20. Herpestes ichneumon
Sielankę przerwał telefon
-O kurna, to Rozszumiały się wierzby płaczące- Leon zbladł, patrzył na telefon, co najmniej tak jakby ten bez zapowiedzi zmienił się w jadowitego skorpiona. Nie wiedział, co zrobić. Odebrać, czy wyrzucić komórkę do kosza.
- Potrzebny herpestes ichneumon? –Podsunęła roześmiana Rysia zupełnie zapominając, że miała skończyć z łaciną- To bardzo pożyteczne zwierzątko, zacięty wróg kobry i innych jadowitych węży, i bez urazy Leon, ale twoja macocha to niezły gad.- Zreflektowała się w porę, że naruszyła warunki rozejmu, dzięki czemu uniknęli niepotrzebnej kłótni.
Telefon przestał dzwonić, Leon odetchnął z ulgą, nie na długo. Spojrzał na Ankę z desperackim pytaniem w oczach i kichnął głośno. Nie zdążył jeszcze odłożyć komórki na szafkę a ta znowu przeraźliwie się rozdzwoniła. Wzdrygnął się tak nieszczęśliwe, że aparat upadł na podłogę.
-Dawaj szybko to hepases ich.. potrzebne na już!- Zażądał trochę tak rozpaczliwie.-Na wczoraj!
- Herpestes ichneumon jakby, co i skąd ja Ci wezmę od zaraz mangustę egipską? W torebce noszę między chusteczkami szminką, młotkiem? Oswojoną na wypadek gdyby Leon jej nagle potrzebował?
-Ryśka przestań, sprawa jest naprawdę poważna i niebezpieczna, Rozszumiały się wierzby płaczące to prawdziwa wiedźma.- Anka stwierdziła, że czas wprowadzić siostrę w sprawę.
Milczący do tej pory Marek wstał i podszedł do okna, popatrzył przez nie, po czym odwrócił się i zaśmiał nerwowo. To nie wróżyło niczego dobrego.
-Wiecie co, was to już całkiem pogięło. Stateczna, kulturalna sąsiadka przeszła z opery na dysko polo, bo przebywanie z wami jest niebezpieczne, macocha została wiedźmą a na balkonie trzymacie węże, oszaleć można. Was trzeba trwale odizolować od reszty społeczeństwa!
Leona wmurowało w podłogę, nie był zdolny do ruchu, za to Anka z Rysią wystartowały niczym zawodowe sprinterki. Hamując piętami, przykleiły się twarzami do szyby drzwi balkonowych. Stały niczym dwa posągi wgapiając się jak zahipnotyzowane w kłębowisko różno-kolorowych węży. Z odrętwienia wyrwał je dzwonek telefonu tym razem Anki, nawet nie spojrzała na niego, wiedziała, kto próbuje się do niej dodzwonić.
-Odbierz do cholery- zażądała Ryśka- albo nie, jeśli to prawdziwa wiedźma to unikaj kontaktu.
-Nie wiem skąd weźmiesz tego zwierzaka, tę mangustę, ale z dobądź natychmiast, niech zeżre to, co mam na balkonie!- Anka miała dość, to było za dużo jak na nią. Jak normalny człowiek może sobie poradzić z takim wydarzeniami? Węże nie spadają z nieba, szafy nie wprowadzają do innego świata. Jeszcze trochę a wyląduje w wariatkowie, była tego pewna.
-Czy one są prawdziwe? Może ona urok na nas rzuciła? Mści się?- Leon usiadł na oparciu kanapy, nie miał ochoty konfrontować się z tym, co inni widzieli na ich balkonie.
-Wy tak serio?- Marek chichotał nerwowo, chyba miał jakiś atak
-Nie wierzę w to, co mówicie, ale jeśli to siły nadprzyrodzone to mój szczur faraona nie pomoże.
-Znasz się na czarach?- Leon miał nadzieję, że wspólnymi siłami sobie poradzą, znajdą wyjście z koszmaru.
-Taaa namiętnie pasjami. Kursy wieczorowe zrobiłam. Wy naprawdę powariowaliście.
-To znaczy, że te pryszcze to jednak nie twoja sprawka? –Upewni się Leon.
Sielankę przerwał telefon
-O kurna, to Rozszumiały się wierzby płaczące- Leon zbladł, patrzył na telefon, co najmniej tak jakby ten bez zapowiedzi zmienił się w jadowitego skorpiona. Nie wiedział, co zrobić. Odebrać, czy wyrzucić komórkę do kosza.
- Potrzebny herpestes ichneumon? –Podsunęła roześmiana Rysia zupełnie zapominając, że miała skończyć z łaciną- To bardzo pożyteczne zwierzątko, zacięty wróg kobry i innych jadowitych węży, i bez urazy Leon, ale twoja macocha to niezły gad.- Zreflektowała się w porę, że naruszyła warunki rozejmu, dzięki czemu uniknęli niepotrzebnej kłótni.
Telefon przestał dzwonić, Leon odetchnął z ulgą, nie na długo. Spojrzał na Ankę z desperackim pytaniem w oczach i kichnął głośno. Nie zdążył jeszcze odłożyć komórki na szafkę a ta znowu przeraźliwie się rozdzwoniła. Wzdrygnął się tak nieszczęśliwe, że aparat upadł na podłogę.
-Dawaj szybko to hepases ich.. potrzebne na już!- Zażądał trochę tak rozpaczliwie.-Na wczoraj!
- Herpestes ichneumon jakby, co i skąd ja Ci wezmę od zaraz mangustę egipską? W torebce noszę między chusteczkami szminką, młotkiem? Oswojoną na wypadek gdyby Leon jej nagle potrzebował?
-Ryśka przestań, sprawa jest naprawdę poważna i niebezpieczna, Rozszumiały się wierzby płaczące to prawdziwa wiedźma.- Anka stwierdziła, że czas wprowadzić siostrę w sprawę.
Milczący do tej pory Marek wstał i podszedł do okna, popatrzył przez nie, po czym odwrócił się i zaśmiał nerwowo. To nie wróżyło niczego dobrego.
-Wiecie co, was to już całkiem pogięło. Stateczna, kulturalna sąsiadka przeszła z opery na dysko polo, bo przebywanie z wami jest niebezpieczne, macocha została wiedźmą a na balkonie trzymacie węże, oszaleć można. Was trzeba trwale odizolować od reszty społeczeństwa!
Leona wmurowało w podłogę, nie był zdolny do ruchu, za to Anka z Rysią wystartowały niczym zawodowe sprinterki. Hamując piętami, przykleiły się twarzami do szyby drzwi balkonowych. Stały niczym dwa posągi wgapiając się jak zahipnotyzowane w kłębowisko różno-kolorowych węży. Z odrętwienia wyrwał je dzwonek telefonu tym razem Anki, nawet nie spojrzała na niego, wiedziała, kto próbuje się do niej dodzwonić.
-Odbierz do cholery- zażądała Ryśka- albo nie, jeśli to prawdziwa wiedźma to unikaj kontaktu.
-Nie wiem skąd weźmiesz tego zwierzaka, tę mangustę, ale z dobądź natychmiast, niech zeżre to, co mam na balkonie!- Anka miała dość, to było za dużo jak na nią. Jak normalny człowiek może sobie poradzić z takim wydarzeniami? Węże nie spadają z nieba, szafy nie wprowadzają do innego świata. Jeszcze trochę a wyląduje w wariatkowie, była tego pewna.
-Czy one są prawdziwe? Może ona urok na nas rzuciła? Mści się?- Leon usiadł na oparciu kanapy, nie miał ochoty konfrontować się z tym, co inni widzieli na ich balkonie.
-Wy tak serio?- Marek chichotał nerwowo, chyba miał jakiś atak
-Nie wierzę w to, co mówicie, ale jeśli to siły nadprzyrodzone to mój szczur faraona nie pomoże.
-Znasz się na czarach?- Leon miał nadzieję, że wspólnymi siłami sobie poradzą, znajdą wyjście z koszmaru.
-Taaa namiętnie pasjami. Kursy wieczorowe zrobiłam. Wy naprawdę powariowaliście.
-To znaczy, że te pryszcze to jednak nie twoja sprawka? –Upewni się Leon.