72 Bułka z prądem.
-Ty wiesz, że po mieście jeździła dziś wściekle
pomarańczowa, wielka jak czołg puszka?- Spytała Leona wypakowując zakupy z reklamówki.
-No, co ty pokaż fotki- zainteresował się tematem.
Anka poczuła jak wielki głaz, który ugniatał jej żołądek od samego rana, błyskawicznie zmienił swe rozmiary, teraz zdecydowanie był mniejszy tak, o co najmniej dobrych kilka ton. Nie rozrywał już wnętrzności, nie ciągnął do ziemi, tylko nieprzyjemnie ciążył. To była wielka ulga. Nawet nie przypuszczała, że wystarczy kila niepozornych słów, by poczuła się lepiej. Klasyczne, męskie, rzeczowe podejście do sprawy było najlepszym lekarstwem na paranoję, która powoli zaczęła ją ogarniać.
-Nie mam- Nie przyznała się, że nie przyszło jej do głowy, by wyciągnąć komórkę i uwiecznić pomarańczową maszkarę na kółkach.
-Dlaczego?
-Jakoś tak nie było okazji- Poczuła się głupio, gdy w końcu miała okazję uwiecznić otaczające ją szaleństwo, zgłupiała i nie zrobiła nic. Sama sobie była winna, po co zaczynała temat.
-Acha- zainteresowanie Leona pomarańczową puszką wygasło niemal natychmiast, stwierdził, że jeśli Anka nie zadała sobie trudu uwiecznienia dziwadła to nie było, co roztrząsać sprawy. To znaczy istniała szansa, że żona podzieli się z nim jeszcze jakimiś sensacyjnymi wiadomościami, ale brak zafascynowania, czy podniecenia w jej oczach utwierdzał go w przekonaniu, że to już koniec tematu.
Moment od rozkruszenia skały w jej żołądku i odczucia ulgi do następnego ataku nie trwał zbyt długo. Irracjonalne poczucie zazdrości chwyciło Ankę za gardło niczym żelaznymi rozpalonymi do czerwoności cęgami. Ledwie mogła oddychać a oczy o mało nie wypadły jej z orbit. Musztarda w kostkach nie dawała jej spokoju.
-Słyszałeś kiedyś o musztardzie w kostkach?- Spytała na pozór obojętnie, walcząc z paniką i ograniczeniami ciała, które zachowywało się tak jakby właśnie przechodziła febrę.
-Straszne świństwo- Stwierdził krótko, nie zauważając tego, co się dzieje z żoną. Zbyt pochłonęło Leona oglądanie pomidorów, by zauważył, że twarz jego żony w sekundę stała się o wiele ciemniejsza niż warzywa, które trzymał w ręce a żyły na skroniach pulsują niebezpiecznie.
-Słucham?- To, co wyszło z jej ust bardziej przypominało syk niż ludzką mowę.
-Nie wiesz, jaką konsystencję ma zwykle musztarda? Ty wiesz ile chemii musieli tam dowalić, żeby trzymała się w kostkach? Czego to już nie wymyślą, by sprzedać zwykły chłam.
Anka milczała, niewidoczne kleszcze jeszcze przed chwila miażdżące jej gardło, rozluźniły uścisk a potem zupełnie nieoczekiwanie wyrwały kamień, który umościł się w żołądku. Poczuła się lekka jak piórko, pyłek, nie znała w tej chwili żadnych ograniczeń, zmęczone ciało przepełniała radość i szczęście. Nie zagubili się i nie zbłądzili, choć pokusa była tak blisko, wystarczyło wyciągnięcie ręki, na szczęście byli tak skupieni na sobie, że nie zainteresowały ich nieprzyzwoite zabawy na mieście.
-Ty wiesz jak ten kretyn Edek nazwał nowy projekt, który ma za zadanie ocieplić wizerunek firmy, nadać mu ludzką twarz?- Leon nieoczekiwanie zmienił temat.
Edek nie był Edkiem, tylko Wojtkiem, ale nikt nie zwracał się do niego po imieniu. Edka wkręcił do firmy ojciec polityk, po mieście chodziły nawet plotki, że zniżył się do szantażu i do nadużycia. Edek miał problem z alkoholem, miał dwadzieścia dwa lata i nie zwykł trzeźwieć, choć oczywiście czasami zdarzały się dni, że nie przesypiał dniówki w schowku na szczotki, gdzie wstawiono specjalnie dla niego starą kanapę. Z punktu widzenia firmy dni, kiedy był na chodzie, wcale nie były udanymi. Na niczym się nie znał, ale przeszkadzało mu to wtykać wszędzie swoich pięciu groszy i pouczać pracowników, niektórych próbował nawet ustawiać po kątach, nie rozstając się przy tym z butelką wina, czy wódki w zależności od nastroju. Raz czy dwa obito mu facjatę, ale nic nie zrozumiał tej lekcji.
-Nie mam zielonego pojęcia, ale już się boję.
-Bułka z prądem.
-A, czego projekt dotyczy?- Jak na Edka nie było źle, fakt kojarzy się jednoznacznie, ale nie było inwektyw, przekleństw czy sprośności.
-Sponsorowania dożywiania trzech wiejskich szkół na terenach najbiedniejszych, tak ogólnie rzecz biorąc.
-No, co ty pokaż fotki- zainteresował się tematem.
Anka poczuła jak wielki głaz, który ugniatał jej żołądek od samego rana, błyskawicznie zmienił swe rozmiary, teraz zdecydowanie był mniejszy tak, o co najmniej dobrych kilka ton. Nie rozrywał już wnętrzności, nie ciągnął do ziemi, tylko nieprzyjemnie ciążył. To była wielka ulga. Nawet nie przypuszczała, że wystarczy kila niepozornych słów, by poczuła się lepiej. Klasyczne, męskie, rzeczowe podejście do sprawy było najlepszym lekarstwem na paranoję, która powoli zaczęła ją ogarniać.
-Nie mam- Nie przyznała się, że nie przyszło jej do głowy, by wyciągnąć komórkę i uwiecznić pomarańczową maszkarę na kółkach.
-Dlaczego?
-Jakoś tak nie było okazji- Poczuła się głupio, gdy w końcu miała okazję uwiecznić otaczające ją szaleństwo, zgłupiała i nie zrobiła nic. Sama sobie była winna, po co zaczynała temat.
-Acha- zainteresowanie Leona pomarańczową puszką wygasło niemal natychmiast, stwierdził, że jeśli Anka nie zadała sobie trudu uwiecznienia dziwadła to nie było, co roztrząsać sprawy. To znaczy istniała szansa, że żona podzieli się z nim jeszcze jakimiś sensacyjnymi wiadomościami, ale brak zafascynowania, czy podniecenia w jej oczach utwierdzał go w przekonaniu, że to już koniec tematu.
Moment od rozkruszenia skały w jej żołądku i odczucia ulgi do następnego ataku nie trwał zbyt długo. Irracjonalne poczucie zazdrości chwyciło Ankę za gardło niczym żelaznymi rozpalonymi do czerwoności cęgami. Ledwie mogła oddychać a oczy o mało nie wypadły jej z orbit. Musztarda w kostkach nie dawała jej spokoju.
-Słyszałeś kiedyś o musztardzie w kostkach?- Spytała na pozór obojętnie, walcząc z paniką i ograniczeniami ciała, które zachowywało się tak jakby właśnie przechodziła febrę.
-Straszne świństwo- Stwierdził krótko, nie zauważając tego, co się dzieje z żoną. Zbyt pochłonęło Leona oglądanie pomidorów, by zauważył, że twarz jego żony w sekundę stała się o wiele ciemniejsza niż warzywa, które trzymał w ręce a żyły na skroniach pulsują niebezpiecznie.
-Słucham?- To, co wyszło z jej ust bardziej przypominało syk niż ludzką mowę.
-Nie wiesz, jaką konsystencję ma zwykle musztarda? Ty wiesz ile chemii musieli tam dowalić, żeby trzymała się w kostkach? Czego to już nie wymyślą, by sprzedać zwykły chłam.
Anka milczała, niewidoczne kleszcze jeszcze przed chwila miażdżące jej gardło, rozluźniły uścisk a potem zupełnie nieoczekiwanie wyrwały kamień, który umościł się w żołądku. Poczuła się lekka jak piórko, pyłek, nie znała w tej chwili żadnych ograniczeń, zmęczone ciało przepełniała radość i szczęście. Nie zagubili się i nie zbłądzili, choć pokusa była tak blisko, wystarczyło wyciągnięcie ręki, na szczęście byli tak skupieni na sobie, że nie zainteresowały ich nieprzyzwoite zabawy na mieście.
-Ty wiesz jak ten kretyn Edek nazwał nowy projekt, który ma za zadanie ocieplić wizerunek firmy, nadać mu ludzką twarz?- Leon nieoczekiwanie zmienił temat.
Edek nie był Edkiem, tylko Wojtkiem, ale nikt nie zwracał się do niego po imieniu. Edka wkręcił do firmy ojciec polityk, po mieście chodziły nawet plotki, że zniżył się do szantażu i do nadużycia. Edek miał problem z alkoholem, miał dwadzieścia dwa lata i nie zwykł trzeźwieć, choć oczywiście czasami zdarzały się dni, że nie przesypiał dniówki w schowku na szczotki, gdzie wstawiono specjalnie dla niego starą kanapę. Z punktu widzenia firmy dni, kiedy był na chodzie, wcale nie były udanymi. Na niczym się nie znał, ale przeszkadzało mu to wtykać wszędzie swoich pięciu groszy i pouczać pracowników, niektórych próbował nawet ustawiać po kątach, nie rozstając się przy tym z butelką wina, czy wódki w zależności od nastroju. Raz czy dwa obito mu facjatę, ale nic nie zrozumiał tej lekcji.
-Nie mam zielonego pojęcia, ale już się boję.
-Bułka z prądem.
-A, czego projekt dotyczy?- Jak na Edka nie było źle, fakt kojarzy się jednoznacznie, ale nie było inwektyw, przekleństw czy sprośności.
-Sponsorowania dożywiania trzech wiejskich szkół na terenach najbiedniejszych, tak ogólnie rzecz biorąc.