niedziela, 29 marca 2015

O czym NIE myślę, kiedy myślę o bieganiu.

Sobotni ranek przywitałyśmy jak każdy inny dzień, czyli o 4:30. Z kubkiem kawy wróciłam do łóżka i książki, a zwierzyniec leniwie rozglądał się sprawdzając, czy nie dałoby się z moich krótkich chwil na rozruch wyeliminować książki, skutkiem czego pod lewą ręką miałam Gusię domagającą się pieszczot, a pod prawą pachą - psią łepetynę, która wtulona we mnie wykazywała objawy tego, że Sara zasypia na pół-stojąco.

Wyszłyśmy z domu niespełna godzinę później i powędrowałyśmy do parku, gdzie Sara została spuszczona ze smyczy (robimy tak od kilkunastu dni).

Szłyśmy doskonale znanymi ścieżkami. Sara szła niby przy mnie, ale a to pogoniła jakiegoś ptaka, a to zamiast asfaltem pobiegła rowem z przyjaznym błotkiem, a to postanowiła pogłębić znaleziony dołek. Słowem - sielanka. Wędrowałyśmy w okolicach Leśniczówki (to dla tych, którzy znają Park Śląski), gdy Sara zaszyła się w chaszczach. Odeszłam kawałek dalej, odwróciłam się i zaczęłam ją przywoływać. 

I nagle, w miejscu, w którym spodziewałam się zobaczyć psa z białą puchatą kitą, zobaczyłam duży brązowy kształt. I kolejny oraz kolejny... Moim oczom ukazał się widok wstrząsający - w moją stronę biegła - wcale nie najszybciej jak umie - Sara, a za nią truchcikiem posuwał się dzik. Zaczęłam uciekać, ale uświadomiłam sobie, że - nomen omen - świnia ze mnie, bo rzuciłam się do ucieczki nie czekając na psa. Zatrzymałam się, zobaczyłam uśmiechnięty pysk Sary oraz to, jak ogląda się przez "ramię" sprawdzając, czy dzik za nią biegnie.  

Zbliżałyśmy się do stawu, a mnie nurtowało jedno - czy gdy do niego wbiegniemy dzik wbiegnie za nami?

Dzik zrezygnował z pogoni, Sara przeszczęśliwa próbowała mnie pocałować, a ja uspokajając emocje pomyślałam, że spotkałyśmy już chyba wszystkie dzikie zwierzęta zamieszkujące park.

P. S. Po śniadaniu pojechałam na myjnię samochodową, a po drodze ktoś we mnie wjechał i złamał mi rękę,... Ale to już opowieść na zupełnie inną historię;-)

Jajko, tuńczyk, czekolada. 54 Przyjaźń.




54 Przyjaźń. 


********
-Kupiłbym prawdziwą księżniczkę z północnych krajów o włosach tak jasnych jak srebro i delikatnych jak jedwab. O wielkich, pięknych, błękitnych oczach, nie wspominając o krągłych apetycznych biodrach i biuście tak jędrnym, że można na nim stawiać kufel piwa. Może nawet dwie bym kupił a mam ciebie. Kosztowałaś mnie fortunę
Siedziała na podłodze. Nie, w sumie to nie na podłodze a na wielkiej płaskiej poduszce, krwisto czerwonej, wyszywanej miękką, złotą nicią. Mężczyzna stał do niej tyłem, był łysy a na czaszce miał wytatuowanego czerwonego ptaka z rozpostartymi skrzydłami o zakrzywionym dziobie i nienaturalnie wielkimi szponami. Tatuaż przerażał, to nie była tylko ozdoba, miała jak najgorsze przeczucia.
-To, dlaczego to zrobiłeś? –Spytała z niedowierzaniem, przypatrując się niezliczonej ilości wąskich, srebrnych bransoletek okalających jej ręce aż do łokcia. Nigdy nie miała takiej ilości biżuterii i nigdy też z własnej woli nie ubrałaby na siebie tylu ozdób. Więc co się stało? Gdzie ona jest, kim jest ten mężczyzna? Nie wiedziała, była zdezorientowana.
-Twój brat był kiedyś moim przyjacielem, zrobiłem to dla niego- Nie odwrócił się by na nią spojrzeć, nalał coś do kielicha, rozmieszał i wypił.
Nie miała brata. Nigdy. Miała siostrę Ankę szwagra Leona, ale brata nigdy. Miała nawet męża, który niedługo przestanie być jej mężem, ale tego mężczyzny nigdy wcześniej nie widziała na pewno zapamiętałaby taki tatuaż. To, co miała na sobie wyglądało trochę jak szyfonowy kwiaciasty szlafrok tyle, że nie posiadał rękawów. Zbyt odważnie wykrojony nie spodobał jej się zupełnie, czuła się niezręcznie. Nie miała nic przeciw dekoltom, ale to, co miała na sobie to była gruba przesada.
-Czy mogę się przebrać w coś bardziej odpowiedniego?
-Nie- odpowiedział krótko i nalał sobie z innej błękitnie lśniącej karafki do kielicha.
-Nie?- Zdziwiła się- Mówiłeś, że mój brat był twoim przyjacielem.
-Bo był.

Chyba go zirytowała, rzucił kielichem o ścianę.
-Masz swoistą definicję przyjaźni, więc może mnie oświecisz, co znaczy dla ciebie przyjaźń?- Zdenerwowana próbowała wstać a wtedy zorientowała się, że kostki jej nóg również przyozdobiono licznymi bransoletkami z tą jedną różnicą, że do tych przymocowano wiele malutkich dzwonków.
-Chcieli cię sprzedać na nierządnicę- syknął
-A ty, co chcesz zrobić?- Był groźny, czuła to każdym porem swej skóry. Powinna uciekać, ale gdzie i jak?- Jakie niespodzianki dla mnie przygotowałeś? – Rozglądała się za czymś, co mogłoby służyć za broń lub choćby do samoobrony, nie zamierzała poddać się bez walki. A wtedy on zaczął się bardzo woli obracać. Przez ułamek sekundy bała się, że mężczyzna w czarnej atłasowej koszuli będzie miał twarz Marka jej męża a jeszcze później, że to Rysiek. Było znacznie gorzej, siłą powstrzymała rodzący się w gardle krzyk a strach lodowatymi pazurami rozorał jej plecy. Pomimo, że się nie poruszyła, dzwoneczki na jej nogach rozdzwoniły się. Trzęsą mi się nogi, pomyślała przerażona. A on patrzył na nią swymi wielkimi jak u cielaka oczami tak czerwonymi jak poduszka, na której siedziała.
-Zapłaciłem, więc mogę zrobić z tobą, co zechcę. Jesteś moja niewolnicą.
-A mój brat?- Uczepiła się tego nieistniejącego brata jak ostatniej deski ratunku.
Mężczyzna uśmiechnął się brzydko i drapieżnie a potem podszedł do niej. Chciała się cofnąć uciec, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
-Zapomnij o bracie- szepnął jej do ucha. Pachniał winem, miętą i koniem. I jeszcze rozgrzaną na słońcu skórą i krwią uzmysłowiła sobie sparaliżowana strachem.

środa, 25 marca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 53 Psy




53 Psy


-Kręcisz. Znam cię, zastanawiasz się czy zbyt szybko nie odpuściłaś walki o swoje małżeństwo. Z natury jesteś zbyt poukładana, nie lubisz takiej totalnej rozpierduchy i gruzów. W takim razie dla jasności, powiem ci tak prosto z serca i tak podejrzanie długo wytrzymałaś z wariatami. Znasz swoją teściową i widziałaś, że w każdej dogodnej chwili przerabia syna na swoje podobieństwo. Nadzieja, że uda się coś zrobić, uratować, przywrócić do życia, zdechła. Dawno nie ma jej, zakopana dwadzieścia metrów pod ziemią. Nie ruszaj, teraz czas rozpocząć nowy rozdział. Jesteś w tej niedorzecznej sytuacji ofiarą, to ciebie skrzywdzono i nie możesz pozwolić by to dłużej trwało. Zresztą on się jasno określił, zaczyna nowe życie z nową kobietą jedyne, czego od ciebie chce to twojego domu. Przyznaję, przez te całe lata lubiłam twojego męża, był sensownym kolesiem, co on teraz ma rozdwojenie jaźni, czy co? Za głupi jest żeby wiedzieć, co jest naprawdę ważne w życiu? Miał diament i bezmyślnie wymienia go na szklane paciorki? Nawet na psychiatrę już za późno.
Rysia mocniej zacisnęła powieki, otworzyła usta, ale nic nie powiedziała, rozmyśliła się. Bo co tu było jeszcze do powiedzenia? Anka usłyszała, jak cicho otwierają się drzwi wejściowe. To oznaczało, że Leon nie zaszył się w jakieś dziurze i nie brał ich na przeczekanie. Usłyszała stukot pazurków Leeloo o kafelki. Wstała, Rysia nie otworzyła oczu i dalej nic nie mówiła. Nawet nie dogryzła Leonowi, może zamyślona nie zwróciła uwagi, że wrócił? Wyszła do kuchni, przypominając sobie przy okazji jak bardzo jest głodna.
-Wiesz, że ta małpa zaczepia wszystkie psy?- Spytał odczepiając smycz.
-Agresywna jest?- Tego się nie spodziewała jej mała kuleczka, śliczny przytulasek miałby być chuliganem? Zwykłym, niereformowalnym kudłatym bejsbolem?
Leeloo jakby wyczuwając, że Anka myśli o niej, podskoczyła, łapakami oparła się o jej kolana i popatrzyła swej pani prosto w oczy. W czekoladowych, psich oczach zamigotały na chwilkę wesołe iskierki, tak jakby mała wyczuła absurdalne myśli swej właścicielki. Ten szczeniak jawnie się z niej naśmiewał i nawet tego nie krył, stwierdziła zszokowana Anka.
-Nie żebym się czepiał, ale was moje panie już całkiem pokręciło. Wszędzie widzicie czary, zło albo agresję. Powiedziałem, że zaczepia psy a ty już ochoczo obstawiasz wyniki na walkach psów. Bawić się chciała nawet z wielkim, czarnym, co wygląda jak mop. Zagadywała cienkim głosem, wywaliła się na grzbiet, wdzięcznie majtając przy tym łapkami i wyobraź sobie ten flegmatyk nawet kilka razy podskoczył. Mało tego wielkim językiem, tak wielkim, no prawie jak krowi potraktował jej czuprynę.
-Głupio ci teraz? Te twoje teksty to maszyna, on pewnie jest na baterie, bo nie okazuje żadnych emocji. Ciesz się, że jak się już rozkręcił, nie ugryzł cię w tyłek żeby udowodnić, że na prawdę żyje i nawet może się zdenerwować.
-Mówiłem, ja o zabawie a ty znów o agresji.
Leeloo stwierdziła, że dość zaglądania pani w oczy. Nie, dlatego, że nie podobało jej się drapanie za uchem bardziej, dlatego, że zaciekawiło ją szeleszczenie reklamówki i skarby, które pan z niej wyciął.
-To szczeniak normalne, że chce się bawić.- Stwierdziła, myjąc ręce w lodowatej wodzie.
-Bo ty akurat znasz się na szczeniakach i wiesz, co jest normalne a co nie?- Odgryzł się zupełnie nie potrzebnie- Znaleźliśmy ją zaniedbaną na wycieraczce. Wyglądała jak sto nieszczęść wiesz, co ona już przeżyła? Ktoś ją skrzywdził, ale jak mocno możemy się tylko domyślać. To aż dziwne, że tyle w niej zaufania i radości. Nie boi się jest otwarta, dzielna, nasza mała dziewczynka.
-Wiesz w sumie to ważne, musimy chodzić z nią tam gdzie są inne psy, żeby nam nie zdziczała. Ma wyrosnąć na prawdziwą damę.
Wyszła z kuchni żeby spytać Rysię czy chce zapiekankę z pomidorem czy tylko z serem i ze zdziwieniem stwierdziła, że siostra śpi. W ostatniej chwili chwyciła Leeloo za obrożę, która chciała skorzystać z okazji i wylizać twarz śpiącej.

niedziela, 22 marca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 52 Pożądanie.




52 Pożądanie.



-Czuję się tak jakby przejechał mnie autobus. Mało tego, natychmiast wrzucił na wsteczny i poprawił a potem jeszcze raz i jeszcze. Jestem rozwalona na miliard kawałków i tylko skóra trzyma mnie w kupie. Nie zasłużyłam na to. Dbałam o niego bardziej niż o siebie, nie zdradzałam, nie oszukiwałam, byliśmy przyjaciółmi. Co ja takiego złego zrobiłam w życiu, że mnie coś takiego spotkało? Nikogo nie zabiłam, nie kradłam, nie napadałam na banki i staruszki, nie gwałciłam. Zbyt często odwalałam niewdzięczną robotę innych, bezinteresownie pomagałam i co? Moje życie warte jest tyle, co garść kłaków. To nie sprawiedliwie, nie tak, nie w ten sposób.
-To nie twoja wina- zaprotestowała Anka- nie miałaś wpływu na to, co się dzieje. On sam wybrał taką drogę. Nic nie mogłaś zrobić, no chyba, że przyłożyć w beret, zamknąć w piwnicy i czekać, aż zmądrzeje.
-Tak wiem czary- pozwoliła sobie na ironie Rysia
-Śmiej się, nie widziałaś na własne oczy węży na moim balkonie? Mało zwariowanych rzeczy dzieje się wokół mnie?
-I co dostałam rykoszetem? Brednie jakieś.
-Żebyś wiedziała. To całkiem prawdopodobne.
-Jedyne, czego jestem pewna to to, że z najdziwniejszych rzeczy, jakie ostatnio widziałam to negliż waszej sąsiadki i Leona.
-Ja tu o ważnych rzeczach a ty o dupie Maryni, wstydziłabyś się.
Rysia leżała z zamkniętymi oczami na kanapie a Anka zauważyła nową bruzdę przecinającą czoło siostry i drgające kąciki ust. Nie kłamała była w rozsypce.
-Boję się, że pomylę pożądanie z czymś ważniejszym. Może być tak, że będę szukać oparcia i ciepła a przy okazji się zgubię. Jego pożądanie pomylę z własnym. Wojtek do mnie wczoraj dzwonił.- Zmieniła temat
-Jeszcze on do kompletu, kazałaś mu spadać na drzewo?
Wojtek był ich jedynym kuzynem od strony matki. Przystojny, ale głupi życiowo uwikłał się w małżeństwo, które z góry było skazane na porażkę. Swoją narzeczoną, wypisz wymaluj lalkę barbi zastał we własnym łóżku z najlepszym przyjacielem. Wybaczył, nawet nie robił scen. Naiwny święcie wierzył, że to jednorazowy wyskok a potem będzie już tylko pięknie, ona po za nim świata widzieć nie będzie. Róże, truskawki, czerwony dywan i puchowa kołdra. Dureń. Na hucznym weselu wyprawionym za oszczędności Wojtka, świeżo poślubiona żonka sprawdzała językiem stan migdałków młodego, pryszczatego kelnera. Więcej nie zdążyła, została nakryta przez własną rodzicielkę, która sprawnie wcisnęła z powrotem to, co uciekło ze ślubnego gorsetu. Z wielkim zaangażowaniem masował młodzieniec krągłości panny młodej i nie był zadowolony, gdy matka odholowała dziewczynę do męża. Sprawa nie wyszłaby na jaw gdyby nie dzieci, które nie dość, że wszystko widziały to jeszcze zrobiły zdjęcia. Wojtek przełknął i to, tłumacząc wszystkim, że to tylko żarty. Po roku urodziło im się dziecko. Kolorem skóry najbliżej mu było do kolegi z pracy żony Wojtka, Pakistańczyka, który wyemigrował za lepszym życiem do Polski. Oczy dziecko też miało wielkie, migdałowe jak kolega, nie szaro-niebieskie jak jego mama i Wojtek. A on zachwycony maluchem udawał, że dziecko to zdarta z niego skóra i kochał jak swoje. Żonę tłumaczył, że jest wspaniała tylko czasami bierze nad nią górę pożądanie, ale to nic, bo tylko jego Wojtka kocha naprawdę. I tylko to się liczy. Na ostatniej imprezie rodzinnej, gdy się wypłakiwał Ance, że jest zmęczony i nie daje rady, wściekła się. Powiedziała mu, co nieco do słuchu. Bo co to za facet, który wraca z pracy i niańczy nie swoje dziecko a żona szlaja się w tym czasie po mieście z coraz nowym kochankiem? Obraził się, ale i tak na koniec powiedziała mu, że w miłości ważne jest też to by kochać samego siebie, bo jeśli kochamy tylko tę drugą osobę, która kocha ponad wszystko siebie i tylko siebie, to do niczego dobrego to nie prowadzi.
-Ona znowu jest w ciąży, on nie wie, z kim, ale na pewno nie z nim, bo przyznał się, że z nim akurat nie sypia. Mieli umowę, ze oczyszczą ciała i zaczną od nowa. Widać ona zaczęła, ale z kimś innym. Tyle, że to nic, Wojtuś nadal będzie walczył o swoje małżeństwo.
-Kretyn
-Ja nie chcę skończyć jak on. Rozwiodę się, ale nie uwikłam się bezsensowny romans z Ryśkiem.

środa, 18 marca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 51 Koleżeństwo.




51 Koleżeństwo.



-Przestań, nie jesteś lepsza. Widziałam, wcale nie gapiłaś mu się w oczy. Wstydziłabyś się, to w końcu mój mąż.- Stwierdziła Anka
Rysia spróbowała kawy, leniwie oblizała usta i spokojnie stwierdziła.
-Wiesz, ten twój mąż jest całkiem dobrze zbudowany. Sprawia wrażenie takiego wyskubanego kurczaka a jak rozbierze to zupełnie inna bajka.
-Wiem, ale nie licz więcej na negliż, raz wystarczy.- Wcale nie uważała, że Leon źle wygląda w ubraniach, uwielbiała jego tyłek w dopasowanych jeansach.
Trzasnęły drzwi wyjściowe, sekundę wcześniej usłyszała cichy trzask zaskakującego karabińczyka smyczy o obrożę Leeloo. Nie wiedziała, w jakim humorze wyszedł z mieszkania Leon i czy jest w ogóle sens czekać na zakupy. Tyle w tym wszystkim dobrego, że pies, chociaż będzie miał z tego przyjemność.
-Wiesz chyba jednak pójdę się przespać, emocje opadły a ja do kompletu padam z nóg. Nawet goły, zawstydzony i obrażony facet nie jest w stanie mnie rozruszać- Rysia ziewnęła tak przekonująco i tak szeroko, że Anka nie mogła się powstrzymać i musiała sprawdzić czy siostrze przy okazji nie poszerzył się uśmiech. O dziwo nie, jednak ludzka skóra to niezwykle plastyczny materiał.
-Nie ma mowy, teraz gadaj jak na spowiedzi, co z tym Rysiem- Zażądała stanowczo. Jeśli siostra myślała, że zbędzie ją kilkoma zdawkowymi zdaniami to się bardzo pomyliła, nie tym razem.
-Co ma być? Nic. Nie jestem już szaloną, bezkrytycznie patrzącą na świat smarkulą. Nie wierzę w metodę leczenia natychmiastowego; klin klinem. Właśnie rozpada mi się małżeństwo, które miało trwać do grobowej deski. Mieliśmy być idealnie dobranymi połówkami jabłka, i do cholery przez wiele lat tak właśnie było, rozumieliśmy się bez słów. Wierzyłam święcie, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Nie potrafię tego tak szybko wymazać z głowy. Ta miłość była dla mnie ważna a może nawet najważniejsza w życiu a to, że teraz tak bardzo boli i rozwala mnie od środka, wcale mi nie pomaga. Nie wpadnę w ramiona pierwszego napotkanego, chętnego na czułości mężczyzny, to nic nie zmieni. Wiem, że za chwilę zabawy może nawet i dobrej, stracę szacunek do siebie. Głupia i stara jestem, ale nadal wierzę w miłość, bo inaczej to nie ma sensu. Sam romans czy seks mi nie wystarczy, nie poprawi nastroju. Jeśli zaś poprawi to na krótką chwilę a później będzie jeszcze gorzej. –Rysia wytrzepała pluszowy jasiek i podłożyła go sobie pod głowę, po czym rozłożyła się wygodnie na kanapie
-Kurde, długo nad tym myślałaś?
-Całe życie. Taka ze mnie nudziara. Co do Ryśka, to naprawdę jest miły i pociągający mężczyzna, nie przeczę. Ślepa i aż tak głupia nie jestem. Wiele kobiet o takim facecie marzy, ale ja nawet nie wiem, czy mogę mu zaoferować zwykłe koleżeństwo.  Mamy konflikt interesów. Ja potrzebuję rozmów pozwalających zapomnieć o tym, co dzieje się z moim związkiem, złamanym sercem a on będzie chciał za wszelką cenę skonfrontować marzenia z rzeczywistością. Będzie mamił, czarował. Trafi na gorszy czas, gdy będę słabsza, załamana, zrobię błąd i po co? Całe życie przed nim uciekałam i być może powinnam się tego kursu trzymać. Być może to jest najmądrzejsze, co mogę dziś zrobić, przecież moja niechęć nie wzięła się bez przyczyny. Nie jestem zawzięta a z jakiegoś powodu nienawidziłam Ryśka przez pół swojego życia i za co? Za jedną, wywaloną na moją sukienkę miskę budyniu. Kolesia, który skasował mi auto i złamał przy okazji rękę, puściłam wolno bez uszczerbku na zdrowiu, nawet go nie zwyzywałam a jak się to ma do budyniu? Takich znaków nie powinno się lekceważyć.
-Szybko zmieniasz zdanie, jeszcze chwilę temu byłaś rozanielona i sypałaś odrealnionymi romantycznymi tekstami a teraz, co? I nie pierdziel mi o znakach z budyniu.

niedziela, 15 marca 2015

Psie szczęście

Kilka dni temu minęło 17 miesięcy obecności Sary w Kociokwiku. Miesięcy, które odmieniły nasze życie. Czasami łapię się na myśli, że już nie pamiętam jak było bez niej.

W czasie tych siedemnastu miesięcy przeszłyśmy mnóstwo kilometrów, dwa razy pojechałyśmy na Mazury, oswoiłyśmy życie kocio-psie, oswoiłyśmy model 1 człowiek + 5 zwierząt, a Sara wyniańczyła kilkumiesięcznego kociego tymczasa, który nic sobie nie robił z jej groźnego wyglądu i wchodził jej na głowę (i to nie jest przenośnia).

Ale dopiero dwa dni temu zrobiłyśmy kolejną rzecz wspólnie pierwszy raz. Otóż, zdecydowałam się spuścić Sarę ze smyczy. Stało się to podczas popołudniowego spaceru, gdy było jeszcze jasno, choć ponuro, zimno i gdy padał deszcz. Oprócz nas w parku byli jeszcze tylko państwo w haszczanką, która biegając wokół Sary jak wolny elektron, zachęcała ją do szaleństw.


Zdecydowałam się, odpięłam smycz i Sara pobiegła! Poganiały się z Avią, a później każda węszyła w swoich krzaczkach i każda kopała swoje dziury w trawnikach (ale oczywiście Sara biegła do Avii sprawdzić, co ciekawego tamta znalazła). 

Nie pamiętam chwili, w której widziałam tak szczęśliwą Sarę. Biegała, węszyła i jednocześnie uśmiechała się całą sobą, od czubka nosa aż po czubek ogona. Sprawdzała co chwila gdzie jestem, przebiegała koło mnie w szaleńczo-radosnym pędzie i tarzała się, piła wodę ze stawu, zaglądała na hałdy piasku koło nieczynnej restauracji.


Wczoraj rano Sara lekko kulała, więc spacerowała na smyczy, aby uniknąć nadwyrężenia. Ale dziś, gdy wyszłyśmy na spacer przed 8 w parku było pusto, zza chmur wyszło słońce i ponownie pozwoliłam wędrować Sarze bez linki. Elementem motywującym psicę do przychodzenia do mnie na wołanie (choć i tak przychodzi) były daktyle:-)

Sara podczas spaceru nie oddala się i zazwyczaj idzie równolegle do mnie. Kilka razy mnie wyprzedziła, szczególnie na rozstajach parkowych ścieżek, ale za każdym razem szła tam, gdzie zdecydowałam. Udało nam się w równym, niezbyt szybkim tempie, zajść w te rejony parku, w których już czas jakiś nie byłyśmy, bo Sara się zapierała, siadała i odmawiała pójścia wybraną przeze mnie trasą. Dziś szła, a ja mam nadzieję, że z nadejściem wiosny będziemy takie marszruty realizować jak najczęściej.

Siedemnaście miesięcy to także te chwile, w których Sara wykorzystuje moje miękkie serce. Zwierzęta nadal jadają posiłki w oddzielnych pomieszczeniach, a Sarze, które zamykana jest ze swoją miską z pokoju, zdarza się awanturować pod drzwiami, gdy ona już zje, a koty wciąż się posilają. Coraz częściej próbuje też wchodzić na noc do łóżka, ale tu jestem nieugięta (i tak sobie dyskutujemy - ona próbuje, a ja ją wyrzucam). Ale zdarza mi się zastać zwierzyniec w takiej konfiguracji:


Oczywiście, są takie dni kiedy mi się nie chce (może właściwiej byłoby napisać wieczory, bo rano nie mam takich kłopotów) wychodzić z nią z domu. Bo pada, bo ciemno i zimno, bo mam ochotę napić się popołudniu wina, a po wypiciu choćby kieliszka alkoholu nie będę zabierała psa na spacer. Albo irytuję się na Sarę leżącą na środku kuchni i czekającą na coś, co może mi spadnie podczas szykowania jedzenia lub leżącą na środku pokoju, który właśnie odkurzam i szczekająca na odkurzacz. Ale to moje emocje i psa one nie powinny interesować (i nie interesują).

Sara daje mi szczęście i - mam nadzieję - jest szczęśliwa. I tylko to się liczy, prawda?

Jajko, tuńczyk, czekolada. 50 Alkohol nie ma blasku, ale jak ktoś się go napije, to mu oczy świecą.




50 Alkohol nie ma blasku, ale jak ktoś się go napije, to mu oczy świecą.


Leon nagusieńki tak jak go matka natura stworzyła stał w korytarzu jak słup soli, niezdolny do ruchu. Był w szoku, nie spodziewał się o takiej porze szwagierki. Nikogo się nie spodziewał tak prawdę mówiąc. Było makabrycznie wcześnie, jeszcze się całkiem nie rozbudził i nie myślał trzeźwo.
-Długo będziesz świecił nam tu nabiałem?- Spytała rozbawiona Anka, która nigdy wcześniej nie widziała go tak skonsternowanego i zagubionego.
Głos żony wyrwał Leona z marazmu, w jaki popadł, kwicząc niczym dzika świnia uciekł do łazienki, szukając tam schronienia. Leeloo to dzikie kwiczenie odebrała, jako sygnał do wspólnej zabawy i pognała za panem. W ostatniej chwili, cudem unikając zgniecenia ogona zamykającymi się drzwiami, wparowała do łazienki. Leona wcale nie ucieszyło jej towarzystwo. Anka przez zamknięte drzwi słyszała jak marudził na brak poszanowania jego intymności.
-Co to było?- Rysia nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
-Leon, mój mąż- Anka czuła, że jeszcze chwila a ryknie na całe gardło śmiechem, nad którym nie będzie w stanie zapanować- I mam nadzieję, że nie okopie się tam i nie zabarykaduje tylko wyjdzie kiedyś z tej łazienki.
Wyobraziła go sobie owiniętego szczelnie po sam nos ręcznikami, ułożonego w wannie jak mumia w sarkofagu i nie wytrzymała wybuchnęła salwą śmiechu.
-Troll łazienkowy- zaczęła mówić Rysia, ale nie dała rady dokończyć, śmiech zadławił dalsze słowa.
Leeloo dołączyła do dziewczyn, zawodząc z łazienki wysokim, piskliwym głosem, co jeszcze bardziej je nakręciło. Anka płakała trzymając się za brzuch, Rysia dla odmiany rzęziła niczym stary zepsuty traktor.
-Pić- wyszeptała Rysia- Królestwo za szklankę wody.
-Dam i wystarczy opowieść jak bardzo w nocy narozrabiałaś. Tylko powiedz czy chcesz kawy, o której wcześniej marudziłaś, czy faktycznie wody żeby potem nie było.- Anka była zbyt zmęczona i niewyspana by chodzić w tę i z powrotem.
-Wody i kawy.
Zapachniało kawą a Anka poczuła jak ściska ją z głodu. Zjadłaby tosty tak, stanowczo miała ochotę na takiego z serem i szyneczką tyle, że w lodówce nie znalazła żółtego sera.
-Leon nie mamy żółtego sera- krzyknęła
Nie raczył się odezwać, milczał.
-Nie ma wyjścia, musisz iść do sklepu- zadecydowała stanowczo.
Drzwi łazienki cichutko uchyliły się a chwilę później Leeloo łasiła się jej do nóg. Stwierdziła, że da chwilkę Leonowi i zagada siostrę, bo naprawdę miała ochotę na ten ser. Jeśli Leon się obrazi to nigdzie nie pójdzie albo, co gorsza wsiąknie w jakimś kącie na pół dnia mając nadzieję, że przeczeka Rysię.
Postawiła kubki z kawą i wodą na stoliku, starając się przy tym tak stanąć by odwrócić uwagę siostry od korytarza. Miała pewność, że jak tylko zobaczy Leona to natychmiast wypali z czymś głupim.
-Głowa mi pęka- pożaliła się Rysia- za dużo wina.
-Alkohol nie ma blasku, ale jak ktoś się go napije, to mu oczy świecą.- Stwierdził Leon, po czym szybko uciekł do sypialni.
-Jeśli o mnie chodzi to mi się rozjarzyły niczym żarówki na widok golasa- krzyknęła za nim Rysia- Do czerwoności się rozgrzały- dodała i znów zaczęła się śmiać.

środa, 11 marca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 49. Ciepłe ramiona ukołysały ją do snu.




49. Ciepłe ramiona ukołysały ją do snu.



To wszystko było nierealne i tak trudne do ogarnięcia, że Anka nawet nie skomentowała ostatniej wypowiedzi siostry. Myślała, chciała to ułożyć w jakąś spójną i logiczną całość. Nie udało się.
-Rozumiem, że między wami nic nie zaszło, to dobrze. Teraz bardziej mnie frapuje czy potraktowałaś to jak jednorazową przygodę, czy zamierzasz spotykać się z Ryśkiem?- Wolała wiedzieć wcześniej tak, żeby nie zaskoczyły jej później plotki i oskarżenia.
-Powtarzam nie było tak, że jego ciepłe ramiona ukołysały ją do snu. To nie był dobry czas i chwila. Nie wiem, czy będzie z tego romans najpierw muszę zakupić wielką miotłę i zrobić porządek w swoim życiu. Nie mówię nie.- Rysia uśmiechnęła się – Byłoby miło przytulić się do kogoś ma ciepłe, chętne ramiona.
-Lepszy będzie adwokat. – Musiała coś zjeść, od tych sensacyjnych wieści zaczęło ją ssać w żołądku.
-Tak, masz rację adwokat będzie skuteczniejszy. Rysiek mi nawet polecił jednego takiego podobno to najlepszy w mieście. Tyle, że pewnie mnie na niego nie będzie stać. –Posmutniała, ale tylko na chwilę.- Czy ty się może orientujesz ile to może kosztować?
Słońce zaznaczyło swą gotowość spotkania z miastem czerwienią i złotem na szarym jeszcze o tej porze niebie. Zapowiadał się następny ciepły i słoneczny dzień.
-Będzie was hurtem rozwodził? Może dostaniecie nawet zniżkę. –Nie mogła powstrzymać się od złośliwości.
-Kogo?
-Ciebie i Ryśka a może jego już wcześniej rozwiódł? Bo chyba nie zamierzasz zostać tą trzecią?- Na to absolutnie nie zamierzała się zgodzić, raczej zrobi wszystko byleby tylko przeszkodzić siostrze w popełnieniu takiego błędu. To był trudny czas dla Rysi, ale i dla nich wszystkich też. Wszystkie te katastrofy zaczęły się od tego nieszczęsnego ciasta w szafie. Może to był jednak tylko sen, który nie miał nic wspólnego z rzeczywistością? Przecież nie można przez spiżarkę przejść do innego świata. To niemożliwe. Szczególnie, gdy się ma zupełnie zwykłą spiżarkę. Potem jeszcze Rozszumiały się wierzby płaczące oszalała zupełnie. Kto wierzy w czarownice? No, kto? One nie istnieją, więc jakim sposobem jedna z nich została jej przyszywaną teściową?
-Nie ma żony- głos Ryśki wyrwał ją z rozmyślań
-Kto?- Spytała odruchowo
-Święty Mikołaj- pierwszy raz dzisiejszego ranka Ryśka się zirytowała-, O kim my tu cały czas rozmawiamy?
-Sorry, zamyśliłam się i Rozszumiały się wierzby płaczące wybiły mnie z tematu. Co z tą żoną, co przyniosła ci błyskotkę lata temu, znikła niczym opar nad bagnami?
Weszły do klatki a że było jeszcze wcześnie rano Rysia zaczęła szeptać żeby nie pobudzić sąsiadów Anki.
-Nie miał żony jest jeszcze kawalerem.
-W tym wieku? Wyglądał całkiem do rzeczy a kasę ma znaczy, że coś z nim jest nie tak. - Ostrzegła siostrę- Nie zadawaj się z wariatami albo, co gorsza zboczeńcami. Mówię ci poważnie przemyśl to sobie.
-Tamta dziewczyna nie była jego żoną nawet narzeczoną on w każdym razie tak twierdzi. Nie wnikałam, dlaczego do tej pory jest sam, zresztą, po co? I tak by mi powiedział, że to tylko, dlatego że zawsze kochał mnie. Sama doskonale o tym wiesz a ja tego za nic nie chciałam usłyszeć, to zepsułoby cały wieczór.
Anka otworzyła drzwi do mieszkania i puściła siostrę przodem. Ryśka wydała z siebie dźwięk, który najpierw był piskiem a potem przeszedł w coś podobnego do gulgotania.

niedziela, 8 marca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 48. Miłosny pocałunek w siąpiącym, majowym deszczyku.





48. Miłosny pocałunek w siąpiącym, majowym deszczyku.


-I żyje?- Spytała z niedowierzaniem.
-No, co ty. Pełne zanurzenie zdechł to więcej niż pewne. Pięknie poszedł na dno z wrzeszczącym Markiem, mówię ci to była akcja. –Ryśka na samo wspomnienie zaczęła się śmiać jak oszalała.

 Zaaferowana Leeloo porzuciła interesujący ją do tej pory żywopłot by sprawdzić, co się dzieje. Wczuwając się w nastrój Ryśki, zaczęła podskakiwać jakby w łapki zamontował jej ktoś sprężynki. Cieszyła się razem z tą sympatyczną panią, która tak dobrze drapała za uchem. Fajnie jest się cieszyć Leeloo była mała, ale wiedziała, że radość jest dobra.
-Czy ty coś paliłaś?
-Wiesz jak mi ulżyło, że nie słyszę tych jego roszczeń z księżyca?- Ryśka nie mogła przestać się śmiać, trzymała rękę na klatce piersiowej tak jakby to miało jej pomóc się opanować. -Sama bym się nigdy nie odważyła na tak radykalny gest. On by wrzeszczał i chciał nie wiadomo, czego bo mu się należy tylko, dlatego, że był moim mężem i jego matka wie lepiej. Ja bym się zagotowała, para poszłaby uszami i nosem a potem na bank miałabym załamanie nerwowe. Wiesz po jak cienkim lodzie ja już spacerowałam? To wszystko mnie przerosło. Nie byłam gotowa na tak drastyczną transformacje własnego męża. Były sygnały, oczywiście, że były, ale nie wiedziałam, że to tak szybko pójdzie. Ja go naprawdę kochałam, myślałam, że się wspólnie zestarzejemy. Byliśmy jak dwie połówki jabłka, dlaczego ono tak szybko zgniło?
-A telefon?
-Kupię nowy, to najmniejszy z moich problemów. – Wcale nie wyglądała na przygnębioną stratą telefonu.- Najlepsze było potem, normalnie nam odbiło, zaczęliśmy szaleć jak dzieci. Wleźliśmy do wody, to znaczy najpierw Rysiek, że niby po nenufary wiesz jak Karol Strasburger dla Basieńki a potem weszłam za nim.
Anka dokładniej przyjrzała się ciuchom siostry i dopiero teraz zobaczyła, że nie są w najlepszym stanie. Choć z drugiej strony po kąpieli w miejskim stawie powinny wyglądać tragicznie i na pewno nie powinny być białe.
-Chlapaliśmy tą wodą jakby nas opętało a potem on mnie pocałował. Miłosny pocałunek w siąpiącym, majowym deszczyku. Lepiej niż w jakimś amerykańskim romansidle.
-Tobie faktycznie zwoje się przegrzały, jaki deszczyk? Brudna, śmierdząca woda ze stawu. Ty się módl, żebyś jakiejś wstrętniej choroby tylko od tego nie złapała. Więcej szczęścia niż rozumu dobrze, że was gliny nie zgarnęły za wandalizm. W brudnej bryi za całowanie się wzięła i to, z kim? Z Rysiem, człowiekiem, którego nienawidziłaś przez lata. Puknij się w głowę i oprzytomnij zanim naprawdę narozrabiasz! –Choć raz to ona była tą rozsądniejszą, sprowadzającą siostrę na ziemie. Dziwnie czuła się w tej roli.
-Wiesz, co muszę napić się kawy i przespać.- Ziewnęła rozdzierająco.
-Ty tu prosto z tego stawu przyszłaś?- Coś tu się Ance nie zgadzało.
-No, co ty oszalałaś? Pojechaliśmy do Ryśka- zawiesiła na chwilę głos- wypraliśmy ciuchy wypiliśmy trochę wina. Potem wzięłam taksówkę i przyjechałam do was, bo wiedziałam, że będziesz panikować.
-Wypraliście ciuchy? Czy ty…- Anka nie chciała nawet formułować tego pytania do końca. W sumie nie powinna pytać to nie jej sprawa. Rysia jest dorosła. Może robić, co chce. Nawet, jeśli to zupełnie irracjonalne i nierozsądne.
-Teraz to cię poniosło siostro, ja nadal jestem żoną innego mężczyzny. Owszem był pocałunek, ale to wszystko. Przez całe lata go nie trawiłam teraz, gdy dostrzegłam w nim interesującego mężczyznę, nie zrobiłabym czegoś, za co musiałabym znowu go znienawidzić.

środa, 4 marca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 47 Podarował jej bukiet kwitnących melancholii.




47 Podarował jej bukiet kwitnących melancholii.


Pora była nieludzka. Autentycznie. Kto to widział, żeby latać po mieście jeszcze zanim wstanie słońce i to w niedzielę? Masakra. Leeloo była jednak innego zdania. Wąchała każde źdźbło trawy, jakby skrywało największą z tajemnic. Może i wyczytała coś w tej zieleni intrygująco wesołego, bo uśmiech nie schodził z jej szczenięcego pyska.
Anka się martwiła. Ryśka nie odbierała telefonu. To nie było w jej stylu. Nawet nie odzwoniła. Nie, żeby podejrzewała, że Rysiek okazał się zakamuflowanym zboczeńcem, który więzi i okalecza jej siostrę. A może? Pod latarnią zawsze najciemniej. Nie, no chyba taki by nie był? Już niczego nie była pewna.
-Anka- to był głos Rysi rozbawionej i chyba lekko na rauszu.
Odwróciła się tak gwałtownie, że Leeloo ze strachu podskoczyła jak kangur. Pogłaskała małą uspokajająco i obsypała siostrę gradem pytań.
-Rysia, co ty tu robisz o tak nieludzkiej porze? Dlaczego nie odbierałaś telefonu? Co się z tobą działo kobieto? Wszystko w porządku? Gdzie byłaś?
-Spokojnie. Wszystko pod kontrolą- Była nienaturalnie wyluzowana- Telefon pływa z kaczkami w stawie, w parku, więc trudno mi go odbierać.
-Co?- Nie zrozumiała.
-Cześć mała- Rysia zamiast opowiedzieć siostrze, kucnęła i zaczęła drapać bardzo zadowoloną z tego faktu Leeloo.
-Czy ty chcesz żebym cię udusiła?- Niewytrzymała Anka-, Co się stało z twoim telefonem i co ty robiłaś w parku?
-Wracam z randki- zaczęła nie na temat Rysia- a on podarował jej bukiet kwitnących melancholii.
-Komu, co ty bredzisz, jakie kwitnące melancholie? Jaki bukiet? Ty jesteś pijana? –Teraz to naprawdę się zdenerwowała. –Co się działo i co ty powiedziałaś? Że wracasz z randki? Teraz? Całą noc balowałaś?
-Czego nie zrozumiałaś?- Spytała siostra, poprawiając żakiet białego garniturka tego samego, w którym wczoraj była na przedstawieniu.
Leeloo znudzona pieszczotami pociągnęła Ankę w stronę żywopłotu, w zupełnie przeciwnym kierunku niż ten, który zamierzała wcześniej obrać, ale oszołomiona nie zaprotestowała.
-Niczego, zacznij może od początku.-Zaproponowała- Ja z tobą już zupełnie sfiksuję.
-Poszliśmy na spacer do parku, był taki przyjemny wieczór i gwiazdy było doskonale widać, muszę przyznać, że całkiem romantyczny nastrój tam panował.
-Ty i Rysiek?- Upewniła się na wszelki wypadek Anka, bo już niczego nie była pewna. Jej siostra spacerująca w nocy, w parku i to z Ryśkiem na dodatek w romantycznym nastroju to kompletny koniec świata.
-No a kto? Tak, więc wyobraź sobie, że całkiem miło nam się rozmawiało i nawet nie gadaliśmy o swoich byłych tylko o życiu i pasjach. Dawno z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało. Usiedliśmy na ławce tej nad stawikiem. Wiesz, która to?
Anka tylko kiwnęła głową, że wie, o co chodzi nie chciała wytrącać siostry z rytmu teraz, gdy w końcu zaczęło jej dobrze iść opowiadanie.
-Tak się miło zrobiło i chyba Rysiek chciał mnie pocałować, gdy zadzwonił telefon.-Przerwała swoja opowieść jakby się nad czymś zastanawiając.
Rysiek chciał ją pocałować i przeżył, Anki już chyba nic nie było w stanie zdziwić po tych rewelacjach. Znowu się nie odezwała, cierpliwie czekała na dalszy ciąg relacji.
-Zadzwonił Marek, wściekły z jakimś żądaniami zupełnie od czapy, mówię ci mało krew ze złości mnie nie zalała. Nawet nie zdążyłam go skląć, bo Rysiek wyciągnął mi z rąk telefon i wykonał piękny rzut. Dobrze, że nie było łabędzi, bo pewnie by któregoś ogłuszył.

niedziela, 1 marca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 46 Podniesienie stóp procentowych.




46 Podniesienie stóp procentowych.


-Nie każdy ma takie kajaki, że mu podniesienie stóp procentowych nie grozi konsekwencjami, dla nas to wyrok. My po wodzie nie chodzimy, mamy kredyty w złodziejskich bankach a nie czterdziestki do całowania.- Rozdarł się koleś w ostatnim rzędzie, chyba naprawdę liczył na wcześniej wspomnianą kawę.-Nikt z nas na dno nie chce iść chyba, że w doborowym towarzystwie.
-Cuda ja czynię, po wodzie chodzę a kostek i pięt nie moczę, ale wielbić nie chce mnie nikt, a jeśli już to tylko w tajemnicy za rogiem wzdychają.- Westchnęła tak rozdzierająco, że Ance przeszły ciarki po plecach- Mogę być waszym bankiem centralnym i wyznaczyć poziom stóp, tylko nie wiem czy mi się chcę, bo mam zaklepaną na wieczór kosmetyczkę. Współczesna kobieta jest niewolnicą, zawsze musi wyglądać na dziesięć lat mniej niż ma naprawdę. Sławne mają jeszcze gorzej, w pewnym wieku wymaga się od nich żeby wyglądały coraz to lepiej i młodziej a potem paszcza im się rozchodzi we wszystkie kierunki niczym zbyt mocno nadmuchany balon albo stara, zleżała i za ciasna sukienka. Napuchnięte gładkie policzki jak glazura w łazience na dworcu centralnym i oczy z całodobowym wytrzeszczem. Może to tylko złudzenie? Może te kobiety nieustannie się dziwią, że jeszcze im nosy nie odpadły a uszy nie ulokowały się gdzieś na czubku głowy? Też tak skończę, jeśli okaże się, że ukrywacie przed fiskusem pieniądze, te tak zwane zaskórniaki, na rozrywkę by kupować bilety na moje spektakle. Pełna widownia a ja mam na twarzy połysk niczym karoseria wypasionego automobilu miejscowego notabla i usta wielkie niczym jego ego aż pewnego razu nastąpi wielki wybuch. Tak, odejść w pełnej krasie i z przytupem. Na scenie. I nikt nie będzie pamiętał o farmazonach, jakie plotłam by wyrwać z was pieniądze. Będzie się liczyło tylko wielkie wyjście z fajerwerkami.
-To może jednak warto zamienić dziś wyjście do kosmetyczki na udaną randkę?- Uparty był albo spodobało mu się czynne uczestnictwo w spektaklu.
-Udaną mówisz. Czyli co, ty będziesz puszył się jak paw, nęcąc mnie kolorami swych piórek a ja będę udawać oczarowaną? Taki wabik na mało rozgarnięte kobietki? To ci już mówię, że dla mnie wielkość twojego kapitału nie ma znaczenia. Nie interesuje mnie czy zbierasz znaczki, czy może kolekcjonujesz sygnety a może piękne kobiety. Nie ten bal, jak wspomniałam jednego męża już miałam i nic dobrego z tego nie wyszło. Taka randka to zły wybór. Bardzo zły a mogę spędzić ten czas dopieszczana sprawnymi palcami kosmetyczki.
-Ryzyko dodaje smaku życiu- tym razem głos należał do innego mężczyzny.
-Do widzenia- zabrała krzesło i wyszła, energicznie przebierając stopami o numerze czterdzieści. Nie ukłoniła się, nie zerknęła znacząco, w żaden sposób nie przygotowała widowni na swoje wyjście.
Rozległy się gromkie brawa, jednak artystka już nie wyszła na scenę. Leżały tam tylko dwa różowe misie albo inne stwory rzucone z widowni.
-Niezła była- Stwierdził Leon
-Ona czy jej czarna koronka?- Spytała Anka akcentując słowa w taki sposób, że Leon stracił chęć na dalsze rozmowy
-Nie wracam z wami- wtrąciła się Rysia- idę na tę kawę. Może i zwariowałam a może on ma rację, że nienawiść do czegoś zobowiązuje
-A czarną koronkę masz?- Leon na wszelki wypadek zrobił dwa kroki w tył.
-Żebyś wiedział i to ładniejszą i ona- odcięła się, ale nie była wściekła.
Właśnie ten brak złości i przekory zaniepokoił Ankę.
-Wiesz, co robisz?
-Nie.
-Tak mi się wydawało, jakby, co to dzwoń. Niezwłocznie wyruszymy z odsieczą, uzbrojeni w lnianą ścierę i pokrywę od gara.- Obiecała siostrze.
-Nie boję się ścier- Rysiek, który nie wiadomo, kiedy stanął obok niej, wyciągnął rękę i o dziwo Rysia podała mu swoją.- Odstawię ją w jednym kawałku, nie musisz martwić teraz jestem starszy, mądrzejszy wiem jak postępować z dziewczynami.
Uwierzyła od razu, wyglądał na takiego, co wie jak postępować z kobietami, nawet takimi, które go prawdziwie nienawidziły
-Ryśka tez wie jak postępować z mężczyznami, więc nie zmień się w pawia- poradziła, choć chyba zupełnie niepotrzebnie.