środa, 19 marca 2014

19.03 Wędrowiec, sukienka na bal.





          Najmłodsza z krawcowych podkurczyła chore nogi oplatając je kościstymi ramionami i patrzyła z lekko rozchylonymi ze zdziwienia ustami. Oparła na kolanach brodę i z drżącym sercem przypatrywała się całemu zdarzeniu. Spojrzał na dziewczynkę przelotnie, na jej twarzy wyraźnie prawie jak na czystej kartce grubym pismem wypisana była cała gama uczuć. Przerażenie, lęk, ale i fascynacja przyprawiona nadzieją. Po tym jak zobaczyła czerwone światło, które pojawiło się znikąd zaczęła się w niej rodzić wiara, że i jej nogi można jeszcze uleczyć.   
-No tośmy się zabawili teraz spróbujesz coś powiedzieć, dobrze? -Klepnął delikatnie kobietę w policzek.
- Jjjaaa? -Zaskoczona w miarę wyraźnym dźwiękiem, który udało się jej wydobyć z gardła otworzyła ze zdziwienia szeroko jak ryba wyciągnięta z wody usta. A potem, gdy opanowała ją euforia spróbowała powiedzieć coś jeszcze.
 Dzziieeeekuje!
-Mamo, mamo ty mówisz!- Dziewczynka jeszcze mocniej podciągnęła nogi pod brodę, nie wierząc, że naprawdę usłyszała w miarę zrozumiałe słowa, bała się, że to jej wymysł i marzenia pomieszały się z rzeczywistością - Ty naprawdę mówisz, ja zrozumiałam!
-Teraz tylko musisz poćwiczyć i z dnia na dzień będzie lepiej. Niedługo będziesz mówiła całkiem sprawnie. W tej chwili wszystko jest tylko kwestią wyćwiczenia odpowiedniej partii mięśni. Jak już wcześniej mówiłem twarda z ciebie sztuka, dasz radę. Trochę będzie bolało, ale chyba warto, co?- Spytał zawstydzony tym, co zobaczył w jej oczach. Patrzyła na niego tak jakby podarował jej cała ziemię a na dodatek jeszcze księżyc i parę innych gwiazd.
-Tttaakk
Drzwi otworzyły się z łoskotem, babcia nie użyła klamki, po prostu kopnęła w nie z rozmachem. Na szczęście wytrzymały.
-Panie takie mogą być? Mogą być takie deseczki? Takie miał, ale jakby, co to szybko zrobi inne.-Wróciła zasapana i dumna ze swojej zdobyczy.
-Doskonałe, możemy zaczynać przedstawienie? Mała boisz się igieł?
Delikatnie prostował jej chude jak patyki nóżki. Drżała ze strachu i ekscytacji. To była najmilsza strona jego egzystencji, zabierał małą wprost do nieba. Podarował jej najprawdziwsze okruchy szczęścia, można żyć i sto lat a nie doznać takiego uczucia. Ci, którzy tego nie doświadczą są łatwiejszą zdobyczą dla pustki i zwątpienia. Ta dziewczynka doświadczyła tak wiele, miał nadzieję, że będzie szczęśliwa i życie jej już nigdy tak okrutnie nie doświadczy.
-Jeśli tak to zaciśnij zęby, tylko raz cię ukłuje a potem będzie bal. Jeszcze kiedyś ze mną zatańczysz. A może nie. Kto by chciał tańczyć z takim starym piernikiem, gdy wielbiciele będą się wokół tłoczyć?
-Nie boje się.
Właśnie takiej spodziewał się odpowiedzi, ta mała z twardego materiału była utoczona. Mała cienka igiełka nie mogła jej przerazić.
-Macie tu trochę wódki czy samogonu? Muszę przemyć miejsce gdzie ukłuję małą.- Zwrócił się do kobiet stojących po drugiej stronie stołu. Matka dziewczynki wciąż otwierała i zamykała usta ciesząc się z cudu, jaki ja spotkał.
-Coś się znajdzie. - Twarz babci rozpogodziła się, świadomość, że może być przydatna i może w jakiś sposób pomóc w leczeniu wnuczki odjęła jej, co najmniej z dziesięć lat. Kiedyś przezornie w tajemnicy przed synową i wnuczką zachomikowała płynne zapasy na cięższe chwile i teraz było jak znalazł. Trochę tę całą radość psuła świadomość jak zostanie spożytkowany jej cenny skarb. Bo kto to widział marnować taki wspaniały bimberek na smarowanie nogi? Była jednak skłonna ponieść taką ofiarę dla dobra sprawy i bez ociągania przyniosła ciemną butelczynę tuląc ją do piersi jak najcenniejszy ze skarbów. Podała Opiekunowi a potem na bezdechu przyglądała się jak wylewa cenną bursztynowo mieniącą się ciecz na nogę wnuczki. Długo ukrywała butelkę, ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że może w taki sposób spożytkować jej zawartość.
-Panie na pewno tak dużo trzeba smarować?  -Na wszelki wypadek się upewniła, zwykłe marnotrawstwo mogłaby odchorować.
-Trzeba, trzeba nie marnowałabym przecież takich specjałów bez potrzeby. – Zapewnił ją uśmiechając się pod nosem.
-Aha
Czuł, że nie do końca mu uwierzyła. Nawet rozumiał jej rozterkę, czasami przychodziły takie dni w życiu że nie było wyjścia trzeba było wypić by nie zwariować.
-Po co ta igła i co ona ma na końcu?
Dziewczynka była wyraźnie zaniepokojona przedmiotem, który wyjął z kieszeni peleryny. Próbowała ukryć zdenerwowanie tuszując je ciekawością.
-Tam w tym pojemniczku są takie maciupkie pomocne stworzonka, które zajmą się twoimi kostkami. Nie musisz się martwić są pozytywnie nastawione. Nie będą cię męczyć, czy przeszkadzać.
-Sssss- Zasyczała, zabawnie przewracając oczami. W końcu zareagowała tak jak powinna zachować się dziewczynka w jej wieku.
-Nie mów, że cię bolało, bo nie uwierzę. Taka krawcowa jak ty pewnie nieraz mocniej igłą się dziabnie.
-Troszkę za szczypało.-Trzymała fason nie chciała pokazać jak się boi.- A ja to już igłami wcale się nie kuję, nie jestem małym dzieckiem.- Pociągnęła nosem by pokazać, że takie insynuacje sprawiają jej przykrość w końcu była profesjonalistką.
-Teraz sobie poświecimy, by się nam tu lepiej sprawy rozwijały. Lubisz światełka?
-Takim czerwonym światłem jak mamie? - Mimowolnie spojrzała na twarz matki.
-A guzik, czerwone jest na buzie, na nogi mam zielone, może być?
- A jakie jest światło na brzuch? – Zainteresowała się Dalia.
Babcia głośno przestąpiła z nogi na nogę, nie miała odwagi popędzić Opiekuna, ale nie mogła się doczekać tego żeby w końcu zaczęło się coś dziać, na gadanie będzie później czas. Chciałaby dożyć tych lepszych czasów.
-Boli cię brzuch? Czy mnie tylko sprawdzasz?
-No nie boli tylko ciekawa byłam. - Zarumieniła się troszkę, wstydząc się, że złapał ją na wścibstwie. 
- Posługuję się różnymi rodzajami energii. Kolor zależy od rodzaju choroby nie od części ciała, uprzedzam będzie swędzieć.
-Już swędzi – powiedziała z ledwo dostrzegalnym wyrzutem w głosie.
Za jego plecami plecami podekscytowana babcia przytupywała z takim zaangażowaniem jakby sama nie mogła doczekać się wyjścia na bal.
-To dobrze znaczy, że naprawdę mamy szanse na tańce.
-Będę mogła? – W jej oczach głębokich jak studnie, skąd u licha u małej dziewczynki takie oczy pomyślał rozbawiony, wyczytał rozmarzenie.
-Nie chcę ci zbyt dużo obiecywać. Ostatnio trochę wypadłem z obiegu, ale powinno być dobrze.-
Zawiedzione nadzieje bolały mocniej niż brak perspektyw, starał się o tym pamiętać. Nigdy nie obiecuj czegoś, co jeśli się nie wypełni może złamać człowieka, tak mawiał stary kucharz w głównej kwaterze Opiekunów, gdy nie był zadowolony z kruchości mięsa czy smaku swej sztandarowej zupy cebulowej. Dla niego, jakość serwowanych potraw była sensem życia a tu chodziło o coś więcej niż obiad, ale powiedzenie było adekwatne do sytuacji.
-Swędzi mocno, mogę się podrapać? – Spytała trochę takim płaczliwym tonem.
Nie jest to zbyt przyjemne uczucie, gdy miliony mrówczych nóżek wędruje to w tą to w tamtą stronę. Nie było wyjścia musiała wytrzymać.
-Niestety nie możesz. Musisz jeszcze troszeczkę wytrzymać. Widziałaś twoja mama była taka dzielna a ty jesteś do niej bardzo podobna, więc też będziesz dzielna do końca. Spróbuj myśleć o czymś innym, a niech będzie nawet o tych balach, to, jaką masz sukienkę?
-Wełnianą szarą.- Odpowiedziała szybko bez zastanowienia byle tylko coś powiedzieć. Swędzące nogi nie pozwalały jej się skupić, nie miała teraz ochoty myśleć o czymś tak abstrakcyjnym jak zabawa i sukienki. Zresztą sukienki w szczególności te piękne to ona szyła a nie nosiła. Była tylko biedną krawcową a takie nie chodziły na bale.

-Na bal? No coś ty, taka dobra krawcowa i w codziennej sukience miałabyś pójść na taneczną imprezę? Wysil się trochę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz