niedziela, 31 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 72 Bułka z prądem.



72 Bułka z prądem.




-Ty wiesz, że po mieście jeździła dziś wściekle pomarańczowa, wielka jak czołg puszka?- Spytała Leona wypakowując zakupy z reklamówki.
-No, co ty pokaż fotki- zainteresował się tematem.
Anka poczuła jak wielki głaz, który ugniatał jej żołądek od samego rana, błyskawicznie zmienił swe rozmiary, teraz zdecydowanie był mniejszy tak, o co najmniej dobrych kilka ton. Nie rozrywał już wnętrzności, nie ciągnął do ziemi, tylko nieprzyjemnie ciążył. To była wielka ulga. Nawet nie przypuszczała, że wystarczy kila niepozornych słów, by poczuła się lepiej. Klasyczne, męskie, rzeczowe podejście do sprawy było najlepszym lekarstwem na paranoję, która powoli zaczęła ją ogarniać.
-Nie mam- Nie przyznała się, że nie przyszło jej do głowy, by wyciągnąć komórkę i uwiecznić pomarańczową maszkarę na kółkach.
-Dlaczego?
-Jakoś tak nie było okazji- Poczuła się głupio, gdy w końcu miała okazję uwiecznić otaczające ją szaleństwo, zgłupiała i nie zrobiła nic. Sama sobie była winna, po co zaczynała temat.
-Acha- zainteresowanie Leona pomarańczową puszką wygasło niemal natychmiast, stwierdził, że jeśli Anka nie zadała sobie trudu uwiecznienia dziwadła to nie było, co roztrząsać sprawy. To znaczy istniała szansa, że żona podzieli się z nim jeszcze jakimiś sensacyjnymi wiadomościami, ale brak zafascynowania, czy podniecenia w jej oczach utwierdzał go w przekonaniu, że to już koniec tematu.
Moment od rozkruszenia skały w jej żołądku i odczucia ulgi do następnego ataku nie trwał zbyt długo. Irracjonalne poczucie zazdrości chwyciło Ankę za gardło niczym żelaznymi rozpalonymi do czerwoności cęgami. Ledwie mogła oddychać a oczy o mało nie wypadły jej z orbit. Musztarda w kostkach nie dawała jej spokoju.
-Słyszałeś kiedyś o musztardzie w kostkach?- Spytała na pozór obojętnie, walcząc z paniką i ograniczeniami ciała, które zachowywało się tak jakby właśnie przechodziła febrę.
-Straszne świństwo- Stwierdził krótko, nie zauważając tego, co się dzieje z żoną. Zbyt pochłonęło Leona oglądanie pomidorów, by zauważył, że twarz jego żony w sekundę stała się o wiele ciemniejsza niż warzywa, które trzymał w ręce a żyły na skroniach pulsują niebezpiecznie.
-Słucham?- To, co wyszło z jej ust bardziej przypominało syk niż ludzką mowę.
-Nie wiesz, jaką konsystencję ma zwykle musztarda? Ty wiesz ile chemii musieli tam dowalić, żeby trzymała się w kostkach? Czego to już nie wymyślą, by sprzedać zwykły chłam.
Anka milczała, niewidoczne kleszcze jeszcze przed chwila miażdżące jej gardło, rozluźniły uścisk a potem zupełnie nieoczekiwanie wyrwały kamień, który umościł się w żołądku. Poczuła się lekka jak piórko, pyłek, nie znała w tej chwili żadnych ograniczeń, zmęczone ciało przepełniała radość i szczęście. Nie zagubili się i nie zbłądzili, choć pokusa była tak blisko, wystarczyło wyciągnięcie ręki, na szczęście byli tak skupieni na sobie, że nie zainteresowały ich nieprzyzwoite zabawy na mieście.
-Ty wiesz jak ten kretyn Edek nazwał nowy projekt, który ma za zadanie ocieplić wizerunek firmy, nadać mu ludzką twarz?- Leon nieoczekiwanie zmienił temat.
Edek nie był Edkiem, tylko Wojtkiem, ale nikt nie zwracał się do niego po imieniu. Edka wkręcił do firmy ojciec polityk, po mieście chodziły nawet plotki, że zniżył się do szantażu i do nadużycia. Edek miał problem z alkoholem, miał dwadzieścia dwa lata i nie zwykł trzeźwieć, choć oczywiście czasami zdarzały się dni, że nie przesypiał dniówki w schowku na szczotki, gdzie wstawiono specjalnie dla niego starą kanapę. Z punktu widzenia firmy dni, kiedy był na chodzie, wcale nie były udanymi.  Na niczym się nie znał, ale przeszkadzało mu to wtykać wszędzie swoich pięciu groszy i pouczać pracowników, niektórych próbował nawet ustawiać po kątach, nie rozstając się przy tym z butelką wina, czy wódki w zależności od nastroju. Raz czy dwa obito mu facjatę, ale nic nie zrozumiał tej lekcji.
-Nie mam zielonego pojęcia, ale już się boję.
-Bułka z prądem.
-A, czego projekt dotyczy?- Jak na Edka nie było źle, fakt kojarzy się jednoznacznie, ale nie było inwektyw, przekleństw czy sprośności.
-Sponsorowania dożywiania trzech wiejskich szkół na terenach najbiedniejszych, tak ogólnie rzecz biorąc.

środa, 27 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 71 Musztarda w kostkach.





71 Musztarda w kostkach.




-To jak jesteś taka mądra powiedz, co to jest, bo czym nie jest sama widzę, - po chwili zastanowienia Rysia dodała- chyba
-Skąd mam wiedzieć, reklama nowego produktu, badania socjologiczne? Może zwyczajnie kręcą film, na przykład zwariowaną komedię o kosmitach?- Skąd mogła wiedzieć, co oznacza ogromna, pomarańczowa puszka na cienkich kołach powoli sunąca główną ulicą w akompaniamencie potępieńczych dźwięków?.- O wiem, to może miejsce hotelowe byś mogła skonsumować w wyjątkowo romantycznych i nietypowych okolicznościach swój związek z Ryśkiem?- Nie potrafiła odmówić sobie tej małej złośliwości.
-Spadaj- Rysia wydęła wargi prawie tak wydatnie jak silikonowa gwiazda estrady. Trudno powiedzieć, która za dużo ostatnio na scenach amatorek plastiku.
-Wedle życzenia- Anka wykręciła piękny piruet na wcale nieucieszonym z takiego obrotu sprawy obcasie i ruszyła w stronę drzwi- Będziemy w kontakcie- rzuciła jeszcze w stronę siostry, jednocześnie spoglądając na zegarek.
Nie było jeszcze tak źle, zdąży zaparzyć sobie herbatę i włączyć komputer przed rozpoczęciem pracy. Wlewała wodę do czajnika, gdy do malutkiego pomieszczenia służącego za kuchnię i jadalnię w jednym, wpadła Elka z kadr. Mówią, że kobiety w pracy są wrogami, atakującymi z zaskoczenia plecy koleżanki, one jakby na przekór temu twierdzeniu zwyczajnie w świecie lubiły się. Mało tego, czasem nawet umawiały się na mieście na kawę i torcik czekoladowy, żeby spokojnie pogadać. Elka zawsze miała dobry humor i rozśmieszały ją sprawy, których normalnych ludzi doprowadzały do palpitacji serca czy na skraj depresji. Niemiłosiernie chuda, czemu zresztą trudno się dziwić, zawsze w biegu i nadmiarem energii. W malutkie ciało przez jakąś kosmiczną trudną do wytłumaczenia pomyłkę, wtłoczono wigoru na dwa, czy może nawet trzy ludzkie osobniki. Elka nie uznawała spódnic ani butów na obcasie. Nosiła sportowe spodnie najlepiej bojówki do tego trampki i białą bluzkę, ale tylko, dlatego, że ostrzeżono ją, że jeśli jeszcze raz przyjdzie do pracy w ponaciąganym, czy jakimkolwiek podkoszulku zostanie zwolniona.
-Mała wyglądasz tak, jakbyś była na imprezie z hasłem przewodnim: musztarda w kostkach- Stwierdziła już w drzwiach
-Eee?- Nie było to być może lotne pytanie, ale jedyne, na jakie potrafiła zdobyć się w tej chwili Anka.
-No, co ty, wiem, że masz przystojnego męża i gołąbki z was romantycznie na zabój w sobie zakochane i do tego nierozłączne, ale o świńskiej zabawie singli musiałaś słyszeć. –Elka wybuchła śmiechem tak głośnym, że Anka mało nie wypuściła w z ręki swojego ulubionego kubka.- Źle babo wyglądasz, przemęczona, zmielona, przewałkowana. Co ty robiłaś? Albo lepiej nie mów, bo mi żal będzie.
Pokiwała przecząco głową, nie miała zielonego pojęcia, o czym mówi Elka. Zabawa singli i do tego świńska? Co to miało wspólnego z musztardą w kostki? Zresztą musztarda nie mogła być w kostki no chyba, że na kostkach. Zupełnie wypadła z rynku, mało tego nigdy nawet na nim nie zaistniała. Elka była singlem, w sumie to nie do końca to określenie do niej pasowało, bo tak naprawdę nigdy nie była samotna, zmieniała partnerów częściej niż rękawiczki, Anka podejrzewała, że to wszystko, dlatego że żaden z mężczyzn nie potrafił dotrzymać jej kroku.
-Jak już znudzisz się mężem, to się zgłoś do doświadczonej koleżanki wtedy wprowadzę się w świat, jakiego nie znasz.- Zaproponowała Elka zalewając wrzątkiem kawę w kubku z misiem ściskającym serduszko.
-Nie możesz mi tak po prostu wyjaśnić?- Anka była tak skołowana i śpiąca, że w sumie ciekawość przegrywała ze zmęczeniem.
-O nie maleńka, to wiedza tylko dla wtajemniczonych, teoria jest ściśle powiązana z praktyką, inaczej się nie da.
-Tak a monstrualne pomarańczowe puszki jeżdżą po ulicach. Wiesz jednak sobie odpuszczę, wolę żyć w nieświadomości. – W sumie nie potrzebowała do szczęścia zboczonych zabaw na imprezach a czego, jak czego, ale atrakcji miała ostatnio po dziurki w nosie. Totalny przesyt adrenaliny
-I słusznie do ciebie bardziej pasuje rycerz na białym rumaku niż musztarda w kostkach.- Elka wybiegła z kubkiem zostawiając Ankę samą.

niedziela, 24 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 70 Bojowy wóz talibów.



70 Bojowy wóz talibów. 


-Idiotka-parsknęła rozeźlona Rysia.
-Tak, idiotka do kwadratu- przytaknęła Anka a ze złości dym szedł jej uszami. Ryśka przekroczyła wszystkie możliwe tabu. To było zboczenie, które nie mieściło się Ance w głowie, to wbrew naturze. Nie, nigdy choćby od tego miał zależeć los świata, ona na takie zabawy się nie pisze! To było tak obrzydliwe, że brakowało jej słów. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
-Ty jesteś idiotką.- Uściśliła Ryśka
-Ja? Ja? Ja?- Teraz już nie tylko dym szedł Ance uszami, do kompletu oczy zabłysły czerwienią, niczym najwścieklejszej z demonic. To przechodziło ludzkie pojęcie, najpierw Rysia okazała się zboczoną do kwadratu siostrą a teraz jeszcze ją wyzywa od idiotek. Szału można dostać.
-No a kto idiotko?- Rysia puknęła siostrę palcem w czoło- Pomyśl.
-To ja, ja ci się wyra pcham?- Zaczynała się poważnie zastanawiać, czy siostra nie zwariowała od nadmiaru wrażeń.
-Debilka, o Ryśku mówiłam.
-Acha- Z Anki spłynęło powietrze, poczuła się jak dmuchany pajacyk, któremu wyszarpano na czole dziurę zardzewiałym gwoździem.- Stanowczo potrzebuję snu, bardzo potrzebuję- Stwierdziła całkiem poważnie. Jak mogła zinterpretować słowa siostry w taki a nie inny sposób? Może to właśnie z nią już nie wszystko było w porządku? Może to ona postradała zmysły?
-Z tym się mogę zgodzić.
-Ale, dlaczego? Mówiłaś, że dasz sobie czas, że nic na siłę. Miałaś się z nim obchodzić jak kot z jeżem a teraz oświadczasz mi ot tak sobie, że musisz natychmiast skonsumować tę znajomość?!- Nie rozumiała, dlaczego siostra tak nagle zmieniła zdanie. To zupełnie nie było w jej stylu. Tyle lat nienawidziła a potem nie cierpiała Ryśka, nie chciała nawet o nim słyszeć a nagle nic innego nie zajmuje jej głowy jak tylko seks z nim? To wszystko było jakieś porąbane a Ryśka nigdy wcześniej się tak nie zachowywała. To jakaś klątwa, urok albo nawet coś gorszego.
-Tak zaraz od razu może nie, na pewno nie na ulicy, poczekam do wieczora. Miałam sen. Z takich, których się nie bagatelizuje i wyszło na to, że jeśli nie dziś to może już nigdy. To ostatnia okazja a potem pozostanie mi tylko żal, będę go mieć do siebie do końca życia i nic więcej, tylko ten żal, nie Ryśka. Dziś w nocy sprzątnie mi go z przed nosa inna bez względu, czy on mnie kocha, czy nie. Muszę spędzić z nim tę noc, nie mam wyjścia.
-A o boczku też tam było? W tym twoim proroczym śnie i o łososiu?- Anka nie mogła się ot tak pogodzić się ze słowami siostry.
-Uczepiłaś się głupoty, ja mówię o sprawach fundamentalnych o przyszłości.
-A nie możesz go wziąć na nocne łowienie, na przykład na kuter?  Tylko wy dwoje, żadnych innych bab. To musi być od razu dwukwiat?
-Zważywszy na moją chorobę morską to byłoby niesamowicie romantycznie, normalnie do zerzygania. Zresztą widzisz gdzieś tutaj morze?
Anka nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem jej uwagę przykuł najdziwniejszy pojazd, jaki widziała całym swoim w życiu. Ogromna puszka jak po pasztecie albo po paprykarzu szczecińskim, była tak wielka, że zajmowała cały pas jezdni, na dodatek pomalowana na wściekle pomarańczowy kolor. Cała konstrukcja osadzona była na kilkunastu kołach przypominających te od rowerów. Puszka wyglądała bardzo, ale to bardzo dziwnie, a dźwięki, które z siebie wydawała można było porównać do jęków dochodzących z najprawdziwszego diabelskiego kotła. Ance z przerażenia przeszły po plecach ciarki.
-Co to do cholery jest?- Zszokowana Rysia wytrzeszczyła oczy.
-Bojowy wóz talibów to to nie jest.- Palnęła bez zastanowienia Anka, bezskutecznie wypatrując w puszce okienka czy drzwiczek.
-Skąd wiesz, widziałaś?
-Nie, ale widzisz takie kółka na pustyni czy w górach?- Anka starała się dowieść prawdziwości swego stwierdzenia- W każdym razie ja bardzo potrzebuję snu mam już omamy i to piekielne.

środa, 20 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 69 Drżący dwukwiat naszych ciał.



69 Drżący dwukwiat naszych ciał.



-Tak, można jeden raz, czemu by nie. Morderstwo przestaje być morderstwem ot tak, bo masz taką fantazję, kaprys? Trochę tu brak konsekwencji no, ale w sumie już nic mnie nie zdziwi- Leon przeczesał włosy był gotowy by ruszać do pracy.
-Co sugerujesz?- Rysia nastroszyła się niczym zdenerwowany kot.
-A czy ja zaraz muszę coś sugerować? Doskonale wiesz, że nasze życie, nie tylko twoje, wygląda tak jakbyśmy byli na ciągłym haju. Czy normalni ludzie znają wiedźmy? Na trzeźwo mają omamy, że atakują ich węże, czy chodzą nieprzytomni przez kilka dni?
-Nie- Rysia skapitulowała. Leon miał rację, w ich życiu nic już nie było normalne.
-Dobrze dziewczyny spadam, nie chcę się spóźnić. Cześć- Wybiegł, zanim Anka zdołała się odezwać, trudno wyśle mu smsem listę zakupów.
-Ma rację, lepiej nie spóźniać się do pracy, choć w sumie ja to nawet nie wiem, czy jeszcze pracuję. Jeśli zawaliłam to, co myślę, że zawaliłam to nie powinnam nikomu wchodzić w drogę, bo mogą ludziom puścić nerwy.- Rysia westchnęła ciężko.
-Idziemy. Martwić będziemy się później. -Zadecydowała Anka, nalewając Leeloo czystej wody do miseczki.
Obydwie pracowały w centrum, pogoda była ładna, więc postanowiły przespacerować się, zamiast czekać na autobus.
-Wszystko przez moje łakomstwo- westchnęła ze złością Anka.
-Co?
-Cały ten szajs i wariactwo, wszystko przez to, że zachciało mi się szarlotki.
Rysia popatrzyła na siostrę w tak jakby ta nagle stała się zielona, a na czole wyrósł jej róg niczym jednorożcowi a potem popukała się znacząco w głowę.
-Chciałam sobie ukroić kawałeczek tak, żeby Leon nie wiedział. Na paluszkach weszłam do spiżarki tyle, że nie było tam ciasta, tylko obce, nieznane mi mieszkanie. Inny świat, nawet wyglądali inaczej ci, co tam żyli i panowały tam zwariowane zasady, których za nic nie mogłam zrozumieć. Trudno mi to opisać, ale nie zmyślam, to nie był sen i chyba nie zwariowałam.- Tego ostatniego nie była tak zupełnie pewna.
Rysia wybuchła śmiechem tak głośnym, że ludzie zaczęli się za nimi oglądać. Przystanęła na chwilę złapała za brzuch i śmiała jak oszalała. Anka zapłonęła rumieńcem ze złości i wstydu, wiedziała, że to, co mówi brzmi niedorzecznie, ale takiej reakcji się nie spodziewała.
-Śmiej się, śmiej- syknęła przez zęby, siłą powstrzymując się, żeby nie trzasnąć siostry torebką.
-Tam gdzie ja byłam, były smoki i tatuaże na łbach, które się poruszały. Mała dziewczynka w poszarpanym swetrze na widok, której bezlitosny morderca ciął swoje ręce i bimbrociagi były, więc wierzę w twoje każde słowo.
-Nie żartujesz?- Upewniła się Anka.
-Wyobraź sobie, że nie mam nastroju na takie żarty, ta smarkata u ciebie też była? Ona przyprowadziła cię z powrotem?
-Nie, nie było żadnego dziecka, smoków też nie, ani bimbrociągu. Za to spotkałam w aptece kolesia, który udawał babkę kapłankę w tamtym świecie, trochę tak jak w seksmisji i on mnie też poznał.
Milczały, każda z nich musiała przetrawić to, co słyszała od siostry. To było tak dziwne, że nawet nie wiedziały jak komentować sytuację, w której się znalazły.
-Teraz powiem coś bardziej niedorzecznego niż te cholerne smoki i inne światy- zaczęła Rysia i się zacięła.
-Dawaj- Ponagliła Anka, bo stały już przed budynkiem, w którym pracowała.
-Tylko się nie śmiej i nie oburzaj.
-Mów- zażądała stanowczo Anka, spoglądając znacząco na zegarek
-Dobrze, więc- chrząknęła- jestem pewna, że nadszedł czas, by drżący dwukwiat naszych ciał zarysował się w świetle księżyca. Właśnie tej nocy, rozkosz ma bosymi stopami zatańczyć w satynowej pościeli mego łóżka.
-Nasz? Nasz dwukwiat? Zboczona jesteście? Jestem twoją siostrą! -Anka z obrzydzeniem splunęła na chodnik.

niedziela, 17 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 68 Kontrawencjonalizacja.




68 Kontrawencjonalizacja



Anka nawet szybko usnęła, ale nic to nie zmieniało, obudziła się zmęczona i nieprzytomna. Miała trudności ze skupieniem się na prostych, zdawałoby się mechanicznie wykonywanych czynnościach. Głupie mycie zębów okazało się nie lada wyzwaniem, najpierw zapomniała o paście o potem dwa razy o mało nie usnęła zagryzając szczoteczkę. Na koniec okazało się, że wcale nie użyła swojej, tylko Leona.
Mogłaby pospać jeszcze z godzinę, ale Leeloo nie była wyrozumiała, uważała, że poranny spacer to rzecz święta. Nie było sensu dyskutować ze szczeniakiem, który miał w nosie jej brak snu, roznosiła go energia i radość z budzącego się dnia. Tej radości zupełnie brakowało Ance, lecz Leeloo zdawała się tego nie dostrzegać.
Spacer jak spacer, dla Anki najważniejsze było, że wróciły na czas i bez strat, to znaczy wróciły obie i to każda w jednym kawałku. A gdzie spacerowały to już było zupełnie bez znaczenia. Gorzej, że świeże powietrze wcale nie pomogło, w głowie Anki nadal królowała czarna, gruba stora niepozwalająca zebrać myśli.
Rysia siedziała w łazience a Leon w kuchni pichcił jajecznicę. Anka nie była głodna no, ale ewentualnie jajecznicę z pomidorami mogła w siebie wmusić. Leon potrafił wyczarować idealną, właśnie taką jak lubiła, zresztą nie tylko jajecznicę.
Ryśka wkroczyła do kuchni świeża niczym pierwiosnek, promieniująca radością i optymizmem tak bardzo, że zdumiona Anka musiała zmrużyć oczy.
-Kontrawencjonalizacja- Oznajmiła z radością tak, jakby dzieliła się z nimi niezwykle radosną nowiną.
-Takie trudne słowa i to z samego rana- jęknęła Anka.
Leon udawał, że nic nie słyszy, Anka domyśliła się, że i on za cholerę nie wie, co jej pokręcona siostra znowu wymyśliła.
-Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko- Ryśka wykręciła piruet, otworzyła lodówkę i pląsając w rytmy tylko jej znanej melodii, nalała sobie do kubka schłodzonego soku.
Nawet Leon na chwilę zastygł w zdumieniu, a Anka szczypała się w rękę by upewnić się, że na pewno to jawa nie jakiś koszmarny sen.
-No to jak?- Ponagliła Ryśka, wgryzając się w dojrzałego pomidora, który miał za chwilę skończyć swój czerwony żywot w jajecznicy.
-Ale, co?- Anka zgłupiała zupełnie.
-Zapraszam was na obiad a raczej na kolację, dzisiaj. Mam pomysł. Myślę, że to dobry pomysł- Ryśka nie czekając na Leona, sama nałożyła sobie takiej mało ściętej jajecznicy na talerz.
-A ryby będą śpiewać- Ironia Leona była całkiem nie na miejscu, wielokrotnie bywali na obiadach u Rysi, która świetnie gotowała
-Co powiedziecie na łososia w boczku?- Rysia zamiast odgryźć się Leonowi jak to miała w zwyczaju, uśmiechnęła się promienie.
Fakt ten bardzo zaniepokoił Ankę i Leona chyba też, bo stukał nerwowo drewnianą łyżką o pustą już patelnie, zamiast podawać jajecznicę na stół.
-Przecież ty już nie jesz mięsa- Anka była w prawdziwym szoku, dwa lata temu Rysia odrzuciła mięso twierdząc, że nie będzie brała udziału w mordzie niewinnych
-Dlatego właśnie kontrawencjonalizacja – Ryśka nie przejmując się konwenansami wylizała swój talerzyk po jajecznicy- To nie będzie dziś zbrodnia tylko występek.
-Uderzyłaś się w głowę? Ile palców widzisz?- Leon podniósł rękę z wyprostowanym środkowym i serdecznym palcem
-Ty brałaś coś? Paliłaś? – Tym razem Anka w stu procentach zgadzała się z mężem, z siostrą coś było nie w porządku. Może jednak nie trzeba było słuchać tej małej w potarganym sweterku, tylko zawieźć ją od razu do szpitala?

środa, 13 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 67 Zacząć od końca.






67 Zacząć od końca. 


-A jakiś pradawnych łysych tam mieliście? Może mam jechać glace im wypolerować na błysk, tak żeby tych z bujnymi czuprynami blask zadziwił, czy wręcz oślepił? Co, Leon młoda wskazówek nie zostawiła? Nie szepnęła ci do uszka, co ma czynić rąbnięta na umyśle szwagierka?
-Ty to lubisz zacząć od końca, może masz latać z maszynką po mieście i golić, co popadnie, tak długo, aż znajdziesz pradawnych?– Odciął się Leon
-Od końca to mogę zacząć z tobą, ale uwierz, że nie chcesz tego. I nigdy, nawet najczarniejszych koszmarach nie męczyło cię tak, jak mogę ja.  I jeszcze jedno, nigdy więcej już nikomu nie wspomnisz, że właziłam ci w nocy do łóżka, nawet w żartach i po pijaku.- Poradziła całkiem poważnie, jeśli miała mieć zszarganą reputację to powinna mieć z tego, choć trochę przyjemności, a obleśny szef Leona niech swoje mroczne fantazje wiąże z kimś innym, nie z nią Rysią.
-Rysiek tu był, szukał cię- Wtrąciła się Anka
-Chce mnie zatrudnić, czy może utrzymywać?- Co prawda Rysia nigdy wcześniej nawet nie wzięła pod uwagę, że mogłaby leżeć i pachnieć a mężczyzna zapewni wszystko, o czym tylko zamarzy, ale może to właściwy czas by zweryfikować swe podejście do życia? To ostatni dzwonek nie była już smarkulą, sponsorzy nie będą pchali się drzwiami i oknami, tak ogólnie to Rysiek też powinien uganiać się za młodszymi modelami. Wielbiciel antyków jej się trafił.
-Martwił się, zwyczajnie jak normalny człowiek. Obiecałam, że się odezwiesz jak poukładasz swoje sprawy.
-Pewnie, jak już wyglancuję wszystkie łyse pały w kraju, rzucę się w mu w ramiona, prosząc by mnie kochał i utrzymywał.- Nie, nie była zła na Ryśka tylko na tą całą sytuację, to nie tak powinno się rozwijać.
-Ty a to od końca to jakby miało być?- Leon patrzył na szwagierkę a w oczach błyszczało mu złe światełko.
Rysia nie podjęła tematu, już stąpała po grząskim gruncie jeszcze krok i wpadnie po szyję. Lekko przegięła, musiała wystopować zanim będzie za późno by wyjść z tego bagna z twarzą.
-Ta mała mówiła, że masz w pracy zachowywać się normalnie i nie dziwić niczemu. Tak jakby nic się nie stało.
-Ja zwariuję – westchnęła Rysia. Zupełnie nie wiedziała, co robić. Wściekać się, płakać, czy może próbować zrozumieć, albo i lepiej udawać głupią. To wszystko nie miało sensu.
-O to bym się nie martwił, to znaczy nie ma, co płakać nad rozlanym mlekiem- Leon wstał i ziewnął – Dobranoc- rzucił przez ramię, idąc w stronę sypialni
-Rozumiesz coś z tego?- Spytała Rysia siostrę
-Wszystko wymknęło się z pod kontroli jedyne, co pewne to to, że musimy trzymać się razem, w tym nasza siła. Trzy dni temu Rozszumiały się wierzby płaczące okupowała nasze drzwi. Mówię ci siedziała na wózku, cała w gipsie i tak wyklinała, że uszy więdły. Na szczęście ty akurat zastygłaś jak najprawdziwszy słup soli i mogłam udawać, że nikogo nie ma w domu. Miałam nawet dzwonić po policję, żeby coś zrobili z tym babsztylem, ale przyszła ta mała. A wtedy ta czarownica wyrwała na dół po schodach jakby ją całe stado diabłów goniło, myślałam, że się zabije na amen. Zapierniczały kółka jak przy biciu rekordu szybkości. Normalnie aż gips trzeszczał a może to były jej zęby. Nawet nie wspomniałam Leonowi, że tu była, żeby się nie denerwował. Leeloo ją lubi.
-Rozszumiały się wierzby płaczące?- Zdziwiła się Rysia
-Nie małą.
-Zgłupiałaś zupełnie? Czy ten pies kogoś nie lubi? Każdemu mordę by lizał. To chodząca kupa kłaków i miłości.
-Może i tak. Wiesz, muszę się przespać, ty chyba też. Tam w torbie masz czyste ciuchy i swoje kosmetyki.- Anka wskazała kąt, w którym stała torba podróżna Rysi.

niedziela, 10 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 66. Pradawne paciory.



66. Pradawne paciory.


-Podobno to nie problem- Anka usiadła koło Leeloo i zaczęła delikatnie głaskać szczeniaka za uszami, żeby go uspokoić, wyciszyć. Następna nieprzespana noc nie wróżyła nic dobrego. Baterie zapasowe dawno się wyczerpały, a kontrolki w jej głowie niczym koguty na karetce wzywały do natychmiastowego udania się w kierunku sypialni. I nie było najmniejszego sensu z nimi dyskutować.
-Mała franca w poszarpanym sweterku tak powiedziała? - Utopiła inwestora, czy podpięła na stałe do bimbrociągu? Chłopina opity niczym kleszcz krwią, nie będzie pamiętał o świecie a już na pewno nie o tym, że Rysia dała ciała, zawaliła termin? Nie wiedziała sama, co o tym myśleć a jeśli to, co pamięta to efekty choroby umysłowej? Waliło się jej życie, mogła mieć omamy mieszać fikcję z rzeczywistością, uciekać w świat bajek.
-Wiesz nawet nie mam do ciebie pretensji za te dwa tygodnie istnego szaleństwa- Leon zupełnie nieoczekiwanie zmienił temat.
-Tak a dlaczego?- Musiał mieć istotny powód, że tak bezceremonialnie jej to obwieszcza nie czkając nawet na moment, kiedy Rysia się będzie kajać i przepraszać za kłopot.
-Dostałem premię a już zaczynałem zapominać jak to jest ją dostać. Pierdzielony kryzys i spekulanci, bankowcy i jeszcze politycy żeby ich pokręciło.
-A, co ja mam z tym wspólnego? Za chorobę nie potrafię bańki spekulacyjnej puścić w świat, z bankowością to mam tyle wspólnego, że konto posiadam i wiem, że nie dobrze jest mieć debet. Z politykami się nie zadaję dla zasady a może, dlatego, że żadnego nie znam i nie chcę znać.- Nie miała pojęcia, o co podejrzewa ją szwagier.
Leon zachichotał, ubawiony sprawiał wrażenie całkiem rozbudzonego i zadowolonego z życia.
-W robocie wyglądałem jak zombie, ale uczciwie robotę odwalałem- zaznaczył tak żeby nie było, co do tego wątpliwości- i mój szef, wiesz to szajbus jest, z pyskiem na mnie, że jak baluję, to mam to robić tak, żeby do roboty przychodzić świeży jak pierwiosnek na wiosnę. Ogólnie był nieprzyjemny i jeszcze dodał, że on sobie nie życzy patrzeć na takie pomięte i ziemiste facjaty.
Leon zrobił przerwę, dając Rysi chwilkę by przetrawiła jego słowa, przyjrzała się umęczonej twarzy.
-Nie rozumiem- Powiedziała zgodnie z prawdą.
-No właśnie, wtedy ja zamotany jak sznurówka, wypaliłem bez namysłu, że nie wyspałem się, bo mi się szwagierka do wyrka pchała.
-Co?
-No, nie zdążyłem wyjaśnić, o co chodzi, bo ten zboczeniec, seksista natychmiast zmienił front, traktując mnie wręcz jak dawno niewidzianego, ukochanego brata albo bratnią duszę. Straszliwie zaimponowało mu, że aż taki wpływ mam na kobiety, szczególnie, że dałaś mu po pysku na tej imprezie organizowanej przez moją firmę, na tej, co to poszliście z nami. Wtedy przy bufecie nie potrafił utrzymać rąk przy sobie i wcisnął ci je w dekolt.
Teraz sobie przypomniała, wyjątkowo oślizgły i nieprzyjemny koleś o wiecznie wilgotnych rękach i takich palcach jak polipy. I ten gnój teraz będzie myślał, że jest nimfomanką pozbawioną wszelkich hamulców, to jakieś szaleństwo.
-On nawet pamiętał, że miałaś zieloną sukienkę i wisior. Taki wielki kamień oprawiony w srebro, musiałaś naprawdę wpaść mu w oko.
-To tę premię dostałeś za to, że mnie opętałeś czy może za to, że odrzuciłeś moje zaloty?
-Mówiłam Leonowi, że ma to odkręcić, bo ta premia nie jest warta opinii, jaką przy okazji ci wyrobił- Anka westchnęła ciężko- I on to zrobi, przypilnuję tego. Tyle, że na to przyjdzie czas, ta mała mówiła, że teraz ważne są pradawne paciory.
-E…? Znaczy, co?-Spytała niezbyt lotnie Rysia sytuacja dawno ją przerosła.
-Nie wiem myślałam, że to ty będziesz wiedziała.
-Paciory od pacierzy pradawnych? Mam klepać coś na kolanach, świtkiem o poranku by nie zwariować może jeszcze po łacinie? Czy może paciory od paciorków wyszyć nimi bluzkę, spódnicę czy kurtkę albo dres i błyszczeć niczym sroka na targu? Wy naprawdę pogłupieliście? Ważne są paciory i to zapamiętaliście, ale żadne z was nie spytało, o co chodzi? Skąd do cholery mam wiedzieć, co to za ustrojstwo te pradawne paciory?
- U dziadka w sumie tak się na łysych mówiło- Leon podrapał się w głowę z wyjątkowo głupią miną.

środa, 6 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 65. Ślizgało się po niej serce mydłem migdałowem.



65. Ślizgało się po niej serce mydłem migdałowem.


-Taka w poszarganym sweterku, niezbyt czystym taka, której przydałaby się kąpiel?- W sumie Rysia nie musiała pytać, bo kto inny niż ta mała, wnerwiająca smarkula mógł kazać podać jej takie świństwo?
-Skąd wiesz? –Leon przyglądał się Rysi badawczo.
-I wy łosie, bo nie powiem gorzej, albo powiem idioci do kwadratu, bierzecie jakieś świństwo od obcego, podejrzanego bachora i bez zastanowienia mnie nim poicie? Otruć mnie chcieliście, zabić? Spytaliście, chociaż o skład? Czy tak z rozbiegu wlaliście mi to świństwo do japy?- Przesadzili i to bardzo. Nie ważne, że działo się z nią coś niedobrego i chcieli pomóc. Jeśli było w nich tak dużo dobrych chęci to mogli do szpitala ją zawieść, albo do jakiegoś lekarza.- Gdyby to była trucizna albo miałabym na jakiś składnik uczulenie to, co stalibyście jak te jełopy i patrzyli, co się będzie działo? Bo brudne, obszarpane dziecko wam tak kazało? Dobrze się bawiliście?
Leon chrząknął niepewnie, ale nic nie powiedział.
-Ale ona była taka..- Anka szukała odpowiedniego słowa- przekonywująca i- zawahała się na chwilę -zorientowana.
Leeloo wpadła do pokoju jak strzała, radosna, pełna energii i wyspana. Z pełnym impetem dopadła kolan Rysi a raczej się z nimi zderzyła. Usiadła, popatrzyła na nią, zapiszczała i próbowała wejść jej na kolana.
-Obie się obudziły w środku nocy, porąbało was. –Jęknął Leon- Dwie świruski, za jakie grzechy mnie to spotyka?
-Kretyn- Stwierdziła Rysia stanowczo, ściągając szczeniaka z kolan. Lubiła tego psiaka, ale nie zamierzała traktować jak dziecko.
-Ja?- Obruszył się Leon całkiem szczerze- a kto mi dwie noce temu odstawiał scenę: ślizgało się po niej serce mydłem migdałowem?
-Co?- Zaskoczył ją zupełnie
-Teraz, to pyta, co a jak pakowała mi się nocy do łóżka to pytań nie zadawała, Anka jest moją żoną nie ty, z tobą sypiać nie chcę.
-Anka to prawda?- Nie, ona by tego nie zrobiła, nie próbowałaby uwieść męża siostrze nawet gdyby to był ostatni mężczyzna na świecie. Nie ważne, że Leon jest przystojny, męski i atrakcyjny dla niej był bratem, to byłoby kazirodztwo. Jeśli zrobiła to siostrze, nigdy sobie nie wybaczy, znienawidzi się. Może iść pod most i się utopić.
-Tak, usnęłaś, więc też się położyłam. Myślałam, że możemy cię zostawić na chwilę bez opieki, bo wcześniej nawet na minutę oka z ciebie nie spuszczaliśmy, chciało mi się spać, już ledwo łaziłam. To wyczerpujące a na dodatek zużyłam na tą okoliczność resztę urlopu.
-I??- Rysia dalej nie wiedziała jak bardzo narozrabiała.
-Półgodziny później wlazłaś nam do łóżka. Do środeczka się wpakowałaś nie bacząc na protesty.- Leon zachichotał na samo wspomnienie sceny.
-Iii??
-Zacięłaś się? Tylko i i i. Minutę wcześniej wylałaś na siebie chyba z litr mydła migdałowego, capiłaś jak choroba, nawet pies uciekł. Oczywiście przykleiłaś się do naszej najlepszej, ulubionej pościeli a na dodatek bredziłaś o sercu i o tym, że ślizgasz się po życiu szukając prawdziwej miłości.
-To wszystko?- Zbłaźnić się mogła, byle tylko nie zrobiła niczego, co mogłoby popsuć relacje z siostrą.
-Nie, to nie wszystko musieliśmy iść spać na kanapę, bo za nic nie chciałaś opuścić naszego wyrka. Ty wiesz, że mamy kredyt? Jak mnie przez ciebie wywalą z pracy to się do ciebie przeprowadzimy- zagroził
-Ja pierdzielę praca- teraz dopiero sobie przypomniała, że przegapiła spotkanie z inwestorem, o które zabiegała przez kilka ostatnich miesięcy. Miała też zamknąć kilka ważnych spraw i choćby potop nie mogła ich zawalić. Nie ma, co wracać do pracy, dostanie dyscyplinarkę, w sumie to jest spalona. Tak czy siak ma przerąbane.

niedziela, 3 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 64 Wychuchol.



64 Wychuchol.


Rysia zerwała się na równe nogi, uderzyła o kant stolika kolanem aż huknęło i ryknęła ile sił w płucach.
-Wody!!- Paliło ją w ustach tak jakby ktoś potraktował jej język i dziąsła żyletką, kiedyś czuła coś podobnego po zjedzeniu kawałeczka małej, czerwonej papryczki, ale nawet wtedy to był pryszcz w porównaniu z ogniem, który zżerał ją w tej chwili.
-Wody- tym razem wyszeptała błagalnie Rysia a z oczu popłynęły jej łzy niczym grochy.
-Masz i nie drzyj się tak, bo sąsiedzi mnie znienawidzą, zupełnie. Środek nocy jest- Anka wcisnęła Rysi do ręki zimny kubek.
Rysia wypiła zawartość kubka jednym łykiem, poczuła się nieco lepiej, ale nie zupełnie dobrze.
-Jeszcze -poprosiła w miarę normalnym głosem. Dopiero po wypiciu wody, doszło do niej, że coś się zmieniło i już nie jest w świecie smoków, czy treserki psów. Nie było dziewczynki w poszarpanym swetrze tylko jej własna, osobista, ukochana siostra.
Rysia przetarła dłonią oczy, nie widziała całkiem wyraźnie, ale nie było wątpliwości była w mieszkaniu siostry a w drzwiach pokoju stał Leon. Wyglądał dziwnie, trochę taki wygnieciony, przygarbiony i milczący. Coś musiało się stać.
-Obudziła się wreszcie-  oznajmiła mężowi Anka – I jak widać, ciebie też udało się jej za jednym zamachem wyrwać z łóżka.
-Normalna jest?- Spytał podejrzliwie Leon.
Rysia nie wiedziała, co się właśnie dzieje i bardzo się jej to nie podobało. Leon zachowywał się dziwnie a to jego pytanie było zupełnie nie na miejscu. Zdenerwowała się, wyrwała z rąk Anki kubek, wypiła zawartość i zaprotestowała przeciw takiemu traktowaniu.
-Nie, ześwirowana i urosły jej rogi i ogon teraz będzie biegać po mieście i straszyć ludzi tak żeby Leosiowi zrobić przyjemność. Czasem też zionę ogniem, jak mnie ładnie poprosisz to i  zatupię kopytkami.-Wyrzuciła z siebie tyle słów na jednym wydechu.
-Nic jej nie jest- Stwierdził Leon i dopiero teraz podszedł bliżej, ciężko usiadł na fotelu.
-Co to za przedstawienie?- Siostra i szwagier zachowywali się naprawdę dziwnie.
-Trochę długo spałaś- zaczęła niepewnie Anka
-Ile?- Przerwała jej Rysia.
-Dwa tygodnie- Wyrwał się Leon z odpowiedzią w momencie, gdy Anka myślała jak delikatnie przekazać siostrze tę informację.
-Ile????
-Dwa tygodnie, ale to nie był normalny sen, chodziłaś jak lunatyczka, jadłaś, piłaś i mruczałaś po nosem. Trochę się baliśmy, że zwariowałaś.
-I nic z tym nie zrobiliście?? Nie wezwaliście lekarza? Nie próbowaliście mnie pobudzić? Po prostu się przyglądaliście?- To nie było normalne, nie ratowali jej przez tyle czasu.
-Jak to nic, daliśmy ci wychuchol- obraził się Leon
-Co mi daliście??????
-No, wychuchol- powtórzył już mniej pewnie
-Kreta? Zabić mnie chcieliście- To chyba jednak  nie była rzeczywistość, w której żyła- Nie możliwe, że dali jej do picia kreta. Powariowali, czy chcą ją zabić?
-Nie, to musiało być coś innego, kret by spalił ci przełyk- Leon zaczął się podejrzanie kręcić na fotelu.
-O czym on mówi??- Zwróciła się do siostry
-Ta dziewczynka dała nam lekarstwo, które miało cię wybudzić. Tylko Leon pomylił nazwy, ona mówiła chyba wybuchol. Kazała ci to podać, inaczej mogłaś na zawsze pozostać w stanie letargu.