wtorek, 17 czerwca 2014

No to jesteśmy na miejscu.

No to jesteśmy na miejscu. Maszka się aklimatyzuje. Ale może zacznę od początku.
Wyjechałyśmy z Klotyldowa w sobotę przed 8 rano. W busie do Bydgoszczy tłok i ścisk. Potem przez centrum Bydgoszczy pieszo z tymi tobołkami i walizką na PKP. Tam miałyśmy prawie godzinę czasu do odjazdu pociągu. Masza znów zwabiła samym swoim jestestwem grupkę ludzi. Pamiątkowe zdjęcia, głaskanie, pytania itp... W pociągu do Poznania Maszka grzecznie spała. Leżała sobie w przejściu, bo w przedziale nie było miejsca, ale każdy pasażer cierpliwie przekraczał psa, nikt się nie burzył. Kagańca też nikt nam nie kazał zakładać. W tym  pociągu do Szczecina również było sympatycznie. Masza tym razem już z nami w przedziale. Jechałyśmy z panią, która też bardzo lubiła psy i opowiadała o swoich futrzakach, zdjęciach, wierszykach itp :) W Szczecinie miałyśmy ponad 7 godzin czasu do odjazdu busa. Ja kursowałam 4 razy do najbliższej Biedronki po zakupy, które chciałam zabrać do Norwegii. Na jeden kurs wzięłam ze sobą Maszę, więc dziewczyna rozprostowała kości i się załatwiła. Było bardzo ciepło więc potem jej już nie zabierałam, tylko czekały z moją mamą na poczekalni dworca. Po 22 wyruszyłyśmy busem w ten ostatni najdłuższy etap naszej podróży. w Busie było sporo miejsca. Masza część drogi spędziła w bagażniku a część na siedzeniu obok nas. Często robiliśmy postoje więc odwirowana też była należycie. Rano w niedzielę prom z Danii miałyśmy o 9.30. Planowo wypłynęliśmy z portu w 4,5 godzinny rejs do położonego w Norwegii Langesund. Na promie miłe zaskoczenie. Można było z psami siedzieć na górnym pokładzie, baz zamykania w klatce czy coś. Pogoda dopisała, było słonecznie i ciepło. Spotkałyśmy tam też kilka psów. Był Seter i Border i Springer Spaniel. Było specjalnie odgrodzone miejsce na załatwianie psich potrzeb, a dalej pomieszczenie z klatkami, w większości dla małych psów. To wszystko niestety przy kominach więc hałas podejrzewam spory. Tam nie wchodziłyśmy. Po przejechaniu strefy granicznej (nikt nas na niej nawet nie kontrolował) zatrzymaliśmy się na pierwszej stacji benzynowej i tam na pobliskiej łączce Maszka znów załatwiła swoje sprawy i rozprostowała kości. W domu byłyśmy ok 20:30. Po 22 poszłyśmy jeszcze na ostatni spacer na pobliską plażę. W drodze na plażę mijamy ogrodzone pastwisko z młodymi krowami. Jakieś poruszenie Masza wywołała. Całe stado do nas podbiegło na co Maszka zareagowała lekka utratą pewności siebie.... i krowy dzielnie nam towarzyszyły dokąd pozwalało im ogrodzenie. Dziś rano była powtórka z rozrywki. Wszystkie krowy jak jedna puściły się pędem w naszym kierunku.... mucząc pod nosem.... Noc przespała nawet spokojnie. Troszkę się tylko wierciła. Apetyt bez zmian. Jesteśmy... nareszcie w domu, nareszcie razem. Możemy teraz w wolnych chwilach zwiedzać i poznawać okolicę. Postaramy się pokazywać Wam tu te nasze wycieczki, przygody i perypetie. Pozdrawiamy z Norweskiego już domu: Jola i Maszka.

3 komentarze:

  1. Super!
    A krówki się chciały pobawić?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bajerem też krówki były zaiteresowane przy Stokkavann....a on...widział w nich tylko mięsko....dzięki temu kto wymyslił kantarek!! :)))

    OdpowiedzUsuń