niedziela, 14 września 2014

14.07 Wędrowiec, porządki

     


   Już dawno wściekłość nie wzburzyła, spiętrzyła niczym wir czy wodospad jego krwi. Potoki czerwieni pędziły w niebezpiecznie nabrzmiałych korytach żył. Czuł się tak jakby za chwilę miał eksplodować, rozprysnąć się na miliony kawałeczków. Nie musiał wysilać wzroku by dopatrzyć się na liścieofiar kilku znaczków przy imieniu Lilidi. Swoją drogą ciekawe skąd znali jej imię, mieli szpiega w pałacu? Wiedział, co te znaczki oznaczają, ci obrzydliwcy mieli zamiar torturować ją w przed śmiercią.
-Koniec mordowania. -Powiedział na pozór spokojnie, uzbrajając swój głos w siłę.
Gliniane, pięknie malowane dzbany stojące na stole, popękały, wino rozlało się zalewając niczym krew stos papierów.
         Było ich sześciu przypominali mu stado wściekłych indorów. Ich twarze, purpurowe, powykrzywiane wściekłością i nienawiścią sprawiały wrażenie, upiornych masek przedstawiających demony. Z furii oblepiającej twarze fanatycznych oprawców niczym wyspy wyłaniały się i wpatrywały się z pogardą w Opiekuna zimne, martwe oczy,. Jedyne o czym teraz mogli myśleć to to jak go zabić, unicestwić, pokonać, a w tym byli naprawdę dobrzy. Tyle tylko, że on nie bał się takich kreatur jak oni, dla nich miał tylko pogardę.
-Nie będzie rozgrywek, dyskusji, układzików. Nie mam ochoty przebywać ani minuty dłużej niż to niezbędne w towarzystwie takich zwyrodnialców jak wy.
         Musiał opanować odruch wymiotny, żołądek wariował, gdy patrzył na te wstrętne gęby. Był o krok od tego by użyć pięści i zrobić z nimi porządek raz a dobrze.
-Jesteś zwykłą gnidą, nikomu nie potrzebnym reliktem, nie masz prawda dłużej nam mówić, co jest dobre a co złe! Musisz umrzeć, twój czas bezpowrotnie przeminął- Cedził przez drżące, sine usta nienawistne słowa jeden z nich. Przypominał już nie indora a jadowitego węża, spinał mięśnie przygotowując się ataku.
Wędrowiec widział, że tamten trzyma już w dłoni zmyślny przyrządzik z zatrutą strzałką. Dureń myślał, że to wystarczy by unieszkodliwić Opiekuna. Tak jakby był zwykłym żołdakiem czy umięśnionym awanturnikiem szukającym zwady. Mówią, że głupota nie boli, ale tamten będzie musiał dziś za nią zapłacić.
-Twoja ręka już na zawsze zostanie sparaliżowana, nie to za mało, cała prawa strona. Trzeba było przemyśleć sprawę zanim postanowiłeś zabić. Nie poniesiesz śmierci tylko, dlatego że życie, które będziesz teraz wieść, będzie dla ciebie gorsze niż szybki koniec.
         Przedmiot, który trzymał do tej pory w prawej ręce złoto odziany chudy mężczyzna o sinych ustach, upadł i poturlał się pod stół. Sam mężczyzna padł na kolana lewą ręką podtrzymując się ściany by nie upaść. Ciało tak jak powiedział Wędrowiec odmówiło mu posłuszeństwa, nie był w stanie wstać ani usiąść.
-Wszyscy jak tu jesteście zostaniecie wytatuowani ku ostrzeżeniu innych. Będziecie mieć napisane na lewym policzku morderca, na prawym głupiec.
-Nie ośmielisz się- Warknęli jak na komendę, cofając się kilka kroków do tyłu.
-Już się ośmieliłem.
Zaśmierdziało spaloną skórą. Mężczyźni zawyli z wściekłości i rozpaczy, dotykając dłońmi oszpeconych twarzy.
Doskonale wytrenowani, oddani służbie strażnicy stojący na warcie pod drzwiami byli nieco zdezorientowani. Nigdy wcześniej, bowiem nie zdarzyło się to, co teraz, drzwi  prowadzące do gabinetu mistrza zniknęły.
W regulaminie sztywno określającym zachowanie straży w każdej sytuacji nie było instrukcji jak zachować się w takiem przypadku.
  Wędrowiec odczekał chwilę, dając  tamtym czas na pozbieranie myśli.  Wrzasnął na całe gardło bez trudu przebijając się przez rozpaczliwe wycie kwiatu zakonu. Miał dość ich i tego zakłamania, które sobą reprezentowali.
-Właśnie opróżniłem wasze skrytki ze skarbami. Bardzo zręczne i zaradne z was chomiki. Akty własności nieruchomości też skonfiskowane, nawet te, które zapobiegliwie zapisaliście na rodzinę czy kochanki. Każdy członek zakonu, który zhańbił się morderstwem właśnie zyskał ozdoby twarzy  podobne do waszych. Myślę, że zasłużyliście na specjalne względy, w końcu co dnia w pocie czoła skutecznie pracowaliście na karę. Dlatego łaskawie doceniając wasz trud obdaruję was jeszcze wrzodami na całym ciele. Trudno wam będzie w takim stanie agitować i zniewalać. Lubicie terror, więc od teraz życie będzie wypełnione waszym własnym strachem i cierpieniem, dostaliście tylko to, co fundowaliście innym. Wydaje mi się to całkiem sprawiedliwe. Skonfiskowane dobra wrócą do właścicieli reszta zaś pójdzie na pomoc ubogim.
            Czuł się strasznie brudny i śmierdzący zupełnie tak jakby właśnie pływał w kloace. Powąchał swoją pelerynę sprawdzając czy aby nie przesiąknął smrodem nienawiści.
           Wiedział, że tamci trwale oszpeceni i bez majątku natychmiast stracą na znaczeniu. Bez pieniędzy na łapówki i opłacanie zbirów nie będą już wygodnymi partnerami do robienia szemranych interesów dla tych, którzy do tej pory współpracowali z zakonem. Nie będą mile widziani na dworach i w pałacach, nie będą uwodzić bogatych kobiet i mężczyzn a lud może przejrzy na oczy i zacznie samodzielnie myśleć, choć w to nie bardzo wierzył. Prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto będzie próbował odbudować to imperium zła, bredząc o zemście i świętym gniewie. Wiedział o tym, tak było zawsze. I z tym nie da się nic zrobić.
        Spojrzał jeszcze na złoto odzianych faktycznych władców tego królestwa, mając nadzieję, że skutecznie przez niego zdetronizowanych.  Codzienność nie lubiła wolnych przestrzeni, a on osłabił aż dwa zakony, nie wiedział czy tym samym nie utorował drogi grupie jeszcze gorszych kanalii. Westchnął i zniknął.
Zmaterializował się tuż za bramą pałacyku róż.
Skierował się stronę ławeczki ukrytej w labiryncie żywopłotu.
Potrzebował spokoju i samotności.
      Siedział tam długo, nigdy  nie czuł się częścią tego świata, nie był jednak pewny czy potrafi żyć gdzieś indziej. Marzył o powrocie do domu a jednocześnie wiedział, że może się rozczarować i zamiast szczęścia odnajdzie tylko ból i rozczarowanie. Nie mógł się jednak wycofać, na pewno nie teraz, gdy był tak blisko. Nie znalazł w ciszy i samotności ukojenia, którego szukał.
Powoli, ciągnąc nogę za nogą skierował się w stronę pałacu.
-Rozdeptałeś pluskwy?
        Ironia aż kaleczyła uszy. Numi jednak nie uśmiechał się drwiąco jak to miał w zwyczaju, tylko patrzył gdzieś w dal.
Czekał. Siedział na szczycie schodów trzymając wielkie ręce w kieszeniach jasnych, płóciennych spodni. Szerokie plecy wygięły się w łuk, wyglądał na zmęczonego i starego. Jednak nie na zrezygnowanego.
-Miałem ich zostawić na pastwę losu? – Spytał, ale bez zajadłości, na którą miał ochotę, bez złości i buntu może to przez ten zmęczony łuk pleców Numiego- Tylko, dlatego że mieszaliście w wyniku, czego los niefortunnie zetknął ich ze mną?
Też był cholernie zmęczony, jeszcze nigdy nie czuł się jak spróchniałe od środka drzewo. Ciążyło mu niczym kamień u szyi brzemię lat i tej całej odpowiedzialności.  Zbyt dobrze rozumiał Numiego.  Te same kamienie obowiązku boleśnie raniły im stopy, odczuwali ten sam ból i żaden z nich nie mógł uwolnić się od tego brzemienia.
- Obroniłbyś ich? Nie odpowiadaj, nie oszukuj sam siebie, ani mnie, doskonale wiem kim jesteśmy. Znam nasze ograniczenia i słabości, w każdym razie swoje na pewno. Nie wiadomo, co się stanie, gdy przejdę. Myślisz, że lubię się babrać w potwornościach? Myślisz, że chcę za sobą zostawiać tylko cierpienie i rozczarowanie?
-Nie łatwiej było zabić? -Numi czubkiem buta kopnął biały drobny kamyczek, który stukając cichutko sturlał się po schodach.
-Łatwiej.- Przyznał niechętnie- jednak ani ty ani ja nie mamy złudzeń. Zawsze znajdzie się łotr, który na ludzkim strachu, słabości czy naiwności stworzy sobie organizację, która da mu władzę i bogactwo. Zanim się ludziska zorientują już siedzą pod butem i boją się pisnąć. Nie ważne, co takie bydle wykorzysta, ci tutaj bronili czystości rasy i swojej religii. Zabijając nader często, z perwersyjną przyjemnością paląc każdego, kto myśli inaczej. Nie znali umiaru w swojej pazerności i zepsuciu. Czasami spodobał się im czyjś mająteczek i co wtedy spotykało właścicieli? Czasami żona, córka, albo syn. Odrodzą się tak czy inaczej. Myślę, że dałem swoim działaniem tym tutaj trochę czasu. Czasami żałuję, że brzydzę się zabijaniem. Zresztą sam wiesz jak już raz zaczniesz to robić, utoniesz we krwi. Mam nadzieję, że nigdy nie stanę się zwykłym bezdusznym potworem, choć czasem mnie kusi by narozrabiać.
-Złudzenia, jaka to piękna sprawa, masz rację szkoda, że już na nie nie chorujemy. Co z tą drugą organizacją?
       Wyciągnął z kieszeni dużą kraciastą chusteczkę i głośno wysmarkał nos. Opiekun popatrzył na to ze zdziwieniem, nie spodziewał się, że ktoś tak wyjątkowy może mieć zwykły katar.
-Zakon czystości to, chociaż jasna sprawa nienawiść, chorobliwa żądza władzy i pieniędzy. Gorzej z tym, co pozostawił Horacy. On był tylko narzędziem, a ja jeszcze nie wiem, co i kto się za tym kryje. Nie uważasz, że dwa potężne zakony to trochę dużo jak na jedno miasto?- Wiedział, że kiedyś będzie żałował, że nie sprawdził, że nie rozgryzł sprawy do końca, ale nie miał już czasu. Musiał wybierać i wybrał powrót do domu.
-Dlatego czekasz?
Nie czekał, nie chciał po prostu uderzać na oślep. Wiedział, że ma zbyt mało czasu i informacji, nie był jeszcze tak zdesperowany i zdeterminowany żeby walić głową w mur. Zresztą nigdy nie chciał mieć kontroli nad wszystkim. To przekraczało jego kompetencje.
-Cały czas mam nadzieję, że ten ktoś zrobi jakiś fałszywy ruch, że zdradzi swą obecność- Bąknął niewyraźnie pod nosem, trochę jak usprawiedliwiający się uczniak.
-Brałeś pod uwagę, że to, co się wydarzyło mogło zweryfikować plany nie tylko tobie?- Chrząknął znacząco Numi i wyciągnął chusteczkę. Inną niż poprzednio i głośno wysmarkał nos.
-Ja wszystko biorę pod uwagę, uwierz, że to niczego mi nie ułatwia.

Zastanawiał się gdzie Numi mógł się tak strasznie przeziębić. W sumie to było nawet śmieszne, samo w sobie, przeziębione słońce. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz