niedziela, 6 kwietnia 2014

06.04 Wędrowiec, kara





-Nie tkniesz go. Brać go!- Jad zaatakował ciało, zacharczał już zupełnie niewyraźnie i raczej musieli się domyślać, co tak właściwie mówi. Próbował jeszcze wskazać prawą ręką Wędrowca. Nie udało się, nie różniła się już kolorystyką od lewej, opadła bezwładnie. -yyyyyyy hrhrrrrrrrrrrrrrr- zabełkotał tylko bezradnie
-Chyba nie muszę o tym nikomu przypominać, sami o tym wiecie, że tak naprawdę guzik mi możecie zrobić. Tyle waszego, że pomarzyliście jak to mnie sprytnie i skutecznie unieszkodliwicie. Wracać na kolana i słuchać ostatnich słów tego świra, choć może i nic już nie powie. Dusi się gadzina a nie powiedział wam jak nawiązać kontakt z jego siecią skrytobójców i zamachowców. To błąd, takie przydatne narzędzie. Często z niego korzystał, ale może się troszkę wstydził przy mnie? A może się bał, że się powyrzynacie?
-hhhhhrrrrrr woooooddddddddddddyyy.
Twarz Wielkiego Mistrza zakonu przybrała sino- borówkowy kolor. Oczy błysnęły czerwienią, nabrzmiałe krwią pękających naczynek. Śmierć zawsze jest paskudna niezależnie od okoliczności i pory dnia.
-Nie musicie biec i tak nie zdążycie, to koniec. Zmykam nic tu już po mnie, możecie się zacząć żreć o władzę. Ty gwałcicielu idziesz ze mną, a reszta zamknąć dzioby, nie klepać mi tu ozorami po próżnicy. Cieszcie się, że jednego pretendenta mniej do władzy, tej dla której was wyhodowano i której pragniecie ponad życie. A ty Kereno trucicielko- zwrócił się do dziewczyny o beznamiętnym obojętnym głosie- Nieźle tu jeszcze namieszasz, ciekawe, kto pierwszy wyciągnie nogi od twoich ziołowych mieszanek.
            Jej oszałamiająca niezwykła uroda była wprost proporcjonalna do ładunku zła, jaki nosiła w sobie. W innych okolicznościach zachwyciłby się jej owalem twarzy, delikatnym kształtnym nosem, alabastrową cerą. Nie zadała sobie trudu by skomentować wypowiedź Opiekuna. Posłała mu tylko spojrzenie z gatunku teraz możesz odejść, ale nie myśl, że zapomnę o tobie, więc raczej uważaj na ostre przedmioty i trucizny. Rozśmieszyła go tą swoją pychą. Była zbyt głupia by zrozumieć lekcję, którą im właśnie zafundował zresztą jak oni wszyscy.
        Potomstwo Horacego było zbyt zajęte walką o łupy by wdawać się w spór czy walkę z Wędrowcem. Przypominali mu stado wygłodniałych kruków nad padliną. I co najważniejsze żadne z nich nie zainteresowało się truchłem ojca. Teraz już nie był ważny, nic nie zależało od jego woli, był dla nich tylko martwym kawałkiem ciała, żadnych sentymentów i uczuć.
         On sam swoją wizytę w tym miejscu pomimo nieprzyjemnych okoliczności uznał za potrzebną i owocną. Horacy oddał ducha, ale tylko dzięki obecności Opiekuna nie zdążył podzielić się z przychówkiem mrocznymi sekretami. Dobrze się stało, nie będzie musiał być w ciągłym pogotowiu. Jakoś tak od urodzenia nie lubił niepotrzebnie moczyć rąk w szambie. Lepiej czas spożytkować na coś miłego i pożytecznego. Teraz też nie zamierzał się zbyt uważnie przyglądać walce rodzeństwa, nie raz już widział jak gra się o władze. Próby układów, zastraszeń kłótni szantaże nie były dla niego nowością. Ci tutaj nie dojdą do porozumienia. Zbyt łakną władzy a to pragnie przeżarło ich od środka kształtując osobowość i ich swoisty kodeks moralny. Od dawna śni im się wielkość tak jak pragnął tego tatuś i jak zwykle w takich okolicznościach nie wszyscy przeżyją. Szanse na dożycie starości w tej rodzinie mają tylko najsilniejsi i tylko ci pozbawieni skrupułów.
          Nie zdecydował jeszcze, co zrobi z gwałcicielem, to, że go wykastruje wiedział na pewno. Nie było to miłe zajęcie, ale uważał, że właśnie tak trzeba ukarać przestępcę. Nie zaważając na wiek i wysoką pozycję tego człowieka. Nie chodziło już tylko o Lilidię, lecz o kilka innych kobiet, którym ten bezduszny młodzieniec zafundował piekło na ziemi. A może tak naprawdę chodziło mu o Hadwigę ona została skrzywdzona przez kogoś podobnego, zepsutego do szpiku kości. Nie potrafiła żyć po tym co ją spotkało, wolała śmierć niż wspomnienie poniżenia i bólu, których nie da się zapomnieć.
           Chłopak nie wyglądał na bestię raczej na zupełnie niewinnego, normalnego, młodego człowieka. Taki trochę zamyślony, nieobecny wyraz twarzy, wielkie oczy i miękkie jedwabne blond włosy, sprawiały, że przypominał raczej myśliciela, miłośnika ksiąg i sztuki. Nie tak łatwo się było domyślić, że pod czupryną nosi gniazdo żmij bardziej jadowitych niż rarakaj.
 Nie pozostawało Opiekunowi nic innego jak zrobić pokazówkę dla innych, dla podniesienia morale w tym mieście. Rano zakuje chłoptasia w dyby. Czegoś takiego na pewno nie spodziewał się pupilek tatusia, święcie wierzył ze jest bezkarny, wszystko się jednak kończy. Czasem nawet możny protektor i wpływy rodziny nie wystarczą, dla bogaczy to prawdziwy szok. Nie żeby to całe karanie gwałciciela sprawiało mu radość, ale poczuł przyjemne uczucie satysfakcji z dobrze spełnionego obowiązku.
          Nie obudził się jeszcze na dobre, nużyły go już te przepychanki, zbyt odwykł od ludzi. A żył już tak długo, że dawno przestał liczyć ile tak naprawdę ma lat. Liczby w tym wypadku były tylko pustymi cyframi pozbawionymi znaczenia. Gładka pozbawiona zmarszczek twarz nie zdradzała, że dawno nie był pierwszej młodości. Tak naprawdę to wyglądał na takiego, co niezbyt długo korzysta z brzytwy. Pozory, może ciało i sprawiało wrażenie młodego, ale duszę miał starą czasami myślał nawet, że była zgrzybiała i pomarszczona i zgnita jak stare do niczego już nienadające się owoce.
         Fakt, że wszystko potrafił ustawić tak by uniknąć komplikacji a w tym wypadku oznaczało to nie musiał się szarpać z gwałcicielem znacznie poprawił mu humor.  Znał taką małą sztuczkę wystarczy, że pstryknie palcami i Lear pójdzie za nim bezwolny i cichutki. Ludzkie mózgi to bezkresne pole do popisu dla kogoś takiego jak on i oczywiście dla każdego innego Opiekuna. Jednak grzebał w nich tylko w razie bezwzględnej konieczności, trochę z szacunku dla innych, trochę ze strachu. Bez oporów wślizgnął się do głowy gwałciciela, uczucie porównywalne do topienia się w bagnie, smród i beznadzieja. Znalazł wreszcie to, czego szukał, pstryknął palcami i posłał krótki impuls.
Ta hipnoza to nie głupia rzecz, pomyślał zadowolony.
Nikt nie zwracał na niego uwagi, nikt nawet nie próbował bronić brata czy przeszkodzić Opiekunowi w tym, co robi.

Świstło pierdło i tyle ich widzieli.

         W pałacowej kuchni natychmiast umilkły śmiechy. Wiktorowi wypadła z ręki drewniana łyżka. Mało się nie zakrztusił polewką na widok pojawiającego się nie wiadomo skąd Opiekuna w towarzystwie nieznanego mu mężczyzny.
-Smacznego.- Wędrowiec zwrócił się w jego kierunku, wychodząc z założenia, że chłopak ma prawo zaspakajać głód w czasie przerw w pracy. Młody był, ubiegał się z psami więc pewnie ciągle głodny.
-Panie a to kto?- Spytał niepewnie chłopak, zaskoczony nagłym pojawieniem się Wędrowca i głupawą miną tego drugiego, ubranego, co rzucało się jako pierwsze w oczy bogato. To nie był byle, kto, ale pijany czy wariat?
-To Lear syn świętej pamięci Horacego. Straszna gnida i szubrawiec, a ja mam zamiar zrobić mu coś złego. Miał pecha, zbyt polubiłem jego ofiarę żeby przejść obojętnie, nie tym razem. Tym razem mogę dopaść zboczeńca.
-To mistrz Horacy nie żyje? Ty panie go?- Wiktor z wrażenia dostał wypieków.
-Ja nie. Odesłałam mu tylko prezent który od niego dostałem nie spodobał mi się. I widzę że miałem racje. Jemu też nie wyszedł na zdrowie.

Kucharka oszołomiona nowinami stała z wielką żeliwną patelnią w ręku zapominając zupełnie o przewróceniu rozkosznie zarumienionych placuszków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz