środa, 11 lutego 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 41. Equo ne credite




41. Equo ne credite





-Nie możesz nim porządnie wstrząsnąć? Ustawić do pionu, żeby zrozumiał powagę sytuacji?
-Za późno- w głosie miała tyle rezygnacji, że Anka natychmiast uwierzyła, iż siostra wykorzystała wszystkie dostępne środki, by ratować swoje małżeństwo.
-Od kiedy to trwa?
Ulka chwilę milczała a potem kucnęła i zaczęła głaskać Leeloo, która zadowolona niemal natychmiast zaczęła mruczeć trochę tak jak wielki, wypasiony kot.
-Zaczęło się niby niewinnie. Zadzwoniła teściowa. Wiem, wiem nie powinnam była w ogóle odbierać, to był błąd. Spytała czy pozwolę Markowi zawieść ją do kliniki na badania, bo jest bardzo chora i może nawet w każdej chwili umrzeć. Co miałam zrobić? Powiedzieć, że się nie zgadzam? Nie mogłam, jakby nie było to jego matka. I co z tego, że nie wierzyłam w tę jej rzekomą chorobę? Nie miałam wyjścia. Wiedziałam, że to podstęp w głowie mi wyło equo ne credite. Jednak mogło sobie wyć, byłam zupełnie bezradna.
-Czekaj- przerwała siostrze-, co to znaczy? Zapominasz, że nie wszyscy kochają tak jak ty łacinę.
-Koń trojański.
Leeloo wyłożyła się na grzbiecie, odsłaniając chudziutki, różowy brzuszek, który Ulka ochoczo drapała.
-To by się zgadzało, twoja teściowa to zła kobieta jest. Podstępy jej nie są obce. -Szkoda jej było siostry, ale nie wiedziała, co może powiedzieć, żeby ją pocieszyć, podnieść na duchu.
-Oczywiście była zdrowa jak koń, ale okazję wykorzystała doskonale, zrobiła synowi z mózgu kisiel. Nie wiem jak to możliwe, przecież to był mądry, wrażliwy człowiek. Tyle lat powtarzał, że najgorsze, co mu się może przydarzyć to to, że będzie taki jak matka. I co? Już o tym nie pamięta i ślepo jest jej posłuszny.
-Myślałaś o terapii małżeńskiej?
Ryśka zaśmiała się tak, że wystraszona Leeloo zerwała się na równe łapy i ze zdziwieniem patrzyła na dużego człowieka, które jeszcze przed chwilą tak cudownie ją drapał.
-Marek twierdzi, że to szarlatani, że szkoda na nich czasu i pieniędzy.
-Myślisz, że to przez ten wypadek?
Dwa lata temu Marek zauważył, że do przejścia dla pieszych, tuż koło przedszkola zbliża się rozpędzone auto. Wiedział, że kierowca nie ma szans wyhamować a po pasach szła kobieta z dzieckiem. Nie namyślając się, skoczył na ulicę i próbował odciągnąć pieszych. Udało mu się uratować kobietę i dziecko, sam jednak dostał lusterkiem stracił równowagę i upadł tak nieszczęśliwie, że uderzył głową o krawężnik. Teoretycznie nic się mu nie stało. Nie stwierdzono nawet wstrząsu mózgu a jednak od tamtej pory był jakiś inny. Kierowca kawałek dalej wjechał w przystanek, był pijany jak bela. Nie był nawet w stanie wyjść o własnych siłach z auta.
-Nie wiem być może.
-A może on ma jakieś problemy? Może nie potrafi sobie z czymś poradzić, dlatego się tak zaplątał?
-Myślisz, że nie pytałam, nie próbowałam się dowiedzieć? Myślisz, że spokojnie patrzyłam jak rozpada się moje małżeństwo? Albo, że udawałam, że nic nie widzę? Że nic się nie dzieje? -Rysia już nawet nie było rozgoryczona. Była pogodzona z tym, co stać się musiało. Anka bała się myśleć o przyszłości Rysi. To wszystko nie tak miało się potoczyć.
-Słuchaj a może on ma kogoś na boku? Romans, brałaś to pod uwagę?- To było niedorzeczne, ale przecież nie niemożliwe.
-Ja wszystko brałam pod uwagę. Nowa kobieta już jest. Nie, nie tak jak myślisz teściowa znalazła idealna kandydatkę na moje miejsce. Dowiedziałam się całkiem przypadkiem usłyszałam jak rozmawiał z mamusią przez telefon.
-I nic się da robić?
-Powiedziałam mu dziś, że chcę rozwodu. Postanowiłam. To koniec.
Leeloo spojrzała na Rysię i szczeknęła, popierała czy dodawała otuchy? Tego nie wiedziały

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz