niedziela, 30 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 20. Herpestes ichneumon.





20. Herpestes ichneumon



Sielankę przerwał telefon
-O kurna, to Rozszumiały się wierzby płaczące- Leon zbladł, patrzył na telefon, co najmniej tak jakby ten bez zapowiedzi zmienił się w jadowitego skorpiona. Nie wiedział, co zrobić. Odebrać, czy wyrzucić komórkę do kosza.
- Potrzebny herpestes ichneumon? –Podsunęła roześmiana Rysia zupełnie zapominając, że miała skończyć z łaciną- To bardzo pożyteczne zwierzątko, zacięty wróg kobry i innych jadowitych węży, i bez urazy Leon, ale twoja macocha to niezły gad.- Zreflektowała się w porę, że naruszyła warunki rozejmu, dzięki czemu uniknęli niepotrzebnej kłótni.
Telefon przestał dzwonić, Leon odetchnął z ulgą, nie na długo. Spojrzał na Ankę z desperackim pytaniem w oczach i kichnął głośno. Nie zdążył jeszcze odłożyć komórki na szafkę a ta znowu przeraźliwie się rozdzwoniła. Wzdrygnął się tak nieszczęśliwe, że aparat upadł na podłogę.
-Dawaj szybko to hepases ich.. potrzebne na już!- Zażądał trochę tak rozpaczliwie.-Na wczoraj!
- Herpestes ichneumon jakby, co i skąd ja Ci wezmę od zaraz mangustę egipską? W torebce noszę między chusteczkami szminką, młotkiem? Oswojoną na wypadek gdyby Leon jej nagle potrzebował?
-Ryśka przestań, sprawa jest naprawdę poważna i niebezpieczna, Rozszumiały się wierzby płaczące to prawdziwa wiedźma.- Anka stwierdziła, że czas wprowadzić siostrę w sprawę.
Milczący do tej pory Marek wstał i podszedł do okna, popatrzył przez nie, po czym odwrócił się i zaśmiał nerwowo. To nie wróżyło niczego dobrego.
-Wiecie co, was to już całkiem pogięło. Stateczna, kulturalna sąsiadka przeszła z opery na dysko polo, bo przebywanie z wami jest niebezpieczne, macocha została wiedźmą a na balkonie trzymacie węże, oszaleć można. Was trzeba trwale odizolować od reszty społeczeństwa!
Leona wmurowało w podłogę, nie był zdolny do ruchu, za to Anka z Rysią wystartowały niczym zawodowe sprinterki. Hamując piętami, przykleiły się twarzami do szyby drzwi balkonowych. Stały niczym dwa posągi wgapiając się jak zahipnotyzowane w kłębowisko różno-kolorowych węży. Z odrętwienia wyrwał je dzwonek telefonu tym razem Anki, nawet nie spojrzała na niego, wiedziała, kto próbuje się do niej dodzwonić.
-Odbierz do cholery- zażądała Ryśka- albo nie, jeśli to prawdziwa wiedźma to unikaj kontaktu.
-Nie wiem skąd weźmiesz tego zwierzaka, tę mangustę, ale z dobądź natychmiast, niech zeżre to, co mam na balkonie!- Anka miała dość, to było za dużo jak na nią. Jak normalny człowiek może sobie poradzić z takim wydarzeniami? Węże nie spadają z nieba, szafy nie wprowadzają do innego świata. Jeszcze trochę a wyląduje w wariatkowie, była tego pewna.
-Czy one są prawdziwe? Może ona urok na nas rzuciła? Mści się?- Leon usiadł na oparciu kanapy, nie miał ochoty konfrontować się z tym, co inni widzieli na ich balkonie.
-Wy tak serio?- Marek chichotał nerwowo, chyba miał jakiś atak
-Nie wierzę w to, co mówicie, ale jeśli to siły nadprzyrodzone to mój szczur faraona nie pomoże.
-Znasz się na czarach?- Leon miał nadzieję, że wspólnymi siłami sobie poradzą, znajdą wyjście z koszmaru.
-Taaa namiętnie pasjami. Kursy wieczorowe zrobiłam. Wy naprawdę powariowaliście.
-To znaczy, że te pryszcze to jednak nie twoja sprawka? –Upewni się Leon.

środa, 26 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 19. Pyry z gzikiem.




19. Pyry z gzikiem 



-Mianowicie tak, że świętej pamięci matka dziecka prezesa, nie pomna faktu swej śmierci bezczelnie spacerowała po mieście. Normalnie pech, że po tym samym mieście a nawet tej samej ulicy i w tym samym czasie, co prezes.  Misternie sklecony przez Kicię plan, dosłownie w ciągu kilku minut legł w gruzach. Na szczęście prezes ma zdrowe serce, bo jeszcze małpa dostałaby firmę w spadku.
-Niefart.
-Prawda, ale nie powiem żeby mi było mi jej żal, wręcz przeciwnie.- Rysia wyszczerzyła zęby w radosnym uśmiechu. Jeśli miała jakiekolwiek wyrzuty z powodu radości z czyjegoś nieszczęścia, to doskonale je ukrywała.
Zupełnie nieoczekiwanie przez ścianę, dokładnie tej, na której wisiał telewizor, dobiegł ich uszu nietypowy dźwięk. Nieznacznie przypominał rytmiczne walenie w bęben coś w deseń: umpa umpa umpa. To dość nietypowe dźwięki biorąc pod uwagę, że za ścianą udekorowaną telewizorem mieszkała śpiewaczka operowa. Starsza, dystyngowana pani bezwarunkowo zakochana w muzyce poważnej. Pewnego deszczowego niedzielnego poranka bardzo wyraźnie dała im do zrozumienia, że innej muzyki nie toleruje, nawet u sąsiadów. Więc skąd u licha za ścianą te umpa, umpa?
 Zaskoczeni siedzieli w milczeniu, nie wiedząc, co to myśleć o tym najmniej spodziewanych od tej strony dźwiękach. Leon zastygł w bezruchu z otwartymi ustami i uniesioną wysoko łyżką pełną zupy.
Umpa umpa umpa rozległo się jeszcze raz, a znany im doskonale mezzosopran wkomponował się w wyznaczony rytm.
- Pyry z gzikiem- umpa umpa umpa- jem z Kazikiem –umpa umpa umpa
Łyżka Leona z hukiem upadła na stół rozpryskując wokół swą zawartość.
-Matko boska zwariowała?- Wyszeptał przerażony.
Nikt nie zdążył wypowiedzieć się na temat pyr z Kazikiem, bo ponownie do mieszkania wdarła się zadziwiająca kompozycja
Umpa umpa umpa - Pyry z gzikiem- umpa umpa umpa- jem z Kazikiem –umpa umpa umpa
-Zwariowała- Anka teraz już była tego pewna.
-To teraz tak się w operze śpiewa?- Rysia zaniosła się śmiechem. Ryczała na całe gardło nie mogąc się powstrzymać.
Odpowiedziało jej wściekłe walenie w ścianę
-No to się zaczyna- Leon dołączył do szwagierki, chichotał jak zwariowany, rozmazując po twarzy obficie płynące łzy
-Metamorfoza dysko polo?- Próbował dowiedzieć się Marek
-Nie wiem nie śledzę nurtów, ale byłam przekonana, że ona szybciej by dała sobie rękę i nogę uciąć niż zaśpiewać coś takiego.
Umpa umpa umpa - Pyry z gzikiem- umpa umpa umpa- jem z Kazikiem –umpa umpa umpa
Z przerywnikiem umpa upa umpa
- I z nocnikiem- wyrwało się Rysi
Teraz wszyscy ryknęli salwą niekontrolowanego śmiechu. Anka poczuła jak kark, na którym mięśnie chwilę wcześniej były twarde jak kamień rozluźnia się, nie bolał tak bardzo. Tego właśnie jej trzeba było, śmiech taki prawdziwy prosto z serca to najlepsze lekarstwo na stres.

P.s.  Czuję się zobligowana do podzielania się chwałą J  i publicznego wyznania że tekst Umpa umpa umpa - Pyry z gzikiem- umpa umpa umpa- jem z Kazikiem –umpa umpa umpa napisała niezastąpiona Anka Chećko. 

niedziela, 23 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 18. Mekka słońcem skąpana.




18. Mekka słońcem skąpana .

-Kicia odeszła niczym zły sen. Na zawsze i nieodwołanie!- Prawie wykrzyczała podekscytowana Rysia.
-Ktoś ją w końcu udusił?- Zainteresował się Leon.
-Lepiej, dostała wilczy bilet. Była niczym królowa, co to ptasim mlekiem karmiona jest prosto do dziubka, i hołubiona ponad miarę. Odnaleziony cudownie po latach tatuś, przychylić latorośli nieba się starał. Krzywdy niezawinione a wyrządzone, z nawiązką chciał spłacić i to po stokroć. Jej oranżeria niczym Mekka słońcem skąpana, pachniała pomarańczami i luksusem. A słońce miała nawet wtedy, gdy u innych żabami waliło. Tatuś zainwestował w przedziwny system oświetleniowy, bo ponoć Kicia miała skłonności depresyjne. Pinda jedna, zdolności to ona miała, ale do kłamania, oszukiwania i złodziejstwa nie do depresji. No chyba, że można zaliczyć na jej poczet te, do których innych ludzi doprowadzała. Witaminki d biedaczce ponoć notorycznie brakowało, taaa raczej rozumu i mordobicia. Jak sobie o niej pomyślę, to od razu poziom agresji mi się niebezpiecznie podnosi. Ja chyba z radości, że odeszła do innej rzeczywistości, chyba się upiję. Tak to nie jest głupi pomysł.
-Co za tatuś? Wcześniej mówiłaś, że kochanek ją rozpieszcza- Leon przytomnie zauważył, że coś się mu nie zgadza w tej opowieści.
-To nic mu nie opowiedziałaś???- Zdziwiła się Rysia
-Jakoś nie było okazji- tak prawdę mówiąc, Anka nie miała głowy do Rysi i jej wybryków. Zbyt pochłonęły ją szafy, najpierw ta, którą poprzez własną spiżarkę wyszła w domu u obcych ludzi, w innym, dziwnym świecie. Potem ta druga w mieszkaniu Rozszumiałych wierzb płaczących. - Kto chce zupę?
-Ja. A Ty mów, co z tą Kicią, strasznie intrygująca z niej babka.
-Wrzód na dupsku, a nie zaraz tam intrygująca- obruszyła się Rysia.
-Święta prawda- przyznał Marek, myśląc intensywnie nad tym jak korzystnie pozbyć się sprzętu wędkarskiego.- A zupy nie chcemy, jedliśmy już obiad.
-Więc tak, okazało się, że nie kochanek tylko ojciec- Rysia zrobiła efektowną pauzę.
-Jaja sobie robisz? To chyba jest spora różnica- Leon z lubością powąchał zupę krem z kurek podaną przez żonę.
-Teoretycznie tak, ale Kicia ta bez mózgowa lala wymyśliła, że oszustwo wielopoziomowe trudniej wykryć. I trzeba jej przyznać, że sprawdzał się ten pomysł doskonale, ale wszystko ma swój kres. Na szczęście. Umie kłamać jak z nut, więc szefa przekonała, że jest jej ojcem. Miała list potwierdzający jej wersję. Jak przekonała go, że korzystniej będzie, gdy inni będą mieć ją za jego kochankę, pojęcia nie mam. Padło na korzystny grunt, nikomu w pracy nie przyszło do głowy, że może być inaczej. Wyglądała jak kochanica idealna, biust prawie na wierzchu spódniczki ledwo majty przykrywały. 

 -Jaki w tym sens? Bo nie bardzo rozumiem?- Dosypał sobie grzanek do zupy
-Niby pusty łeb, a wiedziała, że ciekawość ludzka nie zna granic, że ludzie kochają sekreciki, sensacje i plotki. Losem, cudem odnalezionej córki, ktoś mógłby się zainteresować w, a gdyby trafił się osobnik naprawdę dociekliwy i wścibski prawda szybko wyszłaby na jaw. Nie chciała ryzykować w końcu nie była córką, tylko jej kuzynką. Kochanką zostać każda może- zaśmiała się ze swego żartu-i nawet gdyby ktoś odkrył, kim naprawdę jest to, jakie miałoby to znaczenie?
-To jak sprawa się rypła?

czwartek, 20 listopada 2014

Walle czyli jak znaleźć swojego człowieka cz1.

         Wrześniowy poranek 2012 rok telefon do męża: Marek jak będziesz jechał do pracy to kup karmę bo znowu mamy psa na zakładzie. Lubimy psy sami mamy od ponad roku małą temperamentną w średnim wieku sunię po przejściach wiemy,że psy czasem gubią swoich ludzi lub odwrotnie,piesek który wcześniej stołował się w miejscu pracy męża znalazł dom u jednej z pracownic. Kolejny pies ciekawe jaki scenariusz jest dla niego przewidziany.
  Dzień minął szybko bo troje nastolatków, pies ,kot i myśl "niedługo minie 18 lat  naszego pożycia małżeńskiego jak to uczcić i jaki prezent sprawiłby radość nam obojgu", jednak kiedy mąż wrócił z pracy i pokazał zdjęcia psa a ponadto opowieść jaki miły jak garnie się do ludzi i chociaż duży to niegroźny a wręcz przeciwnie odsunęły myśl o rocznicy na rzecz a możemy pojechać go zobaczyć .
 Drobna niedogodność,że psa może nie być bo ma drogę wolną i nikt na siłę trzymać nie będzie przecież może tylko uciekł komuś z podwórka co się zdarza szczególnie na wsi nie przeszkodziła ponieważ Marek z racji bycia kierownikiem i tak miał coś jeszcze zrobienia w pracy a ja mogę Mu towarzyszyć i tego samego dnia wieczorem pojechaliśmy .
 Pies był . Dostojny, majestatyczny , dumny ,piękny o lekkim swobodnym kroku figlarnym błyskiem w oczach i wspaniałą zakręconą nad grzbietem kitą ...zaraz ,zaraz pies czy wilk bo umaszczenie choć zapuszczone skojarzyło mi się z mieszkańcem knieji podobnie zachowanie łaskawie się przywitał ,poczęstował przygotowaną na tę okazję kanapką i ruszył na obchód spoglądając czy może zechcemy mu towarzyszyć, koniec wizyty powrót do domu a obraz pozostał.Minęły kolejne dni a Walle (imię pochodne od wolf skojarzenie z Wiliamem Wallecem z Braveheart )był ,czasem znikał ale trzymał się miejsca ,rozpuszczone wici czy ktoś nie szuka brak ogłoszeń w necie i okolicznych tablicach pozwalały przypuszczać że trzeba domu lub za zgodą szefa pozostawić na zakładzie jako stróża tylko trzeba uszczelnić ogrodzenie .Pomysł ciekawy bo fizjonomia Wallesa budzi respekt co prawda tyko do pierwszego głasku o smaczku nie wspomnę ale jednak .Wizja weekendu a właściwie pół soboty i niedziela kiedy nikogo nie będzie w pracy we wsi festyn czyli ludzie późnym wieczorem i w nocy po spożyciu na ulicy ,hałas ,ogrodzenie nie stanowiące przeszkody w wyprawie na gigant i duży pies który jest kojarzony z danym miejscem to mieszanka wybuchowa z której mogą wyniknąć nieliche kłopoty o skrzywdzeniu psa nie wspomnę .Zabrać do domu nie to nie wchodzi w rachubę bo dzieci, pies, kot bo Walle nie ma obroży zresztą manipulacja przy karku to bunt warczenie i prezentacja uzębienia niekoniecznie w uśmiechu i jak wyjść na siku na podwórko luzem nie wypuszczę bo nie dość ,że wspólne to jeszcze otwarte. W sobotni wieczór przyjechaliśmy  z jedzeniem i szczotką zamiarem wyczesania, ale w oczach prośba zostańcie albo weźcie ze sobą  nie chcę być sam z duszą na ramieniu  i wymyśloną na poczekaniu tzw. smyczą behawioralną ulegliśmy .Ryzyko spore ale to tylko na chwilę a w razie niepojących sygnałów schronisko tak w sumie przez 3-4 dni nikogo nie zjadł nas zna damy radę.

środa, 19 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 17. Wycinać hołubce.





17 Wycinać hołubce



-To chodźmy, zanim Rozszumiały się wierzby płaczące tu dotrze i nas zaszachuje- Trzeźwo ocenił sytuację ojciec Leona, wycierając ukradkiem łzy do rękawa płaszcza. Był rozbity, mimo wszystko zostawiał tu kawałek siebie. Przez tę kobietę stracił kilka lat życia, zabrała mu szczęście i wolność, ale starał się udawać dla tego dzieciaka. Teraz zabrała mu nawet to, nie był ojcem, był nikim.
-Idziemy, bo ja zaraz tu z głodu zemdleję- Głośne burczenie w brzuchu przypomniało jej, że tak naprawdę dziś jeszcze nic nie jadła.
Odwieźli ojca, który wyglądał jak szara, sponiewierana życiem kupka nieszczęścia do mieszkania ciotki Anki. Chciał zostać sam. Stanowczo oświadczył, że sobie poradzi, a pozostawienie go samego nie sprawi, że popadanie w depresję lub inne kłopoty.  Musiał odreagować, a za nic nie chciał by syn i synowa, widzieli ja klnie i pije do nieprzytomności.

Na schodach przed mieszkaniem siedzieli Rysia i Marek. Czekali
-Dlaczego nie odbierasz telefonu? - Spytała Rysia z wyrzutem. -Dzwoniłam z tysiąc razy! Na kolanach trzymała cudnie pachnące ciasto, Anka poczuła jak kiszki zasupłują się jej w bolesne węzły.
-Niemożliwe- głośno połknęła ślinę, która już nie mieściła się w ustach i wyciągnęła komórkę- Padła- stwierdziła zdziwiona.
-Ładuje się kochana te cuda od czasu do czasu, by mieć kontakt ze światem- pouczyła ją siostra- A ty, czemu nie odbierasz, że ode mnie to mogę zrozumieć, ale od Marka?- Zwróciła się do Leona
-Nikt do mnie dzwonił- Obruszył się Leon. I by zademonstrować, że wciskają mu kit, bezpodstawnie przy tym oskarżając, wyciągnął swój telefon- To nie możliwe rano ładowałem.
Weszli się do mieszkania. Anka olewając całą tę sprawę z telefonami, pierwsze kroki skierowała do kuchni.
-Ja was przepraszam, ale musimy podgrzać sobie zupę, bo inaczej umrę z głodu- Zastrzegła i nie miała zamiaru zmienić planów, nawet wtedy gdyby zaczęło się właśnie trzęsienie ziemi, albo jakiś inny kataklizm.
-Nic nie szkodzi jedz. Twoja siostra i tak od kilku godzin nie myśli o niczym innym tylko o tym, jak wycinać hołubce z radości, i to tak, żeby iskry szły. Może tu zacznie.- Marek wyglądał na równie szczęśliwego, co Rysia i pewnie nie miał nic przeciw by wspólnie żoną w dzikich podskokach wyrażać radość.
-Może lepiej nie, bo sąsiedzi nam tego nie darują.
-A co to dokładnie znaczy, wycinać hołubce? – Nie załapał Leon
-Dokładnie to nie wiem- przyznał się Marek- w wykonaniu Rysi to wygląda tak, że podskakuje i tłucze w powietrzu piętami, aż iskry idą.
-O kurde a czemu tak? –Leon z niedowierzeniem przyglądał się Rysi.
-Z radości- Rysia podskoczyła i zademonstrowała jak to pięknie potrafi wycinać hołubce.
-Niezła jesteś- Przyznała Anka siostrze, pomimo, iż była sporo młodsza to nie była pewna czy potrafiłaby powtórzyć wyczyn.
-Lata ćwiczeń w zespole, pamiętasz jak łaziłam z miesiąc w stroju pożyczonym od babci?
Pamiętała doskonale. Sama chciała chodzić do zespołu, niestety zanim dorosła i osiągnęła wymagany regulaminem wiek, został rozwiązany.
-Pamiętam ten super warkocz, który mama ci wplatała, zrzędząc przy tym, że masz zbyt krótkie włosy.
-Super tylko, co to ma wspólnego z dzisiejszymi występami- Leon chciał zrozumieć..

wtorek, 18 listopada 2014

Drapki, smyraski, smakołyki - bajeranckie metody pozyskania

A wiecie,  że w Alaskańskim Raju można sprawić aby człowieki smyrały? To jest bardzo proste….
W domu na przykład siedzi się przy ludziu i patrzy na niego….jak to nie pomaga to trzeba wywalić języka i zacząć dyszeć…noo nie ma możliwości aby nie zadziałało..…jak jednak trafi się na wybitnie odpornego ludzia to trzeba go trącać łapką…nooo i  nie ma możliwości aby ludź nie zaczął  drapkać!
Trudniej jest na spacerze….wówczas z zaskoczenia podchodzi się obcym człowiekom pod ich łapki…. Niestety tutaj w Wikingowie to jest lipa bo człowieki to jakieś strachliwe i tylko raz na jakiś czas są zachwyceni i dostaję drapki…. Trzeba natomiast uważać ze skrzatami czyli z małymi człowiekami…..hmmm z reguły to fajne są te skrzaty…ale nie wiedzieć dlaczego czasem na mój widok zaczynają się drzeć w niebogłosy…..szczególnie tutaj w Wikingowie….te moje Wikingowo to w ogóle dziwny kraj jest….
Wszyscy się na mnie patrzą jakbym był co najmniej z jakiegos kosmosu…noo ja rozumiem, że przystojny jestem ;) ale wyglada na to, że wszyscy się dziwią, iż w Wikingowie są takie pieseły jak ja, a i jeszcze husky na mnie ciągle mówią… eh te człowieki. Przecież na północy tego mojego kraju jest duuużo takich piesełów jak ja. Mama mi mówiła, że tutaj w Wikingowie rozgrywa się najdłuższy w Europie wyścig psich zaprzęgów „Finnmarksløpet”. Wiem, że „Finnmarksløpet” składa się z dwóch wyścigów, jeden rozgrywany jest na dystansie 500 km w zaprzęgu do ośmiu psów, a drugi obejmuje trasę 1000 km w zaprzęgach do 14 psów. Meta i start wyścigu znajduja się w Alta.

Mama ciągle mi mówi, że chciałaby pojechać tam na ten wyścig, przy okazji wyścigu jest szansa zobaczenia zorzy polarnej co jest mamy marzeniem. U nas w Stavanger też czasem widać zorze, nawet kilka tygodni temu było widać troszkę, nie tak bardzo jak na północy Wikingowa i dlatego mama ciągle o tym mówi…a może w przyszłym roku w marcu staniemy na starcie i mecie równocześnie aby kibicować.
Wracając do smyrasków. Czasem na ludzia można zapolować na przystankach autobusowych….bo wówczas i tak się nudzą i tam jest największa szansa na smyraski. Czasem w parku jak spacerujemy to spacerują też skrzaty z przedszkola i wtedy trzeba uszy położyć, uśmiechać się baaardzo i koniecznie mieć język na zewnątrz…można wówczas siedzieć, a najlepiej jak się położy kołami do góry….nooo i przynajmniej 15 minut darmowych drapaków jest.


Trochę gorzej jest z jedzeniem….tutaj to trzeba przejść etapy szkolenia zawodowego…. Najgorzej jest jak człowieki jedzą przy stole….stół jest za wysoki aby położyc na nim głowę. Ale ale uwaga bo czasem ta metoda bardzo denerwuje człowieki. Ja nad tym muszę jeszcze popracować aby dostawać od człowieków ich jedzenie w czasie kiedy jedzą przy dużym stole. Bardzo łatwo jest kiedy człowieki siedzą przy kamapie. Tam stolik  jest mały i łatwiej sprawić aby dostać jakiś najpyszniejszy smakołyk. Muszę Wam powiedzieć, że smakołyki od człowieków są najlepszejsze na świece. Każde z nich są najlepszejsze. Postępować należy jak w przypadku smyraków ale tutaj trzeba dodać odpowiednio podążanie wzrokiem za dłońmi człowieków kiedy sięgają dajmy na to krakersika (a te o smaku pizzy to mistrzostwo świata w smaku -  każdy malamut to wie ). Zacząć należy już w chwili kiedy dłoń człowieka zbliża się do miseczki ze smakołykiem, patrzy się na dłoń jednocześnie trzeba się oblizywać, język powinien być zawsze na wierzchu, dodać należy kapiącą  z języka ślinę i oczy jak kot ze Shreka. Oczy malamuta muszą podążać cały czas za smakołykiem. Kiedy ludź bierze smakołyk do ust to trzeba oblizać się jak by się samemu jadło. I tak za każdym razem. Zwykle człowieki się opierają na początku. Można położyć głowę na ich kolana i westchnąć głodowo. To jest dobry rozmiękczacz człowiekowy. Od czasu do czasu, np. mały krakersik powędruje wówczas w stronę malamuta. Ale uwierzcie mi krakersiki to nie wszystko, pychotka są jeszcze: ciasteczka, chrupeczki, paluszki, ale też jak mówi mama zdrowe przekąski takie jak marchewka, jabłka, mandarynki, brzoskwinie, banany, arbuzy, porzeczki, orzechy różne lubię bardzo też i wiele innych rzeczy.


Należy zwrócić uwagę, że człowieki bardzo ale to bardzo denerwują się kiedy malamut, taki na przykład jak ja – sam poczęstuje się czekoladką. Czy Wy wiecie, że czekolada to jest naj naj ale to naj najpyszniejszejsza na świecie i moja mama też ją uwielbia ale mi zakazuje jej jeść :( Kiedyś zostawiła na niskim stole czekoladki, takie miętowe, ale ta moja mama chciała mi utrudnić zadanie i one te czekoladki były każda w osobnym opakowaniu. No cóż trochę czasu mi to zajęło ale rozpracowałem te małe podstępne opakowania czekoladek i zajadałem się tymi pysznościami. Potem bolał mnie brzuszek trochę, nie rozumiem po co mama je czekoladę jak po niej boli brzuszek? Wiem, że jest najpyszniejszejsza na świecie ale jednak boli brzuszek. Innym razem nie mogłem się powstrzymać przed czekoladką z całymi orzechami. Mama też nie była zadowolona. Musiałem zjeść potem takie czarne tabletki. Nie chciałem ale widziałem, że z mamą nie ma żartów i zjadłem te tabletki.
Moja mama lubi na kamapie pić kawkę ( - to nie jest dobry malamuci smakołyk) i pochrupać jakieś ciasteczka. Mam swój sposób i na to. Wchodzę powoli na kamapę, najpierw jedną łapką, potem drugą, przeciągam się i szybko wskakuja dwie tylne łapki. Układam się przy mamie, najlepsza metoda to położyć głowę na jej kolana. Potem można położyć się podwoziem do góry. Dostaję wtedy drapki i często się zdaża,że i kawałek ciasteczka.



 Mama to robi sama często ciasta i ciasteczka. Kiedy je robi to ja postępuję zawsze tak samo jak w przypadku na przykład krakersików.  Wtedy kiedy mama wkłada naczynia do pralki naczyniowej szybko trzeba wylizać wszystkie naczynia, których mama używała – najlepszejsze są te po serniku, Sernik jest pychotka wiedzieliście o tym? Ja uwielbiam jeszcze gofry i naleśniki. Ale takie specjalne smakołyki dla piesełów też są pychotka, np. kości czy wędzone uszy. Chyba każdy malamut też je uwielbia.



To tyle na temat metod pozyskania drapaków i smakołyków. Jak ktoś z Was malamutki ma inne metody proszę o podzielenie się. Pozdrawiam Bajer  :) 

niedziela, 16 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 16. Lewatywa





16. Lewatywa




-Nie wiem, ale niezwłocznie sprawię sobie miotłę i polecę na najbliższy sabat czarownic. Na golasa by tradycji stało się zadość! I może żeby was uszczęśliwić, zrobię sobie lewatywę z ziół. Pełny odlot.- Mówiąc, rozglądała się uważnie wokół, chcąc zyskać pewność, że nie pominęli niczego ważnego. Świadomość, że tak na prawdę nie miała pojęcia, na co zwracać uwagę wcale nie poprawiała jej humoru.
-Nie wiem, czemu się tak unosisz- Leon spojrzał na ojca, czuł się niezręcznie bądź, co bądź przy rodzicach nie porusza się pewnych kwestii. A już na pewno latania na golasa i lewatyw dla przyjemności, no może w innych rodzinach tak, ale nie w jego.
-Zanim sobie zafunduję miksturę, co moje jelita wzniesie na inny poziom świadomości to wcześniej musimy znaleźć bezpieczne lokum dla taty. U nas nie i nie ze względu na to, że lubię dzikie tańce o północy. Zbyt oczywiste. Rozszumiały się wierzby płaczące zaanektowałaby nam wycieraczkę, opluła drzwi i ściany wrzeszczą, prosząc i grożąc a że pluje jadem małpa jedna, to nie koniecznie taka opcja mi pasuje.
-Może znajdę na początek jakiś hotel a potem coś do wynajęcia.- Ojciec Leona jeszcze raz otworzył szafę w przedpokoju i wyciągnął czerwoną kurtkę narciarską, znoszoną skórzaną szwedkę, która chyba dobrze pamiętała czasy jego młodości i trzy marynarki. Po namyśle wyciągnął też czarną pikowaną kamizelkę, ale skrzywił się tak jakby parzyła i szybko odwiesił ją na wieszak.
-Bez sensu zrujnujesz się i po co?-Zaprotestowała Anka, przyglądając się szarej tweedowej marynarce z zamszowym kołnierzykiem i łatami na łokciach. Nigdy nie widziała teścia tak wystrojonego, a szkoda, bo to była naprawdę ładna marynarka. Musi kiedyś przekonać Leona do takiej.
-A, co masz lepszy pomysł?- Leon wyszedł na klatkę, ciągnąc za sobą największą walizkę ojca.
-Pewnie, że mam. Ktoś musi myśleć, żeby ktoś inny mógł żyć spokojnie.
-Wiecie, poradzę sobie sam. Dziękuję za pomoc, ale nie wybaczyłbym sobie, gdybyście przez tą całą niezdrową sytuacje i wy się pokłócili. Już raz narozrabiałem, skutecznie rozwaliłem rodzinę. Nikomu nie potrzebna powtórka z rozrywki.- Sprawiał wrażenie człowieka gwałtownie obudzonego z głębokiego snu, tak jakby nie całkiem ogarniał sytuację.
-Droczymy się tylko. – Wytłumaczyła to, co powinno być oczywiste-My tak lubimy- Dodała Anka na wszelki wypadek, w tej chwili zupełnie zbędne im były załamania nerwowe- Mieszkanie jest od zaraz, co prawda na obrzeżach miasta, ale to i chyba lepiej. Rozszumiały się wierzby płaczące nie ma prawa jazdy, to jej w razie, czego utrudni nękanie, mam w każdym razie taką nadzieję. Małe, ale to chyba nie problem?
-No właśnie, to były tylko żarty - Leon starał się uspokoić ojca, że wszystko jest w porządku- a że Anka jest szurnięta wiedziałem od początku i nawet zaliczyłem jej to na plus. Mnie to kręci
-Jesteście pewni, że nie ściągnę na was kłopotów?- Nie do końca był przekonany
-Nie- odpowiedziała zgodnie z prawdą, - ale to nie ma żadnego znaczenia.
-To mieszkanie, o którym ona mówi to kawalerka jej ciotki. Ciotka w zeszłym tygodniu poleciała do Londynu pomóc w opiece nad wnukami. Nie wiemy dokładnie jak długo tam zostanie, ale powinno wystarczyć czasu na znalezienie czegoś sensownego na mieście. W każdym razie klucze zostały u nas, tak jakby przeczuwała, że się przydadzą.
-No i kwiatków nawet nie będziesz musiał podlewać- zaśmiała się wiedząc, że ojciec Leona wykończyłby nawet najodporniejsze kaktusy.

czwartek, 13 listopada 2014

Bo wszystko ma swój czas...

Zwykły dzień, ot ten zwany roboczym. W zasadzie jeszcze noc, za oknem ciemno i nagle ze snu mnie i zwierzaki wyciąga przenikliwy dźwięk. Budzik. Koty patrzą zdumione, Sara wciska nos w łapy i tylko ja wychodzę spod ciepłej kołdry, żeby się choć trochę ochlapać wodą, ubrać i wyjść. Gdy dochodzę do etapu sznurowania butów pojawia się pies, przeciąga, macha leniwie ogonem i czeka na słowa "daj łepek, nałożymy szelki".

Trasa spaceru wiedzie nas codziennie inną ścieżką. Wybiera Sara. To jej daję prawo wyboru, wszak to dla niej jest ta poranna przechadzka. Czasami namawiam ją jednak na wydłużenie trasy spacerowej, czasami uciekam się do przekupstwa wabiąc bułką, którą kupimy w piekarni niedaleko domu.


Powrót do domu, odpoczynek, śniadanie, moja poranna krzątanina i wychodzę. Zwierzaki zostają w domu i wiem ( z weekendów), że układają się do snu.

Wracam po szesnastej i powtarzamy rytuał zakładania szelek. Spacerujemy niespiesznie, ona - obwąchując świat, ja - słuchając kolejnej książki. Ale bez względu na to, jak bardzo ją pochłaniają zapachy, a mnie literatura, co jakiś czas dotykamy się, ona ociera się o moje nogi, a ja pochylam, by musnąć ją po łepetynce.

Po spacerze coś na ząb, zarówno dla psa, jak i dla mnie. Gdy ponownie wychodzę z domu obiecuję Sarze jeszcze jeden spacer. Obietnicy dotrzymuję; nie mijamy już prawie nikogo i chwilami mam wrażenie, że ludzie są tylko za szybami oświetlonych mieszkań, że tam toczy się jakieś prawdziwe życie, a my - niczym stróże osiedla - przemierzając osiedlowe ścieżki pozostajemy obserwatorami. Czasami nasze drogi przecinają się z drogami policjantów i wówczas Sara patrzy na nich jakby chciała powiedzieć, że przecież ona ma na wszystko oko i wie, co tu się dzieje.

Kolejny, niewielki posiłek, którego najistotniejszą częścią jest sprawdzenie na koniec zawartości kocich misek. Bo może ktoś coś zostawił? A później już tylko następuje toaleta wieczorna, pucowanie łap, ogonów, zębów i powolne wyciszanie emocji z całego dnia.

Sara ma 10 lat. Są dni, w które - tak jak przedwczoraj - nie chce chodzić. Mimo pięknej pogody, stert liści, w których szalała zaledwie dzień wcześniej - nie chce. Spacer odbywamy tempem bardzo wolnym, a każdą ścieżkę parku - a trzeba Wam wiedzieć, że każdą znamy doskonale - Sara wykorzystuje, by zawrócić w stronę domu. Popołudniu dała się namówić na wyjazd w góry, ale nawet niewielka spacerowa trasa, którą pokonałyśmy, zmęczyła ją na tyle, by w samochodzie od razu usnąć.


Znajomy z wybiegu strofuje, że trzy-cztery godziny spaceru dziennie z dziesięcioletnim psem to za dużo, że wymagam od niej wysiłku ponad miarę. Obserwuję uważnie Sarę i kiedy widzę, że priorytetem dnia jest odpoczynek na legowisku, skracam czas spacerów, mimo, że gdzieś w tyle głowy wciąż mi się kołacze - "To aktywny pies, powinien dużo się ruszać".

Sara ma 10 lat. Sisi i Gusia są ośmiolatkami. To już ten czas kiedy kupuje się karmę dla seniorów, a w chłodne dni rozkręca się kaloryfer i wyściela cieniutkim ręczniczkiem, żeby koty się mogły ułożyć na ciepłych żeberkach, to ten czas, gdy kładzie się koło psa i robi mu masaż łap, gdy legowisko wykłada się dodatkowym miękkim lub udaje, że nie dostrzega się psa zwiniętego w kłębuszek na skraju pustego łóżka. To ten czas, po którym nadchodzi inny czas, czas pożegnań. Pożegnań, na które wcale nie jestem gotowa.

P.S. Gdybyście zobaczyli entuzjazm z jakim Sara gania tymczasa Piotrka, nie uwierzylibyście, że to starsza pani;-)

środa, 12 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 15 Curvularia lunata





15 Curvularia lunata




-O super, mamy na stanie specjalistę od czarów, to naprawdę ułatwi nam życie-, jeśli można przedawkować ironię to z jej słów płynęła rwącym potokiem.- We wróżce pisało? Czy mamy w domu czarne księgi?
-To ty wiedziałaś, że coś dziwnego znajdziemy na ścianie i to ty nam wmawiasz, że chodzi o czary- wycofał się szybko na bezpieczną pozycję.
-Ja tylko śniłam i wiesz, co? Pomimo tej porąbanej sytuacji i nawiedzonych, metafizycznych snów nie zamierzam się interesować okultyzmem, wiedźmami czy jakimikolwiek czarami. Absolutnie też nie będę szukać świrów, którzy znajdą sens w moich odjechanych snach! Zapomnij ja chcę spokoju.
-Nigdy nie mówiłaś, że męczą cię koszmary- uważał, że nie powinna ukrywać takich rzeczy przed nim, dlatego teraz czuł się urażony.
-A, co ucieszyłbyś się, gdybym ci powiedziała, że często śnią mi się Rozszumiały się wierzby płaczące? Jak stoi naga, cała wymazana krwią nad kotłem wielkim jak wanna? I miesza w nim zawzięcie krwawe podroby nie mam pojęcia czy ludzkie czy zwierzęce z ziołami, których nazw nawet nie znam, połyskując przy tym czerwonymi oczami. Takimi gałami jak diabły w marnych horrorach, a twarz ma paskudną jak maska z Afryki jedna z tych, co ją widzieliśmy w muzeum. Mrucząc przy tym obco brzmiące słowa. I co miałam cię budzić w środku nocy i mamrotać ci jak natchniona „Curvularia lunata”. I co byś powiedział, że jestem normalna? Ucieszyłbyś się?
Leon chciał coś mądrego powiedzieć, przerwać jej wywód, ale nie zbyt się nakręciła by dopuścić męża do słowa.
-Curvularia lunata, Curvularia lunata, - zaczęła podskakiwać na jednej nodze i wymachiwać rękami, przypominała olbrzymiego, postrzelonego ptaka- Curvularia lunata, Curvularia lunata. Zadowolony?
-Przestań, to na pewno da się racjonalnie wytłumaczyć, nie musisz się tak denerwować- Wiedział, że Anka ma rację, gdyby sam na własne oczy nie zobaczył tego pentagramu i nie usłyszałby opowieści ojca, nigdy by jej nie uwierzył. Uznałby, że zwariowała.
-Nie dziękuję, nie chcę zwariować doszczętnie. Chyba, że już mi kupiłeś bilet do wariatkowa? A wiesz, czego chcę? Psa chcę- uznała, że to dobra chwile by zacząć szykować grunt.
-Myślałem, że czarownice gustują raczej w czarnych kotach- zachichotał nerwowo
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo ojciec Leona wyszedł z pokoju z dwoma ogromnymi walizkami a w zębach trzymał szmacianą lalkę.
-O cholera- wyrwało się jej.
Śniła też o tym szmacianym wiechciu, ale w śnie ta lalka była jej Leonem. Rozszumiały się wierzby płaczące z dzikim chichotem gotowała z niego potrawkę w tym swoim wielkim garze. Patrzyła z przerażeniem to na lalkę, to na Leona. Ta jędza chciała go skrzywdzić i naprawdę potrafiła to zrobić, tak by nikt jej nie powiązał ze skutkami jej czynów.
-To ja? –Spytał Leon, który nagle zbladł tak, że wyglądał niczym przeźroczysty.
-Nie jestem pewna- Skłamała, ale wyciągnęła rękę po lalkę by ją schować do kieszeni.
-Wiesz, co z tym zrobić?- Spytał ojciec Leona 

niedziela, 9 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 14 Neutrino





14 Neutrino 


Rozdzwonił się, schowany do tej pory w kieszeni marynarki ojca Leona, telefon.
-Powiedz jej, że czekasz na nas. Będziemy za piętnaście minut i wtedy przyjdziesz z nami na górę-Zakomenderowała- no odbieraj.
Z niechęcią wyciągnął z kieszeni komórkę i powiedział dokładnie to, co Anka kazała. Choć postawa jego ciała i mina dobitnie świadczyły o tym, że nie był przekonany, co do słuszności takiego postępowania.
-Musisz od niej uciec. Koniecznie musisz zadekować się na jakiś czas w bezpiecznym miejscu, by zerwać urok. Jedziemy do mieszkania, zabierzesz swoje rzeczy a potem cię ukryjemy. Szybko!- Odwróciła się na pięcie zanim zdążyli zaprotestować, czy choćby coś powiedzieć.
Gdy już dotarli do mieszkania zajmowanego przez teścia i Rozszumiały się wierzby płaczące, tknięta impulsem stanęła przed ścienną szafą w korytarzu. Chwilę ze sobą walczyła. W końcu, jeśli znajdzie w tej szafie to, o czym śniła, to koszmary nabiorą całkiem innego wymiaru.
-Leon weź drabinę i zobacz czy tam nad najwyższą półką, na ścianie jest namalowany czerwoną farbą pentagram- zabrakło jej odwagi by spojrzeć.
Nawet z nią nie próbował dyskutować, ale spojrzał tak, że poczuła się skończoną idiotką na dodatek opętaną przez niedorobionego demona. To nie pomagało.
-Jest- Stwierdził całkowicie zaskoczony swoim odkryciem.
Wyciągnęła z torebki długopis. Teraz życie rodziny, do której należała było w jej rękach i choć nie była czarownicą ani nigdy nie interesowała się dziwnymi zjawiskami, musiała działać.
-Zejdź, muszę wprowadzić zmiany, zneutralizować czar czy jak to się tam nazywa- na szczęście tę część snu zapamiętała doskonale. Dziubek tu, a tam owalik z kropką.
-Co to wszystko znaczy? Skąd wiedziałaś, że to tu jest? To zupełnie nie ma sensu. Ja nic nie rozumiem!- Leon był poruszony, zbyt duża dawka emocji jak na jeden dzień. Najpierw znalazł test ciążowy a teraz to.
-Ty ciągle się emocjonujesz czymś, co mnie nie pociąga, całą niedzielę przegadałeś z Markiem i Tomkiem o przekraczaniu prędkości światła to jest takie zrozumiałe i oczywiste? Neutrino to, neutrino tam, neutrino sramto to jest dopiero czarna magia, ja tego nic a nic nie ogarniam, co nie znaczy, że jest to bez sensu. Więc się nie czepiaj- W sumie to on miał rację, ale nie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć tego, co się działo. Przecież mu nie powie, że jest równie mocno zdezorientowana jak on, bo i tak jej nie uwierzy.
-Nie denerwuj się tak. Ja chcę tylko wiedzieć skąd wiedziałaś, że to tu jest?- Z doświadczenia wiedział, że nie ma sensu z nią dyskutować, gdy jest w takim bojowym nastroju. Lepiej pogadać z podłogą albo kwiatkiem na parapecie.
-Śniłam, skąd mogłam wiedzieć, że to prawda? Zrobiłam też to, co sen nakazywał. Według sennych instrukcji nie tylko zneutralizowałam to zaklęcie, ale nawet obróciłam go w stronę rzucającego. Nie daję żadnych gwarancji, że mam rację, ale jeśli Rozszumiały się wierzby płaczące będzie chciała coś zrobić przeciw twojemu ojcu, powinno wrócić to do niej w dwójnasób.
-Żartujesz?
-Nie. Jeśli moje sny są prawdziwe musimy jechać do twojej mamy ona też ma w ogrodzie niespodziankę.- Przypomniała sobie obluzowana cegłę z wydrapanym wzorkiem.
-Ale to chyba nie tak działa- zaprotestował Leon

środa, 5 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 13 Harce i swawole w błocie






13 Harce i swawole w błocie


Ojciec Leona czekał na nich przed szpitalem, wyglądał jak kupka nieszczęścia. Dwadzieścia lat więcej niż w zeszłym tygodniu i ze dwadzieścia centymetrów mniej. Palił papierosa, dziesięć lat zarzekania się, że nigdy więcej poszło w diabły.
-Tato chyba musimy w końcu poważnie porozmawiać- Leon był tak zszokowany formą ojca, że nawet nie skomentował papierosa.
-Może i tak. Chodźcie tam- pokazał im wolną ławeczkę.
Leon chciał o coś spytać, ale Anka pociągnęła go za rękaw dając jasno do zrozumienia, że ma poczekać i nie poganiać ojca.
Siedzieli chwilę w milczeniu czekając, aż mężczyzna zbierze się w sobie. Wiedzieli, że to, co powie nie będzie banalną skargą na niesprawiedliwość losu. W końcu zaczął cicho opowiadać, tak jakby mówienie sprawiało mu ból.
-To była impreza integracyjna typu harce i swawole w błocie. Inaczej mówiąc dużo alkoholu i quady. Nie piłem to wiem na pewno, byłem wtedy świeżo po antybiotykach, dopiero w ośrodku na rozgrzanie wypiłem jednego, małego grzańca. Nie pamiętam nic więcej, nad ranem obudziłem się z potwornym bólem głowy w dwuznacznej sytuacji z Hanką. Naprawdę nic nie pamiętam, choć usilnie próbowałem sobie przypomnieć. Powiedziałem Hance, że jeśli coś między nami zaszło to była potworna pomyłka, że ja nie chciałem. Czułem się jak ostatnia świnia, nie mogłem sobie wybaczyć. Zdradziłem kobietę, którą kochałem i z którą chciałem się zestarzeć. Nigdy, przenigdy wcześniej nie zrobiłem niczego tak wstrętnego. Nie potrafiłem z tym żyć, sam przed sobą nieudolnie udawałem, że nic się nie stało i wszystko pozostanie po staremu. Tylko, że kłamstwo zjadało mnie po kawału. Nie potrafiłem patrzeć twojej matce w oczy, uciekałem do pracy, a tam Hanka plotła sieć. Nie, nigdy nie powtórzyła się zdrada, ani nawet flirt. Nie kochałem Hanki, wcale mnie nie pociągała, tak naprawdę to nawet jej nie lubiłem. Wiem, to dziwne. Ona ciągle opowiadała, jakie to straszne dorastać bez rodziców, aż nadszedł dzień, gdy przyszła do mnie i poinformowała, że jest w ciąży. Oczywiście ze mną jest w tej ciąży. Znalazłem się na samym dnie piekła. Oświadczyła mi, że jeśli się z nią nie ożenię, zabije siebie i dziecko, byle nie zaznało takiego życia jak ona. Zgłupiałem, wiedziałem, że to szantaż emocjonalny i manipuluje mną, ale czułem się odpowiedzialny za dziecko. Nie potrafiłem skazać go na śmierć. Idiota ze mnie, powinienem zażądać testu, czegokolwiek, co potwierdzi prawdziwość jej słów. Jednak wtedy coś mnie zamroczyło, odebrało zdolność logicznego myślenia. Może świadomość, że bez względu na to, jaka jest prawda, ja i tak stracę twoja matkę. Jak wiesz rozwód dostałem szybko, twoja mama nie robiła problemów. Nie chciała mnie znać, ani nigdy więcej widzieć. Trudno jej się dziwić, w jej oczach byłem sukinsynem, który popełnił największą ze zbrodni. Tak bardzo was skrzywdziłem
-Co teraz?
-Nie wiem, spieprzyłem wszystko. Dla mnie już nie ma życia. Przy zdrowych zmysłach trzymało mnie tylko to, że dbałem jak mogłem o tego dzieciaka. Wiem, mogłem się domyśleć, że ona kłamie. Miesiąc po naszym ślubie przyjechali jej rodzice z pretensjami, że nie zaprosiliśmy ich na uroczystość. Ci sami, co to niby zginęli w wypadku, gdy była niemowlakiem.
-I nie uciekłeś? Nie otrząsnąłeś się z tego wariactwa?- Leon nie mógł uwierzyć
-Nawet chciałem a potem wszystko mi zobojętniało, żyłem jak w transie, jak we śnie.
-Te zioła i kamienienie, czułam, że z nimi nie wszystko jest w porządku. To wiedźma poiła cię swoimi naparami, odebrała wolną wolę. Byłeś pod urokiem. Nie miałeś wpływu, na co się dzieje wokół ciebie
-Zwariowałaś?- Spytali jak na komendę 

poniedziałek, 3 listopada 2014

Odwiedziny na plaży

Wybrałyśmy się dziś z Maszą na jedną z największych w naszym regionie plaż. Na początek pół godziny czekania na autobus. Potem 10 minut jazdy do centrum następnej wioski o nazwie Kleppe. Jak wysiadłyśmy z autobusu w centrum to ok 4 km piechotą w kierunku plaży. najpierw chodniki a potem kolejno polne drogi, małe zagajniki świerkowe, pola wydmy no i plaża. Po drodze popas na polu po-marchewkowym. Na plaży oczywiście głupawki. Bieganie po tak wielkiej piaskownicy daje dużo frajdy i jest niezwykle przyjemne :) Potem był jeszcze krótki posiłek regeneracyjny no i powrót do domu. Ja już odespałam, Masza jeszcze śpi .