niedziela, 29 czerwca 2014

29.06 Wędrowiec, brat bliźniak




-Lubią cię- Rzucił na pozór obojętnie
-Normalka fajny facet jestem, to mnie i lubią stworzonka. -Drapał z zapałem tuż za uchem czarnego przytulasa, który swoim zwyczajem z czułością zaglądał olbrzymowi w oczy. Ten pies uwielbiał, gdy ktoś poświęcał mu swoją uwagę.
-Karan masz brata? -Zaatakował go znienacka, tknięty przeczuciem, że teraz tamten mu się nie wywinie.
-Mam wielu braci. - W oczach wielkoluda zalśnił niepokój.
         Opiekun był z natury upierdliwy i jak się na czymś zawiesił, to nie potrafił odpuścić, może właśnie dlatego w tej chwili był na dobrej drodze, by wyjaśnić, choć jedną z niewiadomych. Jeden z psów wykorzystując jego nieuwagę i to że skupił się na olbrzymie, stanął na tylnych łapach i oparł się mu na ramionach a potem błyskawicznie ciepłym, ociekającym śliną jęzorem przejechał mu po nosie.
-Pytam czy masz brata bliźniaka? -Przycisnął wielkiego cwaniaka do muru z dużą satysfakcją. Nie miała tu nic do rzeczy nić sympatii, która została zadziergnięta między nimi. Wycierając twarz do rękawa peleryny obserwował bacznie reakcję olbrzyma. Jeśli nawet Karen myślał o salwowaniu się ucieczką nic by to nie dało, zresztą chyba zrozumiał, że nie tym razem. To była jedna z takich chwila, gdy jeden z uczestników dyskusji czuje się jak wpadającą śliwka w kompot. A może gruszka nie był pewien jak dokładnie brzmiało porzekadło.
-Zgadłeś, choć to bardzo dziwne. Zbyt szybko, zbyt łatwo. I jeszcze ważne pytanie czy aby na pewno znasz imię mojego pokręconego brata.
- Dhuel? -Nie bawił się tym razem w dyplomację i podchody, dość obchodzenia się z olbrzymem jak z jajkiem. Nie było na to czasu, a może był zbyt zmęczony, to był naprawdę wyczerpujący dzień. Miał swoje lata, dawno już nie można było o nim mówić, że jest młodzikiem. Zaryzykował walnął z armaty, nie miał nic do stracenia, jeśli się nie pomylił w swoich obliczeniach to sprawy zataczają się ciekawie układać. Nigdy nie sądził, że osobiście pozna któregoś z baśniowych, legendarnych bohaterów. Nigdy nie wierzył, że są realni, że istnieją, a jednak. Fantazja pomieszała się z rzeczywistością aż strach, co to może w praktyce oznaczać.
-Bystry jesteś. Teraz to ty mnie zaskoczyłeś, może faktycznie ci się uda. Tyle, że morze jest duże i głębokie. -Karan przewracał oczami i drapał się w głowę zupełnie tak jak wiejski głupek, dziwne, że nie zaczął się ślinić i jąkać.
Jedyne, co ucieszyło w tej sytuacji Opiekuna to to, że na chwilę znikł ten denerwujący uśmieszek olbrzyma. I to, że, pomimo iż wiedział, że ma do czynienia z kimś naprawdę potężnym i wyjątkowym nie poczuł się gorszy, mniejszy czy głupszy.
-Dalej ciągniemy tą farsę i udajesz służącego? -Nie sądził, że coś się zmieni, ale chciał usłyszeć jak tamten o coś go prosi. Bo o to, że poprosi był spokojny, są tajemnice, które nie powinny wypływać na wierzch. Tak jest najlepiej dla wszystkich.
-Byłbym wdzięczny gdybyś nie wyjawiał moich personaliów wszystkim napotkanym osobom.  Podoba mi się ta posada. Zdradź, co cię naprowadziło, Emeryk?
-Dał mi do myślenia.
-Wiedziałem, że ten gnojek to nie jest dobry pomysł- Odkaszlnął podejrzane jakby powiedział coś, czego nie powinien mówić- Cóż jednak zrobić jest niezastąpiony, jeśli chodzi o załatwianie nietypowych spraw. No i jest diabelnie skuteczny, nie ma sobie równych.
-Przydałby mi się taki pomocnik. -Nie wiedział, co myśleć o pokurczu szybkim jak wiatr, tak prawdę mówiąc miał mieszane uczucia, co do niego. Odnosił dziwne wrażenie, że jest bardzo stary. On sam, choć męczył się już strasznie długo na tym padole łez, przy nim poczuł się jak młodzik. A po drugie, choć robił tu za służącego innego służącego, wydawał się być wyżej w hierarchii ważności. Przewyższał wszystkich ważniaków o jakich słyszał w bajkach i to nawet  wziętych razem do kupy. Karem, choć udawał, że jest inaczej szanował  i podziwiał tego dziwnego, szybkiego człowieczka.
-Jak będziesz dobrze kombinował i uskutecznisz wyższy poziom lizusostwa, to może ci go kiedyś pożyczę. Tylko ostrzegam z nim nie jest tak łatwo, wykonuje polecenia tylko i wyłącznie tych, których szanuje. Mało tego nie zawsze tak jakby sobie tego wydający polecenia życzył. Wszystko robi tak jak jemu pasuje. Taki typ i ma na niego siły
            Spojrzał na granatowe niebo, złotem błyskające gwiazdy, zdawały śmiać się z jego niewiedzy. Naigrywać z zapatrzonego w siebie Wędrowca, który to miał innym wskazywać drogę a sam pogubił kierunki. Patrzył na złote piegi nieba jak młode dziewczyny w noc przesilenia, w nadziei, że wyczyta tam przyszłość, nadaremno. Gwiazdy nie chciały zdradzać swoich tajemnic.
-Dobrze wiedzieć.
       Machnął ręką na pożegnanie Karenowi i dalekim gwiazdom. Zamyślony ruszył w stronę pałacyku. Psy pobiegły za nim, choć czarny z lekkim ociąganiem, spodobał mu się olbrzym, który wiedział gdzie drapać psa by zdobyć jego serce.
      Czas pędził do przodu a on dawno odzwyczaił się od tego, że ma to jakieś znaczenie, że trzeba się do niego dopasować. Przestawienie się na normalny tryb taki, jaki obowiązuje innych, nie jest łatwe. Sprawy na mieście zajęły mu dużo więcej czasu niż planował. Wszystko toczyło się inaczej, nie tak jak powinno.
         Niespodziewanie na schodach pałacyku, jego nos wychwycił cudne, drażniące soki żołądkowe zapachy posiłku. Zdziwiło go to trochę, był pewny, że posiłek, który przed wyjściem z tak wielką przyjemnością skonsumował był kolacją. Z rozbawieniem stwierdził, że zaczynało mu wchodzić w nawyk wracanie na posiłki, nawet na te ponadprogramowe. Nieoczekiwana wizja, że jeszcze trochę i wcisną go w kapcie a potem w fotel przed kominkiem wydała mu się nawet zabawna i wcale nie tak straszna. Całe to zamieszanie z jedzeniem było dla niego zagadkowe i niespodziewane, przez dwa wieki jadł żeby przeżyć. Posiłki były raczej wymuszoną koniecznością niż odnajdywaniem przyjemności i ciekawych, nowych smaków. Jego kucharze nie ustępowali w niczym, może nawet przewyższali swymi umiejętnościami kucharkę w pałacu a mimo to nie potrafił rozkoszować się serwowanymi przez nich potrawami. Nie był pewny, co wpłynęło na zmianę jego podejścia, towarzystwo przy stole czy może budząca się w nim na nowo chęć życia. No cóż nigdy wcześniej nie biegała za nim wściekła Herytka a za służącego baśniowy bohater. Zjawił się w sama porę właśnie zasiadano do stołu.
-Witam ponownie. Widzę, że wróciłem w odpowiednim momencie.
-Jak to przeżyjesz? Straciłeś okazje do pomarudzenia, zrobienia focha, że nie poczekaliśmy. Nie wygarniesz nam niewdzięczności, oj źle ci się będzie spało. -Lilidia puściła do niego figlarnie oczko, jej długie rzęsy zafalowały uroczo. Były ciemne, musiała pociągnąć je jakimś kobiecym specyfikiem. 
-I tu się na pewno nie mylisz. Osobiste, kudłate potwory o to systematycznie dbają. Moje panie kwestie garderoby przerobiłyście? -Uśmiechnął się przymilnie, z doświadczenia wiedział, że nic tak nie kruszy serc niewieścich jak zainteresowanie ich fatałaszkami.
-Ty nam tu damską garderobą oczu nie zamydlisz. Lepiej powiedz, co znowu narozrabiałeś?-Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy. Z jej ręki zniknął sznur błękitnych kamyczków, zastąpiła go srebrną bransoletą. Wąż opinał jej smukły nadgarstek, by wgryźć się we własny ogon. O ile rozumiał symbolikę biżuterii, to nie wiedział jak udało się jej przecisnąć dłoń przez tak wąską obręcz. Przyglądał się uważnie i był pewien, że bransoletka nie posiadała zatrzasku, ani zapięcia. To była prawdziwa zagadka.
-Grzeczny byłem, chyba zaczyna brakować mi fantazji. Jak tam twoja godzinka przypomniałaś sobie coś?- Spytał z nadzieją w głosie.
       Wielki zegar stojący w rogu jadalni odmierzał czas. Po co u diabła w jadalni zegar pomyślał, nawet tak piękny jak ten. Ciągłe spoglądanie na przesuwającą się wskazówkę niezbyt dobrze współgrało z delektowaniem się posiłkiem. Zachęcał do pośpiechu, biegu za tym, co ucieka. Zegar był z tych bardziej skomplikowanych, nie odmierzał tylko czasu, wskazywał też daty i fazy księżyca. Na mosiężnych wahadle wyryte były delikatne kontury zwierzątek do złudzenia przypominające te na szaliku Emeryka. W nie wierzył w taki zbieg okoliczności. Nie tu i nie teraz.
-Niestety nic ciekawego, ale spróbuje może jeszcze raz.
          Wiedział, że nie mówi mu prawdy. Chciała w spokoju przemyśleć sprawę albo przehandlować wiedzę za coś innego, coś co on ma posiadaniu lub mieć może. Niepotrzebnie liczył, że teraz wszystko będzie łatwiejsze.
-W takim razie wczesnym rankiem wyruszam w podróż. -Całkiem realistycznie odegrał rolę zdecydowanego na wszystko. Tak, grać to on potrafił, wychodziło mu to tak przekonywująco, że sam zaczynał wierzyć w to, co mówi. Najczęściej powtarzanym kłamstwem było jestem samotny i jest mi z tym dobrze. Pomagało, ale tylko na chwilę, bo wcale nie był szczęśliwy. Wcale nie chciał być poza nawiasem, chciał jak każdy kochać i być kochanym. Władza i makabrycznie długie życie to tylko wypełnienie, zwykły farsz, który zjadasz, ale szczęścia ci nie da.
-Gdzie się wybierasz Homeonie? -Babcia naprawdę zmartwiła się tym niespodziewanym wyjazdem. W towarzystwie Wędrowca czuła się bezpieczniej, tak jakby jego osoba była gwarantem zmian na lepsze. Bardzo się bała, że bez niego nie dadzą rady ogarnąć tak drastycznych i diametralnych zmian. Był dla nich skałą dającą oparcie, niewprawnie stąpającym stopom. Han był dzieciakiem a ona nie czuła się na siłach by walczyć o swoje w tym obcym dla nich świecie.
-No cóż Lilidia nie chce podzielić się ze mną swą wiedzą, więc skorzystam z dawnego zaproszenia. Muszę udać się do stolicy jej ludu by zapoznać się z zawartością pewnej biblioteki. Nie mam innego wyjścia.

-Blefujesz, nie zrobisz tego- Zaniepokoił ją. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz