał zupełnie niepotrzebnie.
Chłopak pokręcił przecząco głową.
-To zakupimy co nieco. Nie wypada by dama piła ze zwykłych glinianych  kubków. Prawda
chłopcze?
 Nie odpowiadał Wędrowcowi pewnie dlatego że nie wiedział co może powiedzieć. Nie miał pojęcia jak wytłumaczyć temu dziwnemu mężczyźnie czym jest bieda i że nie pasują do niej porcelana i srebro.
          Wędrowiec kiwnął na chłopaka głową i ruszyli w miasto.
          Po nawałnicy pozostały tylko mokre plamy na domach i kałuże. Słońce prażyło próbując nadrobić zaległości a niebo było wściekle błękitne.
Szli w milczeniu zastanawiając się jakie zmiany przyniosą następne godziny. Bo co do tego byli zaskakująco zgodni, zmiany już kroczyły ich śladem. I nie miało najmniejszego znaczenia, że mieli zupełnie odmienne wizje, co do tego jak potoczy się przyszłość.To była kwestia kilku kroków może najbliższych godzin, a potem nic nie będzie takie jak przedtem.
            Kupiec na ich widok, rozdziawił paszczękę pełną zepsutych zębów tak szeroko że można było obejrzeć lekko zaczerwienione migdałki. A jakby się ktoś uparł to może i dałby rade sprawdzić co też ten szanowany obywatel miasta, przed chwilą skonsumował.
- Szanowni Panowie na zakupy? Czy tylko pooglądać?
Pomimo że w pierwszym momencie sprawiał wrażenie lekko niedorozwiniętego, zawodowy profesjonalizm szybko sprowadził go na ścieżkę ciągłego poszukiwania zysku.
-Potrzebuje paru drobiazgów. Porcelanowy komplet do kawy z Analett zakupimy tu bez problemu?-                   Opiekun był ciekawy czy zaopatrzenie w towary luksusowe się poprawiło, kiedyś różnie z tym bywało. Tylko że wtedy nie było tu zbyt dużo osób mogących pozwolić sobie na takie zakupy. A teraz powstały całe dzielnice zamieszkane przez ludzi o zasobnej sakiewce nie żałujących pieniędzy na zbytki. Jest popyt to i jest podaż to sprawdza się zawsze i wszędzie i nie ważne, o jaki towar chodzi.
-Tak panie.
Wprawne liczydło umiejscowione pod tą tłustą czupryną,  poszło w ruch. Nie mówili o drobnicy tylko o naprawdę porządnych zakupach to zapowiadało zyski. Nie było niczego lepszego w życiu kupca niż zyski tylko one warte były poświęceń.
- Rozumiem że mówimy o komplecie filiżanki talerzyki imbryk? Jeśli tak to potrzeba mi sześć srebrnych łyżeczek i tyle samo widelczyków.- Wędrowiec wymawiał słowa które tak słodko brzmiały w uchu sprzedawcy, niczym trel słowików o poranku. W głowie kupca przesuwały się szybko i bezszelestnie  koraliki liczydła. A jego uśmiech sięgał od ucha do ucha a może nawet dalej. Jeśli wczoraj wieczorem o coś się modlił o na pewno o takich klientów.

-Coś jeszcze? Czy szanowni panowie potrzebują jeszcze czegoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz