niedziela, 7 września 2014

07.07 Wędrowiec, amant




-Muszę cię zmartwić, ona nie jest przeznaczona do konsumpcji. Myślę, że to twoje niezwykłe oko ją tak zachwyciło, że fiknęła koziołka.-Palnął Numi wielce zadowolony ze swojego poczucia humoru.
-No, niebrzydka jest. Mogę się z nią umówić na spacer po moczarach. Nawet teraz byle się tak nie darła
Pleco-oki rozochocił się zbyt mocno jak na gust Wędrowca.
-Może innym razem mamy tu robotę do wykonania- Szybko ostudził zapały amanta, tak na wszelki wypadek, żeby potem z tego jakiś komplikacji nie było. Lepiej od razu delikatnie, ale jasno przedstawić sprawę.
       Nie wiedział, o co chodzi z obecnością pleco-okiego na wzgórzu. Nie został uwięziony tu przypadkiem, miał do spełnienia określoną rolę, był tu żeby stało się coś strasznego. Miał im zaszkodzić, ale w jaki sposób nie miał zielonego pojęcia.
-Jaką robotę? A to o nas mówią, że tańce nieprzyzwoite przy ogniskach w lasach odprawiamy, taka sprawiedliwość na tym świecie. - Zaciągnął śpiewnie jakby zaraz miał się rozpłakać.
-Nie będziemy brykać na golasa, ani nic w tym stylu, zapomnij. A co ty tu właściwie robisz? Bo w takie przypadki, że słysząc o naszym istnieniu postanowiłaś w tych pięknych okolicznościach przyrody na nas poczekać, nie wierzę.- Pogładził pelerynę, jakby mogła zaświadczyć o jego rozległej wiedzy i intuicji.
-Lubię sobie wieczorem posiedzieć i pogapić się na tych tam na dole. Wyobrażać sobie jak to jest, gdy się ma własny dom, rodzinę. Nie tylko wiecznie zrzędzącą matkę. I nagle, zupełnie znienacka zaskoczył mnie taki dziwny grzmot i nie mogłem iść dalej.
      Stwór swoje ogromne oko wybałuszał teraz na Lilidie, na której najwyraźniej nie robiło to najmniejszego wrażenia. Kołysała się rytmicznie, mamrocząc pod nosem sobie tylko znaną piosenkę, co jakiś czas nie przestając się kołysać, mieszała trzymaną w lewej ręce drewnianą łyżką w gotujących się w kotle ziołach.
        Opiekun korzystając z możliwości swobodnego ruchu, nie musiał na razie ani pomagać, ani pilnować Lilidi, ułożył wygodniej na trawie słabowitą uzdrowicielkę. Dziewczyna powoli dochodziła do siebie.
-Zaklęcie  którego tu użyto jest dwustopniowe- Zaczął Numi powoli.
       Opiekun brzydko przeklął pod nosem.
-Twierdzisz, że on był wyzwalaczem drugiego stopnia, ale coś nie zadziałało, pomylił kroki, słowa? Następny ich błąd?
        To wszystko nie trzymało się kupy. Profesjonaliści, istoty o wiedzy tak wielkiej, że on nawet nie śmiał o niej marzyć robiły takie dziecinne błędy?
-Oni- wskazał brodą pleco-okiego- mają nietypowe pole energetyczne, gdyby się wściekł, albo nawet porządnie zdenerwował  to aktywowałby drugi poziom. Wtedy byłoby po nas. Akcja rozgrałaby się tak szybko, że nawet ja byłbym bezbronny. Mieliśmy tu zginąć. I to jakiś cud, że się tak nie stało.
-Słuchaj no chłopie, często się wściekasz?- Spytał jednookiego amanta.
       Tamten nawet na niego nie spojrzał, dalej wgapiał się jak zaczarowany w dziewczynę uwijającą się przy kotle.
-Jak mnie ktoś zamyka to na pewno. Właśnie chciałem się na was wyżyć i ryknąć jak ja to tylko potrafię, tylko tamta tak zaczęła ryja drzeć, że mi się wszystkiego odechciało. Rozdarte baby odbierają mi chęć do działania- dodał smutno-, dlatego się nie ożeniłem, bo na pewno zostałbym pantoflarzem. Tak mówi mama.
-Cóż nikt nie jest doskonały- ze zrozumieniem stwierdził Numi. Wyglądało, że żona miała dużo do powiedzenia w związku z Najjaśniejszym, on znacznie mniej o ile w ogóle.
       Zapachniało rumiankiem, koprem i podbiałem, Lilidia podała swój gwiezdny kamień Świetlistemu, charcząc przy tym jak stara gruźliczka.
 Z płaszczem Opiekuna zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Litery boleśnie wbijały mu się w pachy, kręgosłup i kark.
      Ręka Numiego w ułamku sekundy stała się płomieniem. Wędrowiec odwrócił się nie mógł na to patrzeć, wydawało mu się, że blask wypali mu oczy.
-Czemu opowiedziałeś po naszej stronie? -Chciał go zaskoczyć w nadziei, że w takiej chwili odsłoni się, choć trochę.
-To skomplikowane. Są tacy, którzy twierdzą, że my też jesteśmy ludem wypchanym z bańki czasowej. Popatrz teraz na to tak, przez bańkę przechodzi najsłabsze ogniwo, a jeśli stanie się tak, że reakcja ich przejścia wciśnie nas na stare miejsce? Ten świat przestanie istnieć, a my stracimy niemalże wszystko. Niezbyt miła perspektywa. Są tacy, którzy zrobią wszystko by ocalić swą pozycję. Tutaj przyznasz to sam, mamy potęgę, władzę i możliwości. Powrót oznaczałby degradację  i poniżenie oczywiście o ile ta teoria jest prawdziwa. Nikt nie pamięta, co było przedtem, ale jeśli my potrafimy tak wiele i żyjemy nieskończenie długo to, aż się boje pomyśleć, co mogą ci wyżej postawieni.
-Jesteś pewny, że są tacy?
       Grzało od tej jego ręki nie miłosiernie, zaczynał się czuć jak kiełbaska na ruszcie. Nie miał pojęcia jak Lilidia znosi ten ukrop.
-Jestem. Inni pewnie też tylko nie chcą się do tego przyznać. Sprawa jest prosta. To nie my wymyśliliśmy obowiązujący porządek rzeczy, my się tylko przystosowaliśmy do czyiś pomysłów.                            -Być może jest tam ktoś potężniejszy, ale czy warto ryzykować by przekonać się, czym jest ta inteligencja?- Nie przekonały go te słowa, to brzmiało jak opowieści przy dużej ilości śliwowicy. Nieprawdopodobne fantazje.
    Buchnęło białym płomieniem, jeden z warkoczyków Lilidi zasyczał niebezpiecznie, nie zwróciła na to uwagi.
-Z ciekawości nie warto. Jednak wszystko jest ruchome, kosmos jest w ciągłym ruchu, zmiany to naturalna kolej rzeczy. Od pewnych wydarzeń nie da się uciec bywa, że nawet nie warto. Zbyt długo żyję by się łudzić, że będę w nieskończoności egzystował w takich luksusach jak dajmy na to pączek w maśle. Zresztą wiem to na pewno, że jeśli ludzie tu zostaną, to zginą. Nie wszyscy zasługują na taki los tylko dlatego, że my się boimy.
-Czyli nie wiadomo tak naprawdę, co się stanie?
    To by mu się zgadzało, Herytka, gdy ją spotkał miała w sobie obawę i niepewność, której nie potrafiła ukryć. Była zła, ale też zagubiona. Gryzła jak wściekły zwierz na oślep, licząc, że przez przypadek dopadnie właściwą osobę. Ona też nie wiedziała, co dalej. Miło było sobie uświadomić, że nie tylko on był jak zagubione dziecko we mgle.
-Jest- Krzyknęła Lilidia.
       Coś wpadło do kociołka pełnego wody i ziół, sycząc niemiłosiernie. Blask zelżał. Teraz już bez obawy o własne oczy mógł się obrócić i spojrzeć na nich. Numi jak to on stał i głupio szczerzył kły. Dziewczyna zaś przez parę gęstą jak  płachta grubo tkanego lnu próbowała zajrzeć do kociołka, by sprawdzić czy wszystko poszło zgodnie z planem.
-Jesteście pewni, że dobrze robimy?
       W sumie to było pytanie retoryczne, tu nikt nie był niczego pewny. Pewnie pogadaliby o tym gdyby nie głos nieznajomego o twarzy jak gruda ciasta.
-Ej ruda, wiem że czasami wrzeszczysz jak opętana, ale może przeszlibyśmy na bagienka? Ładny wieczór dziś i gwiazd tyle.
     Nawet stąd widział jak oczy Perezy z przerażenia robią się wielkie jak talerzyki deserowe, Zaczynała wyglądać jak nietoperz albo ta śmieszna małpka, którą trzymał w złotej klatce któryś z władyków w pustynnych krajach.
-phb
-Znaczy obca jesteś? - Nie załapał, że to czkawka-, Bo nie bardzo rozumiem, co mówisz, ale wiesz mama by się ucieszyła, że znalazłem dziewczynę. Pewnie by narzekała, że nie za piękna jesteś i chyba nie za bardzo rozgarnięta, ale w końcu by się przyzwyczaiła. Wnuków chce, a ty mi się nawet trochę podobasz.
       Ten facet z okiem na plecach był zupełnie szalony, wogóle nie miał kontaktu z rzeczywistością.
Zresztą to nic dziwnego i nie ma się, co udawać, że mogło być inaczej. Niezbyt często spotykał ludzi i z nimi rozmawiał, a na pewno pierwszy raz był tak blisko kobiet. Odruchy, emocje i słowa interpretował po swojemu, nie zauważając różnic międzygatunkowych.
-Kolego ona jest pod wielkim wrażeniem, jeśli chodzi o twoją osobę. Niestety jest u mnie w terminie i obowiązuje ją celibat. -Oznajmiła głosem zimnym jak lód Lilidia, groźnie odgarniając warkoczyki z twarzy.
        Zawsze można liczyć na to, że ta dziewczyna potrafi zachować zimną krew i rozsądek, pomyślał z ulgą Wędrowiec.
-A długo tak musi?- Drążył temat nieszczęsny wielbiciel.
-Raczej długo. Nauka nie idzie jej zbyt dobrze. Ja ci dobrze radzę, szukaj żony gdzie indziej.
         Miała talent, urodzona z niej dyplomatka. Miał wrażenie, że zaraz obejmie jednookiego ramieniem by pocieszyć, pogłaskać niczym tkliwa współczująca matka.  A potem pchnie delikatnie w innym, właściwym dla niego kierunku.
-No jak wam poszedł cały ten spektakl? Udało się?- Nie wytrzymał Opiekun.
          Romanse i nieszczęśliwe ma dodatek międzygatunkowe miłości trzeba było odłożyć na bok i wrócić do meritum sprawy.
-Już myślałem, że zrezygnowałeś z bohaterskiej postawy i uciekniesz w siną dal, nie spytawszy wcześniej o owoce naszej ciężkiej pracy.

        Nie cierpiał tego głupiego suszenia zębów Świetlistego, zaczynał mu się ten jego zgryz, śnić po nocach niczym koszmar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz