środa, 17 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 77 Maść na mendy.





77 Maść na mendy.



-Tylko nie mówicie, że to przypadek- Anka wyciągnęła dwie bombonierki i położyła na stół. Jedna to stanowczo za mało, by ukoić jej skołatane nerwy. Nie znała lepszego lekarstwa na stres i zdenerwowanie niż dobra czekolada.
-Mamo u ciebie też?- Spytał Leon
-U mnie nietypowo, a może to faktycznie tylko przypadek?- Zastanowiła się przez chwilę i zaczęła opowiadać- Wysoka, szczupła blondynka w mini o zgrabnych nogach takich, aż do szyi. Szpilkach tak niebotycznie wysokich, że od samego patrzenia, można się było nabawić choroby wysokościowej. Miała też, czym oddychać a tipsy takie, że aż dziw, że nie robiły rys na chodniku.
Anka zastanawiała się, w którym kierunku rozwinie się opowieść, nie miała pojęcia, ale też nie zamierzała pytać. Zajęła się zawartością bombonierki i w nosie miała to, że wyjdzie na największego łakomczucha świata.
-Niby nic, - ciągnęła opowieść matka Leona- ale ta dziewczyna wiozła za sobą na takim dziwnym wózeczku beczkę, czy cysternę, sama nie wiem jak to nazwać. Beczka była czarna, okopcona tak, jakby przeżyła przygodę z ogniem i była duża. Myślę, że spokojnie wlazłaby do niej dorodna krowa.
Anka wraz z rozwojem historii poczuła a co tam poczuła, nabrała stuprocentowej pewności, że te dwie bombonierki to jest kropla w morzu jej potrzeb. Potrzebowała góry czekolady wielkiej jak Stożek, albo lepiej jak dwa Stożki i Kiczory razem wzięte. Tu i teraz, natychmiast potrzebowała tej czekolady jak powietrza, albo nawet bardziej.
-Właśnie zamykałam bramę, gdy podjechała. Drapnęła tymi szponami po beczce tak, że bałam się, że ją na plasterki posieka i zaproponowała mi sprzedaż wyjątkowego towaru.
-Co było w tej beczce?- Leon nie wytrzymał ciśnienia.
-Maść na mendy.
-Co?- Zdziwili się równocześnie.
-Nie chciałam kupić- matka Leona niezrażona ich szokiem ciągnęła swoją opowieść- Wtedy się wściekła, zaczęła krzyczeć i kląć a na dodatek grozić, że mnie utopi w tej beczce, bo sama jestem mendą i to do tego parszywą.
-Wariatka jakaś, trzeba było dzwonić na policję- Zdenerwował się Leon.
-A myślisz, że co chciałam zrobić, ale gdy wyciągnęłam telefon, zaczęła tak uciekać, że po chodniku iskry tylko szły. Jak hart, albo jakiś koń wyścigowy i to wszystko w tych szpilkach, w których ja bym nie potrafiła nawet stać, a wiecie jak wygląda nasz chodnik po zeszłorocznej awarii rur?
-Czy ktoś zauważa jakiekolwiek powiązania między maścią na mendy a gaźnikiem i jeszcze tym drzewkiem? Nawet minimalne?- Spytała Anka pakując do ust następną czekoladkę.
Nikt nie opowiedział. Musiało jej wystarczyć przeczące kręcenie głową. Jeśli to było szaleństwo to grupowe ciekawe, czy istniały takie domy wariatów gdzie trzymają całe rodziny?
-Mamo nie wiem, czy to wariatka, czy coś więcej, ale nie możesz tam mieszkać sama, wiem, że to może głupie, ale boję się o ciebie- Leon rozlał herbatę z imbryka do filiżanek.
-Nie mieszkam sama.
-Jak to?- Zdezorientowany nie patrzył na matkę tylko na Ankę.
Wzruszyła tylko ramionami, nie miała pojęcia o zmianach w życiu teściowej. Nie wspominała jej o tym, że kogoś poznała czy, że zamierza przyjąć pod swój dach współlokatora.
-Wróciłem do domu.
-To znaczy, że wy…- Leon nie dokończył pytania
-Postanowiliśmy dać sobie szansę. Tyle, że powoli. Zamieszkamy pod jednym dachem, ja w pokoju gościnnym, na razie, jako lokator, a po za tym Rozszumiały się wierzby płaczące mnie namierzyły. Nie wiem jak, ale to zrobiła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz