wtorek, 29 kwietnia 2014

Spotkania z dziką przyrodą.







Przydarzyło się to nam ponad rok temu. Wtedy jeszcze nie trenowałam z psami rano. Jesień, mglisty poranek, brrr... zupełnie śpiąca wychodzę z chłopakami na spacer. Marzy się mi filiżaneczka gorącej kawy z kawalątkiem pysznego czekoladowego ciasta, dlatego pozwalam chłopakom robić, co chcą. Lecz nasza idylla nie trwa zbyt długo. Zauważam w chaszczach coś wielkiego, czarnego, a ponieważ mam gorzkie doświadczenie z wałęsającymi się samopas psami, zaczynam pomstować pod nosem. To coś wypada wprost przed nami na drogę, o matko, to dzik!!! Chłopaków, jak podmuchem huraganu znosi, dziękuję Panu Bogu, że mam ich przypiętych do pasa. W głowie w ułamku sekundy przewija się kolorowy film, oparty na opowiadaniu koleżanki o spotkaniu jej psa z dzikiem i skutkach takiego spotkania. Wiem, że za wszelką cenę muszę psy utrzymać. Tę myśl mam fruwając w powietrzu, a w następnej chwili już nie mam żadnych myśli. Całe me ciało przeszywa okropny ból. Psy lecą w ślad za dzikiem i wloką mnie drogą, świeżo posypaną ostrym tłuczniem, nawet nie zwracając uwagi na to, że matka została ładunkiem.
  - Maniuś zajdź go z prawej strony, ja zajdę z lewej!!! - Wrzeszczy podnieconym głosem Bafulec.
  - Nie ucz ojca dzieci robić!!! - Odpowiada zdyszanym głosem Maniutek. Tiaaaa, grzeczności podczas polowania nie są na topie. Kurczowo trzymam się za smycz, modląc się tylko o jedno, żeby nie pękł karabińczyk. Nagle widzę przed sobą ratunek - przy drodze rośnie głóg, decyduję, że uczepię się rękami. Niech się dzieje co chce, niech smrody wyrwą go razem z korzeniami. Psy szarpią się na smyczy, lecz głóg jest mocno wrośnięty w matkę Ziemię.
  - Ciągnij mocniej, leniu, nie obijaj się!!! - Syczy Bafi.
  - Sam jesteś leniem, mały smrodzie!!! - Nie zostaje mu dłużny Maniek.
  - Z Tobą to tylko na żółwie można polować! - Nie ustępuje zgryźliwy Bafulec.
  - A Ty co.. Ty co w swoim życiu upolowałeś?!! Zawsze czekasz, by matka Cię z dzioba nakarmiła!!! - Trwa wymiana grzecznościami. Wreszcie rozżalone chłopaki zauważają mnie, leżącą obok krzaka.
 - Matka, a co Ty na glebie robisz? - Pyta mój bardzo zdziwiony takim widokiem puchatek. Widok nie jest codzienny, dlatego psy, zmieszane i zawstydzone, merdają ogonkami. Nabieram pełne płuca powietrza, żeby powiedzieć smrodom wszystko, co o nich myślę, lecz nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa. I choć jestem pokrwawiona i poobijana, cieszy mnie myśl, że psy są całe, ale najbardziej cieszy mnie to, że jest wczesny ranek i miejscowe plotkary jeszcze śpią, że nie będę musiała się tłumaczyć wiejskim doniczkom z własnego wyglądu. Wracamy do domciu, gdzie w kominku ogień namiętnie liże drzewo, gdzie czeka na nas pyszne ciasto i gorąca kawa. Jednak życie jest piękne!

2 komentarze:

  1. Podoba mi się to, że w Twoich opowiadaniach traktujesz swoje pieski jak ludzi. Poza tym jest w nich coś z Curwooda, Londona czy Kucharskiego... Tak piszą ludzie, którzy kochaja zwierzęta i las. :*

    OdpowiedzUsuń