środa, 30 kwietnia 2014

30.04 Wędrowiec, śliwowica.




-Widzicie, więc że noszenie ciężarów to fraszka.
          Chłopcy, jeśli można było do nich zaliczyć potężnego woźnicę, nie mogli przestać się śmiać. Olbrzym wyszczerzył się okrutnie, dziwnie przy tym chichocząc, trochę to przypominało kwiczenie pomieszane z duszeniem się. Przez jego szparę między zębami uchodziło ze świstem powietrze, rozśmieszając dodatkowo Hanka. Nie przyznaliby się do tego za nic, ale mieli nadzieję, że dziewczyna jednak spełni swoją groźbę. Bardzo chcieli być świadkami tego cyrkowego występu. I tego, co nastąpi później. Opiekun nie miał ochoty zaś zostać clownem, z ulgą przyjął dochodzący zza drzwi cichutki chichocik.
Wrócił do Lilidi.
          Dziewczyna splotła srebrzyste włosy w warkocze i owinęła je wokół głowy. Przypominała mu trochę panią żniw, tylko wianek połyskiwał srebrem loków, zamiast złotem kłosów zboża.
-Tylko jak powiesz, że kolor narzuty nie pasuje Ci do karnacji i nie dasz się w nią owinąć, to normalnie zacznę śpiewać. - Zagroził marszcząc brwi. Wiedział, że jest już zmęczona tym całym zamieszaniem. Najgorsze było jeszcze przed nimi, porządnie wytrzepie bidulą na nierównym bruku. Niby na zewnętrz nie było już oznak jej choroby, ale mimo to pozostał ból rozrywający jej ciało przy każdym ruchu. Mógłby temu zapobiec, ale nie chciał bez potrzeby pozbawiać się energii. Zresztą do takich sposób uciekał się tylko w razie absolutnej konieczności.
-To znaczy, że mam się bać tych śpiewów?- Spytała zdziwiona.
         Przypomniał sobie pod wpływem jej pytania, gdy dawno temu próbował w pewnej wiosce na rubieży, śliwowicy. Mocna była, przyjemnie rozgrzewała i co ważniejsze miała prawdziwy posmak śliwki węgierki. Nigdy wcześniej ani później nie pił już takiej dobrej śliwowicy. Delikatnie paliła język potem przełyk by z miłym łaskotaniem rozgrzać żołądek.
        Pierwsze przymrozki oszroniły trawy i drzewa, ziąb był dotkliwy, wbijał się milionami drobniutkich igiełek w każdy centymetr skóry. A jemu nieśpieszno było do domu po ostatniej awanturze z innym Opiekunem, zbyt dużo gorzkich słów. Niepotrzebnie dał się ponieść emocjom i powiedział kilka zdań za dużo, teraz tego żałował.
        Chłopi zebrali się w wielkiej zbudowanej ze świerkowych desek hali. Byli mili i gościnni, przyjęli go dobrym słowem i poczęstunkiem. W środku pachniało żywicą, świeżo wędzonym boczkiem i jeszcze czosnkiem. Doskonale pamiętał jak powiązany w grube warkocze gęsto zwisał z jasnej popękanej belki. Wyjątkowo urodziwe dziewczyny uśmiechając się przyjaźnie, przynosiły trunek w glinianych dzbanach. Dzbany były czerwone tak jak i kieliszki, z których pili i usta dziewczyn też były czerwone. Nigdy nie lubił tłustego boczku, a tam jadł z ochotą i zapijał najlepszą w świecie śliwowicą, zachęcany przez bełkoczących jakieś bzdury chłopów. Z każdym kieliszkiem dziewczyny podobały się mu coraz bardziej. Raz czy dwa podniósł rękę by którąś klepnąć po zgrabnym tyłku, ukrytym pod namarszczoną kwiecistą kiecką. Jednak zabrakło odwagi, nie wiedział czy wypił zbyt mało czy zbyt dużo by flirtować z wiejskimi dziewczynami, które najwyraźniej tylko na to czekały.
         Gdy jedna z nich nalewając mu śliwowicy do kieliszka, nachyliła się zalotnie zauważył, że biała koszula nie jest już zasznurowana pod samą szyję. Jędrne piesi kusiły apetyczną krągłością, gładkością młodej skóry. Z niechęcią oderwał wzrok od dekoltu i popatrzył gdzie indziej, nie zadawał się z wiejskim dziewczynami, nawet tak pięknymi jak te noszące tej nocy śliwowicę. Zaśmiała mu się koło ucha, w tym śmiechu było coś takiego, że nie myślał już o niczym innym jak wstać i pociągnąć ją do stodoły. Niby przypadkiem oparła pierś na jego ramieniu. Tego już nie mógł zignorować, zerwał się niespodziewanie i wybiegł z hali przy akompaniamencie chłopskich chichotów. Wiedział, że nie może ulec dziewczynie, zbyt dużo komplikacji, więc zaczął śpiewać by się oczyścić.
           Głos wydobywał się z głębi rozgrzanych alkoholem wnętrzności, przepona napięta do granic możliwości wydawała dźwięki nieznane ludzkim uszom. Widział kształtne piersi, bujne i jędrne, z sutkiem koloru śliwki. Śpiewał na całe gardło jakąś sprośną piosenkę aż do momentu, gdy poczuł, że opanował swe żądze. Wrócił do środka zmarznięty i nieprzyjemnie trzeźwy. Nie bardzo wiedział jak się zachować, sięgnął po kieliszek który był niepokojąco pusty. Ktoś usłużnie, ale już bez słowa zachęty napełnił czerwone naczynko śliwowicą. Jedno wiedział na pewno nie była to żadna z zapierających dech w piersiach kształtnych kobiet. Któryś z chłopów się zlitował i nalał mu jeszcze a potem jeszcze i jeszcze. Zgubił rachubę.
Pił a potem świat odpłynął.
          Obudził się rano, zziębnięty i zdrętwiały. Podrapane czoło piekło, podejrzewał, że spał opierając się głową o stół. Przybił klasycznego gwoździa. Ktoś miłosierny zarzucił mu derkę na plecy, z drugiej strony stołu siedziało dwóch brodatych chłopów. Unikali jego wzroku zakłopotani patrzyli na boki. Wiedział, że stało się coś niepokojącego.
         Najpierw nie chcieli mówić, ale gdy ich przycisnął opowiedzieli, co stało się w nocy. Przez ten jego niespodziewany koncert padło całe ptactwo z zagrodach; kury, kaczki, gęsi a nawet perliczki. Ze wstydu paliły go uszy, w powietrzu unosił się aromat śliwowicy. Pachniało kiszoną kapustą ustawioną w beczce tuż koło stołu i boczkiem. Nie miał apatytu, chciało mu się pić. A chłopi z bólem w głosie opowiadali o martwych gołębiach. Nigdy więcej nie śpiewał.
-Ostrzegam szczerze, fałszuje tak, że ptaki stadami padają na zawał. Nawet po krótkim moim występnie ludziom pozostaje trauma do końca życia, co wrażliwsi zaczynają się jąkać lub popadać w alkoholizm.
       Nie uwierzyła, jego wyznanie potraktowała jak żart.
-Uginam się pod presją argumentów i zgadzam się na zaproponowany kolor bez protestów. Mając na uwadze, że tkanina jest miękka i miła w dotyku rezygnuję z fochów. Nie nęci mnie zupełnie też chroniczna czkawka i pijackie zwidy.- Okręciła szyję sznurem koralików z drobniutkich turkusów. Na rękę nałożyła drugi krótszy sznur, zakończony pętelką na środkowy palec. Z uznaniem pokiwał głową, pięknie wyglądała w tej biżuterii, prawdziwa dama.
-Doceniam twój szlachetny gest. Teraz jednak zakokonię cię dokładnie. Na razie sensacja do niczego nam nie jest potrzebna. Zresztą, co ja tłumaczę takiej bystrej dziewczynie jak ty.
         To był najlepszy wariant załatwić wszystko po cichu i bez rozgłosu. Wystarczy pokonać stare spróchniałe schody i dyskretnie wpakować dziewczynę do karety. Ludzie i tak będą gadać, wymyślać niestworzone historie, takie ich prawo. A prawda w tym momencie była najmniej istotna. Nie miał zamiaru ukrywać jej w nieskończoność, potrzebował dnia, no może dwóch a potem dziewczyna sama będzie potrafić zadbać o własne interesy.
-Lepiej powiedz od razu, że nie lubisz konkurencji. Sam pragniesz być gwiazdorem i zawsze w centrum wydarzeń.-Głos dziewczyny tłumiła aksamitna tkanina.
-Jakbyś zgadła. Nie wiem czy wiesz, ale wyglądasz uroczo. Stanowczo możesz się równać urodą z dywanami z Irmonu.
         Po podłodze przebiegła mysz, na grzbiecie miała wytarte futerko i brzydką ropiejącą ranę. Jaki dom takie myszy pomyśleli zgodnie. Wędrowiec odetchnął z ulgą, bał się, że Lilidia zacznie krzyczeć i panikować jak to kobiety na widok myszy. Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego boją się takiego małego bezbronnego zwierzaka. Szczur to, co innego, ale taka myszka z oczkami jak małe czarne guziczki, czego się tu bać?
-Ty to potrafisz kobietę podnieść na duchu. Mistrz komplementów.
          Nie wyczuł w jej głosie cienia strachu, najwidoczniej należała do tej małej grupki kobiet obojętnie przyjmujących obecność gryzoni. Być może miała większe zmartwienia, niż wyleniałe zwierzątko przebiegające po podłodze.
-Staram się jak mogę.
      Mysz zniknęła w jakieś dziurze, tak jak wcześniej pająk.

       Między nimi zawisła dziwna cisza, miał ochotę zapytać o kilka spraw, ale czuł, że nie jest to właściwy moment.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz