środa, 30 lipca 2014

30.07 Wędrowiec, znamię.




-W moich materiałach chodzą królowie. Są niezwykle, chyba mi to przyznasz?- Cmoknęła znacząco, zaczynało go to denerwować- Pewnie, dlatego są tak poszukiwane i cenne. Jestem bardzo bogata jak się pewnie już domyśliłeś. Jedyna uciążliwość to ukrywanie długości mojego życia. Nie każdy może z tym się tak obnosić jak ty.
-Ja przepraszam- poczuł się urażony- wpływu na to niestety nie miałem. Nikt nie pytał mnie, co o tym sądzę.
     Zrobił dwa łyki, ciepła jeszcze czekolada o delikatnej i miłej dla języka fakturze, rozpływała się rozkosznie w ustach.
-Wiem.
       Wstała i podeszła do ciemnej prawie czarnej misternie rzeźbionej szafy. Całe stada lwów brykały, polowały lub prężyły do skoków swe piękne, potężne ciała.
-Chodź tu.
     Podszedł a wtedy ona otworzyła ciężkie lwie wrota i z jednej z przegródek wyciągnęła tkaninę
-To ten materiał.
Zamurowało go.
      Skrawek materiału zachwycił, omamił oczy, nie mógł oderwać od niego wzroku. Delikatnie głaskał subtelne znaki, które wydawały się delikatnie falować. Sprawiały wrażenie, że żyją własnym, niezrozumiałym dla niego życiem. To była czysta magia, tak skomplikowana i wyrafinowana, że wzbudzała w nim niepokój.
-To arcydzieło! Co to jest?-  Wreszcie był w stanie wydusić z siebie głos.
-To, czego potrzebujesz. Tylko pamiętaj twój płaszcz może szyć tylko wyjątkowa krawcowa. Jeden niewłaściwy ruch i materiał straci swe właściwości.
-Łatwo powiedzieć, oczywiście nie podpowiesz gdzie taką znaleźć. A z tym lwem, o co chodzi?-Delikatnie zwinął materiał i schował do kieszeni wewnątrz peleryny. Tak na wszelki wypadek bał się, że kobieta może się rozmyślić.
          Chciał jeszcze napić się czekolady, ale na stoliku nie było już filiżanek. Zniknął też stolik i krzesła.
-Chciałbyś wiedzieć, a figa. - Cmoknęła swoim zwyczajem- To tajemnica mojego świata, idź już muszę odpocząć. I przypilnuj by tamtego, przeżartego złem i marzeniami o władzy absolutnej długo bolało dupsko.
       I choć to było zupełnie nierealne poczuł morską bryzę. Z całym dobrodziejstwem, z zapachem portu i suszarni ryb.
-Obiecuję. Jak myślisz jak się to wszystko skończy?
-Nadal mam nadzieję, że dobrze.-Pogłaskała go z czułością po policzku jak babcia a później pchnęła lekko w stronę drzwi.
Nie protestował, nie było sensu.
       Wyszedł na ulicę dalej mżyło i nic a nic nie pachniało tu rybami ani portem.
        Zielonooki zakonnik stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawił. Wokół zebrał się już sporawy i gadatliwy tłumek. Co odważniejsi dźgali w niego patykami lub z braku takowych po prostu palcami ciekawi czy się poruszy.
-Przerwa w zabawie- oznajmił głośno zgromadzonym- jednak gdyby wam odwagi starczyło to ten piękniś będzie odbywał karę w miejskich dybach. Wtedy możecie używać do woli. Idziemy gogusiu.
     Jeśli chodzi o odwagę tłumu to pewnie na tym koniec. Co najwyżej mogą poleźć na rynek by sprawdzić czy naprawdę Opiekun wprowadzi słowa w czyn.
           On sam miał w nosie, jaki ruch wykona zakon na wieść o tym, co zrobił z ich wielce obiecującym towarzyszem.  Sam nie wymierzył kary zakonnikowi, posłużył się rozrośniętym w barach katem. Nie musiał z nim pertraktować czy wydawać rozkazu, wystarczył jeden srebrny pieniążek. Kat podszedł do sprawy rzeczowo i włożył w zadnie dużo serca, musiał lubić swoją robotę no i było mu wszystko jedno, kto jest ukaranym nieszczęśnikiem, nie bawił się w sentymenty. On spełniał tylko rozkazy robił tylko to, co mu kazano a że wkładał w robotę całe serce to już inna bajka.
Opiekun przypieczętował dyby specjalnym zaklęciem tak by nikt nie mógł ich otworzyć przed upływem kary. Na nic starania  przyjaciół zakonnika, nie sforsują zabezpieczeń bez względu na to jak bardzo będą się starali.



Rozdział XVI



        Wracał do pałacu w dobrym humorze. Materiał w kieszeni poruszał się, ale nie łaskotał, układał się jak ciepła fala na jego piersi. To było wspaniałe uczucie.
         I wtedy zrozumiał.
        Co sił w nogach pędził przez miasto w stronę dzielnicy rzemieślniczej. Zdezorientowani ludzie odskakiwali mu z drogi, pukając się w głowę za jego plecami.
Zmachał się, dostał zadyszki. Pomyślał nawet, że tak oto stan przedzawałowy był o jeden mały krok od niego. To byłaby żenada stulecia, albo i lepiej. Zaraz się przekona, czy watro było się tak forsować i gnać na złamanie karku. Zżerała go niecierpliwość. Tak bardzo chciał mieć rację.
       Dopadł drzwi krawcowych, tych, które z igłą wyczyniały cuda.
        Ze środka dochodził gwar podnieconych, przekrzykujących się głosów. Rezolutna seniorka najwyraźniej zgoniła okoliczne kobiety do pomocy. Pracowały tak jak sobie tego zażyczył.
        Wszedł do środka bez pukania.
          Musiał wyglądać jak upiór lub straszydło. Przestraszone kobiety umilkły wpatrując się w niego z niepokojem czekały, co zrobi. Przeczuwały, że nie będzie to nic miłego.
-Wszyscy wychodzić, ale już! Wy nie -wskazał palcem na gospodynię- Poczekacie na zewnątrz- dodał stanowczo w stronę wychodzących kobiet.
        Nie było to uprzejme ani miłe, teraz nie miało znaczenia. Był tak blisko od rozwiązania zagadki, że emocję wzięły nad nim górę.
        Gdy tylko ostatnia kobieta wyszła i zamknęły się za nią drzwi, natychmiast niczym drapieżny ptak dopadł średnią z kobiet.
-Podciągaj prawy rękaw chcę zobaczyć twoją rękę- rozkazał, nie poruszyła się stała jak sparaliżowana- no szybko, bo sam to zrobię. -Obłęd w jego oczach i brutalna stanowczość prawdziwie ją przeraziły. Padła ciężko na podłogę i złapała go za kolana, zaczęła zanosić się płaczem.
-Uspokój się głupia.- Poczuł się głupio, nie musiał tego tak rozgrywać- Chcę tylko zobaczyć twoją rękę to bardzo ważne.
       Zwinęła się w kłębek i szlochała. A on czuł się jak idiota nadużył swej władzy tylko dlatego, że nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami. Kretyn a przed chwilą miał za złe Emerykowi, że posłał dziewczynę na stos, ale czy sam był lepszy?
-Panie, ale co ona zrobiła? -Teściowa kobiety patrzyła gdzieś w bok. Ona już wiedziała, o co mu chodzi.
          Zrozumiał, że boją się o swoje życie
-Nie, co zrobiła tylko, co zrobi. Jeśli się okaże, że jest tym, kim myślę, to uznam, że spotkało mnie wielkie szczęście.
-Nnniie zzzabijecie nass?- Odważyła się podnieść głowę z podłogi.
-A, co ty myślisz, że nie mam lepszych zajęć? Pokazuj mi tą rękę, choć to już tylko formalność, wiem, że zobaczę tam to, po co przybiegłem.
Otarła łzy ręką, pociągnęła nosem i drżącymi palcami odpięła guzik rękawa. Bardzo powoli podciągała tkaninę, plecy miała przygarbione drgające od tłumionego płaczu, spodziewała się ciosu. Tuż nad łokciem miała znamię, zmianę skórną w kształcie wyjącego wilka.
-Dobrze już widziałem. U małej nie będę oglądał wiem, że ma takie samo.
-Paanie cco tterazz?
-Nic. Wracacie do szycia- z łoskotem klapnął tyłkiem na ławę - o matko, jaki ze mnie głupiec. Jak mogłem się nie domyśleć gdy miałem to przed samym nosem? Czy mogę dotknąć twoje znamię?           Jeszcze raz odwinęła rękaw i podeszła bliżej.
       Znamię było szorstkie, szarawe o ostrych i wyraźnych brzegach. Już miał zabrać palec, gdy poczuł silny impuls. Wiedział, co się dzieje i, że będzie go potem boleć głowa, ale potraktował to, jako możliwość rekompensaty z jego strony za ich strach.
          Przez chwilę wirowało mu w głowie a potem zobaczył kamienisty, nieprzyjazny człowiekowi krajobraz. Szedł tamtędy a raczej się wlókł wychudzony mężczyzna w wielkim postrzępionym kapeluszu chroniącym przed niemiłosiernie palącym słońcem. Dwa prowadzone przez niego muły ospale stawiały kroki, podszczypując pojedyncze kępki trawy rosnące pomiędzy kamieniami. Wyglądały dużo lepiej od człowieka.
-Twój mąż wraca do domu. Jest jeszcze bardzo daleko, ale jeśli uda mu się przebrnąć przez kraj Yali to będzie w domu za trzy może cztery miesiące.
Staruszce wypadły z rąk nożyce i z hukiem upadły na podłogę wbijając się w deskę centymetr od jej stopy.
-Panie to mój syn żyje? - Złapała się za serce- To nie możliwe. Tyle lat go nie było, już go opłakałyśmy.
-Żyje. Był w niewoli, a teraz wraca do domu i jedyne, co go trzyma przy życiu to miłość do was
-Jak to możżżliwe? -Przy zapinaniu guzika ręce jej tak drżały, że zrezygnowała, nie dała rady.
-Nie chciałem wchodzić głębiej w to, co się z nim działo, to zbyt osobiste. Dalia leż niech się nogi goją, on musi sam przebyć tą drogę. Nie możecie mu w żaden sposób pomóc, jedyne, co wam pozostaje to czekać.
        Zapadła cisza każde z nich myślało o sprawach trudnych i ważnych. Pomimo cierpienia, jakie w nich wszystkich mieszkało, dla każdego z osobna przed chwilą zabłysła iskierka nadziei. Nawet dla niego Opiekuna to był znak, że powroty nawet te zgoła niemożliwe mogą się zdarzyć.
-Jak masz na imię?- Spytał krawcowej
-Marrrrrrea

-A prawdziwe imię, znasz je? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz