niedziela, 16 marca 2014

16.03 Wędrowiec, stare rany.




-Dalia czy mogę obejrzeć twoje nogi i zobaczyć czy uda mi się pomóc?
-A możesz Panie coś pomóc?
W jej dziwnych dorosłych niepasujących do twarzy dziecka oczach dostrzegł budzącą się do życia  niemrawą iskierkę nadziei, nie chciał by zbyt szybko zamieniła się w płomień, a już na pewno nie zanim sprawdzi czy może pomóc..
Ta iskierka w oczach dziecka sprawiła, że poczuł przyjemne ciepło od palców nóg aż do czubka głowy. Prawie zapomniał, że można nosić w sobie taki promyk słońca. Już wiedział, że nie może zawieść tej małej, nawet, jeśli będzie go to kosztowało wiele wysiłku i wyrzeczeń. To była jedna z tych chwil, w której nie mógł pozwolić sobie na błąd. Głupie to, ale zawsze wierzył, że niektóre drobne wydarzenia decydują o tym jak dalej potoczy się życie. Ta obca biedna kaleka dziewczyna, na którą w ogóle nie powinien zwrócić uwagę przechyli szalę na jedną stronę. Jeszcze nie wiedział, na którą tego nawet on nie potrafił przewidzieć.
-Mam taką nadzieje, to co mogę zobaczyć?
-Dobrze.- Zgodziła się i westchnęła.
-Super, położymy Cię tu na stole, będzie nam wygodnie.- Widząc, że młodziutka krawcowa jest spięta i zdenerwowana puścił do niej oko.
Matka i babcia ostrożnie, ale niezwykle sprawnie uprzątnęły materiały i igły robiąc miejsce dla dziewczynki. Mała wdrapała się na stół, i bez ponaglania podciągnęła sukienkę wykończoną czarną lamówką.
Wstrzymały oddech wszystkie trzy jak na komendę, tak jakby wcześniej to wyćwiczyły. Wpatrywały się jak zahipnotyzowane w jego ręce delikatnie dotykające miejsc, w których kiedyś złamały się kości.
-Obie były brzydko złamane. Były odpryski przemieszczenia dlatego źle się zrosły. Mamy tu niepokojącą deformacje, niedobrze, że tyle czasu upłynęło. Kiepskie miejsce tuż nad kostką, źle ukrwione.
-Czyli nic się nie da zrobić? Wiedziałam. -Dziewczynka pociągnęła nosem, zasłoniła dłonią oczy by nie zobaczył jak zachodzą łzami, nie potrafiła zapanować nad rozczarowaniem. Od dawna uważała, że jest dorosła i silna, więc nie może pozwolić sobie na chwilę słabości. Jeśli już to cichutko łkać do poduszki, ale tak żeby nikt się nie zorientował. Nie chciała być kłopotem ani przysparzać mamie i babci zmartwień.
-Młoda damo nie wmawiaj mi tego, czego nie powiedziałem. W sumie to nie wiem czy się nie obrazić, nie wierzysz w moje umiejętności i potęgę.
 Zaśmiał się tak trochę sztucznie i teatralnie widząc, że zbladły ze strachu. Wszystkie trzy wzięły jego żart na poważnie. Nie żeby brakowało im poczucia humoru po prostu nie znały go i nie miały pojęcia, czego się po nim spodziewać.
-Oczywiście, że mogę pomóc, ale przez dwa tygodnie musisz leżeć w łóżku. Zero szycia i ruszania nogami.
-Ja muszę pracować. Zresztą potrafię zszywać i na leżąco wcale nie muszę patrzeć na materiał.- Nie spodobała się jej proponowana przez Wędrowca bezczynność.
 Gdyby przed chwilą na własne oczy nie widział, co wyprawiała po omacku z materiałem to by jej nie uwierzył. Dziewczyna miała niezwykłą intuicję, tu nie chodziło tylko o sprawność palców, które nie myliły się nawet o milimetr. Zachowywała się tak jakby posiadała trzecie oko, to było niesamowite.
-Nie mamy pieniędzy ani na jedzenie ani na leczenie.- Oznajmiła i pomimo emocji, które targały młodym ciałem nawet głos się jej nie załamał.
Dalej była dorosła i odpowiedzialna, zaimponowała mu. Zahartowana przez życie. Udawała całkiem przekonywująco obojętność, choć pragnęła tak namacalnie ze prawie czuł końcami palców jej marzenie o sprawnych nogach.
-Książe zapłaci. Narozrabiał to musi ponieść konsekwencje. Lepiej późno niż wcale.-Szybko znalazł rozwiązanie. Nie widział sensu komplikować prostej sytuacji niepotrzebnym strachem i obawami. Szczególnie, gdy wiadomo było, kto jest sprawcą nieszczęścia tej rodziny. Zawsze preferował proste rozwiązania. Wiedział, że były zbyt dumne by oczekiwać od niego bezinteresownego zaangażowania. Nic nie przychodziło im do tej pory za darmo wolały, więc zawczasu znać cenę, zanim mogą się jeszcze wycofać.
-Panie on nas tylko batogiem oćwiczyć karze. On nie ma serca, nawet kamień przy nim jest miłosierny.- Zajęczała babcia znała realia nie łudziła się niepotrzebnie. Przez lata nauczyła się, że niemożliwe zawsze pozostaje niemożliwym i wiarę możliwości trzeba zapomnieć o dochodzeniu rekompensaty za krzywdy. Bo w ostatecznym rozrachunku można stracić jeszcze więcej.
             Czas przez chwilę bieg wolniej Opiekun szukał. Jego wzrok przebijał ścianę za ścianą, mijał kolejnych ludzi i nie zatrzymywał się ani na chwilę. Szukał konkretnej osoby.
Znalazł około trzydziestoletniego rozbudowanego w ramionach mężczyznę. Wypudrowanego z głową ustrojoną wysoką białą peruką. Niedbale pewny swojej pozycji siedział na kanapie trzymając w ręce talerzyk z kawałkiem kremowego ciasta. Udawał wsłuchanego w śpiew młodziutkiej, jasnowłosej dziewczyny. Wąska kreska bladych ust, ciemne brwi zrośnięte w jedną linię, i myśli krążące wokół śpiewającej dziewczyny. Miał ochotę skonsumować jej młode, niewinne ciało zupełnie jak ciastko leżące na jego talerzyku, oczywiście nie dosłownie. Nie przewidywał problemów to biedna krewna żony, której rodzina była całkowicie uzależniona od jego dobrej woli. Nie będzie miała się komu skarżyć a jeśli nawet to zrobi nikt z jej bliskich nie znajdzie w sobie tyle odwagi by bronić jej honoru. Tak jak zwykle bywa w takich wypadkach każą jej zagryźć zęby i siedzieć cicho. Niespodziewanie zgiął się w pół, łapiąc się za widocznie zaokrąglający się od smakołyków brzuch. Talerzyk upadł z brzdękiem na podłogę rozpryskując się na wiele małych pomieszanych z kremem porcelanowych kawałków. 
          Wędrowiec uśmiechnął się pod nosem, był z siebie zadowolony. Uderzył jeszcze raz. Tym razem w plecy dokładnie tak by unieruchomić na kilka tygodni mężczyznę.
-To się akurat okaże, czy uda mu się tym razem wymigać, jeszcze ze mną nie rozmawiał. To, co leczymy? Zwrócił się do kobiet, które nie zauważyły tej krótkiej chwili, gdy nie był obecny tu myślami.
-Leczymy panie leczymy!
Babcia dziewczynki nie traciła czasu na namysły. Wyszła z założenia, że później będzie się martwić jak zapłacić. Za nic nie wybaczyłaby sobie, gdy straciła taką okazję, która nigdy może się nie powtórzyć. Jeśli trzeba będzie zaoferuje siebie na niewolnicę. Liczyła się tylko dziewczynka. Modlitwy zostały wysłuchane stał się cud i można było wyleczyć wnuczkę.
- Potrzebne mi będą 4 deseczki takie długie na 20 cm a szerokie jak jej nóżka i bandaż. Da się zrobić?
Mógłby to zrobić tu i teraz natychmiastowym skutkiem, ale nie był jeszcze na to gotowy. Metoda małych kroczków wydała mu się korzystniejsza dla wszystkich zainteresowanych.  Szczególnie dla niego, zbyt długą przerwę sobie zafundowałby się teraz popisywać. Nie chciał przeszarżować.
-Tu obok jest cieśla, to ja pójdę i popytam.-Rzuciła przez ramię babcia dreptając w stronę drzwi. Śpieszyło się jej, trochę się obawiała zmiany decyzji Opiekuna.
-To ja sobie obejrzę za ten czas twarz mamy. Możesz tu podejść moja ty mistrzyni igły?
             Kobieta spojrzała na córkę jak spłoszona łania nie wiedząc, co ma robić. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Niezdecydowana, rozdarta między niewiarą a marzeniem z trudem podjęła decyzję. Nieśmiało, pełna najstraszliwszych wątpliwości i wstydu odsunęła włosy odkrywając zdeformowaną, oszpeconą bliznami twarz. Wsunęła popielato lśniące kosmyki za ucho i podeszła do Wędrowca.
      Stojąc przed nim zadrżała niczym liść na wietrze. Zbyt dużo skrajnych emocji się w niej zgromadziło, zacisnęła dłonie w pięści. Paznokcie boleśnie wbijały się w skórę, ale przejęta nie zwróciła na to uwagi. Nagle zabrakło jej odwagi spuściła głowę.
Delikatnie złapał ją za podbródek. Nie opierała się uniosła twarz do światła.
-Popatrzmy. Fakt to że przeżyłaś to prawdziwy cud. Masakra, tego nie da się tak łatwo naprawić. Może zajmę się dziś szczęką? Ułatwi ci to mówienie i jedzenie może być?
          Kobieta energicznie pokiwała głową, a on znowu poczuł piekący wstyd że przez tyle lat siedział bezczynnie w swojej twierdzy. Grzech zaniechania bardzo mu ciążył. Nie był doskonały i nigdy tak o sobie nie myślał ale ta jego przedłużająca się żałoba była dużą i głęboką rysą na jego wizerunku. Gdy był młody wydawało mu się że fakt iż nie odpowiada przed nikim tylko przed samym sobą jest bardzo komfortową sytuacją. Wraz z nabieraniem doświadczenia stało się jasne że to bardzo wielkie brzemię. Były momenty że zbyt ciężkie do uniesienia.
          Nie trzeba było być prorokiem by się domyślić się że ta kobieta musiała bardzo wiele wycierpieć. Sama skrzywdzona, pokiereszowana była też matką okaleczonego dziecka, cierpiała więc w dwójnasób.
-Zamknij oczy. Nie bój się, nie będzie bolało.
          Położył dłoń na jej spieczonych, wysuszonych ustach. Poczuł jej delikatny płytki oddech po chwili twarz kobiety rozświetliło czerwone pulsujące światło. Migotliwe niczym żar ogniska rozkładało się parzącymi językami na skórze krawcowej by wgryzać się coraz głębiej aż do pogruchotanych kości.
-Wiem jest gorące, ale musisz wytrzymać. Jeszcze tylko chwilkę i przerwa. Twarda z ciebie sztuka dasz radę. No i już.
          Zabrał rękę rozświetloną coraz słabszym, blednącym czerwonym blaskiem, płynącym gdzieś z głębi jego ciała. Strząsnął nią szybko i stanowczo jakby pozbywał się niewidocznych drażniących skórę okruszków. Nabrzmiałe żyły pulsowały jak górska wzburzona rzeka. Był zadowolony poszło mu całkiem nieźle biorąc pod uwagę jak długą zrobił sobie przerwę.
-Spróbuj otworzyć usta. No nie bój się. – Zachęcił oniemiałą kobietę- Odważniej, nic złego się nie stanie. Zapewniam. No jeszcze troszkę, dobrze, dobrze jeszcze. Widzisz jest już lepiej. To teraz powtórka z rozrywki. Zamykamy ślipia i wytrzymujemy gorąc.
Tym razem światło plusnęło niczym farba rozpryskując się po bliznach. Kobieta marszcząc czoło zacisnęła mocno powieki. Uciekła jej jedna łza która powolutku spłynęła na policzek a potem wyparowała.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz