poniedziałek, 30 stycznia 2012

Czas na drinka




Utonęliśmy z mężem w robocie. Na tydzień. Nie miałam czasu gotować, ani nawet zjeść. Nie robiłam prania, nie sprzątałam, nie wymieniałam piasku w kuwecie. Nie pytałam córki jak jej idzie nauka. Nie wychodziłam z psami…

Dziś skończyliśmy, nad ranem. W skrzynce uzbierało mi się dwa miliony maili. Brudne pranie wychodzi z łazienki. Razem z kuwetą. Córki nie ma w domu i nie posiadamy informacji gdzie jest (choć mamy nadzieję, że się gdzieś tam uczy biedactwo). W lodówce znaleźliśmy już tylko światło…

A psy… hmmm… No cóż. Powiem wprost. Obawiam się, że z frustracji i braku ruchu... PSY POPADŁY W ALKOHOLIZM!
Pierwsze sygnały były niewinne. Oto kilka dni temu widzę Raptora (naszego ośmioletniego samca rasy Alaskan Malamut, prawą rękę w wychowywaniu Luny), jak biega po podwórku z puszką od piwa w pysku. Może to trochę zastanawiające było gdzie on tę puszkę znalazł (u nas piwo najczęściej towarzyszy imprezom przy grillu lub ognisku, ale w styczniu raczej takich nie organizujemy), ale w sumie puszka wyglądała na mocno życiem steraną. Może ją sobie przywlókł ze spaceru, a może zadekował gdzieś od lata i teraz wywlókł, żeby się z Luną droczyć… Nie wiem. Zarobiona byłam. 

Ale wczoraj odkryłam prawdę…  Było tak:
Siedzimy z mężem przy komputerze, aż tu on się zrywa i wychodzi, krzycząc przez ramię, że zaraz przyjdzie, tylko sobie ajerkoniaczek przyniesie. Po minucie słyszę z pokoju:
- Wypiłaś mi??? Naleję ci jak chcesz, ale mi nie wypijaj.
- Do mnie mówisz? – zapytałam, choć właściwie… do kogo innego? Bo przecież nie do psów…
- No do ciebie. Czemu mi wypijasz z kieliszka?
- Nic ci nie wypijam! Przecież TU siedzę!
Mąż wsuwa głowę przez drzwi i widzę jego osłupiają twarz:
- Nie wypiłaś?... Dziwne… Dałbym głowę, że sobie nalewałem…
Kroi się śledztwo wiec wychodzę zza komputera na osobistą inspekcję. Idę do pokoju a tam na ławie stoi czyściutki kieliszek.
- Postawiłeś tu i nic nie wlałeś! – mówię, ale mąż się ze mną nie zgadza.
- Na bank wlewałem. Pełny kieliszek. Postawiłem tu i poszedłem po kawę i potem zapomniałem.
- To może zapomniałeś też nalać – mówię przyglądając się kieliszkowi pod światło. Czysty. Powiedziałabym nawet, że nabłyszczony!
I dopiero TO mnie zastanowiło! Bo w naszym domu nawet zmywarka nie potrafi tak nabłyszczyć jak malamut, któremu smakuje! Mój mąż chyba pomyślał o tym samym, bo nasz wzrok jak na komendę powędrował w kierunku… w bliżej nieokreślonym kierunku, czyli we wszystkie miejsca, gdzie mogły być psy. Raptor spał w przedpokoju, i to chyba szczerze spał, bo chrapał. Za to Luna… Luna nie chrapała. ONA UDAWAŁA! Leżała na boku z głową na ziemi i mocno zaciskała powieki („ja śpię przecież, naprawdę! Śpię! Tylko nie podchodź i nie sprawdzaj dokładnie…”), a kiedy ruszyliśmy w jej kierunku cała zesztywniała, jakby ze wszystkich sił zmuszała się, żeby leżeć i udawać dalej. Niestety zdradzał ją przyspieszony oddech, wywalony jęzor i uśmiech od ucha do ucha. 

Podeszliśmy z kieliszkiem w ręku:
- Luna, jak pies śpi to nie rechocze! Ani nie dyszy, ty Mały Głąbie! Gdzie ajerkoniak!
Luna otworzyła oczy, ziewnęła, mlasnęła i… na widok kieliszka, który mój mąż oskarżycielsko podsunął jej pod nos, zamknęła oczy i znów "zasnęła".
- Nie przyzna się – stwierdził mój mąż.
- Za cwana – zgodziłam się.

Zabrałam mu kieliszek. Na babską przebiegłość najlepsza jest… babska przebiegłość. Nalałam pełne 20 ml ajerkoniaku, wyciągając i chowając butelkę z głośnym dzwonieniem i trzaskaniem drzwiczkami od barku. Postawiłam kieliszek na ławie z donośnym brzdęknięciem. Wzięłam osłupiałego męża za rękaw i wyprowadziłam teatralnie z pokoju. Przymknęliśmy drzwi i czekaliśmy. Po kilku chwilach usłyszeliśmy skradanie…

Luna umie chodzić na palcach. Przysięgam. Zresztą Raptor też potrafi. Luna idzie na palcach kiedy w pysku ma klapek, który zamierza rozerwać na strzępy na osobności. Raptor, kiedy ukradnie paczkę chusteczek. Luna, kiedy wchodzi na piętro sprawdzić co porabiają koty. Raptor, kiedy przechwyci kromkę chleba z masłem, "porzuconą" przez nas w kuchni… Nasze psy chodzą bezgłośnie jak duchy… ZAWSZE, kiedy POPEŁANIAJĄ PRZESTĘPSTWO!

I tak właśnie, bezgłośnie, na palcach, Luna podeszła do kieliszka z ajerkoniakiem…
-ACHA! – wrzasnęliśmy oboje wyskakując zza drzwi. Luna łypnęła na nas niebieskim okiem, z jęzorem wciąż upchanym w małym kieliszku i z dowodem rzeczowym nr 1 spływającym po brodzie, kieliszku i ławie. Jakąś sekundę zajęła jej analiza sytuacji – no bo wyprzeć się nie mogła. Ani zwalić na Raptora. A skoro tak, to co jej szkodziło skończyć degustację. Obróciła się tyłem i najspokojniej w świecie wylizała drugą porcję ajerkoniaku tego wieczora. Zanim zdążyliśmy zareagować.

- Jak będziesz chciała, to powiedz, to ci naleję. Ale z mojego nie wypijaj – powiedział jej mąż, kiedy już odzyskał głos. I po tym jak skończyliśmy się śmiać…
- Upiłeś ją! – oskarżyłam męża przyglądając się co Luna wyprawia ze swoim kocykiem (przysięgam, dużo widziałam, ale tej sztuczki nie pokazał mi dotąd żaden pies. Można ją nazwać: „rzucanie kocykiem pod brzuchem, przy użyciu przednich łap, i wyskoku z tylnych, z lądowaniem na pysku”).
Ale chwilę później doszłam do wniosku, że to nie wina męża. Tylko okoliczności. Luna chciała na spacer. A jak nie na spacer, to choć się pobawić. Znosiła mi pod nogi sterty pluszaków. Wyciągnęła piłkę spod szafy. Poprzycinała gałęzie w ogrodzie. Wykopała studnię. Zjadła parę butów…
Zrobiła wszystko co mogła. A ja nic. Wciąż pracowałam…

W takiej  sytuacji każdy by się sfrustrował. A na frustrację najlepszy jest drink i… spacer…
Skoro drink już był, to mogłam zrobić tylko jedno. Wzięłam dwa malamuty na smycze... jeden zaspany, drugi pijany... i poszłam na nocną włóczęgę.

PS.
Obrońców praw zwierząt informuję, że na potrzeby ilustracji niniejszego posta został przyrządzony specjalny ajerkoniak w wersji dla malamutów, czyli bezalkoholowy (podaję przepis: jajko + cukier + trochę śmietanki. Utrzeć, rozbełtać, zjeść połowę, resztę podać psu w nietłukącym się kieliszku. Zrobić zdjęcie. I umieścić na forum ku radości bliźnich). Smakował... choć chyba mniej niż wersja dla ludzi...

wtorek, 24 stycznia 2012

Poznajcie Lunę




Luna jest naszą podopieczną w Domu Tymczasowym. Mieszka z nami i tu czeka aż się znajdzie Jej Własny Eskimos, taki Na Całe Życie. Pracowicie czeka, cały czas pilnie się ucząc jak być DOBRYM PSEM.

Luna jest jeszcze szczeniakiem. Ma dziewięć miesięcy, trójkątne oczka: jedno niebieskie a drugie żółte, i kompletne „kiełbie we łbie”. Jest mieszańcem Alaskan Malamuta i Syberian Husky. 

Dotąd nie miała zbyt dużo szczęścia. Wzięta z przypadkowego miotu, z braku czasu właścicieli dorastała w kojcu mając mało kontaktu z ludźmi. Kiedy przestała już być małą puszystą kuleczką, nauczyła się wypracowywać sobie odrobinę wolności i ruchu we własnym zakresie: wspinała się po żywopłocie jak małpka i uciekała z kojca. Biegała po okolicy, chodziła do przedszkola i do kościoła… I tym eskapadami ściągnęła sobie na głowę prawdziwą katastrofę: została unieruchomiona na łańcuchu z wielką kolczatką na szyi. W dodatku z jej otoczenia zniknął jedyny towarzysz zabaw – jej brat, któremu znaleziono nowy dom. Została sama, zniewolona ciężkim łańcuchem, z bolesnym żelastwem na szyi. Płakała długo i głośno, przestała jeść i chciała umrzeć, i w końcu jej właściciele zgodzili się oddać ją Fundacji i przekazać pod opiekę Domu Tymczasowego. I tak trafiła do nas.

Jej losy można śledzić na Forum Adopcje Malamutów, pod adresem:


W naszym domu Luna powoli odzyskuje całą radość bycia szczenięciem. Przestała bać się obroży. Nie reaguje już paniką na gwałtowne gesty. Przestała nawet rozpaczliwie bronić swoich zabawek. Nauczyła się bawić piłką, pluszakami, patykiem oraz martwym kretem (!!!). Polubiła mycie łapek po spacerze, a ostatnio sama idzie pod prysznic i domaga się prania. Umie podawać łapę na życzenie, a nawet przybić piątkę. Grzecznie na siedząco czeka na zapięcie smyczy.

I uwielbia spacery... Ma w łapkach napęd atomowy i, jak Forrest Gamp, zawsze jak gdzieś idzie to biegnie. Kiedyś bała się wody, a ostatnio uśmiałam się po pachy patrząc jak wchodzi po pas do wylanej rzeki i puszcza nosem bąble pod wodą! W dodatku, kiedy bąble uciekały do góry, Luna próbowała je łapać w pysk. Ale wtedy bąble przestawały wylatywać nosem! Nie wypadało mi się śmiać z niej tak otwarcie, ale nic nie mogłam poradzić – nie da się przecież równocześnie puszczać bąbli nosem i łapać ich w pysk. Wiem, bo po powrocie sama spróbowałam w wannie. A mój biedny szczeniak tak bardzo się starał tego dokonać!

W Domu Tymczasowym codziennie mamy dużo powodów do śmiechu. Psy mają głowy pełne pomysłów i nigdy nie wahają się zbyt długo żeby je wcielać w życie. I co by nie zrobiły, to nie miewają wyrzutów sumienia.

Dziś rano na przykład uśmiałam się patrząc jak Luna pomaga w odkurzaniu. (nie no, spoko. Nie zjadła odkurzacza. Fazę pożerania domu powoli mamy za sobą). Pilnowała tylko, żeby automatycznie zwijany kabel się nie zwijał bez jej pozwolenia. Patrzyła przy tym na mojego męża ze szczerym oddaniem w oczach, absolutnie przekonana o tym, że jest bardzo pomocna. Nawet, kiedy mąż już skończył odkurzać i kabel trzeba było zwinąć, Luna miała na ten temat swoje zdanie. Mąż depcze po przycisku na odkurzaczu, a Luna z oddaniem zatrzymuje uciekający kabel. Jednym ruchem łapy: Pac! Jak kot. No to mąż, żeby nie przeszkadzała, bo kabel trzeba zwinąć. No to Luna puszcza kabel. No to kabel zaczyna uciekać do środka odkurzacza. No przecież na taką samowolkę nie można pozwolić!! Więc znów: Luna pac łapą i kabel nieruchomieje. Po 10 minutach, kiedy mężowi w końcu udało się go zwinąć, Luna była wyraźnie załamana: Jak to, taki duży samiec, a nie poradził sobie z zatrzymaniem takiego małego kabla?!! Wprost było widać jak autorytet mojego męża leci w dół i roztrzaskuje się na wysprzątanej podłodze.
Biedny mąż... A myślał, że po prostu poodkurza...

A w zeszłym tygodniu, kiedy Luna była jeszcze w fazie zjadania domu, musiałam w sobotę rano awaryjnie jechać do apteki. Po tym jak się okazało, że Luna pożarła moje krople do nosa. W aptece zastałam aptekarkę wyglądającą jak zombi. Już się przygotowałam do długich wyjaśnień, dlaczego chcę wiedzieć, jakie skutki może mieć zjedzenie tych kropelek, kiedy Pani Aptekarka przerwała mi w połowie zdania: „Ja to rozumiem. Też mam psa. Mój dziś w nocy postanowił wychodzić na spacer co 20 minut. Przez calutką noc. A że mieszkam w bloku i na ogród nie wypuszczę to… ledwo stoję teraz i nie wiem jak dotrwam do końca dnia!” Ulżyło mi, bo tłumaczenie wszystkim, czemu robię dziwne rzeczy (np. drugi raz w ciągu 15 minut jestem w naszym osiedlowym sklepiku i kupuję identyczny, co poprzednio, kawałek pasztetowej, albo czemu ubłocona po szyje biegam po nocy po okolicy ze smyczą ale bez psa, albo czemu, kiedy puka listonosz to zamiast zaprosić go do domu, wychodzę na mróz, w dodatku w dwóch różnych kapciach) bywa męczące. Pani wytłumaczyła mi, że Luna po tych kropelkach będzie żyć i nic się jej nie powinno stać. Może, co najwyżej, być tylko przez jakiś czas BARDZIEJ POBUDZONA.

Spanikowana pomyślałam o wszystkich rzeczach, które Luna dotąd potrafiła zdziałać, nie będąc pod wpływem żadnych kropelkowych dopalaczy i szybko się pożegnałam z miłą aptekarką. Musiałam lecieć do domu, zanim zostaną z niego ruiny i zgliszcza!

Kiedy weszłam, BARDZIEJ POBUDZONA Luna spała w najlepsze. Patrząc na nią zastanawiałam się nawet, czy nie dawać jej co jakiś czas kropli do nosa do pożarcia. Miałabym więcej czasu, żeby pisać o niej w internecie...  

piątek, 20 stycznia 2012

Zaczynamy!

Ten blog opowiada o wspaniałych psach. Każdy kto poznał malamuta osobiście i spędził z nim trochę czasu może powiedzieć, że to wyjątkowy pies. Będziemy tu pisać o malamutach, szczególnie o tych, które wyciągamy ze schronisk i którym szukamy nowych domów i nowych ludzi. Muszą to być szczególni i wyjątkowi ludzie, tacy którzy docenią wspaniały charakter swojego psa i jego potrzebę ruchu. Tacy, którzy zostaną z psem do końca.
Większość z naszych malamutów nie jest rasowa, nie mają rodowodów. To dlatego, że ktoś kiedyś rozmnażał ich rodziców dla zysku. Potem ich losy były różne, ostatecznie potrzebują naszej pomocy. Część z nich jest w domach tymczasowych, gdzie dochodzą do siebie, uczą się jak być dobrym psem znającym zarówno psi jak i ludzki język na tyle na ile to możliwe dla psa. Właśnie osoby zajmujące się nimi będą tu pisały historie prawdziwe, takie malamucie. Ja już się nie mogę doczekać tych wszystkich pieskich i człowieczych historii.