środa, 29 kwietnia 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 63 Dama z łasiczką.




63 Dama z łasiczką





-Oczywiście to ty jesteś wielką treserką – szepnęła w kierunku dziecka Rysia. Już nic nie mogło jej zaskoczyć.
-No ba.
Dziewczyna o idealnej sylwetce w mieniącym się obcisłym kombinezonie ta, co to chwaliła się jeszcze przed chwilą, że jest panią świata, wstała i kopnęła w stolik, który przypominał odwróconą piramidę, po czym wściekła wyszła. Ta druga została, na stoliku pojawiła się poskręcana butelka pełna płynu w kolorze atramentu.
-Tak trochę nietypowo się tutaj wszystko rozegrało. Nie klękają, nie tną się na twój widok, chyba mało tu znaczysz- Ryśka nie mogła sobie darować uszczypliwości.
-Mówiłam ci, że mało wiesz a zbyt często się wymądrzasz. Wielka Treserka nie musi być widoczna by wpływać na tutejsze kobiety. Zawsze wybieram najskuteczniejsze i najbardziej pasujące do sytuacji narzędzie. Jestem profesjonalistką, nie popełniam błędów, nie improwizuję.
-Mężczyźni cię nie interesują?
-Nie ma mężczyzn.
-Jak to nie ma?- Teraz to się Rysia zdziwiła i to nawet bardzo- Żyją tu same baby jak w „Seksmisji”? – To nie możliwe, faceci jednak są potrzebni, mimo wszystko, Rysia była tego pewna.
-Coś w ten deseń tyle, że tu nigdy nie było mężczyzn. Nie potrzebują ich, natura już o to zadbała, za to dobrze wyszkolonego psa jak najbardziej.
-To zboczenie nie chcę tego słuchać- Rysia poczuła, że zbiera się jej na wymioty. Obrzydlistwo a mała mówiła o tym tak spokojnie. Po co ją tu zabrała? By pokazać w jak straszny i obrzydliwy sposób się zabawia?  Mały zbok w potarganym sweterku.
-Uroiłaś sobie coś głupiego w tej pustej główce, suka, bo psy też tutaj nie występują, wytresowana jest tak, by dopilnować jaja. Bez dobrze ułożonej suki nie masz, co marzyć o córce.
-Jakiego jaja???- Rysia nic nie zrozumiała z wywodu dziecka
-Dinozaura, kurde przecież wyraźnie mówię, że ludzkiego, one się właśnie tak rozmnażają.- Dziewczynka nie patrzyła na Rysię, ale na tę drugą dziewczynę w obcisłym kombinezonie, która je właśnie zauważyła i przyglądała się im zaintrygowana .
-Pieprzysz.
-Czasami dla przyjemności i smaku. Wracając jednak do tematu to właśnie, dlatego nikt, żadna rodzina nie odda jej za żadne pieniądze swojego psa, bo tylko Wielka Łowczyni ma te wytresowane do właściwej opieki nad jajem.
Miała taką pewność w głosie, że Rysia uwierzyła, że właśnie tak a nie inaczej będzie. Nic z tego nie rozumiała, ale wierzyła tej małej zasmarkanej smarkuli.
-Ale jak?
-Szczegóły techniczne cię interesują, otworzysz tu klinikę specjalizująca się w opiece nad jajkami?
-No proszę u nas bezcenna jest „Dama z łasiczką” a one mają dziewczynkę z suką. Każdy ma to, na co zasługuje- Rysia zaśmiała się, choć wcale nie było jej do śmiechu
-Nie przeginaj.- Ostrzegła ją mała.
-Trochę się wyróżniamy ta błyszcząca laska też to zauważyła- Stwierdziła Rysia.
-Widzę, fakt trzeba się zbierać, by przygotować lokum dla tej drugiej.
-Lokum?
-Wybrała się w odwiedziny do Wielkiej Treserki. Tym razem będę gościnna, tak się składa, że dysponuję takim eleganckim lochem w sam raz dla niej.- Tym razem zaśmiała się dziewczynka, ale tak, że Rysi przeszły dreszcze po plecach.

















































niedziela, 26 kwietnia 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 62 Zastrzeliłem/zastrzeliłam swego psa z zimną krwią.




62 Zastrzeliłem/zastrzeliłam swego psa z zimną krwią.


-Kwarantanna dobiega końca, możesz wracać do domu- Stwierdziła dziewczynka, po czym głośno beknęła i odstawiła pustą butelkę na podłogę.
-Tak po prostu?- Rysia nie wierzyła, że to wszystko skończy się ot tak, bez wielkich fajerwerków, szalonego pościgu, czy choćby krwawej walki na śmierć i życie ze smokami. Zaraz, w tym świecie nie walczy się ze smokami są zbyt pożyteczne, ale na pewno znalazłoby się coś lub ktoś, z kim można było by walczyć.
-Może to i racja, zrobimy sobie mały babski wypad. I tak już wlazłaś się tam gdzie nie powinnaś, to możemy z czystym sumieniem zabalować. A co mi tam.
-O, co chodzi z tą kwarantanną?- Rysi bardzo źle się kojarzyło słowo kwarantanna i w sumie nie bardzo pasowało do sytuacji, w której się znalazła.
-Za głupotę trzeba płacić.- Stwierdziło spokojnie dziecko w dziurawym szpetnym i niezbyt czystym sweterku.
Jak z tego wyjdę, to kupię tej małej porządny sweterek by smarkata nie wyglądał na żebraczkę, obiecała sobie w myślach Rysia. I spódniczkę jej kupię taką plisowaną w kratkę i porządne buty nawet, jeśli nie będzie chciała.
-Nie rozumiem- Rysia czuła się podejrzanie trzeźwa, nie tak powinno być po wysuszeniu buteleczki koniaku. I nie było jej wszystko jedno, choć powinno.
-I dobrze.
-Aż tak źle?
-Nie martw się, tylko oczy zamknij i buzia na kłódkę, aż do momentu, kiedy pozwolę głos zabrać. –Mała wstała i machnęła na Rysię by zrobiła to samo.
-Niech będzie –zgodziła się, ale miała złe przeczucia. Jeszcze porządnie nie wstała, gdy poczuła, że mała ją spoliczkowała, tak aż jej w uszach zadzwoniło. Teraz to się naprawdę wkurzyła, już miała na nią nawrzeszczeć, gdy zobaczyła, że jakimś cudem zmieniły lokal i to dosłownie.
Ściany mieniły się niczym tęcza albo może bardziej jak kula, ta z dyskotek z lat osiemdziesiątych. Z tafli szkła na suficie sączyło się mleczne niedrażniące oczu światło. Krzesło, na którym siedziała było doskonale wyprofilowane i nieprawdopodobnie wygodne a do tego srebrzysto przejrzyste. Dziewczynka siedziała na identycznym krześle a oddzielało je coś, przypominające odwróconą do góry nogami srebrną piramidę, którą Rysia zidentyfikowała, jako stolik. Młoda syknęła pod nosem, więc Rysia posłusznie na nią zerknęła tylko po to, by zobaczyć, że dziecko chce zwrócić jej uwagę na dwie kobiety, które właśnie zbliżały się do foteli przy sąsiednim stoliku. Kobiety to chyba za dużo powiedziane, dziewczyny o idealnych, jędrnych twarzach i wielkich może nawet zbyt dużych jak dla Rysi zielonych oczach. Obie ubrane były w mieniące się obcisłe kombinezony i obie miały mocno wciętą talię i apetycznie zaokrąglone biodra. To wystarczyło, by Rysia poczuła do nich lekką niechęć. Usiadły tyłem, ale tak, że Rysia i dziewczynka mogły słyszeć każde ich słowo.
-Przeskoczyłam dwa poziomy- pochwaliła się jedna z nich a w głosie dźwięczała jej niczym uderzenie dzwona, duma.
-Myślałam, że przystopujesz po poprzedniej aferze, ty to masz jaja twarde jak kamienie- Ta druga za wszelką cenę chciała ukryć niechęć, którą odczuwała do towarzyszki.
-A, co mi zrobią? To mięczaki, które schowały się za niezliczoną ilością paragrafów. Będą krzyczeć, że złamałam prawo, ale minie mnóstwo czasu zanim zdecydują się, które i kto mógłby dobrać mi się do tyłka. Mam czas by się przygotować- teraz zamiast dumy w głosie dziewczyny pokazała się pogarda.
-Nie miałaś wątpliwości ani przez chwilę? Nie zawahałaś się?
Rysia znowu była przerażona, nie rozumiała, o czym mówią dziewczyny, ale na pewno nie było to nic dobrego. Ten gościu z czerwonym ptakiem na głowie, chociaż nie wyglądał na niewiniątko, od razu wiedziała, że można spodziewać się po nim złych uczynków. Tę dziewczynę ominęłaby, nie spodziewając się niczego złego, no może tylko byłaby zazdrosna o jej figurę.
-Jeszcze czuję adrenalinę to było cudowne uczucie, zastrzeliłam swego psa z zimna krwią. Kto tak potrafi? Jestem w najwyższej kaście, mam władzę. Mogę wszystko, rozumiesz? Jestem panią życia i śmierci. Pytasz, czy się zawahałam otóż nie, nie zadrżała mi ręka.
-To był twój ulubieniec wspaniały pies, co będzie następne?- Tej drugiej zadrżał głos.
-Znajdę coś wystrzałowego, nie będzie łatwo, ale znajdę, bo jestem stworzona żeby wygrywać. Teraz już nie odpuszczę.- Była podniecona i zachwycona sobą.
Rysia spojrzała na dziewczynkę, ale twarz dziecka była teraz niczym woskowa, nieruchoma maska. Nie wiedziała, czy to przez złość, czy zupełnie coś innego, mężczyznę sprała a tu siedziała cicho jak trusia i słuchała.
-Wiesz, że Wielka Treserka wystosowała komunikat, że już nigdy nie możesz ubiegać się o psa?- Ta druga była zadowolona, że właśnie ona przekazuje wieść towarzyszce. To nie były dobre nowiny dla tej drugiej.
-Ktoś inny mnie wspomoże, nie ma rzeczy nie możliwych do załatwienia.
-Każdy, kto odda ci psa, automatycznie zostaje wykluczony z koła i tak jak ty nie będzie już mógł pojawić się u Treserki- Teraz już jawnie pokazała swoje zadowolenie.
-Wystarczy odpowiednia suma- Ta od strzelania do psa, nie była już tak pewna siebie.
-Jesteś tego pewna? Nie znam nikogo, kto chciałby nawet za całe bogactwo tej ziemi podpaść Wielkiej Treserce.
-Może to trzeba zmienić- Warknęła ta z wyższego poziomu, co to przed chwila wierzyła, że może wszystko- Może to mój czas. Nikt nie widział tej Treserki na oczy, może ona wcale nie istnieje. Pójdę do niej i wezmę, co moje.
-Niech przyjdzie- zachichotała złowieszczo dziewczynka odzyskują poprzedni wygląd- będę czekać.

środa, 22 kwietnia 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 61 Egoizm.





61 Egoizm.


Rysia szklankę koniaku osuszyła błyskawicznie. Dziewczynka popatrzyła na nią, westchnęła i podała jej pełną butelkę, drugą wzięła sama i pociągnęła z rury. Ryśka rozejrzała się po pomieszczeniu oprócz poduszki, na której wcześniej siedziała w rogu leżał jeszcze stos złotych jaśków. Przyniosła dwa usiadły i piły w milczeniu, kobieta i dziewczynka. Dochodziła do dna butelki, gdy pierwszy raz się odezwała.
-Jesteś pewna, że nie pomyliłaś słów, może chciałaś powiedzieć egoizm zamiast altruizm? Jesteś małą egoistką i świat musi kręcić się wokół twojego tyłka?
-Mam wiele tyłków- odparło dziecko sączące koniak.
-Co?- Zdziwiła się Rysia.
-Mam dużo tyłków, rąk i nóg i głów w sumie też. Dlatego on nie rozpoznał mnie od razu. I nie koniecznie lubię stać w świetle jupiterów, wręcz przeciwnie wolę przyczaić się na uboczu, ale nie zawsze to jest możliwe. Egoizm nie jest mi obcy, ale tobie też. Nie, nie pomyliłam słów, przemawiał przeze mnie altruizm myślisz, że lubię widok krwi i tego jak ktoś się harata niby dla mojej przyjemności?
-To, dlaczego?
-Wierzysz w smoki?- Mała zaśmiała się i pociągnęła solidnego łyka z butelki.
-Z bajek już dawno wyrosłam- zaśmiała się Rysia może to wpływ alkoholu, który miała we krwi albo pytanie było tak niedorzeczne, że złość gdzieś się ulotniła.
-Kretynka- stwierdziła dziewczynka- Podważasz oczywiste prawdy. Tu żyją ogromne smoki, bydlaki twarde jak kamień ciężkie, że po ich przejściu zostają koleiny i tak głupie, że nie ma słów by to opisać. Nie latają, bo jakich trzeba byłoby skrzydeł, żeby poderwać do góry takie dupsko? A jakich żeby utrzymać to cielsko choćby sekundę w górze? Lekkie kości wypełnione powietrzem to śmiech na Sali, teoria nie warta garści kłaków. Lezie taki smok i taranuje wszystko, co stanie mu na drodze, bo za głupi jest żeby ominąć na przykład dom, czy las. Tyle, że jest jakby tu powiedzieć, jest wybredny, dieta tej głupiej góry mięsa składa się tylko z jednego produktu. A ogień puszcza nie z paszczy a z zupełnie innego otworu tuż pod ogonem i tylko wtedy jak się przeżre.
-Ludzi jada?- Domyśliła się Rysia
-Pogięło cię? Nie, w mięsku to on nie gustuje. Występuje tu tak roślinka, wygląda dziwnie zupełnie jak rozczłonkowana larwa. Kawałki ciała dziwoląga ciągną się całymi kilometrami. Koloru to jest nieokreślonego, ale nic pięknego. Leży sobie taki pięciometrowy kaban i zjada wszystko, co żywe, człowiek dla niego to bardzo smakowita przekąska. Nie musisz pytać, sama powiem, wszystko mu jedno czy trafi się dziewica czy rozpustny starzec. Dlatego nie można wybić smoków, tylko one z dziwolągiem dają sobie radę. Nie ma smoków nie ma ludzi, taki układ. Smok tępi chwasta a zbytnia wylewność i serdeczność ludzi wpływają na rozsiew. Na przykład przytulam do piersi tego ze złamanym nosem i ptakiem na głowie i co, natychmiast mamy dwa nowe pędy cholerstwa. Rozwalam mu nos i jestem wredna istnieje szansa, że zadusiłam kilka takich młodych, co to dopiero wykiełkowały. To, że pociął sobie łapy mogło zniszczyć nawet starego.
-Przerażające, ty mówisz serio?
-To jeszcze pikuś, dosłownie. Tu nie ma miłości. Nikt nikogo nie kocha i całe szczęście, bo roślinka na takim nawozie zadusiłaby świat. Mężowie nie kochają żon, matki nie kochają dzieci a mimo wszystko nie są źli. Mają szacunek do życia. Egoizm to tutaj cnota ratująca innych.
Rysia nic nie powiedziała, bo co tu można było mówić, pociągnęła tylko z butelki łyka koniaku i próbowała sobie wyobrazić smoka żrącego makabryczne roślinki.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 60. Altruizm .




60. Altruizm .

-Zaszufladkowałaś mnie i nawet nie przeszło ci przez głowę, że przemawia przeze mnie altruizm- Dziewczynka podeszła do stolika, przy którym wcześniej przelewał z karafki do kielicha swój dziwny napój mężczyzna, który chciał uczynić z Rysi niewolnicę. Z nieukrywanym obrzydzeniem odstawiła naczynia z płynem na bok. Powąchała kielichy, które wyglądały na czyste i też się skrzywiła.
-Chcesz?- Spytała Rysię pokazując palcem w stronę karafek.
Rysia pokręciła przecząco głową, chciało jej się pić i to bardzo, ale grymas na twarzy dziewczynki zniechęcił ją zupełnie.
-I słusznie -stwierdziło dziecko- z pół roku byłabyś na haju. Może nawet zamknęliby cię w wariatkowie. A w smaku obrzydliwe, smakuje trochę jak krew, ale nie zupełnie. Moim zdaniem jeszcze gorzej, nie wiem, co oni tym widzą.
Dziewczynka zostawiła stolik w spokoju i podeszła do czegoś, co wyglądało jak złota beczka powieszona na łańcuchu zaraz pod sufitem. Tuż nad złotą beczką brakowało kawałka malowidła, w wyniku ataku falującej podłogi, odpadła głowa tęgiej niezbyt mocno przyodzianej kobiety. Tako obwicie obdarzonej biustem, że Rysia mimowolnie zastanawiała się, czy gdyby zebrać do kupy wszystkie niemałe biusty kobiet w jej rodzinie wystarczyłoby by równać się tą kobietą. Pewnie nie. Dziewczynka tupnęła a beczka powolutku zsunęła się niżej. Łańcuchy wydając metaliczny, drażniący uszy dźwięk w końcu się zatrzymały a beczka miękko wylądowała na podłodze. Nie była wcale taka mała tak jak się to wcześniej wydawało Rysi. Dziecko, które wcześniej mówiło tak przerażające rzeczy i dla którego wydanie wyroku śmierci nie stanowiło żadnego problemu, wytarło zasmarkany nos do rękawa i dotknęło ścianki tajemniczego złotego przedmiotu. Natychmiast odskoczyła złota, wypolerowana na błysk powierzchnia i Rysia ze zdziwieniem odkryła, że to zwyczajny barek.
-Wodą nie pogardzisz- stwierdziła mała i nalała do pękatej szklanki o grubym dnie wody z zielonej butelki.
Rysia nie wiedziała, co zrobić, ta butelka mogła stać tu już tak długo, że zwykła woda przemieniła się w truciznę.
-Świeża- Niemal natychmiast rozwiała jej wątpliwości dziewczynka, wciskając zimną wręcz lodowatą szklankę w rękę.
Jak to możliwe, że to nie był tylko złoty barek, ale też lodówka, która wisi pod sufitem i całkiem dobrze sobie radzi bez elektryczności, pomyślała skołowana Rysia.
-Dziękuję- wystękała
-To teraz, gdy wrócił ci już głos, nie spytasz, co miałam na myśli wspominając o altruizmie? Widzę, że cię jeszcze nie przekonałam.- Dziewczyna nalała sobie wody i duszkiem wypiła całą szklankę.
-Nie spytam. Nie zrozumiem odpowiedzi, albo jeszcze gorzej zupełnie mi się nie spodoba. Powiesz to tak, żebym uwierzyła w każdą nawet najbardziej wierutną bzdurę argumentując, że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Wyjdzie na to, że jestem głupia a ty będziesz miała powód by uznać mnie za plastelinę, którą możesz kształtować wedle swojej woli- Woda była dobra, smakowała jak źródlana.
-Tutaj nie ma wody.- Stwierdziła dziewczynka
-Gdzie?- Spytała automatycznie Rysia wpatrując się w szklankę, w którą trzymała w ręce. Dałaby sobie uciąć głowę, że ten płyn, który przed chwilą piła to właśnie nic innego jak woda.
-Ta, którą pijesz, jest tu specjalnie dla mnie ściągana. To jest jedyna woda, jakiej możesz się napić w tej rzeczywistości. Oni oczywiście piją płyny tyle, że same trucizny. Nie warto tego nawet dotykać chyba, że chcesz zaliczyć odpał swojego życia, ale nie będzie to dobre doświadczenie. Koniaczku chcesz?
Tak, stanowczo chciała koniaczku najlepiej pełną złotą beczkę. Zasmarkane dziecko tłumaczyło jej, że jest w miejscu, gdzie nie występuje coś takiego jak woda a wcześniej skatowało olbrzymiego silnego mężczyznę twierdząc, że przemawiał przez nie altruizm. A chwilę wcześniej Rysia była niewolnicą. Tak, potrzebowała wielkiej ilości koniaku albo jeszcze lepiej stałego dostępu do bimbrociągu.

środa, 15 kwietnia 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 59 Empatia.




59  Empatia


-Pani- powtórzył
-Możesz im powiedzieć, że byłam i nie straciłam jeszcze pazurów, a wręcz przeciwnie teraz przyjrzę się wam uważniej, dokładniej. Tak, to był dobry moment by wrócić i posprzątać ten bajzel. Zostawiłam dokładne instrukcje i co? Durnie wiedzą lepiej niż ja- Dziewczynka mówiła całkiem spokojnie, tak jakby opowiadała o swojej lalce, albo innej zabawce.- Odejdź i rób w końcu to, co do ciebie należy!- Zwróciła się do mężczyzny machając lekceważąco brudną ręką w jego kierunku. Zupełnie tak jakby odganiała odrażającego, zakłócającego spokój insekta
Mężczyzna ukłonił się, trzy razy waląc czołem w kolana. I miękkim, ostrożnym krokiem niczym skradające się zwierzę w kłębowisku żmij, ruszył w stronę drzwi. Trzymał już w dłoni masywną, mosiężną klamkę, gdy dziewczynka skoczyła niczym żbik czy postać z filmu karate, fiknęła koziołka w powietrzu i z impetem kopnęła mężczyznę w tyłek. Miała niezłego kopa, mężczyzna złamał się w pół i walnął czołem we framugę. Czerwony ptak na jego łysej czaszce zwinął skrzydła i przez chwilę wyglądał na martwego. Rysia nie rozumiała jak tatuaż może się w ułamku sekundy przekształcić i wyglądać na zdechłe truchło, ale tak właśnie było. Mężczyzna zastygł w nieprawdopodobnej wręcz pozie i oddychał ciężko. Dziewczynka widać nie była zadowolona z efektu, bo kopnęła jeszcze raz. Rysi wydawało się, że dziecko mierzy w twarz mężczyzny i chyba trafiło, bo rozległ się trzask jakby coś pękło, najpewniej nos. Czerwony ptak na łysinie ocknął się, rozłożył skrzydła a jego właściciel padł na podłogę jak długi. Nie leżał długo, wystrzelił niczym sprężyna do góry, wykonał kilka dziwnych skłonów i zaczął recytować monotonnym głosem wiersz, który przypominał modlitwę. Rysia, choć się panicznie bała, wstała, nie mogła dłużej siedzieć, noga ścierpła jej tak, że już jej nawet nie czuła. Nie mogła dłużej ryzykować, bo straci kończynę i to tylko, dlatego, że boi się ruszyć w towarzystwie okrutnego dziecka. Nie rozdzwonił się żaden z dzwoneczków, którymi przyozdobiono jej ręce i nogi. Podejrzewała, że dziecko nie życzy sobie by coś rozproszyło czy przeszkodziło mężczyźnie.
-Więcej nie zapomnisz!- Ryknęła dziewczynka niczym rozjuszona słonica, gdy tylko mężczyzna skończył recytować.
On nie opowiedział, tylko przetarł krew z poranionej twarzy i wykonał serię ni to ptasich, czaplich ruchów ni to małpich podskoków i odszedł.
-To było potrzebne?- Spytała przerażona nie na żarty Rysia, bała się tego dziecka o wiele bardziej niż sadysty z tatuażem na łysym czerepie.
-Empatia w tym świecie się nie sprawdza. Jest przereklamowana. Więcej z niej szkody niż pożytku
-Łatwo tak powiedzieć, zresztą tak najłatwiej. Nabijanie na pal lepiej przemawia do wyobraźni niż nagroda za dobrą pracę. Zastraszyć, zniewolić, zgnieść, potraktować jak robaki stworzone tylko do tego żeby je rozdeptać- Przerwała swój wywód czując, że mocno sobie zaszkodziła, ze strachu się zagalopowała a miała tak wiele do stracenia.
-Gdyby nie to, że mnie obudziła, pokazałabym ci to, o czym mówisz a nie rozumiesz. Zdziwiłabyś się i to bardzo, może nawet byś zwariowała, nie jesteś gotowa. Masz ścinek gazety z wiadomościami, taki tyci, tyci rożek a zachowujesz się tak wszechwiedząca.
-To nie tak- zaprotestowała Rysia.
-Jak takaś mądra wyjdź za te drzwi i opowiedz im, co to empatia. Nie wyśmieją cię to pewne, ale ty dowiesz się, że umierać można po wielokroć. I za każdym razem bardziej to boli, uwierz to możliwe. To nie przenośnia, ani poezja.
Rysi zupełnie nie podobało się to, o czym mówiła dziewczynka i nie chciała jeszcze umierać ani raz, ani tym bardziej kilka razy. Jedyne, o czym marzyła to wrócić do domu, pokładać swoje życie od nowa i odpocząć. A jeszcze bardziej pragnęła zapomnieć o koszmarze, który właśnie przeżywała.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 58 Bimbrociąg




58 Bimbrociąg  



-Pani- mężczyzna wstając, ukłonił się tak, że czołem walnął o kolana. Musiał być nieźle elastyczny i wysportowany. I pomyśleć, że kilka minut wcześniej walczył, by nie zemdleć, by przetrwać.
Dziewczynka była bardzo wymagająca a przy okazji okrutna. Zachowywała się jak mała, rozpieszczona do nieprzyzwoitości despotka. To małe zapuszczone, zaniedbane ciałko kryło w sobie prawdziwą władzę, tak wielką, że ogromny, uzbrojony czerwonooki mężczyzna naprawdę się jej bał. Rysia nie wiedziała czy odezwał się żeby zaznaczyć, że zrozumiał i wykona polecenie, czy może chciał jeszcze coś dodać tylko zabrakło mu odwagi. Z twarzy też nie mogła niczego wyczytać, bo nie była na tyle zdeterminowana by podpełznąć i zerknąć między jego kolanami. Trwając w tej niewygodnej pozycji pewnie i tak był czerwony a żyły buzowały zniekształcając obraz.
-Nieudacznicy- Warknęło dziecko a podłoga zupełnie niespodziewanie poruszyła się tak jakby była żywym stworzeniem.
Nieprzygotowana Rysia mało nie straciła równowagi podłoga pod poduszką, na której siedziała poruszała się niczym wielka drewniana fala. Mężczyzna miał mniej szczęścia z hukiem upadł na podłogę, ale nawet nie jęknął.
-Sprofanujecie każda świętość! -W tym momencie dwie czy trzy deski oderwały się od podłogi i walnęły z impetem w wymalowany w przeróżnej maści chmurki sufit. Uderzenie było na tyle silne, że na dół spadł deszcz drzazg pomieszany z błękitno białym tynkiem.
-Pani, ale świątynny bimbrociąg ma tysiące kilometrów - jęknął przerażony mężczyzna

To nie był jego szczęśliwy dzień. Rysia podejrzewała, że to był najgorszy z dni, jakie do tej pory przeżył a nic nie zapowiadało końca kłopotów.
-Gówniana wymówka nieudacznika
Mężczyzna nic nie powiedział, wiedział, że tłumaczenie pogorszy sprawę nawet, jeśli nie miał nic wspólnego z tym bimbrociągiem to i tak miał wielkie kłopoty. Zresztą nie dyskutuje się z kimś, kto bez mrugnięcia oka może wbić cię na pal. Nawet, jeśli ma się rację.
Bimbrociąg to słowo kojarzyło się Rysi z czymś, co doskonale znała, z bimbrem. Tyle, że raczej nie możliwe jest, by bimber płynął w rurach, co mają tysiące kilometrów. To nie mogło się sprawdzić. Była tym pokoleniem, które dobrze znało bimber, w jej i nie tylko jej akademiku był to najpopularniejszy napój, piło się go litrami. Szczęściarzem był ten, kto miał w rodzinie dobrego bimbrownika, wtedy jego studia kosztowały rodziców stanowczo mniej. Teraz młodzi ludzie tego zupełnie nie rozumieją, idą do sklepu i kupują pół litra. Banał i łatwizna. Dobrze zrobiony bimber to poezja, wujek koleżanki pędził taki na skórkach pomarańczy to było mistrzostwo świata, albo ten gruszkowy. To były dobre czasy.
-Macie tydzień by znaleźć przeciek i pociągnąć do odpowiedzialności winnych.- Rozkazała dziewczynka a oczy lśniły jej niebezpiecznie.
Rysia aż zjeżyła się cała, gdy wyobraziła sobie aleję pali uwieńczonych martwymi, ludzkimi ciałami.
-Pani- mężczyzna spiął mięśnie, wyglądał tak jakby od razu chciał biec i wykonać rozkaz. Mało tego wyglądał tak, że Rysia bała się, że pierwszego winnego rozszarpie na kawałki własnymi zębami. Był tak zmotywowany, że już chyba bardziej nie można. Znała takich jak on, nawet zbyt dobrze i była niemal pewna, że wyładuje się zaraz za drzwiami na pierwszej napotkanej osobie, byle tylko stała niżej w hierarchii niż on.
-Potem ja zrobię porządek- zagroziła dziewczynka całkiem poważnie i Rysia nabrała przerażającej pewności, że oznacza to litry krwi i wiele obciętych głów. Zdecydowanie preferowała inne metody rozwiązywania problemów. Żaden nawet najlepszy bimber świata nie był warty cierpienia, nie mówiąc już o ludzkim życiu.

środa, 8 kwietnia 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 57 Obniżenie prognozy globalnego wzrostu.




57 Obniżenie prognozy globalnego wzrostu.




-Ona jest ważna?- Spytał cicho, jego głos przypominał teraz szelest strumyka.
Rysia miała wrażenie, że jeszcze chwila a mężczyzna zemdleje. Widać było, że ledwo się trzyma. I choć nie wiedziała tego na pewno, podejrzewała, że teraz to on walczy o życie. Nie mógł pokazać dziewczynce, że jest słaby.
-Nie- odpowiedziało spokojnie dziecko
-To, dlaczego?- Spytał a jego głos zabarwiła mocna nuta rozczarowania. Z wysiłkiem podniósł głowę by spojrzeć na Rysię.
-Czy wszystko musi mieć sens? Myślisz, że potrafisz zrozumieć?- Spytała dziewczyna i podeszła do mężczyzny. Wskazującym palcem o brudnym, czarnym, połamanym paznokciu dotknęła jego lewej, pokiereszowanej ręki. Syknął z bólu, ale niemal natychmiast zniknęły wstrętne, sine bąble a upiorny tatuaż na jego głowie wyraźnie się poruszył. Rysia była tego pewna, widziała poruszające się skrzydła ptaka.
-Ty pani wiesz najlepiej- mężczyzna upadł na podłogę i wił się po drewnianych deskach niczym w ataku straszliwego bólu. Jego ciało skręcało się w nienaturalnych pozach a z ust toczyła się piana.
-Masz rację, wiem lepiej od ciebie. Ty zaś zostałeś powołany by służyć a okazałeś się słaby, dałeś się zwieść.
Mężczyzna nie odpowiedział. Nie był w stanie, tatuaż na jego głowie płonął czerwienią niczym ogniem. I nagle wszystko ustało. Zastygł w bezruchu by sprężystym, szybkim  ruchem zaprzeczającym temu, co się działo przed chwilą z jego ciałem przyjąć pozycję na kolanach niczym do modłów.
Rysia ze zdziwieniem stwierdziła, że zamiast ran na rękach ma lekko różowawe blizny. Nie rozumiała, co się dzieje. Co to za cholerny koszmar? Co to za czary?
-Słabość to śmierć, czy życzysz sobie pani?
Rysia miała tego wszystkiego dość, to było ponad jej siły. Nie chciała wiedzieć, czy mężczyzna  pyta czy musi popełnić samobójstwo. Wystarczy, że widziała jak się okalecza, śmiertelnego widowiska by już nie zniosła.
-Głupota jest jeszcze gorsza, dobrze wyszkolony sługa zbyt dużo kosztuje by zbyt pochopnie wbijać go na pal. Są inne kary. Nie lubię marnotrawstwa.
Mężczyzna chyba uznał, że nie ma już nic do powiedzenia, bo klęczał nieruchomo, nie ośmielając się nawet spojrzeć na dziewczynkę.
Rysia modliła się w duchu , żeby to się w końcu skończyło, miała dość tego cyrku. Pora wracać do domu, gdyby tylko wiedziała jak to zrobić. Tak prawdę mówiąc bała się poruszyć by nie zwrócić na siebie uwagi. Trochę ścierpła jej noga, ale myśl o tych koszmarnych dzwoneczkach, w które ją wystrojono, skutecznie utrzymywała ją w bezruchu.
-Będziesz czekał na znak- Rozkazało dziecko
-Czego mam wypatrywać?- Grzmotnął ciałem o podłogę, leżał teraz na brzuchu u stóp dziewczynki, wciskając twarz w drewniane deski.
Rozkaz oznaczał przebaczenie, dlatego reakcja mężczyzny była tak gwałtowna. Gdyby to o nią chodziło, odroczenie wbicia na pal też wywołałoby u niej eksplozję wdzięczności.
-Niech nie umknie ci obniżenie prognozy globalnego wzrostu. Unia krajów pustynnych wyliczyła, że praca niewolników nie będzie tak wydajna jak przewidywano na początku roku. Jeśli się nie mylą nasza waluta jest zagrożona. Moje świątynie okazały się niewydajne a kapłani głupcami. Spadek wzrostu o 1 procent to znak, że jesteśmy słabi. Wy jesteście słabi a ja jestem wściekła.
Rysia miała wrażenie, że się przesłyszała. To nie mogło dziać się naprawdę. 

niedziela, 5 kwietnia 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 56 Roztargniony turysta.




56 Roztargniony turysta.

-Ona jest moja. Kupiłem ją, moje prawo- Mężczyzna protestował, ale głowę pochylił na znak szacunku.
-Jeśli wyciągam po nią rękę to czyż nie znaczy to samo w sobie, że jest inaczej? Stoisz ponad mną?- Spytała dziewczynka, uśmiechając się samymi kącikami ust.
Rysia zupełnie nie rozumiała, co się wokół niej dzieje. Skąd wzięło się to zaniedbane dziecko i kim naprawdę jest. Dziewczynka wyglądała na niedożywioną, niedomytą kloszardkę a mimo to, ten potężny, okrutny mężczyzna czuł przed nią respekt mało tego szanował ją. Uszczypnęła się mocno w udo, chyba niepotrzebnie, bo zabolało jak cholera, a wcale się nie obudziła, dziewczynka i mężczyzna nadal stali w tych samych miejscach.
-Pani, ale ty jesteś dzieckiem- w głosie mężczyzny zabrzmiał żal i rozczarowanie- nie tak być powinno.
-Byłam, jestem i będę dzieckiem tak zostało powiedziane i wypełnić się musi. A ty powinieneś o tym wiedzieć. Widać nie jesteś godzien.
Mężczyzna padł na kolana aż zadudniła podłoga. Nie podnosił głowy, nie patrzył na dziecko w dziurawym, poszarpanym swetrze.
Rysia gorączkowo zastanawiała się, o czym mogą mówić i czy nie skorzystać z nadarzającej się okazji i uciec. Tylko gdzie może uciekać?  Co jeśli czerwonooki szaleniec nie jest jedynym świrem w okolicy? Mogłaby tylko pogorszyć swoją i tak już dramatycznie niekorzystną sytuację. Postanowiła, cichutko siedzieć na poduszce i czekać na rozwój sytuacji. Nie może tylko się ruszać, ani głębiej oddychać, by te zdradzieckie dzwonki na bransoletach zbyt szybko nie przypomniały im o jej obecności. Może podsłuchując, dowie się czegoś ciekawego, wydobędzie z ich rozmowy przydatną wskazówkę, podpowiedź cokolwiek, co poprawi jej położenie.
-Pani wybacz mój błąd. Powinienem wiedzieć, przewidzieć. – Wyciągnął zza szerokiego pasa nóż o zakrzywionym ostrzu. Na ułamek sekundy światło świec, odbijając się w wypolerowanym metalu ostrza, zamigotało niczym krople krwi.
Rysia zamarła przerażona, nie mogła złapać oddechu. Ze strachu skamieniała, przyszło jej, bowiem do głowy, że mężczyzna będzie chciał ją zabić albo okaleczyć. Nie wiedzieć, czemu kształt ostrza skojarzył się jej bardzo nieprzyjemnie, z wydłubywaniem oczu.
Czerwonooki mężczyzna nawet nie spojrzał na swoją nową niewolnicę, kobietę, którą brał za siostrę przyjaciela. Tak jakby przybycie brudnej, bladej, chudej dziewczynki sprawiło, że o niej zupełnie zapomniał. Podniósł lewą rękę i błyskawicznym ruchem, od wewnętrznej strony aż od łokcia do nadgarstka głęboko naciął prawą. Polała się czerwona, gęsta niczym syrop krew a on jakby wcale tego nie zauważył. W zupełnym milczeniu, raniąc się tak straszliwie nawet nie jęknął, ciął jeszcze dwa razy. Wyglądało to trochę tak jakby rękę rozszarpało mu wielkie, dzikie zwierzę. Na podłogę kapała słodkawo pachnąca krew, zbierając się w ciemną kałużę. Mężczyzna pomimo ran nadal klęczał, nie podniósł nawet głowy. Zdrową ręką odłożył sztylet na podłogę tuż koło kałuży krwi, z kieszeni spodni wyciągnął mały skórzany woreczek. Zamieszał w nim palcami a potem wyciągnął szczyptę czegoś, co przypominało sól i posypał tym krwawą ranę. Zaśmierdziało paskudnie, krew zapieniła się na różowo a skóra wokół rany natychmiast zsiniała, chwilę potem wykwitła obrzydliwymi ropnymi bąblami. Mężczyzna zagryzł wargi, ale i tym razem nie wydał z siebie żadnego dźwięku, po czole płynęły mu stróżki potu.
Za to Rysia rozdarła się na całe gardło, nienawidziła widoku krwi a tu ktoś na jej oczach się tak strasznie okaleczał. Mężczyzna nie odwrócił głowy za to dziewczynka tak. Popatrzyła na Rysię i położyła palec na ustach nakazując ciszę. O dziwo Rysia natychmiast spełniła wolę dziewczynki i zamilkła.
Mężczyzna złapał w lewą, okaleczoną rękę nożyk i ciął prawą, znowu popłynęła krew. Przymierzył się do następnego cięcia
-Dość- powiedziała dziewczynka
-Dość Pani?- Spytał drżącym głosem- Wystarczy?
-Roztargniony turysta powiedziałby wystarczy, ale ja nim nie jestem. Przyszłam po nią.

środa, 1 kwietnia 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 55. I co dalej?




55. I co dalej?


-Nie mam brata.- Wyszeptała, walcząc z boleśnie zaciśniętą krtanią. To był koszmar, który nie miał prawa się jej przytrafić. Może umarła i trafiła do piekła? Tak mogło być, ten łysy z wytatuowanym czerepem mógł być diabłem. Tyle, że jedno się nie zgadzało, o żadnym żyjącym, czy nieżyjącym bracie nigdy nie słyszała. Stanowczo nie miała brata. To musiała być jakaś kosmiczna pomyłka. Na pewno. Zresztą to nie działo się naprawdę. Tylko, dlaczego czuła ciężar ozdób, którymi szczodrze ustrojono jej ręce i nogi?
-I tak lepiej. Widać nie jesteś aż tak głupia, na jaką wyglądasz, znasz swoje miejsce. Dzika kotka udająca kurczaka, dasz mi dużo radości- Wziął jej słowa za kapitulację. Był pewny, że przekalkulowała swoje szanse na przeżycie i pogodziła się z losem. Zresztą nie oczekiwał innej postawy była tylko niewolnicą, pyłem na jego drodze. Narzędziem, które może nie, nie może, ale musi być przydatne, warte swej ceny.
-Nie mam brata -Powtórzyła głośniej i choć starała się by zabrzmiało to stanowczo, głos zadrżał jak liść na wietrze.
-Był zbyt słaby by żyć- Stwierdził z pogardą.
-Nie mam brata i nigdy nie miałam. Mam siostrę- Wykrzyczała a w każdym razie bardzo się starała to zrobić.
Spojrzał na nią tym razem nie jak na przedmiot, czy swoją własność, ale jak na żywą istotę, która próbuje się wywinąć ze sprawnie narzuconych sieci. Czerwone oczy mężczyzny rozbłysły niczym dwie żarówki, wyglądało to makabrycznie i tandetnie trochę tak jak w kiepskim, niskobudżetowym horrorze. Żołądek podjechał jej aż do migdałków, ale mocno zagryzła zęby, nie da mu tej satysfakcji, nie pęknie, nie da się ponieść panice. Nie wiedziała czy ten czerwony nienaturalny blask to zainteresowanie czy złość. Zresztą w jej sytuacji to chyba nie miało znaczenia.
-Siostrę?- Spytał z niedowierzaniem- Siostrę?- Powtórzył
-Tak siostrę, młodszą siostrę a ty gówno wiesz o przyjaźni- Wezbrał w niej gniew, ten świr nie powinien traktować jej jak kawałek bezmyślnego ciała. Strach nadal orał ostrymi pazurami jej plecy, ale musiała walczyć –I nigdy się nie dowiesz, czym ona jest, bo jesteś zwykłym pokręconym, zakłutym, tępym..- na chwilę się zawahała nie wiedząc, jakich użyć słów- czerwonookim dziwadłem.
Nie przerywał jej, tylko oblizał usta sinym gdzieniegdzie wpadającym w czerń językiem. To był język trupa, nie mógł należeć do kogoś żywego a potem przypomniała sobie, że chwilę wcześniej pił z kielicha mętną miksturę.
-O kobietach też nic nie wiesz tępy kołku. Trzeba było jednak kupić księżniczkę o silikonowych piersiach mogących służyć za stojak na piwo, zamiast marnować kasę na kogoś takiego jak ja!- Krzyczała nie mogąc powstrzymać słów, w tej chwili jedyne, co czuła to wściekłość.
-Zakpił ze mnie po śmierci a za życia nie miał za grosz humoru. Nie znał się na żartach.
Nie patrzył już na nią, tylko zogniskował wzrok gdzieś za jej plecami z lewej strony. W czerwonych żarówkach zaszła zmiana, zmętniały a potem przybrały kolor zaschłej krwi. Na gładko ogolonej głowie pojawiły się kropelki potu.
Odwróciła się, w kącie stała kilkuletnia dziewczynka. Nie pasowała do wnętrza komnaty, ani do tej zwariowanej rzeczywistości. Ubrana w stary, sfatygowany z poprutymi rękawami sweter i brudne, niekształtne spodnie wyglądała żałośnie. Tłuste włosy wisiały strąkami aż do ramion. To dziecko wydało się Rysi znajome, na pewno niedawno mijała tę dziewczynkę w prawdziwym świecie. Czego tu szukała?
-I co dalej?- Spytała mała a w jej głosie nie było strachu. Tak jakby czerwone oczy były normalnością a ten zapatrzony w siebie i władzę, którą niewątpliwie posiadał, mężczyzna nie stanowił żadnego zagrożenia.