niedziela, 30 marca 2014

30.03 Wędrowiec, twierdza







-I my pozwolimy by on tu przyszedł? Pozwolimy mu na to??? By kogoś dorwał? -Wiktor był przerażony.
-Tak, pozwolimy posłańcowi by zostawił mi zgodnie z instrukcją tę miłą niespodziankę w łóżku. Pozwolimy mu odejść z poczuciem dobrze wykonanej misji.- Tak właśnie chciał to rozegrać, mógłby oczywiście złapać posłańca na gorącym uczynku, zrobić szum, aferę na całe miasto, ale wolał to załatwić po swojemu.
-Ale panie, to niebezpieczne. Jeśli komuś się coś stanie to sam powiedziałeś że nie ma ratunku!!- Wiktor podskakiwał, trząsł głową, nie wiedział, co zrobić z rękami.
-Owszem trochę ryzykowna ta cała zabawa ale nie aż tak bardzo jakby się mogło wydawać, poza tym nie mam zamiaru się z nim całować. Zdecydowanie prześle go zaraz dalej, do pewnego niezwykle świętobliwego łoża. Co prawda nie spodziewają się go tam zupełnie, ale jak się bawić to się bawić. Zresztą nie martw się tak bardzo mam wszystko pod kontrolą.- W gruncie rzeczy był zadowolony, że zmuszono go w końcu do konkretnego działania. Potrzebował impulsu takiego małego kopniaka, który wtłoczy go w bardziej aktywne tory. Tym razem nie odłoży sprawy na później, na lepszą dogodniejszą chwilę, gdy będzie miał odpowiedni nastrój. Ta była doskonała i nie mógł przespać takiej szansy.
-Ale jak???- Przerażony chłopak już widział oczami wyobraźni jak na rozkaz Opiekuna przemyka się jak złodziej ciemnymi, śmiertelnie niebezpiecznymi dla takich jak on ulicami po mieście. W rękach trzyma worek, a w środku szalejący ze wściekłości wąż miota się i próbuje wgryźć się w ciało durnego nieszczęśnika który go niesie. Zrobiło mu się słabo, kolana odmówiły posłuszeństwa a żołądek zwinął mu się w supeł.
-To już mój problem. Ty masz pilnować żeby psy i służba siedziały na dole, w kuchni. Nikt  nie może wychodzić na piętro, zrozumiałeś?
Wiktor był zbyt przerażony by racjonalnie myśleć. Prześladowała go wizja wściekle kąsającego węża w jego własne osobiste ulubione udo. Nie wiedział czy może zaufać Opiekunowi, w końcu niechodziło o byle bzdurę ale o ich życie, a on chciał się bawić. Drugiej szansy nawet tak marnej jak ta obecna nie dostanie, a chciał żyć.
-A co jeśli ktoś mi się wymknie?
-Zamkniesz drzwi na klucz i powiesz że chcę być sam. Dodasz, że to mój rozkaz a jak nie to w żaby pozamieniam, wszystkich bez wyjątku. Teraz zaś niech szykują kąpiel, musimy udawać że nic nie wiemy o zamiarach tego jegomościa ukrytego w żywopłocie. Wszystko niech toczy się normalnym rytmem.
-Ja nie lubię takich co syczą – Zastrzegł Wiktor otwierając drzwi.
-Dobrze, niech będzie, ominiemy zaplanowane przytulanie się do bestii.- Chłopak go zupełnie rozbroił
-A fe -Wykrzywił się z odrazą chłopak i znowu podrzuciło mu żołądkiem. Chwile z nim walczył by nie zwymiotować. Nie wiedział czy w tej chwili bardziej się boi czy może czuje większą odrazę do węża. Za nic nie chciał go spotkać, nawet wtedy, jeśli tamten będzie uwięziony w worku. Nie ufał takim zabezpieczeniom.
-Kąpiel, kąpiel niech szykują a żwawo, bo wieczorem może będę miał ochotę odwiedzić osobiście gniazdo żmij.
-Jak nie wąż, to żmije no coraz lepiej. -Witek odchodząc zdegustowany marudził pod nosem. Całkowicie zapominając o tym że jego zachowanie mocno wykracza poza wszelkie normy i może być za to przykładnie ukarany. W końcu był tylko służącym i nie miał prawa do wyrażania własnych opinii.
       Nie zważając na niestosowne zachowanie chłopaka Wędrowiec stał z założonymi rękami w lekkim rozkroku. Rozważał całą tą dziwaczną sytuację. Rozmyślał czy nieudany zamach na jego życie, to wystarczający powód by zniszczyć cały ten świrnięty zakon. Czy może tylko powinien zająć się zlecającym zabójstwo. Nie lubił patrzyć na śmierć, a Horacy pomimo swego lisiego sprytu, na pewno nie zdoła umknąć przeznaczeniu. Rarakaj spełni pokładane w nim oczekiwania. A to kogo zabija było dla niego zupełnie nieistotne.
Ta gnida Horacy dostanie dokładnie to na co zasłużyła, sam wybrał swoją przyszłość lub raczej jej brak. Z drugiej strony zbyt łatwa i szybka to śmierć, dla kogoś tak zdemoralizowanego kto rozmyślnie uczynił tyle zła.
       Zdecydował z niechęcią po niedługiej chwili rozmyślań że się poświęci i powie jeszcze kilka przykrych słów mistrzowi zakonu na pożegnanie.
     W bali siedział dokładnie tyle ile musiał, ani sekundy dłużej. A i tak to była najdłuższa kąpiel w jego życiu, sekundy ciągnęły się niemiłosiernie, przynosząc mu coraz to nowe wątpliwości i pomysły. Tak naprawdę nigdy nie miał gotowego idealnego scenariusza, pomocnego szablonu, który mógłby wykorzystać za każdym razem musiał podejmować decyzję zgodną z własnym sumieniem biorąc pod uwagę każdy aspekt i każdy nawet najdrobniejszy szczegół.
          Odpuścił sobie oficjalną wizytę z pompą i fajerwerkami. Nie był w nastroju a czasu było coraz mniej. Jad rarakaja zabijał szybko.
         Zmaterializował się  w samym sercu twierdzy. To był prywatny obszar wielkiego mistrza. To tutaj knuł i nieprzyzwoicie się bawił strzeżony przez prywatną, doskonale wyćwiczoną armię fanatycznych zabójców.
Jak na osobę duchową to niezłą twierdze sobie wybrał na miejsce do życia mój ulubieniec Horacy, pomyślał Wędrowiec. Z zaciekawieniem przyjrzał się skomplikowanej konstrukcji śmiercionośnej zapadni, którą w umiejętny sposób ominął nie włączając przy tym systemu alarmowego. To był niezwykle interesujący  ba wręcz genialny patent.
Normalny, zwyczajny człowiek nawet najbardziej spostrzegawczy i wyjątkowo inteligentny nie miał najmniejszych szans by tu przeżyć. Nie obeznany z tutejszymi wymyślnymi pułapkami byłby wstanie zrobić krok no może w najlepszym razie dwa. A już na pewno potrzebowałby pełnej serii cudów by dotrzeć do prywatnych komnat wodza. A nawet czegoś więcej niż cudu, stwierdził opiekun opukując ścianę naszpikowaną metalowymi kolcami. Nasyciwszy swoją ciekawość, docenił inwencję konstruktora aprobującym kiwnięciem głowy. Szkoda tylko że ktoś tak wyjątkowo zdolny i kreatywny swoją wiedzę i czas wykorzystał na bezużyteczne i niepotrzebne urządzenia. Gdyby tylko chciał swoimi pomysłami popchnąłby mocno ten świat do przodu, szkoda zmarnowanego talentu. Resztę pułapek minął obojętnie wiedział już o nich wszystko. Pewnym krokiem ruszył do komnaty Horacego. Sondując wcześniej to miejsce wiedział że mistrz będzie sam. Każdego dnia wieczorem przez całe dwie godziny udawał że kontempluje, nawiązuje kontakt z boską siłą której to był przedstawicielem na ziemi. W rzeczywistości knuł intrygi, sekretnie spotykał się z mordercami i zamachowcami a ponadto zastanawiał się którą ze swych wyznawczyń wezwać za chwilę do łoża. Ostatni czasy nie wystarczała mu już jedna kobieta wolał gdy w łożu robiło się tłoczno.
          Opiekun uchylił masywne okute dużą ilością żelastwa dębowe drzwi. Horacy siedział na swym łożu w białej pościeli haftowanej w gałązki bzu i z niedowierzaniem przyglądał się lewej ręce.
-Widzisz Horacy, jak to jedna nierozważna decyzja potrafi zniszczyć cały misterny plan?- Zagaił sprawnie rozmowę, nie było czasu na owijanie w bawełnę.
-Jak tu się dostałeś? Moje straże..
Mistrz był w podwójnym szoku, niezdolny do sensownej reakcji ani do racjonalnego myślenia. Nie często mu się to zdarzało zwykle jego myśli były ostre i wyraźne jak sztylet. Teraz zaś z przerażeniem ściskał rękę wiedząc, że nie ma dla niego ratunku i jego życie będzie trwało, co najwyżej kilka minut. Miał jeszcze tak wiele planów, tak wiele chciał osiągnąć i nie będzie mu dane tego zrealizować. Zrobił tak wiele by każdy krok przybliżał go do z góry wytyczonego przez siebie celu. Był już blisko, to nie powinno się wydarzyć, nie jemu. Obsesyjnie dbał o bezpieczeństwo zrobił wszystko co tylko możliwe a nawet więcej by  żaden niepożądany osobnik nie dotarł do serca warowni. A teraz ten obcy stał jak gdyby nigdy nic w jego sypialni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz