środa, 28 maja 2014

28.05 Wędrowiec, terapia




       Szybkim zwinnym ruchem załapała nóż, leżący na stole zawalonym stertą najprzeróżniejszych szpargałów i wbiła w cień mężczyzny na ścianie. Mamrocząc przy tym zaklęcie o śmierci i uwolnieniu.
             Wędrowiec założył rękę za rękę i w lekkim rozkroku zaczekał aż spocony gruby mężczyzna, otępiony smrodem, chorobą i zgrabnym ciałem znachorki wytoczy się z izby.
-Niezły spektakl, szkoda tylko, że mało skuteczny. 
          Młoda znachorka słysząc męski, obcy głos mocno się wystraszyła, nie zauważyła wcześniej jego obecności. Cofnęła się krok w tył, lewą ręką macała stół, na który wcześniej odłożyła nóż. Odetchnęła z ulgą, gdy gdy pod palcami wyczuła jego trzonek
-Wiara czyni cuda. Jeśli człowiek uwierzy, że jest uleczony to może sam się uleczyć. -Wolną ręką przesunęła po czole by odkleić mokre od potu włosy zasłaniające oczy.
-Czasami tak, ale nie w tym wypadku.
          Nie wiedział, po co to mówi tej dziewczynie, przecież doskonale sama o tym wiedziała. Pierwszy raz zdarzyło mu się spotkać tak młodą znachorkę. Zwykle spotykał stare, powykręcane chorobami i zwichrowane psychicznie kobiety zajmujące się markowaniem leczenia. Kiedyś jednak musiały być młode i możliwe, że nawet tak ładne jak ta stojąca przed nim.
-A, co ja mogę zrobić mając do dyspozycji kilka ziółek i przesądów? Jestem kobietą gdybym ośmieliła się wyciąć czyrak, to, choć rękę mam sprawną to i tak by mnie na stos powlekli. Ty panie masz moc i co z tego? Jak nie chcesz nieść pomocy? Myślisz, że gdyby mi tylko pozwolili, nie próbowałabym ich naprawdę leczyć? -Zaperzyła się, odłożyła nóż na stół i wbiła ręce w brudną szmatę, w którą była jej ubraniem.
Było w niej dużo buntu, młodzieńczego idealizmu i chęci pomocy innym. Tak jak kiedyś bardzo dawno temu w nim, znał ogień, który palił ją od środka.
Na prawym nadgarstku miała zawiązaną czerwoną nitkę chroniącą od uroków. Nie dla siebie ją zawiązała, czuł, że w ogóle nie wierzy w te bzdury, zrobiła to tylko dla uwiarygodnienia swoich działań.
-Dietę i odchudzanie trzeba było mu zalecić. Wyzdrowieć od tego by nie wyzdrowiał, ale na pewno poczułby się lepiej.
-Zapewne. Tylko nie pomyślałeś panie o tym, że ja przy okazji bym dostała takiego kopa, że ze ścianą bym wyleciała na ulicę.
            Poczuł do niej sympatię, spodobało mu się, że twardo stała na ziemi i nie była nawiedzoną oderwaną od realiów szamanką. Rozglądał się po pomieszczeniu i za nic nie wiedział, co go tu przyciągnęło, a nie znalazł się tu przypadkiem, tego był pewien. Nie przyszedł popatrzyć na jej zajmujący taniec nad chorym, ani podyskutować o możliwości zastosowania różnych terapii w leczeniu biedoty.
-Nawet renoma zawodowa bezpieczeństwa ci zapewnia?
         Znał miejsca gdzie ludzie bali się nawet źle myśleć o uzdrowicielkach, wierzyli bezgranicznie w ich moc i ponadludzkie siły. Zadziwiało go, jak proste kobiety potrafiły manipulować całymi społecznościami, jednak strach to ogromna siła gdy ktoś umiejętnie przekuje go na broń.
-Jeszcze zbyt krótko tu działam, a poza tym za mało wredna jestem to się mnie nie boją.
           Coś w tym prawdy było, jak jesteś dobry i uczciwy to cię nie szanują, wykorzystują z zimną krwią. Wystarczy tylko, że narozrabiasz i masz parę grzeszków na sumieniu od razu wszystko się zmienia. Awansujesz w hierarchii, zyskujesz szacunek, pokręcone to wszystko od początku do końca.
-Tak z ciekawości ten nóż w ścianie, to z jakiego powodu tam się znalazł?
            Nie raz słyszał już o podobnych zabobonach, ciekawiło go raczej czy ona też w nie wierzy. Nie pasowała do tego miejsca, do brudu, biedy i zabobonu i to nie dlatego że była młoda i ładna. Nie wiedział czy nadawałaby się prawdziwego lekarza, zastanawiał się jednak czy nie dać jej szansy. Każdy zasługuje na szansę a ona miała w sobie ogień. Znowu to robił, znowu wsadzał palce między drzwi musi w końcu wziąć się garść, bo jeśli nabałagani to po nim nikt nie posprząta.
-No cóż ludziska wierzą, że właśnie tak zabijam chorobę.- Przyznała niechętnie.
-Ciekawe i pouczające, a gdy nastąpi nawrót choroby, to jak to tłumaczysz? -Fantazja ludzka, co prawda nie zna granic jednak był ciekawy czy zaskoczy go rozwiązanie tej zagadki.
-Demon płodny jest ponad miarę, widocznie rozmnożył się w człowieku zanim go dopadłam.-Wypatrywała w skupieniu czegoś ciekawego na brudnym piecu. Nie pochyliła głowy wystarczająco szybko, zdołał dostrzec purpurowe ze wstydu policzki.
          Na piecu stało pięć różnej wielkości garnków. Wszystkie okopcone, z grubą poprzypalaną, czarną warstwą brudu. Pełne gęstej śmierdzącej brei w błotnych odcieniach. Wiedział że gary są tylko elementem wystroju wnętrz. W kącie schowane ze drewnianą skrzyneczką zauważył inne czyste, w jednym stała ciepła jeszcze polewka.
-Twój fach wymaga dużej dozy elastyczności i fantazji.
-A Ty panie to po nauki przychodzisz do mnie, czy odebrać paczuszkę?- Spytała zirytowana.
-Naprawdę interesujące są twoje teorie i podejście do leczenia, ale chyba sobie naukę daruję. Paczuszka długo tu już leży?-Tym razem nie zdziwił się zbytnio nietypową niespodzianką.
-Jakieś dwa lata. Pamiętam dobrze, bo to był drugi dzień jak się tu sprowadziłam.
-Stary, dziwny mężczyzna to zostawił?
        W sumie to nieistotne jak posłaniec wyglądał i tak nie pokazał swojej prawdziwej twarzy. Gra toczyła się o zbyt dużą stawkę. Teoretycznie był na straconej pozycji, wiedział zbyt mało, poruszał się jak niewidomy w składzie porcelany. Wystarczy jeden nieskoordynowany, głupi ruch i wszystko runie zamieni się w nic niewarte skorupy. Nie będzie czego zbierać ani kleić. Miał jedną jedyną szansę tylko czy ją wykorzysta? W brew rozsądkowi i faktom czuł, że przeciwnicy obawiają się a nawet boją, tylko czy jego samego czy może tego co zrobi, nie potrafił odgadnąć. Jeśli się nie mylił i dobrze interpretował fakty znaczyło to, że nadal miał realne szanse by porządnie namieszać albo nawet wygrać tą rozgrywkę.
-Gdzie tam, młody był, włos czarny jak skrzydło kruka, gładko ulizany jakby krowa jęzorem mu po głowie przejechała, do tego ubrany dziwacznie. Powiedział tylko, że się ktoś zjawi po paczuszkę i będę wiedziała kto.
           Podeszła do obrzydliwo buro-szarej zasłonki w kącie izby i odsunęła ją ostrożnie. Stało tam starannie zaścielone drewniane łóżko. Pościel była czysta, białe poszewki wyszywane w drobne błękitne różyczki kontrastowały z resztą pomieszczenia. Uklękła i po omacku szukała czegoś pod łóżkiem, marudząc niezrozumiale pod nosem. W końcu z kupy gratów i rupieci wyciągnęła małą paczuszkę.
-Mówił coś jeszcze? -Nie liczył na interesujące szczegóły czy choćby mgliste wskazówki, jednak musiał zapytać, tak na wszelki wypadek.
-Tylko tyle, że się domyślę, komu to oddać.
-Dlaczego mnie to nie dziwi?
        Nie musiał nawet otwierać pudełka, wiedział, co znajdzie w środku. Ktoś schował w niedbale wystruganej z brzozowego drzewa szkatułce, połyskujące na niebiesko oczko jego ulubionego miśka z dzieciństwa. Lubił brzozy a miś stał się synonimem tego wszystkiego, co stracił bezpowrotnie.
       Tego wietrznego, mrocznego popołudnia, kiedy odbierano go rodzicom nie pozwolono mu zabrać ze sobą ulubionej zabawki. Niczego nie pozwolono mu wziąć, nawet ubrań. Nie odbierano mu tylko rodziny, próbowano odebrać nawet wspomnienia, jedyne dobre wspomnienia z dzieciństwa jakie miał. Gwałtownie i boleśnie przecięta pępowina miała pomóc zapomnieć o tym co było wcześniej, odizolować go od świata, zaimpregnować na uczucia i sentymenty. Dobre sobie niby mędrcy z tych Opiekunów a popełniali takie błędy.
         W długie, ciemne, samotne noce nieszczęśliwy płacząc szukał misia, który pomógłby pokonać strach i tęsknotę za mamą, tatą, domem. Potrzebował choćby namiastki normalności i ciepła. Niestety ulubiony miś został daleko w świecie, do którego już nie wróci. A mama była taka piękna i młoda.
-Nie jesteś ciekawy, co tam jest panie?
            Ona była bardzo ciekawa, tyle czasu przechowywała dziwną przesyłkę. Przez te dwa lata zżerała ją zwykła ludzka ciekawość, a jednak nie ruszyła szkatułki. Nie próbowała zajrzeć do środka chwała jej za to. Co oczywiście nie znaczy, że jest jej cokolwiek winien.
Zastanawiał się, jakim kluczem posługiwał się tajemniczy nadawca przy wybieraniu doręczycieli. I co ważniejsze czy to już ostatnia przesyłka.
-Wiem, co tam jest. Zresztą zawartość pudełka nie jest ważna, istotne jest to, co mi ma powiedzieć, na co naprowadzić. Dziękuje za przechowanie wiadomości.
-Aaaaaaaa panie ten dziwak powiedział, że mógłbyś mnie troszkę poduczyć
Zaryzykowała wiele, spodobał mu się ten blef. 

        Troszkę żałował, że znachorka już nie wierzy w opowieści, że w nerwach może ziać ogniem, ewentualnie pluć jadem. Odważna jest, wie czego chce i nie boi się ugrać czegoś dla siebie. Bardzo mądrze z jej strony w tym świecie trzeba umieć rozpychać się łokciami, inaczej przepada się z kretesem. Docenił inicjatywę.

niedziela, 25 maja 2014

25.05 Wędrowiec, znachorka







           Po spoconych plecach przeszła mu fala zimna, lodowy jęzor rozdzierał skórę ostrymi kłamami żalu. Poczuł się taki bezradny, słaby i niepotrzebny. Wybryk natury odmieniec.
Usiadł koło dziewczynki twarz schował w dłoniach. Siatka cieniutkich żyłek nabrzmiała, drgając niebezpiecznie.
-Skąd wiedział, że trafię właśnie do was? Mówił coś?
-Nie wiem panie. Powiedział, że ściągnie cię tu wcześniej czy później jakiś krąg. Nie powiedział nic więcej, a my bałyśmy się pytać, bo dziwny był jakiś taki. -Umilkła wystraszona, tajemnica straciła swój urok, już nie wabiła ją kolorami tęczy.
Nie miał żalu do kobiet, nie wiedziały, o co spytać ani nawet jak. Zresztą to nie była ich sprawa. Spełniły swą rolę, dostarczyły przesyłkę, o resztę zadbać musi sam. Wstał tknięty niespodziewaną myślą, w głowie zaczął kiełkować mu nowy a tak  naprawdę pierwszy plan w tej podróży.
-Krąg...... być może to jest to, czego szukałem. No dobrze wróćmy do istotnych spraw. Nóżki cudnie nam tu się goją.
              Zadowolenie w jego głosie upewniło ją, że mówi prawdę. Była dzieckiem a mimo to widziała, że jego myśli krążą gdzieś daleko niczym jastrząb nad ofiarą, on nie marnował czasu już polował. Ten mały błyszczący kamyczek całkowicie zawładnął Opiekunem, nie mógł kłamać nie w takiej chwili, czuła to. Mimo to po dziecięcemu upewniła się, tak bardzo tego pragnęła. To było silniejsze od niej.
-Naprawdę?
-Naprawdę. Już niedługo będziesz się uczyć chodzić, co będzie wymagało od ciebie wysiłku i wytrwałości. Teraz, jeśli pozwolisz obejrzę twarz twojej mamy.
               Buzia małej rozpromieniła się złotem zagubionego w izbie słonecznego promienia i miłością do matki. Pokiwała energicznie głową.
         Był zadowolony, okazał się być prawie tak skuteczny jak przed laty. Stan pacjentek był naprawdę zadowalający. Nigdy nie czuł takiej presji jak właśnie teraz. Nie żeby wcześniej mu nie zależało na wyniku jego działań, nie po to podejmował trud by nic z tego nie wynikało. Teraz było trudniej ciągle towarzyszyła mu obawa czy podoła, czy sprosta wyzwaniu. Obsesja tak to było dobre słowo określało znakomicie to, co czuł.
        Z Dalią poszło nadspodziewanie dobrze. Jeśli tylko dziewczynka zastosuje się do wskazówek i poleży spokojnie, to niedługo zapomni o kulach i będzie mogła biegać po tych łąkach zielonych, które nie dają jej spokoju. Matka zaś po jego interwencji potrzebowała już tylko kosmetycznej korekty zdeformowanej w wypadku twarzy. W przypadku kobiety postanowił działać stopniowo nie chciał roztrwaniać zbyt pochopnie sił, przygotowywał się do konfrontacji z nieprzewidywalną Herytką. Słabość może go słono kosztować.
-Moje drogie panie jedna ma leżeć plackiem jak przykazałem, a druga ćwiczyć szczękę a wszystko będzie dobrze. Mam jeszcze pytanie formalne, gdybyście dostały większe zlecenie to czy macie, kogo przyjąć do pomocy?
-Nie byłoby problemu, rąk do pracy tu pod dostatkiem. Tu blisko mieszka kilka wdów, co to ich mężowie należeli do cechu.  Całe życie szyły z nimi, czasami to i szyły za nich, nie ma już mężów to cech zakazał im praktyki. Robić igłą potrafią, w biedzie żyją często gorszej niż nasza, z radością będą pracować, każdy grosz przyjmą.- Najstarsza z kobiet z obawą ważyła każde słowo, zdawała sobie sprawę, że nawet za samą propozycję może zostać ukarana. Nikomu nie wolno bezkarnie łamać przepisów cechu.
-Nie pytam o to jak to zrobicie, bo to mnie nie interesuje. Spytam czy jesteście w stanie uszyć kilka sukni dla prawdziwych eleganckich dam?
-Tttak
Krótkie słowo wystarczyłoby go przekonać, że ta kobieta podoła zadaniu. Była konkretna, nie rzucała słów na wiatr. Reprezentowała wąską grupę ludzi, których słowo znaczyło więcej niż umowa na piśmie. Szanował takich ludzi i często żałował, że nie ma ich zbyt wielu. Cenił słowo a honor nie był dla niego tylko pustych hasłem, za którym kryją się intryganci i pieniacze.
-To mi wystarczy. Zorganizujcie, więc panie na jutro pomoc, będzie dużo i trudnego szycia. Rano przyśle po panią, ktoś zorganizuje dojazd do pałacu, w celu wzięcia miary i szczegółowych ustaleń. Nie chcę decydować za nasze panie, bo się na damskich strojach zupełnie nie znam i niech tak zostanie.
-Dobrze panie.- Seniorce rodu aż zaświeciły się oczy, kilka dni temu nawet nie marzyła o takiej odmianie losu.
         Dalia kręciła się na łóżku i nie chodziło wcale o swędzenie gojących się nóg, tajemnica nie dawała jej spokoju.
          Odwrócił się do niej i czekał aż zada pytanie. Zaczynał się martwić, że ciekawość zapuściła w niej zbyt głęboko korzenie. Nie chciał tego, widział już puste oczy ludzi, którzy ciągle biegli do przodu szukając niezwykłości, zaślepieni nie dostrzegali szczęścia, od którego oddalali się z każdym krokiem.
-Panie skąd wiesz, że to kamień z twojego domu? Dlaczego on jest taki dziwny? Wcale nie wygląda jak kamień.
             Była jak jeden z jego malamutów złapała trop, za wszelką cenę chciała nim podążyć. To trochę komplikowało ich relacje, nie mógł przecież na nią gwizdnąć, przywołać do nogi by opanować jej ciekawość.  Nie chciał w taki sposób zmieniać jej życia wcale nie wyszłoby jej to na dobre. Mimo to w jakiś sposób ją naznaczył, zmienił
-Skąd wiem, to całkiem proste doskonale go znam. To niezwykły kamień nie sposób się pomylić.
-Acha.-Odpowiedź jej nie zadowoliła, ale tym razem zabrakło śmiałości by drążyć dalej temat. Westchnęła tylko ciężko.
-Zatem do widzenia.
           Miał ochotę pobyć sam.
       Nie zamierzał dzielić się z nikim swoimi wspomnieniami, a na pewno nie z dopiero, co poznaną małą dziewczynką. Przez wieki był sam, nie potrzebował nikogo. Potrafił jako tako oswoić samotność, wątpliwości i otaczającą go pustkę. W każdym razie starał się z całych sił. Teraz zbierał owoce swoich decyzji, był sam, bo nie było nikogo, kto mógłby go zrozumieć. Przeznaczenie to przereklamowany slogan.
-Do widzenia panie.
       Tym razem postanowił się przejść po mieście jak normalny człowiek. Martwił się, że umyka mu zbyt dużo szczegółów, gdy ślizga się w tą i z powrotem po rzeczywistości i czasie. W tej rozgrywce, w którą tak nieroztropnie dał się wciągnąć niezwykle istotne były drobiazgi, detale. To, co zwykle w natłoku ważnych spraw umyka. Jak do tej pory działał na oślep z nieprzyjemną ale niezbyt ciążącą świadomością, że każda pomyłka może przekreślić jego szanse. Teraz wszystko się skomplikowało ktoś zostawił mu z niewiadomych przyczyn wiadomość, oznaczało to, że zmieniły się okoliczności. Nastąpiła nieoczekiwana zmiana reguł gry, to już nie było subtelne naprowadzanie trop, tylko ujawnienie się. Poprzez dostarczenie całkiem materialnego prezentu, uświadamiano mu, że zainteresowane są nim co najmniej dwie walczące ze sobą frakcje. Jednak to nie zaskoczenie wyprowadzało go z równowagi, najgorsze było, że nie rozumiał, o co tak naprawdę chodziło istocie, która próbowała nim manipulować i zwerbować na swoją stronę. Jedyny efekt, jaki uzyskała to rozrzewnienie spowodowane wspomnieniem rodziców i wspaniałego domu, jaki stworzyli. Miał dziwną pewność, że raczej nie o to chodziło nadawcy wiadomości. Zastanawiające dla niego też było, dlaczego ktoś chciał by powrócił myślami do tamtego okresu, na razie nie znał
odpowiedzi.  
         


Rozdział  Znachorka





            Jesienne słońce nasączone złotem i odcieniami pomarańczu parzyło skórę. Powietrze było suche i gęste niczym dobrze wysuszone, zwiezione przez chłopów do stodół siano. Gdzieś na wysokości jego nosa unosił się gęsty kożuch zapachów. Woń zwierzęcych odchodów, zgniłych warzyw i ludzkiego potu przeplatała się z zapachem gotującej się tu i ówdzie polewki.
            Opiekun przemykał po wąskich uliczkach, szukając litościwego cienia, rzucanego przez liche, obłażące z tynku kamienice. Bruk nagrzany niczym blacha na piecu po całodziennym kontakcie ze słońcem, palił podeszwy butów, spokojnie można by na nim piec placki. Ludzie omijali Wędrowca z daleka niezdarnie udając, że nie zauważają niecodziennego przechodnia. Było mu to na rękę, nie miał ochoty na pogaduszki. Odpadające tynki, okna zabite deskami, ziemiste zapadnięte twarze mówiły mu więcej niż słowa. Nie musiał słuchać skarg, panująca tu bieda była prawie materialna, obijał o nią kolana i łokcie.
           Wiedziony impulsem, niespodziewanie dla siebie skręcił między dwie wyjątkowo nędznie wyglądające kamienice. Drzwi jednego z mieszkań na parterze były otwarte, dochodził stamtąd wyjątkowy smród, przebijający wszystko co do tej pory wisiało w powietrzu. Kichnął, wycierając nos w białą wykrochmaloną chusteczkę, zastanawiając się, dlaczego ostatnio wręcz prześladują go różnego rodzaju odory. Obydwa okna mieszkania zamknięte były na głucho, szczelnie przysłonięte czarną materią.
Ostrożnie zajrzał do środka, na wszelki wypadek nie dotykając klamki i drzwi.
          W kłębach śmierdzącego oparu młoda dziewczyna czyniła dziwne wygibasy nad ciałem otyłego mężczyzny. Twarz odczyniającej uroki była niewidoczna przysłonięta gęstym obłokiem szarawego śmierdzącego dymu.

        Patrzył na nią rozbawiony, podobało mu się jej zaangażowanie, doskonale wczuła się w swoją rolę. Pomyślał, że to dobrze obsadzona aktorka. Widział niejedną uzdrowicielkę czy wiedźmę różnie nazywają takie kobiety, ale ta wydawała się lubić swój fach. Musiała być nowicjuszką, długo nie wytrzyma na takich obrotach, zniechęci się. Jeśli jest wrażliwa odchoruje brak sukcesów i cierpienie, które będzie zalewać z każdej strony. A wtedy albo zrezygnuje i zajmie się czymś innym albo wyprana z czuć nie będzie wkładała w już spektakl tyle serca. 

środa, 21 maja 2014

21.05 Wędrowiec, pole koniczyny



-Karanie bierz tę słodką panienkę w swe silne ramiona i zanieś do pokoju. Po drodze możecie sobie ćwierkać o kukurydzy czy źdźbłach trawy, obiecuję nie będę wnikać. O jest Wiktor on wszystkiego dopilnuje.
Uśmiechnięty Wiktor pędził już w ich stronę, rozbawione malamuty biegły po schodach u jego boku.
-Panie czy ty nie zostajesz tu z nami?
Babcia Holocka złapała go za rękaw peleryny, przygarbiła się jeszcze mocniej niż rano. Przytłoczyła ją skala zmian. Rozpaczliwie potrzebowała wsparcia, obecności zapewniającej bezpieczeństwo, przewodnika.
-Kochana Honiko pozwoliłem sobie być twoim gościem na czas pobytu w tym mieście. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?- Uśmiechnął się do niej tak jak tylko on umiał. To był ten uśmiech, co działał jak przyrzecznie, jak lak czy stempel na liście, który gwarantował ze słowa staną się rzeczywistością.
-Nie, nie mam. Oczywiście możesz tu mieszkać jak tylko długo zapragniesz, tylko nie wiem czy my się tu odnajdziemy.
                Była zagubiona niczym małe kaczątko, które odpłynęło za daleko od kaczki. Jednak nie była pozostawiona sama sobie, więc da sobie radę, był tego pewien. Zresztą do tej pory potrafiła opanować o wiele gorsze sytuacje i problemy. Ludzie potrafią zaadaptować się w każdych warunkach, a tu chodziło przecież o poprawę bytu.
-Nie ma, co się bać, szybko poczujecie się jak u siebie. Ja mam parę spraw do załatwienia. Lilidia gdybyś przypadkiem chciała się pozbyć smrodu maści to mają tu naprawdę wygodną balię- Rzucił przez ramię wyskakując z karety.
Jak przystało na dżentelmena pomógł wysiąść babci i dał znać Hanowi żeby został i pomógł Karanowi złapać Lilidię.
       Chłopak był wdzięczny za szansę zbliżenia się do Lilidi, patrzył na dziewczynę maślanymi oczami i miał nadzieję, że ona zauważy jak mu na niej zależy. Młodzieńcze zauroczenie, a może nawet pierwsza miłość Wędrowiec nie chciał wiedzieć to nie była jego sprawa.
-Dziękuję za zwrócenie wszystkim uwagi na cudowny aromat, jaki dzięki twoim kuracjom roztaczam wokół.
          Lilidia pogroziła palcem Wędrowcowi, ale on nie patrzył na dziewczynę. Mały ptaszek z czerwonym brzuszkiem usiadł na płocie. Przekręcił główkę pod zupełnie nienaturalnym kątem i patrzył.
-Tak szczerze panienko to nie da się koło niego przejść obojętnie. Podejrzewam, że ta maść to z kurzego łajna była zrobiona albo z czegoś jeszcze gorszego. Myślę, że wskazane byłoby zacząć od bali a nie udawać, że inni tego nie czują.
        Olbrzym roześmiał się szeroko, on też nie patrzył na dziewczynę. Schylił się i podniósł mały biały kamyczek, jeden z wielu którymi wysypany był podjazd i rzucił. Mały ptaszek z wrzaskiem niepasującym do drobnego ciałka uniósł się w górę. Nie dość szybko, dostał kamykiem po skrzydle.
        Opiekun gwizdnął pod nosem z podziwu, zwykły człowiek nie dorzuciłby tak daleko nie wspominając o trafieniu ruchomego celu.
-Zostawiam was bawcie się dobrze. Sam zmykam by wypełnić kilka punktów z mojej listy. Czas niestety nie jest z gumy.
             Uciekł z rozmysłem, nie lubił tych wszystkich codziennych czynności, kiedy dom zapełnia się nowymi ludźmi. Ten ruch i podniecenie zbyt boleśnie przypomniały o tym ile stracił, czego musiał się wyrzec dla nic nieznaczącej głupiej misji. Dla tych ludzi po wiekach samotności zrobił wyjątek, zburzył mur, który oddzielał go od innych, chciał czy nie, stał się częścią ich życia. Zmienił swoje podejście do życia a mimo to nie mógł się przemóc, by być z nimi w takich chwilach. Był wyrzutkiem i zostanie nim do końca swoich dni.
          Zamierzał wstąpić do swoich pacjentek z zakładzie krawieckim, najwyższy czas zlecić mistrzyniom igły następną robotę.
            Wyciszył się, pozwolił ponieść instynktowi. Głos w głowie, który się nigdy nie mylił, podpowiadał, że pierwszej kolejności powinien udać się właśnie do nich. Wciągały go pomału te zagadki, intrygi, jak wir na niespokojnym jeziorze. Oszołomiony zmianami jak młodym winem musiał uważać by nie utonąć, by nie nurkować zbyt głęboko. Nieustanie towarzyszył mu lęk, że nie potrafi już sprawnie łapać nitek prowadzących prosto do kłębka, wyszedł z wprawy. I na nic zdały się powtarzane jak mantra słowa, że to nie dla niego, że czas wracać do samotni.


****


              Drzwi mieszkania były lekko uchylone, wąska struga światła leniwie przeciskała się do środka. Było gorąco, nagrzane powietrze prawie stało w miejscu połyskując rozświetlonymi drobinami kurzu.
         Czuł rodzący się protest swego zmęczonego długim życiem i gorącem ciała, ruchy stawały się powolniejsze, jakby mniej zdecydowane. Na początek ciało zaczęło buntować się lepką strugą potu płynącego po plecach wzdłuż kręgosłupa, potem nieznaną mu powolnością i lenistwem.
           Kobiety pracowały w milczeniu, nie zważając na gorąco i zaduch jakby go wcale nie zauważały, jakby istniał poza ich obszarem. Przypominały mniszki zagubionych świątyń, zatopione w ekstazie modlitw. One modliły się swą pracą a kunszt ich roboty wymagał specjalnego namaszczenia i ciszy.
-Dzień dobry.
Stanął na progu czekając na zaproszenie. Zawstydzony, że ośmielił się przerwać im pracę i ten szczególny nastrój.
-A to pan, ale szycie jeszcze nie gotowe, tak szybko się nie da.- Była zmęczona ramiona opadły jej nisko, lewe oko zaszło krwią.
-Nie poganiam, jestem tu, jako lekarz. Chciałem sprawdzić jak się mają moje pacjentki.
-Dddoobbze pannie.- Średnia z kobiet zarumieniła się, zastygając na chwilę w bezruchu z igłą wycelowaną w niebo.
-Najpierw obejrzę sobie nogi młodej łani, a wy drogie panie nie przeszkadzajcie sobie.
    Poczuł drżącą niecierpliwość dziecka, to było coś więcej niż zaspokojenie chwilowej zachcianki. Ona właśnie śniła na jawie swe marzenia, biegła boso przez bezkresne morze czterolistnej koniczyny, przez pola spełnionych najgłębszych najgorętszym pragnień. Takich, których nie
wypowiada się nawet szeptem by nie zauroczyć.
 Na twarzy dziewczynki czaiła się prośba przemieszana z panicznym strachem, zmieniając ją w maskę niepewności. Jedno jego złe słowo może zamienić go z dobroczyńcy w kata, może spalić morze koniczyny.
- No i jak pójdziesz na ten bal czy nie?- Spytał Dalię wstrząśnięty swoim odkryciem.
-Nie wiem panie. W nocy strasznie mnie swędziały nogi. Spać nie mogłam, chyba coś niedobrego się dzieje. -Skarżyła się po dziecięcemu, przełykając głośno ślinę.
         Koniczyna w jej głowie falowała, szarpana gwałtownymi podmuchami wiatru niosącego pożogę. Listki w kształcie serduszek zwijały się spazmatycznie, niebezpiecznie szarzejąc.
-To bardzo dobrze, że swędzi znaczy, że się goi- uspokoił ją, delikatnie głaszcząc po dłoni- a teraz sprawdzę czy się nam ładnie i równiutko zrastają kości.
         Wydawała się krucha jak płatek śniegu, byle podmuch mógł ją poderwać do góry, obracać nią, wirować do zawrotów głowy, zanieść ku słońcu ku zagładzie. Pozory, to tylko pozory. Wiedział, że jest jak stal, życie hartowało ją nieustanie godzina po godzinie, na takich jak ona łatwo połamać zęby. Nie wiedział jak postępować z dziećmi, więc milczał.
-Panie muszę ci coś powiedzieć. Dwa lata temu a może trochę więcej był tu dziwny stary mężczyzna. Zostawił coś dla ciebie panie. -Dziewczynka szeptała cichutko świadoma, że oto stała się częścią niezwykłej tajemnicy. Bezkresne połacie zieleni odpłynęły na dalszy plan, teraz upajała się myślą, że stała się częścią niewiadomej. Szarość i monotonność dni rozproszył nieznany oszałamiający aromat, czuła się wyróżniona, wyjątkowa.
-Dla mnie zostawił? Powiedział, że przyjdę do ciebie i odbiorę przesyłkę? -Nie przewidział takiego rozwoju sytuacji, życie znowu go zaskoczyło.
Dziewczynka ściskała kwiecistą bluzkę w zaciśniętej dłoni. Nie miała odwagi mówić głośno, szeptała, może myślała, że tego wymaga tajemnica. Albo znudzona monotonią podobnych do siebie dni chciała by ta chwila była wyjątkowa, magiczna.
-Zostawił coś dziwnego i powiedział, że mam przekazać we właściwe ręce. Teraz to ja już wiem, że to dla ciebie panie.
-Jesteś pewna, że dla mnie? Dwa lata temu wcale nie miałem zamiaru ruszać w świat. Myślę, że nikt nie mógł przewidzieć, że się w końcu zdecyduję opuścić dom. Nie mógł przewidzieć, że właśnie u was zamówię nowe ubrania.- Niezręcznie było mu kłamać, jeszcze ciężej było się przyznać, że swego czasu sam planował z wyprzedzeniem życie innych ludzi. Więc to przemilczał, pewne sprawy powinny pozostać w ukryciu. Nie rozumiał jednak jak to się mogło stać, że ktoś steruje jego życiem, i to na dodatek tak umiejętnie.
-Ten stary mężczyzna powiedział, że moje serce odgadnie, komu mam to oddać. -Sięgnęła szybko pod poduszkę, jej ręka wijąc się jak mały wąż sprytnie odnalazła to, czego szukała.- Proszę.
Z tryumfem wyciągnęła przed siebie dłoń zwiniętą w pięść. Otworzyła kurczowo zaciśnięte ma małym przedmiocie szczupłe paluszki i wtedy zobaczył coś wzruszającego.
                 Kamień wyrwany z mozaiki w domu moich rodziców. To niesamowite.

Ktoś chciał mieć pewność.. zabezpieczył się... Niesamowite. Kto był aż tak zdeterminowany i dlaczego? To było tak dawno temu, że wręcz wydaje mi się nierealne to, że mogłem mieć normalny dom, rodzinę -pomyślał wzruszony.

poniedziałek, 19 maja 2014

19.05 Fela, inwigilacja






Ostatnio mieliśmy kontrolę. Prawdziwą, poważną, weterynaryjną- Lupkową, więc żarty się skończyły. Po pierwsze kontrola miała na celu stwierdzić naocznie istnienie Feli, organoleptycznie przekonać się czy czarny diabeł nie jest tylko mitem, miejską legendą. W końcu ktoś o odpowiednich uprawnieniach musiał sprawdzić czy Fela nie jest tylko wymysłem mojej wybujałem wyobraźni i możliwości programów graficznych. Padło na Anię i Lupka, tak bywa) Po drugie ktoś, kto zna się na rzeczy musi w końcu potwierdzić, że Fela to pozytywnie zakręcony świr. Żaden tam ospały, wiecznie śpiący burek, ale radosny głupek. O ile oko weterynarza czytaj Anki (tak, tej samej, z którą dyskutowałyśmy o seksie ropuch w „Toksycznym królewiczu”, ci, co czytają bloga wiedzą, o co chodzi) od razu wyłapało, że nie jest to przebrana koza lub może elektroniczna zabawka to z Lupkiem było trudniej. Trudno jest, bowiem potwierdzić fakt istnienia czarnego diabła, gdy usilnie udaje się, że nie zauważa się obiektu badań. Wiem, trudno w to uwierzyć, ale Lupek nie zgłupiał na widok laski, chłopak swą godność ma i nawiasem nawyki starokawalerskie też. Jednak Fela nie była by Felą gdyby Lupka nie rozkręciła pomimo jego chłodnej i na początku nieprzejednanej postawy.  Anię też szybko a rozpracowała albo raczej zawartość jej kieszeni, bowiem każda, choć trochę kumata Fela wie, że pewni ludzie w kieszeniach noszą pyszne ciasteczka. Po co noszą? Nie dla ozdoby i wygody, ale po to by dzielić się pysznościami z najcudowniejszymi Felami na świecie. Czy to miejsce, czy szaleństwo czarnego diabła spowodowało nie wiem, ale Lupek zapomniał, że zgrywa się na dystyngowanego, poważnego malamuta i poszalał z postrachem kretów w ogrodzie.
Aktualnie panujące nam szaleństwa atmosferyczne, wyrażające się w obfitych i niemal nieustannych opadach deszczu skutecznie zabiły ducha szaleństwa czarnej. Przy próbie namowy na brykanie w strugach deszczu Fela popatrzyła na mnie jak na kosmitę, ziewnęła i ani drgnęła. No cóż nie bez powodu mówi się, że w taką pogodę nawet psa nie wygonisz na spacer.
Ogólnie, co poniedziałek zastanawiam się, dlaczego to Fela nie gra wilkora w „Grze o tron” Byłaby idealna ma wdzięk, dzikość a może szaleństwo w oczach. Ma zadatki na gwiazdę, jedyne, ale, to cierpliwość do pozowania do zdjęć. Fela doskonale prezentowałaby się na czerwonym dywanie w naturalnym futrze. Tyle, że nie dostała szansy by zauroczyć, rzuć świat na kolana, ale kto wie. Może kiedyś?

Wracając do inwigilacji i kontroli, ostatnimi czasy prześladuje nas kos. Nie musicie sprawdzać pisowni i zastanawiać się czy zrobiłam błąd, bo ja naprawdę chciałam napisać kos. Na początku z uporem maniaka ponad miesiąc próbował staranować drzwi balkonowe. Żadne tam przypadkowe zderzenie z szybą a świadomy atak w celu sforsowania przeszkody. Nie udało się robić szyby, ale kos się nie zniechęcił, tylko zaczął atakować okno w łazience. Co nadal niezrażony niepowodzeniem czyni. Gdyby tylko zaprzestał na ataku szyby, ale to podstępne ptaszysko postanowiło nas podglądać. Na początku siadał na parapecie i zaglądał przez okno do pokoju mojego syna, ostatnio zaś przyłapałam go jak zagląda do mojej sypialni. Nie wiem czyim szpiegiem jest ten kos, ale mam swoje podejrzenia. Więc, tak albo nasłały go korporacyjne krety albo to jakiś przebiegły podstępny kosmita. Pytałam Feli, ale ona jeszcze ptaka nie rozgryzła…

niedziela, 18 maja 2014

18.05 Wędrowiec, kwitnące świerki.


-Nie radzę. Nie rób tego, to zbyt niebezpieczne możesz tego nie przeżyć. To nie jest dobry pomysł, zastanów się jeszcze.- Naprawdę się o niego martwiła. To było przyjemne uczucie wiedzieć, że ktoś go traktuje tak normalnie, po ludzku. Ironia losu ona nie była człowiekiem on już chyba też nie. Przez długie lata przyzwyczaił się, że ludzie tylko czegoś oczekują, wymagają, o niego nikt się nie martwił. Obcy wyniosły odgrodzony murem i samotnością. Nikt prócz Hadwigi. A teraz spotkał Lilidię, która jeszcze nie wiedziała o tym, ale już czuła do niego coś, czego nie powinna. Odsunął od siebie tą myśl, nie chciał tego wiedzieć. To nie może zdarzyć się po raz drugi w jego życiu. Nie był gotowy, nigdy nie będzie.
-Ona tego chce. Właśnie, dlatego się tu znalazła. Te bezmyślne łosie myślą, że ją uwięzili, a to nieprawda. Ona tu przybyła, bo tego chciała i najwyraźniej ma jakiś interes do mnie. Pewnie podstępna z niej sztuka to i chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Muszę być czujny i sprytniejszy od niej.
         Wiedział, że pomimo braku zaangażowania zabrnął o kilka małych kroków za daleko, nie wyplącze się z tej gry. Nie wróci do pałacu i nie spakuje swojej torby tak jak planował, już nie ucieknie do górskiej samotni. To było denerwujące miał ochotę krzyczeć i kląć bo stracił kontrolę. Jak jakiś muł wlazł w sam środek śmierdzącego bagna, które wciąga go coraz głębiej i głębiej. Nie miał już alternatywy ani luksusu bezpiecznej ucieczki.
-Mam nadzieję, że wiesz, że z nimi nigdy nic nie wiadomo. W naszych księgach są tak sprzeczne informacje, że sama nie wiem, co o nich myśleć. Brałeś pod uwagę, że może to być zręcznie zastawiona pułapka?
        Uśmiechnął się pod nosem, nie doceniała go, trochę się to kłóciło z tym, co wcześniej mówiła. Był za stary i za rozważny by nie zadbać o swoje bezpieczeństwo. Na szczęście nie zniedołężniał całkiem przez te wszystkie lata, znał jeszcze parę przydatnych sztuczek. Choć się wściekał buntował i nie wiadomo, co jeszcze to nie działał całkiem na oślep i zawsze myślał o wyjściu awaryjnym. Może i miał momenty, że bardzo chciał umrzeć, ale był zbyt wielkim tchórzem by iść w objęcia tego, co ostateczne, miejsca skąd nie ma ucieczki i powrotu. Nie powiedział jej o tym, to nie był dobry moment by zaimponować albo stracić wszystko w oczach kobiety szczególnie tak pięknej jak Lilidia.
-Pomyślałem o bardzo wielu możliwościach, nie jestem nowicjuszem w świecie intryg i przekrętów. Zbyt wiele niewiadomych w tym równaniu bym odgadł prawdę na odległość, potrzebuję więcej danych. Nie mam wyjścia muszę iść i się przekonać, o co jej chodzi, inaczej nie dowiem się niczego.
           Han znudzony dyskusją ziewnął, nie interesowały go stwory o których nie miał pojęcia ani tym bardziej intrygi. Teraz, gdy Lilidia zmieniła zdanie i była żywo zainteresowana dyskusją nie musiał już ruszać jej na odsiecz.
-Pójdę z tobą, razem może damy radę, tak będzie bezpieczniej.
       Ujęła go tym, że zaproponowała pomoc. I co z tego, że taka postawę dyktowała ciekawość. Docenił jej gest.
-O nie, nic z tego. Nie zgadzam się. Nie dość, że nie masz sił po przebytej chorobie, to jeszcze wyraźnie czuje, że to zaproszenie wystawione jest dla jednej osoby. Dojechaliśmy na miejsce. Jak wam się podoba?
         Co prawda przez to małe okienko nie było wiele widać. Han nie wytrzymał przykleił nos do szybki. Zadziwiające, że potrafił przez tak długi czas siedzieć po cichu i wcale nie był zainteresowany tematem. Zawsze wydawało mu się, że młodzi ludzie są ciekawi świata i nietypowych opowieści, oczekiwał, że będzie chłonąć każde słowo z ich ust, zadawać niewygodne pytania. Pomylił się i to bardzo.
         Honika za to słuchała jak zahipnotyzowana, jednak nie wtrącała się do rozmowy. Ukradkiem wycierała łzy do czarnej wełnianej chusty z frędzlami, cierpliwie czekała na swoją kolej. Odniósł wrażenie, że chce mu o czymś opowiedzieć, ale nie może się zdecydować. Widocznie albo mu nie ufała albo to nie był odpowiedni moment na tę rozmowę.
        Wędrowiec był pewny, że Honika nieraz stała za bramą i przyglądała się rodowej posiadłości. Zaraz będzie mieć możliwość zerkania do woli, nawet lepiej będzie mogła dotykać i cieszyć się w spokoju.
           Zostawił za plecami swoje dawne życie, wstępnie rozliczył się ze zmorami odbierającymi sen. A mimo to coraz częściej brzęczały mu w głowie wspomnienia. Niczym rój wściekłych leśnych pszczół.
Tak jak teraz.
Nie mógł wypędzić ze swej głowy natarczywych obrazków z dalekiej przeszłości
        Pędził wtedy przez las, natchniony z masą planów na przyszłość. Był jeszcze pełen wiary, że odmieni ludzi i świat na lepsze. Z zamyślenia wyrwał go krzyk kobiety, wyła z bólu przeraźliwie jak dzikie, ranne zwierzę walczące o życie. Echo rozchodziło się promieniście po lesie niosąc daleko ból i cierpienie zawarte w niezrozumiałych wrzaskach. Bez zastanowienia zatrzymał konia i zeskoczył z siodła. Buty utonęły w miękkim nasączonym poranną rosą mchu. Zaczął uważnie nasłuchiwać, król musiał poczekać na swoją kolej.
Była gdzieś niedaleko, ochrypła od tego wrzasku i walki. Przedzierał się przez gęste kolczaste krzaki wczepiające się niczym pazurami potworów w jego czarną pelerynę.
Leżała na plecach, pierwsze, co mu się rzuciło w oczy to jej wielki wydęty brzuch. Rodziła, ale nie wszystko szło tak jak powinno, dziecko było źle ułożone. Czarnymi połamanymi paznokciami darła poszycie, oczy miała zamknięte, wyła z bólu. Nie czekała na pomoc, czuła nieuchronnie nadchodzącą śmierć ale jeszcze jakiś mały promyk nadziei kazał jej walczyć. Więc walczyła resztkami sił, chciała odejść jak żołnierz, który do ostatka zmaga się z przeznaczeniem. Była twarda, jaka mogła być? Biedaków życie nie rozpieszczało.
       Nigdy wcześniej nie odbierał porodu. Leczył matki i płody, zmieniał pozycję dziecka na właściwą, lecz sam poród zostawiał akuszerce.
Niewiele z tego pamiętał.
      Kwitły świerki, żółty pył wisiał w powietrzu, oprószył długie, gęste rzęsy rodzącej delikatnym puchem. Nie była pięknością, opuchnięta od ciąży, zniszczona ciężka pracą. Pucułowate policzki zadarty nos, wystająca górna warga. Nie była nawet ładna. Ale te jej żółte świerkowe rzęsy na zawsze wryły się w jego pamięci i smugi łez zmywające żółty pył z policzków. I dziecko czerwone pomarszczone wrzeszczące.
Cud życia, serce biło mu jak oszalałe, odnalazł w sobie nieznane zaskakujące uczucia. Przez tę chwilę, gdy trzymał nowonarodzoną dziewczynkę w ramionach, zazdrościł zezowatemu zarośniętemu jak niedźwiedź bartnikowi. Bez wahania oddałby wszystko by to dziecko było jego. Wiedział, że nigdy niedane będzie mu tak wielkie szczęście, że nie będzie całował zwiniętej w pięść rączki swego dziecka.
Zostawił dla małej dar, złoty łańcuch. Nigdy więcej nie wrócił do tych ludzi bał się, że dziewczynka całkiem skradnie mu serce, że pokocha ją jak własną córkę.
     Po latach opowiedział to Hadwidze nie zrozumiała, dlaczego nie interesował się losem dziecka. Myślała, że wzgardził dzieckiem, biedą rodziców, ich prostym życiem. Nie wytłumaczył jej w jak wielkim jest błędzie, bo co miał powiedzieć, że w jego oczach niewiele różnił się król od wieśniaka w lepiance? Nie miał odwagi uzmysłowić ukochanej jak wielka przepaść jest między jego światem a jej. Nie tłumaczył, milczał a ona chyba pojęła jak mu trudno i że źle go oceniła. Nigdy nie wrócili do tej rozmowy. Z zamyślenia wyrwał go głos oszołomionej babci Holockiej.
-Nie mogę w to uwierzyć. Ja w ogóle nie wiem, co się dzieje, jestem zupełnie zdezorientowana. Na dodatek ta wasza rozmowa zupełnie mnie przeraziła.
       Babcia patrzyła na niego z pretensją, tak jak przypuszczał wszystko skupi się na nim, chorej czepiać się nie będą.
-Proszę nie martwić się na zapas. Teraz należy się cieszyć z poprawy losu i pięknego domu
       Kareta zatrzymała się płynnie, bez szarpania tuż przed szerokimi marmurowymi schodami. Ktoś energicznie otworzył drzwiczki i natychmiast zobaczyli ironicznie uśmiechniętą twarz Karana. Nie wiedzieć, czemu ale był z siebie bardzo zadowolony.
-Wszyscy żyją? Urocza pacjentka nie rozpadła się na milion kawałków?- Zaćwierkał słodko, zezując na Lilidię.
-Prosty człowieku dziękuję za twą troskę, a do tego miliona to gdzie się nauczyłeś liczyć? Ziarnka kukurydzy na polu dziedzica liczyłeś dla zabicia czasu?- Zgryźliwie zapytała go urocza pacjentka, o dziwo odwzajemniając uśmiech.
-Pani, woziło się światowych ludzi a że ucho mam czułe to słyszy się to i owo przy okazji.
-Zapewne. -Lilidia słysząc takie wyjaśnienie z dezaprobatą złożyła usta w ciup.
Opiekun miał wrażenie, że dziewczyna ma wielką ochotę przetrzepać Karanowi skórę. Upewnił się właśnie, że dobrze podejrzewał, była kobietą czynu, nie zwykła siedzieć i czekać, co jej przyniesie los. Nie zamierzał czekać na jej następne pytanie, musiał być szybszy.


środa, 14 maja 2014

14.05 Wędrowiec, ptaszek z czerwonym brzuszkiem



-Dlaczego tak myślisz? Jaki by to mogło mieć związek z tym, co dzieje się tutaj? Nie ten czas, inne problemy. -Teraz to dziewczyna próbowała coś ugrać, szybko się pozbierała i ruszyła do ataku. Sytuacja była dziwna, dwuznaczna. Była jakaś nieznana mu wcześniej magia, gra hormonów połączona z przepychanką i wydzieraniem sobie z rąk, co smaczniejszych kąsków. Miał wrażenie, a nawet pewność, że stoją po jednej stronie barykady a mimo to każde z nich grało w swoją skomplikowaną grę. I nie koniecznie wygra ten, kto biegnie z przodu.
-O związek pytasz, może taki, że ty tu też tak bez powodu się nie znalazłaś. Nie będę kłamać i tak przecież wiesz, że tych twoich ziółek nie łyknąłem. Dałem ci spokój, bo byłaś naprawdę chora. Zbyłaś mnie półprawdą, okoliczności ci sprzyjały, nie mam zwyczaju wyżywać się na bezbronnych i chorych. Niby prawda niby kłamstwo wygodny środek sam go lubię stosować. Ziółka miały być tak przy okazji, jeśli się uda by zamydlić ludziom oczy, co? Więc jak już wyjaśniliśmy sobie, co nieco, to oszczędź mi tych bzdur.- Jego głos stał się twardszy, stanowczy, zaakcentował że to nie żarty. Babcia z Hanem z niepokojem zaczęli się w niego wpatrywać, nie rozumieli rozmowy ani kierunku w jaki zmierza. Honika z nerwów zaniosła się kaszlem, nie chciał jej denerwować, ale czasem trzeba pograć mocniej. To już nie była niewinna gra o małą pulę. Teraz grali o życie a już na pewno o przyszłość.
-No tak trafiłam na wielkiego niuchacza. Takiego, co szuka i w końcu znajdzie we wszystkim drugie dno, a nawet trzecie i czwarte. Prześwietli na wylot rozmówcę, wyciągnie na światło dzienne wszystkie brzydkie tajemnice i grzeszki.
-Kim jesteś naprawdę? -Wiedział już o niej sporo, ale to, co najistotniejsze nadal pozostawało tajemnicą. Czuł, że przekroczył niewidzialną granicę, teraz wszystko przyśpieszy, zaczynał się morderczy wyścig z czasem. Oczekiwał lawiny niezrozumiałych wydarzeń, nie znajdzie już wystarczająco dużo minut na szukanie podpowiedzi. Będzie musiał lawirować, przeć do przodu, opierając się tylko na intuicji i skrawkach informacji, które udało mu się zdobyć. Nie miał nic do stracenia, a to była doskonała okazja by poruszyć ten temat. Nie mogła uciec, kareta ograniczała możliwości.
-Zaczynamy od początku? Wzajemna nieufność popsuje nam tak doskonale rozpoczętą znajomość? Będziemy śledzić każdy swój ruch? Tylko nie mów, że boisz się, że niespodziewanie wbiję ci nóż w plecy?
             Dramatycznie wygłosiła swą kwestię. Miała wprawę, doskonale potrafiła zbijać ludzi z pantałyku, odpowiedni ton, układ ciała, doskonale dobrane słowa. Po jej występie powinien się wycofać, podwinąć ogon, nic z tego. Kilka miłych słów a potem zgrywanie atakowanej ofiary nie zrobiły na nim oczekiwanego wrażenia.
-Gdybym nie ufał w twoje dobre intencje dawno byś wyleciała z karety, co więcej wcale byś do niej nie wsiadła. Więc nie bredź od rzeczy. -Zastanawiał się, po co dał się wciągnąć w te niepotrzebne nikomu przepychanki. W końcu nie ciągnął jej za srebrne kudły za sobą. Nie przymuszał też siłą do wspólnego przebywania w jednym pomieszczeniu. Musi się opowiedzieć, czego chce. Nie oczekiwał spowiedzi, czy deklaracji tylko kilku słów prawdy.
-Jestem Lidilia pochodzę z ludu Werian- Szepnęła cicho
-Wiesz, że nie o to pytam.
-O, co ci chodzi? - Niezdarnie udawała zdziwienie. Więc jednak nie jest aż tak dobrą aktorką, pomyślał nie wiadomo, czemu ucieszony tym faktem.
-Czy jesteś wieszczką?- Spytał prosto z mostu.
-Dlaczego? Skąd wiesz? -Zaskoczona nawet nie próbowała zaprzeczać. Był z siebie zadowolony, z jej zachowania też, cieszył się, że nie poszła w zaparte.
-Masz znak na plecach, a ja nie jestem takim frajerem, na jakiego wyglądam, umiem kojarzyć różne fakty. Nie zapominaj, że byłem w waszym mieście. Widziałem i słyszałem, co nie co, pomimo iż dokładaliście wielkich starań bym niczego się nie dowiedział. Nie mam wam wcale za złe, że macie obsesję i ukrywacie przed światem wszystko, co was dotyczy. Wasz wybór wasze życie, nie macie obowiązku dzielić się z innymi swoją wiedzą. Jednak ja nie jestem zwykłym człowiekiem, o ile nim w ogóle jestem.
-Mój tatuaż jest zakamuflowany. Nie powinieneś wiedzieć, co to jest! -Zadrżały jej blade mocno zaciśnięte usta. Poczuła się bezbronna i zaginiona, źle zniosła odkrycie swej tajemnicy. Popatrzyła mu prosto w oczy, przez krótką chwilę jej emocje były dla niego zbyt czytelne, podane jak na tacy. Nie chciał zagłębiać się w jej myśli, zawsze brzydził się grzebania w ludzkich głowach i uczuciach. Zerwał połączenie, nie zdecydował się na naruszenie jej intymności. Szybko się opanowała, była mu wdzięczna, doceniła to, że uszanował jej prywatność. Jedna decyzja zmieniła w ich znajomości więcej niż godziny rozmów. Co nie znaczyło, że teraz będzie łatwiej im się porozumieć.
-No cóż macie prawo zachować swoją wiedzą tylko dla siebie. Dla was odrębność i sztucznie stworzona granica są istotne, jesteście w stanie wiele dla nich poświęcić. Zapomniałaś jednak o jednym, jestem nietypowym przypadkiem, dziwem natury w związku z tym wiem o wiele więcej niż inni. Czy tego chcę czy nie. Wracając do ciebie, dlaczego tu się znalazłaś?
           Han poruszył się niespokojnie, nie rozumiał, o czym mówią i to go drażniło bo czuł się jak głupek. Widział, że dziewczyna się denerwuje i nie ma ochoty mówić. Chciał jej pomóc, ale wiedział, co mógłby powiedzieć czy zrobić. Bał się Wędrowca wiedział, że dla niego jest tylko pyłem, nic nieznaczącym człowieczkiem.
-Dziwne głosy, niesprecyzowane wizje, koszmary nocne czy coś jeszcze trudno powiedzieć. Nie wiem, co się dzieje, mam przypuszczenia i tylko to.
         Gdzieś tam nad karetą przeleciał ptaszek z czerwonym brzuszkiem. Piąty raz, policzył skrupulatnie, ktoś nieudolne ich śledził. Nie wyczuł bezpośredniego zagrożenia, wrócił, więc do rozmowy.
-Powiedzmy, że ci wierzę. Wiesz, po co zjawiła się w mieście Herytka?- Zaryzykował, istniała możliwość, że coś wie na ten temat. A on dramatycznie potrzebował nawet skrawków informacji. Herytka ucieleśniała potężne zło, nawet on nie mógł się z nią skonfrontować.
-Jest tutaj???? I miasto normalnie funkcjonuje? Niemożliwe! Ile jest ofiar?? Jakie zniszczenia? - Dopytywała się gorączkowo.
         Była dobrą aktorką, ale tym razem nie udawała. Nie wiedziała o tamtej, mógł wykluczyć bezpośrednie powiązanie wizyt kobiet. Nie wiedział, czemu założył, że tamta druga też jest kobietą. Trudno było stwierdzić czy występuje u nich coś takiego jak rozróżnienie płci, zresztą nie wiedział o nich nic pewnego. Same domysły i mgliste nietrzymające się kupy opowieści.
-Z nią jest trochę dziwna sprawa, śmierdzi mi to na kilometr, gorzej niż maść, którą ci zaaplikowałem. Z tego, co wiem jest uwięziona w lochach świętej pamięci Horacego. Jeśli udało im się ją uwięzić to znaczy, że jest bardzo chora, albo sprytnie zakłada pułapkę.
Nie podejrzewał, że Horacy mógł mieć jakiś naprawdę mocny atut w rękawie. Tajemniczą broń, o której nic mu nie było wiadomo, coś, co pomogło pokonać taką istotę. Stawiał raczej na pułapkę, chciała być wabikiem na Opiekuna. Musiała mieć do niego ważny interes tylko, dlaczego potrzebowała przedstawienia? Nie mogła przyjść zwyczajnie pogadać, ponegocjować? Musiała urządzać taki teatr?
-Nie wiem czy to nie jest, aby jeszcze gorsze. To może oznaczać koniec tego miasta. Co się za tym kryje i skąd u ciebie ten spokój? -Przez jej piękną twarz przebiegał skurcz za skurczem, panikowała.
-Czy oni naprawdę są tak toksyczni jak się mówi? Tajemniczy gatunek, pozostało ich tak niewielu. Nie uwierzysz, ale to chyba jedyna rasa, której nie spotkałem osobiście. Czekaj, to nie prawda tak myślałem kiedyś, dziś nasz woźnica uświadomił mi, że jest inaczej. Wracając do Werian już myślałem, że są wymysłem czyjeś chorej wyobraźni, i że po świecie krąży tylko zwykła baśń pełna zgrozy i wymysłów. Wszędzie się o nich opowiada niestworzone rzeczy, a oni sami chyba omijają mnie rozmyślnie.
     Patrząc na panoszący się strach na bladej twarzy dziewczyny zrozumiał, że jest tu, bo go szukała. Właśnie jego, to on był prawdziwym celem jej wędrówki. To było dziwne, jeszcze dziwniejsze było to, że ta druga jest tu z tego samego powodu. Tylko, że tamta była pewna, że wcześniej czy później się o niej dowie, całkiem słusznie liczyła, że nie będzie potrafił przejść koło takiej wiadomości obojętnie. Pozwoli się złapać na haczyk, taka okazja nie zdarza się co dzień. Na co liczyła Lidia nie miał pojęcia.
-Miałeś szczęście są straszliwi i piekielnie niebezpieczni. Widziałam miasto, które zaznało koszmaru ich odwiedzin, nikt nie przeżył tej wizyty. Domy i budowle straciły kształty, wyglądały jak niekształtne bryły ciasta. Nie potrafiliśmy nawet wytypować broni ani siły, którą wykorzystali w tym ataku.
-No cóż nie pozostaje mi nic innego jak rozmowa w cztery oczy, jestem zmuszony złożyć w tych lochach wizytę kurtuazyjną. Zadać parę ciekawych pytań, choć nie powiem bym się do tego palił.
           Ptaszek z czerwonym brzuszkiem usiadł na dachu karety. Mógłby go przegonić, ale mu się nie chciało i tak nie usłyszą, o czym mówią. Widocznie Karan był innego zdania niemal natychmiast usłyszeli świst bicza, przeganiający nieproszonego gościa.