niedziela, 28 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 80 Realizm nabyty.





80 Realizm nabyty.




-Jeśli to nie wariatka, to może rajski ptak w ramach zemsty was osrał?- Leon pozwolił sobie na niewybredny żart, to pewnie przez ten koniak. Biorąc przykład z ojca, osuszył szklaneczkę w zastraszającym tempie. Na szczęście zawieszenie broni nadal obowiązywało i nic nie wskazywało, że wywiąże się z tego kłótnia.
-Sam możesz mieć do czynienia ze śmierdzącą sprawą, jak psa nie wyprowadzisz na spacer- odgryzła się szybko Ryśka.
-Ty się lepiej umyj, bo ci tak zostanie. Awansujesz w rankingu na największe dziwadło w mieście o kilka oczek.- Ostatnie słowo musiało należeć do niego i by nie dać Ulce szansy na kontratak, błyskawicznie złapał psa i smycz. Leeloo merdając radośnie ogonem, pokazywała, że jest zadowolona z takiego rozwoju sytuacji. Nie dość, że na gwałt potrzebowała kawałka trawnika, to jeszcze roznosiła ją energia. I najważniejsze, jeśli pójdzie z domu, to może kogoś innego posądzą o pogryzienie tych skarpetek z łazienki.
-Ma racje lepiej się umyjcie, to kolorowe świństwo może być szkodliwe dla zdrowia. To może być jakiś chiński chłam bez atestów, nieprzeznaczony do kontaktów z ludzką skórą.- Anka wyciągnęła z szafy ręczniki i czyste ciuchy dla siostry.
-Tego mi jeszcze brakowało, alergii takiej, co pokryje efektownymi ranami całe moje ciało. No pięknie nic tylko się pociąć. Autentycznie będę błąkać się po mieście jak wariatka i straszyć niewinne dzieci i psy.
-Nie przesadzaj, nic nam nie będzie- Rysiek czule dotknął jej policzka- nawet z farbą wyglądasz pięknie i elegancko. Nikogo nie będziesz straszyć. Ja też nie mam zamiaru tego robić, mamy lepsze zajęcia.
-Zaropiała, stara królewna nic tylko brać i wielbić. Jakie to romantyczne. Rysiu czy to była najlepsza z twoich randek? Taka idealna, o której się marzy całe życie?- Ulka marudziła, ale było widać, że wcale nie jest zła.
-Nie przesadzaj. Co do randki może nie romantyczna, ale inna. Ciekawa i idealna, bo z tobą- nie było fałszu w jego słowach, on nadal był zapatrzony w Rysię jak w słońce.
Ojciec Leona parsknął, ale dostał kuksańca od byłej żony i szybko zamilkł.
-To nie przesada, to realizm nabyty. Wiesz, ile mi lat zajęło zrozumienie prostych prawd?- Wzięła od Anki ręcznik i poszła do łazienki.
Rysiek popatrzył smętnie i Anka była pewna, że siłą się powstrzymywał, by nie zaproponować Ulce pomocy przy pozbywaniu się warstwy farby. I o ile znała siostrę, słusznie postąpił. Co z tego, że wcześniej miała w planach namiętną noc z Ryśkiem. Gdyby tylko zaproponował pomoc w łazience, spłoszyłby ją tylko. Takich komplikacji chyba nikt nie chciał.
-Realizm nabyty, dobrze brzmi. Znam go od niedawna. Tyle, że musiałem walnąć głową w ścianę, by przejrzeć na oczy. Stary głupi dziad.-Wpatrywał się w pustą szklankę, ale od tego patrzenia nie przybywało wcale koniaku. Anka oczywiście widziała, że ojciec Leona miał ochotę na jeszcze jedną szklaneczkę, ale alkohol mógł wszystko popsuć. Musieli mieć w miarę niezmącone umysły, jeśli to jeszcze w ogóle możliwe, bo nie widomo, czym ich jeszcze życie zaskoczy.
-Komuś kawkę, herbatę, albo soczku?- Zaproponowała.
-Ja bym poprosił kawę, jeśli można- zgłosił się Rysiek, który nie miał odwagi usiąść, by nie pobrudzić kanapy czy krzesła.
-A on żyje? – Nagle sobie przypomniała, że nie spytała o to wcześniej,
-Kto?- Zdziwił się Rysiek
-Kot a kto?
-A tak, kot znalazł nawet wspaniały dom i za nową właścicielką chodzi jak pies. Ogólnie stary jest, ale piękne się bydle na domowym wikcie z niego zrobiło.

środa, 24 czerwca 2015

Jako, tuńczyk, czekolada. 79 Empatia wrodzona.



79 Empatia wrodzona.


-Tylko was zaatakowano?- Anka w sumie znała odpowiedź na to pytanie, ale wolała się upewnić, czy jej podejrzenia są słuszne.
-No, w sumie tak- Rysia podrapała się po głowie a raczej po skorupie wyschniętej farby szczelnie pokrywającej włosy- raz tylko dostał ten starszy pan w garniturze, siedzący przy stoliku obok, ale to chyba przez przypadek.
-I oczywiście nie wiecie, kto was tak urządził?- Leon wyciągnął koniak z barku i szczodrze rozlał wszystkim do szklaneczek, nawet nie pytając czy goście mają ochotę na taki trunek- Laski w szpilkach jak dwie wieże Eiffla z pazurami jak szable i z maścią na mendy w czarnym spalonym baniaku, nie widzieliście przypadkiem?
-Co?- Udało się Leonowi zadziwić nowoprzybyłych i na dodatek uzyskał efekt stereo. Rysiek parsknął śmiechem a Rysia popukała się znacząco palcem w czoło. Nie mieli pojęcia, o czym mówi.
Ojciec Leona bez słowa wziął do ręki szklaneczkę z grubym dnem wypełnioną złotym trunkiem i nie czekając na lód, przechylił i wypił do dna. Zadziwiając tym samym całe towarzystwo. Był znany z tego, że lubił się delektować smakiem, powoli sącząc trunek. Jego zachowanie dobitnie wskazywało na to, że sprawa jest poważna.
-Podejrzewam, że to córka moich sąsiadów, ona leczy się psychiatrycznie. Ubzdurała sobie, że jest moją żoną a ja nieustannie, masowo zdradzam ją z różnej maści kochankami. Nie raz zrobiła mi awanturę, podstępnie wdzierając się do mojego ogrodu. By sforsować płot posuwała się do niezwykle wyrafinowanych technik. Można by książkę o tym napisać. Raz nawet nafaszerowała jak kaczkę jabłkami, swoimi lekami pielęgniarkę, która miała się nią opiekować. Co to się działo, kobita myślała, że jest rajskim ptakiem, na który polują myśliwi z całego świata. A, że wzrostu jest nikczemnego i na dodatek reprezentuje wagę ciężką to próby poderwania się do lotu były, co najmniej komiczne. Gdy przyjechało pogotowie, jakimś cudem udało się jej wleźć na starą jabłonkę. I z wysokości próbowała zadziobać dwóch chudych sanitariuszy. Na szczęście dla wszystkich jabłonka poległa w tej walce, z trzaskiem oderwał się konar a wraz z nim na ziemię upadł samozwańczy rajski ptak. Może to głupio zabrzmi, ale nawet mi jej tak bardzo żal nie było. To jedna z tych osób, dla których empatia wrodzona jest balastem, niepotrzebnym ciężarem. Nie dalej niż dzień wcześniej byłem na nią naskarżyć sąsiadom, bo widziałam jak kijem okłada takiego starego, dzikiego kota, co to go sąsiedzi dokarmiają. Szkoda mi go było, nie dawało mi spokoju jak go potraktowała, więc całe popołudnie chodziłem i szukałem zwierzaka. Znalazłem cierpiącego, zakrwawionego niedaleko w kępie krzaków. Zawiozłem do weterynarza i okazało się, że ma złamaną łapę. Co to za człowiek, co tak katuje zwierzę? Dlatego nie zareagowałem, gdy dwóch smarkaczy nagrywało popisy rajskiego ptaka, szczególnie, że policja nie wykazała zainteresowania moim zgłoszeniem. Ten filmik podobno bił rekordy popularności. Przy tym wszystkim wydało się, że dziewczyna, którą się opiekowała miała kilka podejrzanych sińców na ciele. Do pracy u sąsiadów już nie wróciła a młoda niestety dalej żyje w urojonym świecie. Do tej pory, że tak powiem atakowała mnie tylko w ogrodzie, ona nie oddala się od domu, boi się miejsc, których nie zna. No, ale może zmieniła lekki i się odważyła? Tylko jak dotarła do tej knajpy? Wynajęła taksówkę by mnie śledzić? – Rysiek bezradnie rozłożył ręce.
-To nie ona- stanowczo stwierdziła Anka.
-A, kto?
-Skąd mam wiedzieć? Nie wróże z kart i nie mam w salonie czarodziejskiej kuli. A trochę szkoda, bo to, by pozwoliło, choć trochę zrozumieć, co się dzieje wokół mojej rodziny.-Czekolada się skończyła a Anka nadal nie czuła poprawy nastroju.
-Czyli nie tylko nas spotkało coś tak nietypowego?- Upewnił się Rysiek
-Nie, stary wszyscy od jakiegoś czasu żyjemy w oparach absurdu, jak tak dalej pójdzie to zapomnę, co to normalność.
Leeloo jakby rozumiejąc, co mówią ludzie stanęła pod drzwiami i zaczęła cichutko popiskiwać. Spiski i absurdy zupełnie jej nie interesowały za to była całkowicie pewna, że jeszcze chwilę a jej pęcherz odmówi posłuszeństwa. Jedzenie i spacer to była normalność, o których ona nie chciała i nie mogła zapomnieć.

niedziela, 21 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 78 Mikrokulki.




78 Mikrokulki.


-Czyli, co wszystko będzie tak jak dawniej?- Anka była w stanie we wszystko uwierzyć. Nawet w to, że rodzice Leona całkowicie wymarzą z pamięci wszystkie krzywdy i niesnaski, jakie między nimi były. Zapomnienie i wybaczenie może wcale nie było takie trudne, jak się jej do tej pory wydawało.
-Nic nie będzie takie jak dawnej- smutno stwierdził ojciec Leona- rany się goją, ale blizny zostają. Czasem większe a czasem jak się ma szczęście to malutkie. Zobaczymy czy da się z nimi żyć.
-No tak- Czyli jednak nie było tak różowo, jak mogłoby się wydawać.
Niespodziewanie zadzwonił dzwonek do drzwi, natarczywie, krótko jak alarm. Anka poczuła, jak włoski na karku stają jej dęba, miała bardzo złe przeczucia. Ojciec Leona zbladł niebezpiecznie, na jej oko to był stan przedzawałowy a Leon zamarł w groteskowym półkroku. Dzwonek zadzwonił jeszcze raz tak, jakby bardziej natarczywiej.
-Może by ktoś otworzył- Matka Leona zawsze była kobietą czynu. Teraz widząc konsternację i strach rodziny, nie czekając na pozwolenie, ruszyła w stronę drzwi.

Anka już miała krzyczeć, żeby odeszła od drzwi, żeby nie ryzykowała, ale nie wiedziała jak ubrać swoje obawy w słowa. Przez swoje obiekcje spóźniła się ułamek sekundy, gdy krzyczała- NIE -drzwi już się otwierały.
-Co nie?- To była Ryśka, na dodatek wściekła jak osa.
-Ccco się stałłoo- wyjąkał zszokowany Leon i to wcale nie obecnością mężczyzny towarzyszącemu Ryśce.
Rysia wyglądała jak po ostrzale tylko, czym? Była niczym rajski, kolorowy ptak, niczym ofiara szalonego fana paintballa. Ogólnie obydwoje reprezentowali sobą obraz nędzy i rozpaczy i wcale się dobrze nie bawili.
-Byliśmy w knajpie, wiesz tej mojej ulubionej, to miał być taki początek romantycznego wieczoru- Ryska chrząknęła znacząco.
Tak, Anka wiedziała, o który lokal chodzi siostrze, sama też go lubiła i doskonale zrozumiała znaczące chrząknięcie. Czyż Ryśka nie wspominała, że tę noc musi spędzić z Ryśkiem, by zagrać przeznaczeniu na nosie?
-No i?- Ponagliła Anka, wizyta w knajpie wcale nie tłumaczyła tragicznego stanu ich ubrań, włosów i twarzy.
-Zaszczypał mnie pośladek, ale tak, że zobaczyłam wszystkie gwiazdy nawet te, o których nie miałam pojęcia.
-Zaczęła piszczeć a głos ma donośny nawet głuchego, by poruszyła- Rysiek uznał, że może dorzucić swoje pięć groszy do opowieści.
-Zgadza się, ale szybko dołączyłeś do duetu- Ryśka nie była dłużna a na jej twarzy gdzieś pod warstwą farby pojawił się cień uśmiechu.
-Tyle, że nie wrzeszczałem, jakby mnie ktoś ze skóry obdzierał.
-Tak, ty pięknie kląłeś, naprawdę potrafisz.
-Dlaczego?- Mama Leona nie mogła ogarnąć opowieści.
Rysiek pomimo niebiesko-różowo-zielonego melanżu gęsto pokrywającego twarz, zaczerwienił się na tyle intensywnie, że czerwieni udało się przebić przez zaschniętą już skorupę farby.
-Dostał tam, gdzie żaden mężczyzna nie chciałby dostać- podsumowała Ryśka- i to żółtą farbą. Wyglądało to tak jakby się posikał szczególnie, że masował obolałe miejsce.
Pomimo że Rysiek był teraz jedną kolorową plamą, opowieść Rysi podziała na wyobraźnie zgromadzonych, wyraźnie dało się odczuć, że odprężenie i mniejszą nerwowość.
-Ale, co to było?- Leon drążył temat
-Cholerne mikrokulki z farbą- Ryśka prychnęła jak kotka tak, że aż wystraszyła Leeloo
-Skąd wiesz?- Leon dziwnie popatrzył na Ryśkę.
-Zapiekło, zabolało tak, że siniak murowany i ochlapało farbą, i nie tyle żem ślepa jak kret, ale nikt nie widział naboi.
-Skąd wiesz, że to były mikrokulki?
-No, bo chyba nie kwadraty?

środa, 17 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 77 Maść na mendy.





77 Maść na mendy.



-Tylko nie mówicie, że to przypadek- Anka wyciągnęła dwie bombonierki i położyła na stół. Jedna to stanowczo za mało, by ukoić jej skołatane nerwy. Nie znała lepszego lekarstwa na stres i zdenerwowanie niż dobra czekolada.
-Mamo u ciebie też?- Spytał Leon
-U mnie nietypowo, a może to faktycznie tylko przypadek?- Zastanowiła się przez chwilę i zaczęła opowiadać- Wysoka, szczupła blondynka w mini o zgrabnych nogach takich, aż do szyi. Szpilkach tak niebotycznie wysokich, że od samego patrzenia, można się było nabawić choroby wysokościowej. Miała też, czym oddychać a tipsy takie, że aż dziw, że nie robiły rys na chodniku.
Anka zastanawiała się, w którym kierunku rozwinie się opowieść, nie miała pojęcia, ale też nie zamierzała pytać. Zajęła się zawartością bombonierki i w nosie miała to, że wyjdzie na największego łakomczucha świata.
-Niby nic, - ciągnęła opowieść matka Leona- ale ta dziewczyna wiozła za sobą na takim dziwnym wózeczku beczkę, czy cysternę, sama nie wiem jak to nazwać. Beczka była czarna, okopcona tak, jakby przeżyła przygodę z ogniem i była duża. Myślę, że spokojnie wlazłaby do niej dorodna krowa.
Anka wraz z rozwojem historii poczuła a co tam poczuła, nabrała stuprocentowej pewności, że te dwie bombonierki to jest kropla w morzu jej potrzeb. Potrzebowała góry czekolady wielkiej jak Stożek, albo lepiej jak dwa Stożki i Kiczory razem wzięte. Tu i teraz, natychmiast potrzebowała tej czekolady jak powietrza, albo nawet bardziej.
-Właśnie zamykałam bramę, gdy podjechała. Drapnęła tymi szponami po beczce tak, że bałam się, że ją na plasterki posieka i zaproponowała mi sprzedaż wyjątkowego towaru.
-Co było w tej beczce?- Leon nie wytrzymał ciśnienia.
-Maść na mendy.
-Co?- Zdziwili się równocześnie.
-Nie chciałam kupić- matka Leona niezrażona ich szokiem ciągnęła swoją opowieść- Wtedy się wściekła, zaczęła krzyczeć i kląć a na dodatek grozić, że mnie utopi w tej beczce, bo sama jestem mendą i to do tego parszywą.
-Wariatka jakaś, trzeba było dzwonić na policję- Zdenerwował się Leon.
-A myślisz, że co chciałam zrobić, ale gdy wyciągnęłam telefon, zaczęła tak uciekać, że po chodniku iskry tylko szły. Jak hart, albo jakiś koń wyścigowy i to wszystko w tych szpilkach, w których ja bym nie potrafiła nawet stać, a wiecie jak wygląda nasz chodnik po zeszłorocznej awarii rur?
-Czy ktoś zauważa jakiekolwiek powiązania między maścią na mendy a gaźnikiem i jeszcze tym drzewkiem? Nawet minimalne?- Spytała Anka pakując do ust następną czekoladkę.
Nikt nie opowiedział. Musiało jej wystarczyć przeczące kręcenie głową. Jeśli to było szaleństwo to grupowe ciekawe, czy istniały takie domy wariatów gdzie trzymają całe rodziny?
-Mamo nie wiem, czy to wariatka, czy coś więcej, ale nie możesz tam mieszkać sama, wiem, że to może głupie, ale boję się o ciebie- Leon rozlał herbatę z imbryka do filiżanek.
-Nie mieszkam sama.
-Jak to?- Zdezorientowany nie patrzył na matkę tylko na Ankę.
Wzruszyła tylko ramionami, nie miała pojęcia o zmianach w życiu teściowej. Nie wspominała jej o tym, że kogoś poznała czy, że zamierza przyjąć pod swój dach współlokatora.
-Wróciłem do domu.
-To znaczy, że wy…- Leon nie dokończył pytania
-Postanowiliśmy dać sobie szansę. Tyle, że powoli. Zamieszkamy pod jednym dachem, ja w pokoju gościnnym, na razie, jako lokator, a po za tym Rozszumiały się wierzby płaczące mnie namierzyły. Nie wiem jak, ale to zrobiła. 

niedziela, 14 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 76 Karburator.




76 Karburator.



-Ty naprawdę myślisz, że ktoś tu jest?
Nie wiedziała, że Leon ma takie duże oczy, tak się zdziwił, że osiągnął efekt prawie taki sam jak w japońskich kreskówkach. Gały na pół twarzy, w innych okolicznościach może by i ją to rozśmieszyło, albo nawet rozczuliło, ale nie dziś.
-Zamknij te cholerne drzwi, ja już nie wiem, co mam myśleć.-Miała ochotę się rozpłakać, jak mała dziewczyna.
-Kieliszeczek wina?- Spytał zamykając dokładnie wszystkie zamki.
-Czemu nie? Tyle, że chyba kieliszek nie pomoże.
-Mamy kilka fajnych flaszek, nie ma bólu tylko, kto pójdzie z psem bojowym na nocne sikanie?- I on nie miał nic przeciwko, by stres zalać winem.
Usiedli w milczeniu na kanapie, przytuleni, powoli popijali wino. Leeloo zmęczona postawą bojową, obroną własnego terytorium i ludzi, położyła się na podłodze. Dokładnie na stopach Anki i Leona równo tak, żeby nikt nie poczuł się pokrzywdzony. Nie włączyli muzyki, potrzebowali ciszy i odpoczynku. Gdy już wszystko to, co się wydarzyło w ostatnim miesiącu, zaczęli widzieć z innej, lepszej perspektywy, ktoś zapukał do drzwi. Leon zaklął strasznie i niczym rozjuszony byk ruszył do drzwi, gotowy stoczyć ostatnią, krwawą walkę.
-Łeb ci urwę i w tyłek wsadzę tak, że wyjdzie ci nosem –ryknął, w ogóle nie zważając na brak logiki w swych groźbach i zbladł widząc, kto stoi za z drugiej strony progu- Mama? Co ty tutaj robisz?

-Co matce urwiesz?
Matce Leona towarzyszył nie, kto inny jak jej były mąż, z którym jeszcze nie tak dawno nie rozmawiała a na samą wzmiankę o nim psuł jej się humor i to tak skutecznie, że nikt nie miał odwagi drugi raz popełniać takiego błędu. Anka była niemal pewna, że nigdy nie wybaczy byłemu mężowi tego jak bardzo ją zranił. No może wybaczy, ale na pewno nie będzie przebywać z własnej woli w jego towarzystwie.
-Nie, to pomyłka- Leon zapłonął na twarzy czerwienią soczystą do złudzenia przypominającą dojrzałe pomidory. Do tego dreptał nerwowo w miejscu, nie wiedząc, co zrobić z rękami i co powiedzieć- Mamo przepraszam, to nie do ciebie było.
-Nie zaprosicie nas do środka?- Ojciec nie czekając na odpowiedź Leona, pchnął byłą żonę do środka.
-Macie kłopoty? Ktoś was prześladuje?- Zaniepokoiła się matka Leona.
-A nie, ktoś tylko sobie głupie żarty robi, kartkę nam z debilnym tekstem przykleił do drzwi i psa zdenerwował- szybko uspokoiła ją Anka widząc, że Leon ma problemy z wyartykułowaniem myśli a przecież nie wypili jeszcze zbyt dużo.
-Wam też?
-Mieliśmy im o tym nie mówić- Matka Leona nie była zadowolona z obrotu sprawy.- Po co młodych denerwować? Mają dość swoich problemów. Zawracanie głowy, zapomnijcie o tym nie ma, o czym gadać.
-Co u was było napisane?- Ojciec Leona był ciekawy a widząc, że była żona chce coś powiedzieć, zwrócił się do niej- słuchaj to jest ważne, te dwie sprawy mogą być powiązane. Nie możemy udawać, że nic się nie dzieje. To wszystko za daleko zaszło i jest tak pokręcone, że musimy połączyć siły, inaczej nie mamy szans.
-Chróścina jagodna – Niechętnie przyznał Leon- A wam, co? Znaczy, komu z was zreflektował się, że palnął mega głupstwo.
-Mi wczoraj jedno słowo, karburator- Przyznał się ojciec.
-Ja pierdzielę- nie wytrzymała Anka- co za cyrk. Kto chce wina? A karburator to, co trucizna? Inne drzewko, czy coś jeszcze bardziej pokręcone?
-Gaźnik- odpowiedzieli niemal jednocześnie ojciec i Leon

środa, 10 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 75 Larwy psie- ludzkie.




75 Larwy psie- ludzkie.


-A może wiesz, walnij mnie od razu młotem między oczy, łatwiej będzie- miała już tego wszystkiego serdecznie dość, ileż można znieść?- Na zagadki się chłopu zebrało. Co można wygrać, bilet do raju, czy wariatkowa?
Leeloo nie chciała odejść od drzwi, powarkiwała a sierść na jej karku stała na baczność, nie pozostawiając wątpliwości, co do tego, że pies jest czujny i gotowy, by bronić swego terytoriom i ludzi.
-Dowcip ci się wyostrzył, aż się boje myśleć, co będzie dalej- Leon popatrzył na psa a potem westchnął ciężko i poklepał Leeloo po łepku, po zastanowieniu podrapał jeszcze za uchem- na kartce jest tak napisane.
-I, co jeszcze?- Za chorobę nie wiedziała, co to za czort z tej chróściny i jak się to właściwie ma do nich.
-Nic, nic więcej- Złapał psa za obrożę i bezskutecznie próbował odciągnąć od drzwi. Leeloo wiedziała swoje i nie dała się tak łatwo spacyfikować.
-To, na co czekasz?
-Eee?
-Internet chłopie mamy? Już powinieneś wiedzieć a nie patrzyć na mnie jak na wyrocznię, co ja chodząca encyklopedia jestem?- Zdenerwowała się bezczynnością Leona. Powinien działać, zbierać informacje, okopać ich mieszkanie, ewentualnie otoczyć drutem kolczastym a nie stać i głupio się uśmiechać.
Nie dyskutował z nią, doskonale wiedział, że nie ma to najmniejszego sensu, podszedł do laptopa i wstukał tekst listu.
-Chodź, popatrz to drzewo owocowe.
-Sprzedać, kupić chcą, czy co? Do cholery, o co chodzi?- Nic z tego nie rozumiała- To jakieś tajne zaklęcie? Sekta truskawkowo-poziomkowa nas zaatakowała?
-To pewnie ci sami, co w tej wielkiej, żółtej puszce rano przez miasto pomykali.-Wysunął przypuszczenie Leon.
-Bardzo śmieszne.
-To nam się chyba poczucie humoru rozjechało, bo mnie ta sytuacja nie śmieszy nic a nic, a wręcz przeciwnie zaczyna doprowadzać do pasji- Odłożył laptopa i się zamyślił- Leeloo daj spokój, nikogo tam nie ma- zwrócił się do psa
- Masz pewność, że larwy psie nie oblazły korytarza i się tam na nas nie czają, albo larwy psie-ludzkie -dodała szybko, patrząc na słodką, biegnącą w jej kierunku Leeloo.
-Myślisz, że tam coś jest? Wielka larwa, która pragnie truskawek, a może chce zjeść naszą Leeloo?
-Nie wiem- Opowiedziała zgodnie z prawdą .
Poderwał się tak szybko, że oko Anki prawie nie uchwyciło szczegółów i biegiem, niczym sprinter ze światowej olimpijskiej czołówki dopadł drzwi. Otworzył je z takim rozmachem, że mało nie wyleciały z futryn. Anka wykonując akrobatyczną ewolucję, rzuciła się do przodu, przeskakując stolik i pufy, miękkim lotem w stylu na szczupaka wylądowała na podłodze, łapiąc psa.
-Pusto- stwierdził z niejakim rozczarowaniem Leon, zupełnie tak jakby miał ochotę na małą a nawet średnią rozróbę.
Leeloo zupełnie nie zgadzała się z obserwacjami pana, ostrzegawczo wywaliła zęby na wierzch i zjeżyła się niczym atakujący brytan. To nie była już zabawa, pies ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
-Niewidzialny jest, czy co?

niedziela, 7 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 74 Chróścina jagodna.




74 Chróścina jagodna. 



-A, co mam robić, płakać i smarkać ci w rękaw?- Zdziwił się, słysząc wyrzut w jej głosie- Wy kobiety jednak jesteście z Marsa. Nienawidziłaś tej koszulki, tyle razy ją chciałaś wyrzucić a teraz masz pretensje, że nie rozpaczam?  Oszaleć można.
-Jakie pretensje? Człowieku ogarnij się, im szybciej tym lepiej. O psa się martwię, do weterynarza trzeba lecieć! Taka koszulka może ją zabić, pomyślałeś w ogóle o tym? Czy tylko rozpaczałeś nad tym swym, ukochanym, ekstra ciuchem?- Jak Leon mógł nie posiadać, podstawowej wiedzy o szkodliwości konsumpcji substancji i rzeczy do tego nieprzeznaczonych? Nawet dziecko by się zorientowało, że zjedzenie takiej wielkiej szmaty jest niebezpieczne.
-Tyle, że ja nie wiem, czy ona ją na pewno zjadła, to taka robocza hipoteza- zaczął się tłumaczyć.
Leeloo siedziała między nimi, spoglądając raz na Ankę raz na Leona, wesoło przy tym merdając ogonem. Nie wyglądała na zbolałą, czy umierającą a wręcz przeciwnie tryskała radością i pełną gotowością do szaleństw.
-To się zdecyduj się w końcu, zjadła, czy nie zjadła? A tak na marginesie to kobiety są z Wenus a faceci z Marsa.- Dodała z rezygnacją.
Leon nie zdążył odnieść się do jej słów, bo tę arcyciekawą konwersację przerwał im dzwonek do drzwi. Nie domofon a właśnie dzwonek. Leeloo przestała machać ogonkiem, powarkując pomknęła w stronę drzwi, niczym obrośnięta futerkiem strzała.
-Spodziewamy się kogoś?
Anka pokiwała przecząco głową. Nie wiedziała, kto to może być, no i zaniepokoiła ją reakcja psa. Leon spojrzał przez wizjer, ale nie zobaczył nikogo.
-No, kto to?- Nie wytrzymała Anka
-Nikogo nie ma- nie wiedząc, czemu szeptał.
-Schował się?
-Nie wiem- Przyznał zgodnie z prawdą- Ty przytrzymaj psa a ja sprawdzę, tak na wszelki wypadek.
Anka chciała zaprotestować, ale w sumie nie wiedziała jak. Słowa odbierały sens i powagę jej obawom, a jak inaczej mogła przekonywać męża, że otwieranie drzwi jest niebezpieczne? To jakaś paranoja. Poległa bez walki, co ma być to będzie. Chwyciła posłusznie Leeloo za obróżkę, nie chciała by przy głupocie uciekł im pies. Jedyne, co mogła zrobić w tej sytuacji to zminimalizować straty.
Leeloo nastroszona niczym jeżozwierz, warczała i wyrywała się Ance.
Leon energicznym ruchem otworzył drzwi. W przeciwieństwie do Anki, strach nie obsiadł go niczym wszy brudny kożuch, ale i tak był zwarty i gotowy do szybkiego uniku. Anka nie mogła oderwać wzroku od napiętych mięśni łydek męża, zamarła w oczekiwaniu błyskawicznego odskoku lub choćby wykopu. Tak, Leon w nogach miał dynamit i potrafił w razie konieczności go wykorzystać.
-Nikogo nie ma- stwierdził i wyszedł na korytarz. Miał nadzieję, że zobaczy uciekającego żartownisia.
-Jak to?- Ance coś nie pasowało, jeśli ten, kto dzwonił, uciekł to, dlaczego pies nadal jest taki niespokojny.
-Nie wiem może jakieś dzieciaki… -zawiesił głos, nawet on nie wierzył w taką wersję wydarzeń.
-Dobra chodź i tak nic tu nie wystoimy- zadecydowała, nie miała ochoty dłużej szarpać się z psem.
-Moment, coś tu jest- stwierdził zaskoczony
Anka nakręcona swoimi wcześniejszymi obawami, oczyma wyobraźni zobaczyła małego, paskudnego, jadowitego potworka z ostrymi zębami i hipnotycznym spojrzeniem. Takiego śmiercionośnego, złośliwego, ogólnie pierwszej wody zwyrodnialca.
-Kartkę nam przylepili
Odetchnęła z ulgą, jeszcze dziś nie zginą, ani nikt ich nie okaleczy. Nikt nie wydłubie oczu, ani nie zarazi wstrętną chorobą
-Ty wiesz co to chróścina jagodna?- Spytał skołowany Leon

środa, 3 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 73 Melly córka diabła.





73 Melly córka diabła.




-Taak, taka kampania społeczna skazana jest na sukces. Jak to pięknie brzmi- Bułka z prądem w każdej szkole. Obawiam się tylko, że w ogólnym odbiorze awansujecie na zakłady przemysłu spirytusowego. Chyba nie o to chodziło? No i jak to się ma do ustawy o wychowaniu w trzeźwości?
-Nawet mnie nie denerwuj, z tego będzie niezły cyrk, bo osioł się upiera i nie pozwala wykreślić nazwy roboczej na panel dyskusyjny u prezesa. Gnojek jest nietykalny, kto więc oberwie w tyłek?- Leon już nawet nie był wkurzony a zwyczajnie zrezygnowany. Wiele przepychanek z Edkiem przećwiczył na własnej skórze i wiedział, że ojciec polityk dawał tamtemu nietykalność. Nawet jazda po pijaku i skasowanie trzech aut uchodziła mu na sucho. Leon nie miał takiego zaplecza, więc obrywał za nie swoje grzechy.
-Może jutro poszlibyśmy do kina? Tak dawno nie wychodziliśmy, tak dla odstresowania- Zaproponowała widząc jak w kiepskiej jest formie.
-O kudłatym potworze zapomniałaś, czy bierzemy go ze sobą? Po za tym niedawno byliśmy w teatrze na jaju, nie pamiętasz?
-Masz rację, zapomniałam- zrobiło jej się głupio, że zapomniała o psie. O teatrze nie zapomniała, bo trudno obok takiego doświadczenia przejść obojętnie. W tym momencie zdała sobie sprawę, że od trzech dni u sąsiadki jest podejrzanie cicho. Tak, jakby nikogo tam nie było. A jeśli coś jej się stało a wszyscy zajęci swoimi arcyważnymi sprawami to zlekceważyli? Co jeśli za ścianą rozegrała się tragedia?
-Tak przy okazji to nie widziałaś mojej błękitnej koszulki?
-Tej, co przypomina szmatę do podłogi i co chciałam ją już pięć lat temu wyrzucić?- Szczerze nie cierpiała tej sfatygowanej, nieprzypominającej ludzkiego ubrania szmaty. Nie starczyło jej jednak odwagi, by ukradkiem się pozbyć koszulki. Nie wiedzieć, czemu Leon był do niej niezwykle przywiązany.
-Tak, właśnie tej, mojej ulubionej.
-A wiesz, że nie, jakoś mi się w oczy nie rzuciła. Słuchaj, czy spotkałeś ostatnio naszą sąsiadkę?- Musiała sprawdzić, jeśli ta biedna kobieta umiera za ścianą a oni nic nie zrobią, nigdy sobie nie wybaczy. Nie chodziło o zwykłą ciekawość, czy wtykanie nosa w nie swoje sprawy, ale o ludzką życzliwość. Tyle się teraz mówi o obojętności na drugiego człowieka, nie chciała być taka osobą.
-Melly córka diabła.
-Kto sąsiadka?- Nie zrozumiała zupełnie, do czego zmierza Leon. Od afery z dysko polo relacje między nimi a starszą panią były lepsze niż dobre. Złapała się nawet na tym, że podświadomie traktowała sąsiadkę jak członka rodziny, taką dalszą ciocię. Tyle, że Rysia swoim dziwnym zachowaniem tak namieszała w ich życiu, że stracili zupełnie kontakt z rzeczywistością a tym samym z elegancką kobietą za ścianą.
-Jaka sąsiadka?- Leon puknął się w głowę
-Nasza a jaka inna?- Teraz to ona zgubiła wątek, o czym oni w ogóle rozmawiali?
Jakby na zamówienie w mieszkaniu obok rozległy się głosy a jeden z nich bez wątpienia należał do śpiewaczki operowej.
-Ale, o co ci chodzi?- Leon umył jedno ze złocistych jabłek, które Anka kupiła na rynku u znajomej pani, oferującej owoce i jarzyny z własnego gospodarstwa.
-O córkę diabła i nie mi tylko tobie- Zaprotestowała wyjmując jabłko dla siebie, tym razem tak łatwo Leon jej nie wkręci.
-Nie wiem skąd ci się wzięła sąsiadka, ja mówię o Leeloo.
-Dlaczego?- Chyba było coś z nią nie tak, rano nie zrozumiała, o co chodziło Rysi a teraz rozminęli się tematycznie z Leonem.
-Bo to Leeloo nie sąsiadka zżarła moją koszulkę- wytłumaczył jej jak małemu dziecku widząc, że ma problemy z koncentracją.
-Cholera jasna i ty to tak spokojnie mówisz?