niedziela, 28 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 28. Malarz-tynkarz-akrobata



28. Malarz-tynkarz-akrobata




To była gorąca noc, albo raczej jej końcówka i nie chodziło bynajmniej o temperaturę powietrza.
Ich ciała jak w hipnotycznym, narkotycznym amoku sklejały się, wirowały raz po raz w rytm tylko sobie znanej melodii. Tonęły w niebycie rozkoszy i zapomnieniu.  To był ich własny świat, zbyt piękny by choćby wspomnieć o jego istnieniu komuś z poza kręgu miłości. Nienasycone, zafascynowane sobą istoty, zachwycone każdym milimetrem skóry, każdym oddechem zupełnie tak jak gdyby to była ich pierwsza wspólna noc. Były tylko ciała i nieziemskie pożądanie, którego w żaden sposób nie można było zaspokoić. Odkrywali się na nowo z taka zajadłością, jakby koniec świata pukał do ich drzwi.
Może i pukał, ale oni jeszcze tego nie przeczuwali.
Z miłosnego, szaleńczego transu wyrwał ich dzwonek budzika. Taki trochę nierealny zbyt stanowczy i natarczywy do bólu. Zupełnie nie na miejscu.
Niepotrzebny.
Realny świat ze swymi problemami i katastrofami nie miał prawa istnieć. Nie po tym, co wydarzyło się tej nocy. Nie dla nich.
Nie była zmęczona raczej nakręcona niczym dziecięca zabawka, albo różowy królik ten z reklamy baterii. Nie mogła ustać w miejscu ani przez krótką chwilę, wykonywała tysiące niepotrzebnych ruchów. Nie bardzo potrafiła się skupić, ale miało to też dobre strony, wcale nie myślała o tym, co dziwaczne i co nie miała prawa się wydarzyć.
Teraz Anka musiała tylko przetrwać do wieczora i jedyna niewesoła myśl to to, że aby tego dokonać, będzie musiała zjeść górę czekolady.
Wszystko szło w miarę dobrze i bez większych zgrzytów aż do momentu, gdy spojrzała w łazience w lustro. Siłą woli, co kosztowało ją naprawdę sporo wysiłku, zogniskowała wzrok na swojej twarzy lub raczej na odbiciu. Nie było to zbyt mądre posunięcie z jej strony, zburzyło pozorny spokój, który nosiła do tej pory w sobie.
-Malarz, tynkarz, akrobata potrzebny od zaraz- wyszeptała tak przejmująco, że Leon wypuścił z rąk kubek, z którego jeszcze przed momentem pił kawę.
Na szczęście pusty, ale i tak szkoda było kubka.
-O czym ty mówisz?
-O mojej twarzy- warknęła zirytowana tym, że jak zwykle nie łapał rzeczy oczywistych. Typowy mężczyzna
-Rozumiem malarza, tynkarza, ale, po co akrobata? – W tym momencie zdał sobie sprawę, jaką popełnił gafę- to znaczy nie rozumiem, po co, bo wyglądasz bardzo dobrze. Tylko zaskoczyło mnie to połączenie
-Lepiej zamilknij, bo każde słowo, które wypowiesz może być użyte przeciw tobie- ostrzegła całkiem na serio.
-Przesadzasz
-Ja? Widziałeś te zapadnięte i sine plamy pod oczami? Niczym blizny po wyschniętych jeziorach, albo nawet oceanach. Widziałeś? Po za tym jestem tak naładowana adrenaliną, że musiałby robić salta, wisieć u sufitu, czy nie wiem, co jeszcze tam zrobić, żeby nałożyć mi tapetę na twarz. Ponadto musiałby mieć nieziemski refleks żeby umknąć przed mym niezadowoleniem, bo za swoje ręce nie odpowiadam.
-To o tapeciarzu nie wspominałaś w swoim zamówieniu – Zauważył, jak mu się wydawało całkiem przytomnie Leon. Nie potrafił wyobrazić sobie salt przy malowaniu powiek, ani zwisania z sufitu niczym nietoperz, przy tuszowaniu rzęs za to gniew swojej żony jak najbardziej.
-Zamilcz, jeśli nie planujesz dłuższego pobytu w szpitalu- w tej chwili w żaden sposób nie doceniała jego humoru ani uwagi, z jaką wsłuchiwał się w jej słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz