niedziela, 20 lipca 2014

20.07 Wędrowiec, złamana ręka.




Teraz mógł zająć się dziewczyną, nadal leżącą bez przytomności na podłodze.
-Wstawaj śpiąca królewno, przespałaś całą robotę. No dość już symulacji, wstajemy.- Pokropił jej twarz zimą wodą. Drgnęła oblizała wyschnięte usta i spróbowała usiąść. Przytrzymał ją żeby nie upadła.
-Duszno mi. Udało się? -Była blado zielona, twarz tylko kilka odcieni różniła się od sukienki. Liczył się z możliwością, że za chwilkę znowu mu zemdleje.
-Udało się a co się miało nie udać? I ty chcesz być znachorką?- Był ironiczny, bo lubił taki być- Nie wróże ci kariery w tym fachu, jeśli na widok krwi ryjesz nosem podłogę. Twardym trzeba być nie miękkim.
-Przyzwyczaję się, nie byłam gotowa. -Wystękała zawstydzona jednak niezniechęcona. Przekonała go tym do siebie. W końcu nie każdy jest od urodzenia doskonały.
-Ta zapewne, ciekawe tylko czy kiedykolwiek będziesz?
      Sam jej nie dyskwalifikował, pamiętał jednego felczera, chirurga, co rok rzygał jak kot na widok każdej rany. Krew szczególnie ta świeża płynąca nawet cieniutka strużką, sprawiała, że fikał koziołka i mdlał jak na zawołanie jeszcze bardziej efektownie niż ta tutaj. Nic jednak nie było go w stanie zniechęcić, zawziął się był głuchy na krytykę i głosy przywołującego go do porządku. Znał swoje powołanie i walczył zawzięcie o marzenie. A potem był najlepszy w mieście a może i nawet w całym kraju. O zwinności jego ręki krążyły wręcz legendy.
- Nie leż, zbieraj się! Tam inni w kolejce czekają, jak zobaczą taką zdechlinę to od samego widoku im się pogorszy.
-Moment już dochodzę do siebie
       Chwiejnie podeszła do drzwi, w najgorszych snach nie spodziewała się takich wydarzeń. Zerknęła na leżącego chłopaka złapała się za brzuch i zgarbiła. Zabulgotało jej w kiszkach, ale nie zwymiotowała.
-Już się nad sobą tak nie roztkliwiaj. Dawaj następnego bidaka, bo czas leci a ty masz iść się spotkać z potencjalną nauczycielką.
         Zmiana kolorystyczna, jaka zaszła na jej twarzy zadziwiła nawet jego. Była lepsza niż kameleon, z zieleni błyskawicznie przeszła na płomiennie czerwony.
-Że, co? Z jaką nauczycielką, o czym Pan mówi?
-Zielarstwa, ale ostrzegam jak się nie spodobasz to kicha, nic z tego nie będzie. Ruchy dziewczyno, ruchy i wpuść tu trochę świeżego powietrza, bo się na mur porzygam od tego zaduchu i smrodu. Jak ty to wytrzymujesz? Gdy zabiorą tego delikwenta do domu to umyjesz porządnie stół. Wygląda tu jak po świniobiciu.
         Może nie potrzebnie wspominał o krwawych zajęciach, bo zieleń niesłychanie szybko wyparła ogniste rumieńce.
-Skaranie z to.. Panem- zamamrotała pod nosem.
-Dawaj ich tu dawaj, bo czas to pieniądz.- Zmusił ją do konkretniejszych ruchów, rozbawiony swoim żarcikiem. Stanowczo poprawił mu się humor.
-Witaj uzdrowicielko.
          Dziewczyna na progu upuściła koc, w którym do tej pory siedziała zawinięta. Dziwnie wywinięta ręka była sina i opuchnięta.
-Z tym złamaniem to od razu do mnie.-Nie miał czasu na część pokazową, teatr guseł i zabobonów, wskazał zydel, na którym miała usiąść.
-Ale ja do uzdrowicielki- Spłoszyła się.
 -A coś ty myślała, że chcę ci usługi fryzjerskie zaproponować, czy co? Masz szczęście, bo dziś ja tu się szarogęszę.
-Czy pan jest Opiekunem? -Prawie wpadła w panikę. Zapomniała o złamanej ręce i o bólu. Przebierała nogami jak gdyby chciała uciec tylko, że nie potrafiła podjąć decyzji.
-Tak. Daj tę rękę. Ooo paskudna sprawa, z przemieszczeniem. Naprawdę masz w życiu fart dziewczyno. Zamknij oczy, bo muszę połapać odpryski, no i już. Czary mary i po sprawie. Zapomniałem, jaki dobry jestem w te klocki.
         Ironia losu, dziś miał tylko węszyć, nabierać sił, połazić, pokombinować. Poleniuchować w łóżku, może nawet coś poczytać. Fuchy felczera na pewno nie miał w planach.
- A ty uzdrowicielko to jak masz na imię?
-Pereza panie
Zażądał bandaży i deseczek. Dziewczyna miała tak zdziwione oczy jakby poprosił co najmniej o gwiazdkę z nieba.
-A ręce mam wcześniej umyć? -Spytała gderliwie, wchodząc za zasłonkę, coś stuknęło zaskrzypiało. Burczała nieustanie i chyba nawet kopnęła ze złości w drzwi od szafy.
-Ty nie bądź taka dowcipna, bo cię zaraz poślę do jakiejś rodzącej. Spodoba ci się to na pewno, krew, ból. Naprawdę fajna impreza
        Zza zasłonki wyszła ze zwitkiem czystej szmaty, mogącej w ostateczności służyć za bandaż. Położyła swój skarb dziewczynie na kolanach i podeszła do kąta gdzie leżała wielka góra śmieci i szpargałów.
-Taaa zapewne, już się cieszę. Takie mogą być?  -Wygrzebała ze stosu śmieci dwie w miarę równe deszczułki
-Dawaj szybko. A ty nie ruszasz ręką żeby się dobrze zrosło, to ważne. Deski nosisz dwa tygodnie. Koniec z podnoszeniem ciężkich rzeczy.
-To przez to złamanie już nie będę mogła pracować? -Z niedowierzaniem spojrzała na swoją rękę.  Myślała, że jak się zagoi to będzie tak jak dawniej, może tylko ręka będzie miej sprawna i sztywna a na zmianę pogody będzie ją łupać.
-A, kto powiedział, że przez rękę? W ciąży jesteś, musisz zacząć uważać.
-Nie. Panie to niemożliwe. Od pięciu lat jestem mężatką i nic. To teraz tak z niczego?
-Nie powiedziałbym, że z niczego- Zaśmiał się głośno.
       Miała paskudnie złamaną rękę musiało strasznie boleć, ale to i tak był najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Rodzinie męża niewiele już brakowało by ją zaszczuć, sprawić by uwierzyła, że jest nic niewarta i powinna usunąć się z życia męża. Mówili żeby odeszła w świat i nie marnowała chłopu młodości. Chcieli dzieci a ona nie rodziła. Co dnia słyszała jak teściowie tłumaczyli mężowi, że musi ją jak najszybciej zostawić, poszukać innej żony takiej, co potrafi rodzić i być matką. Na początku szeptali po kątach teraz już wcale się z tym nie kryli. On też już nie przerywał gniewnie by głupot nie opowiadali, milczał i słuchał. Wiedziała, że ją kocha, chcieli być z sobą, ale nie łudziła się już, że wszystko dobrze się skończy. Pogodziła się z myślą, że któregoś dnia powie jej, że to koniec, że ma odejść. Wtedy tylko śmierć jej pisana albo bieda i poniewierka. I stał się cud. Dziś, gdy wróci może mu powiedzieć, że ich modlitwy zostały wysłuchane. I wiedziała, że on ucieszy się tak bardzo jak ona.
-Do widzenia, następny czeka w kolejce. -Pogonił ją Opiekun. Rozumiał jej radość, ale miała ją, z kim przeżywać.
-Do widzenia i dzięki ci Panie za pomoc. Ty nie tylko mi rękę uratowałeś, ale i życie! -Wyszła ściskając w zdrowej dłoni monetę, którą chciała wręczyć znachorce. Zapomniała o zapłacie, pognała, co tchu w piersiach by podzielić się szczęściem z mężem.
-To z tą ciążą to blef? - Dopytywała się zaciekawiona znachorka.
-A, co myślisz, że chciałem odwrócić jej myśli od złamanej ręki? Trochę kiepska taktyka, nie uważasz? Ja nie kopię leżącego, no chyba że na to zasłużył. Następnemu możesz bajerować, co tam tylko chcesz, tylko powiedz mu, że pić gorzałki nie może jużani trochę. Tłustego jeść absolutnie nie wolno i nic wzdymającego, czyli groch kapusta odpadają. Jak chcesz to możesz poszaleć z widowiskiem. Potem zamkniesz interes i pognasz do pałacu róż. Wiesz gdzie to jest?
-Każdy wie. Tylko, po co ja tam mam iść? - Złapała się pod boki gotowa by się wykłócać, czekała tylko żeby dał jej powód.
-Na bramie powiesz, że jesteś umówiona z panienką Lilidią. Tylko pamiętaj jak będziesz jej pyskować to ona skonsumuje cię na obiad. Chyba, że pójdziesz w tej brudnej szmacie to cię nie tknie, będzie się brzydzić.
-Pójdę... pewnie, że pójdę, a co miałabym nie iść. Panie a ona naprawdę je ludzi? -Cała jej bojowość rozmyła się błyskawicznie.
-Zgłupiałaś całkowicie? Trochę krwi dziewucha zobaczyła i od razu we łbie się pomieszało. Myślisz, że taka apetyczna z ciebie sztuka?
-Połapać się nie mogę, co prawdą a co to żartem.
              Łuki brwi zadarła wysoko, aż załamały się pod dziwnym kątem. Przez co jej twarz nabrała takiego trochę psiego wyrazu. Znał go doskonale taki proszący, lekko zdezorientowany, niewinny. Teraz już wiedział, czemu ją polubił, miała wrodzony talent, jej twarz potrafiła wyrazić więcej niż wartki potok słów.
-Żegnam.
            Nie miał zamiaru tłumaczyć jej, kiedy mówi poważnie a kiedy żartuje. I tak już zbyt się spoufalił. Wyjście z tej śmierdzącej ponurej nory było prawdziwą przyjemnością. W końcu mógł złapać bez obrzydzenia głębszy oddech. Niestety dalej mżyło, mimo to postanowił powłóczyć się trochę bez celu. Tak dla przyjemności, dla zaspokojenia ciekawości. Na któreś z nędznych, bocznych uliczek poczuł nienaturalny powiew, szarpnęło mu płaszczem. Spostrzegł tylko szybko przemieszczającą się smugę światła.
-Dzień dobry Emeryku!

Krzyknął, co sił w płucach. Zaraz po tym usłyszał darcie skórzanej podeszwy o bruk. Nos wyłowił z całej gamy innych zapachów lekki swąd spalenizny. Nie pomylił się w ocenie sytuacji, truchcikiem podbiegł do niego ten pokurcz Emeryk. Jego twarz nie wyrażała absolutnie żadnych uczuć. Popatrzył na niego tymi swoimi zimnymi oczami kichnął i powiedział:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz