środa, 25 lutego 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 45 Rada polityki pieniężnej.





45 Rada polityki pieniężnej


-Mąż a raczej samiec, którym niewątpliwie nadal jest, podejrzanie lubił moją rozbudowaną na klatce piersiowej tkankę tłuszczową. Uformowaną, jak widzicie krągło i zamaszyście, tak doskonale, jak nie potrafiłby tego zrobić żaden z chirurgów plastycznych. Niestety po roku okazało się, że pociąga go jajo i to na dodatek nie alecytalne. Pierdzielona pomyłka natury kochał mnie a zarazem i Zbyszka, tego swojego najlepszego przyjaciela z ogólniaka. Przez zupełny przypadek dowiedziałam się od oddanej przyjaciółki, że z wzajemnością. Łączyła ich namiętność równa wybuchowi wulkanu a żar między nimi był taki, że parzył przypadkowych gapiów. Lawina uniesienia została zaobserwowana i zarejestrowana w restauracji, gdzie podają krwiste befsztyki. Okazało się, że tak też można. Jedenaście pięter spadło mi wciągu jednej krótkiej minuty na głowę. Buch, buch, buch, i tak jedenaście razy krwawa miazga. Nie pytajcie, dlaczego sama nie zauważyłam, że dzieje się coś, co nie powinno mieć miejsca. Wyszłam za mąż z wielkiej miłości, co najmniej takiej dużej jak klatka słonia. Zawzięcie trwałam w niej niczym pijak w upojeniu alkoholowym. Szeptał mi czułe słówka, rozpieszczał, chciałam wierzyć, że jestem jedyna i wierzyłam w to bezkrytycznie, niczym pozbawiona rozumu szmaciana lalka. Czułam się jak pierdzielone centrum wszechświata, nie brałam pod uwagę innego biustu a tu okazało się, że czarną dziurą był Zbyszek. Przystojny, wymuskany Zbyszek na widok, którego mdleje z zachwytu większość bab. Mój mąż też stracił dla niego rozum tylko, dlaczego po ślubie?
Zamilkła, tym razem nikt się nie odezwał. Przestawiła krzesło metr na lewo, wyciągnęła z kieszeni spódnicy małą piersióweczkę, potrzymała ją w dłoni i po namyśle schowała z powrotem w kieszeni
-Nie wyszło im to wspólne życie w namiętności. Mój mąż, już nie mąż twierdzi, że to, dlatego że zbyt mnie kochał. Chciał wybaczenia i powrotu. Nie wyszłam jeszcze z depresji, leżałam na kanapie niczym warzywo zaśliniona i nieobecna. On gadał, płakał, prosił, przyrzekał tak twierdzi moja siostra, ale ja nie pamiętam ani słowa. Moje milczenie przyjął jak dobrą monetę i zaczął znosić walizki z samochodu. Siostra ruszyła na niego niczym rozjuszona turzyca, uzbrojona w ścierkę kuchenną i pokrywkę. Podobno ganiali się tak po całym domu i ogrodzie, ona malutka on wielki jak niedźwiedź. Ścierka górą, nie wprowadził się ani wtedy ani później. Zwycięstwo czerwono białego lnianego skrawka materiału było mi obojętne. Nie istniałam. Leżałam całymi dniami i płakałam, ale mnie nie było. Puste pudełko po lodach.
Wstała i ciągnąc za sobą krzesło zrobiła trzy kółeczka okrążając scenę.
-Ty -wskazała ręka przed siebie
-Ty- powtórzyła drugi raz – Nie wierzysz, że mówię prawdę. I słusznie, bo to nie seans psychoanalizy brak skórzanej kozetki. Nie jestem celebrytką, co za kilka groszy sprzeda każdy szczegół swego życia.
-Biustonosz pokazałaś- odezwał się ostatni rząd .
-Nowy, nie zdążyłam pochwalić się koleżance, ale co dobrze leży? Podobał się? – Pociągnęła podkoszulkę, ale już mniej żywiołowo niż na początku.
-Lubię czarną koronkę jest w niej tyle tajemniczości i obietnicy. Czarna koronka dodaje mi pewności siebie i pazura. Więc nie zadzieraj ze mną, gdy przywdziewam czarną koronkę, bo mogę rozbić cię na atomy zanim zapłacisz za kawę. Tylko nie licz, że gdzieś z tobą wyjdę, nie wystarczy z ciemności krzyknąć kilka słów. To nie ten rodzaj kobiet.
Położyła się na podłodze niczym na zielonej łące a pod głową ułożyła dłonie.
-Mnie się zdobywa na białym koniu z różą i wierszem w zębach. Zachłannie i nieustannie wielbiąc, całując ziemię gdzie postawię stopę. Dużo całowania noszę czterdziestkę.
Zerwała się gwałtownie i ryknęła na cały głos
A wy, co rada polityki pieniężnej? Liczycie rezerwy i zastanawiacie się czy warto było wydać te kilka groszy na sztukę?

niedziela, 22 lutego 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 44 Pantograf zmniejszył jej wszystko.




44 Pantograf zmniejszył jej wszystko.


Na scenę niepewnie wkroczyła płomiennoruda taka ani gruba ani chuda dziewczyna. Wlokła za sobą plastikowe, białe krzesło. Doczłapała, poprawiając, co i rusz pasiastą zbyt mocno namarszczoną i zbyt długą spódnicę, na środek sceny. Potem trzasnęła z impetem plastikowym krzesłem o deski podłogi, tak jakby miała zamiar roztrzaskać je na kawałki i wrzasnęła na całe gardło zachrypniętym, niskim głosem.
-Pantograf zmniejszył jej wszystko!!!- Głos miała taki jakby, co najmniej przez czterdzieści lat wypijała codziennie litr denaturatu a do tego wypalała jeszcze dwie paczki papierochów.
Przez pełną trzeba przyznać widownię przebiegł szmer, który równie dobrze mógł oznaczać zdziwienie jak i tłumienie śmiechu.
-Wiem, o czym myślicie!- Wrzasnęła oskarżająco i impetem usiadła na krzesło- o cyckach wy zawsze myślicie o cyckach. Cycki wypełniają wam kosmos, widzicie je nawet tam gdzie ich nie ma. Sprowadziliście nas żony, matki i kochanki do tkanki tłuszczowej wypełniającej bieliznę.
-Nie o alecytalnym jaju- Odkrzyknął jej mężczyzna z ostatniego rzędu widowni
-Tak?- Zerwała się z krzesła, splunęła a potem pociągnęła tak mocno zielony bawełniany podkoszulek, że wszyscy mogli obejrzeć jej czarny koronkowy biustonosz- Jesteś pewny, że nie myślałeś o cyckach? Uklękniesz i przysięgniesz na własna głowę, że przez twoje myśli nie przepłynęły ogromne małe czy średnie cycki?
Nikt nie odpowiedział, widocznie nawet ostatni rząd wystraszył się reakcji artystki.
-Jestem taka samotna nikt mnie nie rozumie- poskarżyła się wkładając ciemne okulary- utopiona w jądrze osamotnienia. Odrzucona, porzucona, stłamszona, zmięta i to tylko, dlatego że urodziłam się artystką.
-A jajko?
Anka miała wrażenie, że pytał ten sam mężczyzna, który przed chwilą zabierał głos, ale nie była tego całkowicie pewna. Prowokacja? Taki trik, że niby to spontaniczna reakcja z widowni a wszystko jest wyreżyserowane? Czy autentyczna improwizacja?
-Mówię o rzeczach ważnych a ty tylko o cyckach i jaju. Rozdzieram pazurami swą skórę żeby pokazać robaka, który pożera moje wnętrzności a ty.. No właśnie, co ty robisz?? – Walnęła się pięścią w klatkę piersiową aż zahuczało.- Zabijasz mnie po kawałku, bo zniewolono twój umysł, bo nienawidzisz rudych kobiet. Tak, płomień moich włosów prześladuje cię niczym płonące stosy czarownice.
Leon parsknął śmiechem
-Czarownica potrzebna od zaraz.
Anka ze zdziwieniem popatrzyła na męża, który za nic nie mógł opanować śmiechu.
-Myślisz, że otruję twoją żonę potokiem moich słów i krzywd tylko, dlatego że uważasz, że jestem niezrównoważona? Czy może żądasz jak wielu przed tobą numerów totolotka tak, żebyś mógł do woli zatracić się bezmyślnej konsumpcji?
-Wolę numery.
-Ja jestem jajem alecytalnym, komórką, która potrafi magazynować wartości odżywcze dla idei, dla myśli takiej wykraczającej poza przeciętność. Nie ma jednak we mnie tarota nie ma srebrników, za które kupisz nową tożsamość. Nie ma numerów telefonu ani kumulacji. Żółć mnie, co piątek zalewa, gdy widzę narzeczonego sublokatorki, ale brak żółtka, z którego może wyjść moja albo twoja chciwość.
-Dobra jest- stwierdził ktoś na widowni.
-Dobra, też coś – obruszyła się a jej głos wpadł w niebezpieczne wibracje- WYBITNA, tak się dopieszcza aktorkę. Jestem wybitna tak bardzo, że sąsiedzi udają, że nie istnieję, boją się rozbić czoła na przyczółku geniuszu. Mądra kobieta traktowana jest tak jak dwa numery za ciasne buty. Może mieć wiele walorów, ale i tak będzie wzbudzać tylko ból i złość. Zero zrozumienia. Czarownica utopiona w przedwiecznym jaju ta, która zna tajemnicę i kolor twoich oczu. Nie wierzysz?  Wy nigdy nie wierzycie. Miałam mieć męża, dziwne nie? Wiecie, jaką siłę ma puder? Może zabić. Tak w jednej sekundzie zabija miłość, przyszłość rozpierdziela skorupkę jajka z takim impetem, że pół kosmosu zamienia się w mielone mięso.

środa, 18 lutego 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 43 Przebacz mi Brunhildo.





43 Przebacz mi Brunhildo.

Czas był dla niego łaskawy, wyglądał młodo. Zbyt młodo, żeby to był on a jednak. Anka nie miała żadnych wątpliwości.
-Ty?- Spytała tylko Rysia
- Nie jestem uzbrojony, nie mam budyniu ani nawet lizaka- uśmiechnął się blado.
-A ja nie mam sukienki. –Nie miała, co prawda na sobie sukienki, ale biały garniturek jak najbardziej. Tyle tylko, że wyrosła już z wieku, w którym zniszczony ciuch równał się klęsce żywiołowej- Co tu robisz?
-Przypadek. Jak dla mnie całkiem szczęśliwy zbieg okoliczności. Mój młodszy brat kupił bilety, ale dziecko dosłownie przed godziną im się pochorowało, więc mnie uszczęśliwił. Nie miałem ochoty, ale widzę, że całkiem niesłusznie.
Anka nie wiedziała, że miał jakiegoś brata, ale musiała przyznać, że zbieg okoliczności był nieprawdopodobny, jak w kiepskim scenariuszu. Najbardziej zdziwiła ją reakcja siostry, nie wyczuła wrogości dystansu ani żadnych innych negatywnych uczuć. Dziwne. Błyskota z przed lat miała aż takie magiczne właściwości?
-Twoja żona nie lubi teatru?
Znała siostrę i czuła, że zadała to pytanie tylko z grzeczności a nie z ciekawości. Być może, dlatego że nie wiedziała, co powiedzieć żeby sytuacja nie stała się niezręczna.
-Nie wiem, ale jak będę mieć żonę, to na pewno będę wiedzieć, co lubi- Leon bezczelnie wyszczerzył zęby, już nie był biednym, zahukanym chłopczyną i to miało swój urok- a twój mąż?
-Ja doskonale wiem, co kręci mojego męża tylko, że aktualnie to już nie mój problem, zabieram zabawki i przenoszę się do innej piaskownicy.
-Musimy w takim razie koniecznie wybrać się na kawę i pogadać, najlepiej dziś.-Zaproponował patrząc jej prosto w oczy.
-Lubisz jak kobiety płaczą ci do rękawa, opowiadając o swoich byłych?- Spytała Rysia, ale bez kokieterii tak, jak się pyta przyjaciela, gdy proponuje ci pomoc.
-Nie. Tyle, że ty nie jesteś obcą kobietą. Mamy wspólną przeszłość. Nienawidziłaś mnie a to do czegoś zobowiązuje.
-Rysia to wy się dogadujcie a mu poczekamy w środku- Anka była ciekawa aż ją paliło za uszami, ale czuła, że powinna dać trochę przestrzeni siostrze, tu działo się coś, czego nie rozumiała- Cześć miło cię widzieć- Zwróciła się do Ryśka, który dopiero teraz łaskawie ją zauważył, ale nie miała pretensji.
Pociągnęła Leona za rękaw. Weszli do budynku
-Kto to??
-Rysiek
-Ten Rysiek? – Upewnił się Leon- ten mityczny?
-Nie tamten, no pomyśl trochę.
-Nie wierzę, jeśli to ten właściwy to powinien być blady, siwy a w oczach mieć prawdziwe szaleństwo i jęczeć z bólem w głosie: Przebacz mi Brunhildo- Wyszeptał a teatralny szept miał opanowany do perfekcji, wszyscy na sali doskonale usłyszeli, co miał do powiedzenia.
-Niby, dlaczego? –Nie zrozumiała, skąd mu się wzięła ta Brunhilda
-On ją kochał do szaleństwa już w przedszkolu, sama to mówiłaś. Tyle lat minęło a on dalej swoje. Masakra.
-Coś sugerujesz?  On Ryśce nic nie zrobił, nie porównuj wywalenia miseczki z budyniem na sukienkę do nieumyślnego morderstwa. Lekka przesada
-Ślepa jesteś? .- Oburzył się Leon. –Przecież ona dalej jest dla niego pępkiem świata. Kobiety niby wyczulone jesteście na niuanse a ślepe czasami jak krety.
Nawet się nie odgryzła, on miał rację. Rysiek jej nie zauważył, tak skupił się na Rysi i udawaniu, że wcale mu nie zależy.
-Przeznaczenie- westchnął Leon- i patrz to wszystko na jaju. Byle tylko nie wyłysiał, bo czuprynę na pierwsza klasa.
-Kto ma wyłysieć?- Spytała Rysia siadając koło siostry
-Bogusław –niechętnie odpowiedział Leon

niedziela, 15 lutego 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 42. Koralik życiem pulsujący.




42. Koralik życiem pulsujący.


-Słuchaj, może to Rozszumiały się wierzby płaczące rzuciła na was urok?- Tak, to mogło mieć sens.
-Na nas? Niby, dlaczego?- Rysia popatrzyła na Ankę z politowaniem.
-Dostałaś rykoszetem? Może miało iść na mnie? Może zazdrościła ci figury? Nie wiem, ale pewnie dobry powód bez problemu by sobie znalazła.
-Pamiętasz nasz koralik?- Zmieniła temat Rysia
-Nasz talizman? –Upewniła się.
-Tak.
-Nasz szczęśliwy koralik życiem pulsujący, jedyna pamiątka po dziadku? Jakbym mogła nie pamiętać?
Były całkiem małe, gdy dziadek dał im kawałek bursztynu, w którym na wieki zastygła mała muszka. Twierdził, że schowała się tam, żeby nad nimi czuwać, kiedy dziadka już nie będzie. Koralik miał im przynosić szczęście. Niedługo później dziadek umarł a one zawsze wiedziały, że to szczególny kawałek bursztynu i że ma moc. Dzięki koralikowi zawsze pamiętały, że dziadek je kochał i w jakiś niewytłumaczalny sposób był nadal z nimi.
-Wczoraj odkryłam, że Marek, chociaż wiedział, jaki jest dla nas ważny, wyciągnął go z kasetki i zniszczył. Weszłam do warsztatu jak walił w niego młotkiem, więc nie mam wątpliwości, że to on.
-Ale, dlaczego?- Chciało jej się płakać, jak Marek mógł zrobić coś tak wstrętnego? Gdyby uderzył ją w twarz na pewno mniej by bolało. Mogła mu wiele wybaczyć, ale nie zniszczenie ich cudownego koralika życiem pulsującego. To był wandalizm, nie to była zbrodnia.
-Nie wiem, ale to pomogło mi podjąć decyzję.

*****
Leeloo zostawili u mamy Leona, przecież nie mogli opuścić spektaklu o tak frapującym tytule. W końcu nie co dzień wystawiają „Alecytalne jajo”. Ryśka była w podłym humorze i miała sobie odpuścić tę przyjemność, ale po przemyśleniu sprawy stwierdziła; dlaczego nie?
Umówili się przed teatrem.
Rysia czekała na nich w umówionym miejscu wyglądała na wściekłą. Była niczym burza z piorunami.
-Marek?- Spytała Anka.
-Kto by inny. Wyobraźcie sobie, że przywiózł rano swoją mamusie.- Ryśka cała się trzęsła z nerwów.
-Przekombinował chłop- wtrącił się Leon
-To znaczy? -Spytała wytrącona z rytmu Ryśka
-Jak niby cię miała przekonać taka zołza głupia, żebyś mu dała szansę?- Odpowiedział Ryśce pytaniem
-Ona nie przyszła mnie przekonywać. Ona przybyła żądać połowy domu. Ona znalazła Mareczkowi cudowną narzeczoną i oni gdzieś muszą przecież mieszkać a Mareczkowi należy się połowa domu.
Ankę zamurowało nigdy by nie wymyśliła tak absurdalnego scenariusza.
-Mam nadzieję, że ich wywaliłaś na zbity pysk- Leon nie widział innego rozwiązania.
-Żebyś wiedział. Chciałam to zakończyć kulturalnie z klasą, ale po tym jak Marek spokojnie stał i przytakiwał matce, coś we mnie pękło. Wystawiłam walizki i nawet zmieniłam zamki w drzwiach. Tak dla pewności. Nie chciałabym wrócić do domu a tam jakaś prukwa lata mi w szlafroku po kuchni.
-Normalnie jak w czeskim filmie- Anka nie mogła sobie tego poukładać.
Rysia nerwowo cofnęła się do tyłu i niechcący uderzyła szczupłego mężczyznę w jasnym, lniany garniturze.
-Przepraszam, nie zauważyłam pana - zaczęła się tłumaczyć- Tak mi przykro
-Rysia?- Rozpoznał ją całkiem przystojny i do rzeczy mężczyzna.

środa, 11 lutego 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 41. Equo ne credite




41. Equo ne credite





-Nie możesz nim porządnie wstrząsnąć? Ustawić do pionu, żeby zrozumiał powagę sytuacji?
-Za późno- w głosie miała tyle rezygnacji, że Anka natychmiast uwierzyła, iż siostra wykorzystała wszystkie dostępne środki, by ratować swoje małżeństwo.
-Od kiedy to trwa?
Ulka chwilę milczała a potem kucnęła i zaczęła głaskać Leeloo, która zadowolona niemal natychmiast zaczęła mruczeć trochę tak jak wielki, wypasiony kot.
-Zaczęło się niby niewinnie. Zadzwoniła teściowa. Wiem, wiem nie powinnam była w ogóle odbierać, to był błąd. Spytała czy pozwolę Markowi zawieść ją do kliniki na badania, bo jest bardzo chora i może nawet w każdej chwili umrzeć. Co miałam zrobić? Powiedzieć, że się nie zgadzam? Nie mogłam, jakby nie było to jego matka. I co z tego, że nie wierzyłam w tę jej rzekomą chorobę? Nie miałam wyjścia. Wiedziałam, że to podstęp w głowie mi wyło equo ne credite. Jednak mogło sobie wyć, byłam zupełnie bezradna.
-Czekaj- przerwała siostrze-, co to znaczy? Zapominasz, że nie wszyscy kochają tak jak ty łacinę.
-Koń trojański.
Leeloo wyłożyła się na grzbiecie, odsłaniając chudziutki, różowy brzuszek, który Ulka ochoczo drapała.
-To by się zgadzało, twoja teściowa to zła kobieta jest. Podstępy jej nie są obce. -Szkoda jej było siostry, ale nie wiedziała, co może powiedzieć, żeby ją pocieszyć, podnieść na duchu.
-Oczywiście była zdrowa jak koń, ale okazję wykorzystała doskonale, zrobiła synowi z mózgu kisiel. Nie wiem jak to możliwe, przecież to był mądry, wrażliwy człowiek. Tyle lat powtarzał, że najgorsze, co mu się może przydarzyć to to, że będzie taki jak matka. I co? Już o tym nie pamięta i ślepo jest jej posłuszny.
-Myślałaś o terapii małżeńskiej?
Ryśka zaśmiała się tak, że wystraszona Leeloo zerwała się na równe łapy i ze zdziwieniem patrzyła na dużego człowieka, które jeszcze przed chwilą tak cudownie ją drapał.
-Marek twierdzi, że to szarlatani, że szkoda na nich czasu i pieniędzy.
-Myślisz, że to przez ten wypadek?
Dwa lata temu Marek zauważył, że do przejścia dla pieszych, tuż koło przedszkola zbliża się rozpędzone auto. Wiedział, że kierowca nie ma szans wyhamować a po pasach szła kobieta z dzieckiem. Nie namyślając się, skoczył na ulicę i próbował odciągnąć pieszych. Udało mu się uratować kobietę i dziecko, sam jednak dostał lusterkiem stracił równowagę i upadł tak nieszczęśliwie, że uderzył głową o krawężnik. Teoretycznie nic się mu nie stało. Nie stwierdzono nawet wstrząsu mózgu a jednak od tamtej pory był jakiś inny. Kierowca kawałek dalej wjechał w przystanek, był pijany jak bela. Nie był nawet w stanie wyjść o własnych siłach z auta.
-Nie wiem być może.
-A może on ma jakieś problemy? Może nie potrafi sobie z czymś poradzić, dlatego się tak zaplątał?
-Myślisz, że nie pytałam, nie próbowałam się dowiedzieć? Myślisz, że spokojnie patrzyłam jak rozpada się moje małżeństwo? Albo, że udawałam, że nic nie widzę? Że nic się nie dzieje? -Rysia już nawet nie było rozgoryczona. Była pogodzona z tym, co stać się musiało. Anka bała się myśleć o przyszłości Rysi. To wszystko nie tak miało się potoczyć.
-Słuchaj a może on ma kogoś na boku? Romans, brałaś to pod uwagę?- To było niedorzeczne, ale przecież nie niemożliwe.
-Ja wszystko brałam pod uwagę. Nowa kobieta już jest. Nie, nie tak jak myślisz teściowa znalazła idealna kandydatkę na moje miejsce. Dowiedziałam się całkiem przypadkiem usłyszałam jak rozmawiał z mamusią przez telefon.
-I nic się da robić?
-Powiedziałam mu dziś, że chcę rozwodu. Postanowiłam. To koniec.
Leeloo spojrzała na Rysię i szczeknęła, popierała czy dodawała otuchy? Tego nie wiedziały

niedziela, 8 lutego 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 40. Erystyka.





40. Erystyka 

Kończyli obiad, gdy do rozległ się dzwonek. To była Rysia, bardzo chciała poznać nowego członka rodziny. Ryśka kochała psy a akurat nie miała swojego.
Nie wyglądała dobrze, Anka nie musiała pytać, widziała, że dzieje się coś złego. Musiały pogadać, najlepiej bez świadków.
-Leon bierzemy małą i zrobimy sobie spacerek, ok?- Spytała męża, który akurat dziś był w nastroju do pieczenia ciast. Wiedziała, że dezercja dziewczyn  jest mu nawet na rękę, nie lubił gdy mu przeszkadzano w kuchni. Po co mu dwie baby, które będą wsadzać palce do misek żeby wylizywać ciasto?
-Tylko ją zmęcz żeby spała w nocy.
Anka spojrzała na siostrę i zastanowiła się, kogo Leon ma na myśli.  W tej chwili to chyba Rysi bardziej niż Leeloo był potrzebny porządny sen.
-To idziemy -Siostry nie miała najmniejszego zamiaru pytać, co sądzi o jej propozycji hasania wieczorową porą po mieście. Ta rozmowa musiała dojść do skutku, czy się to Rysi podoba czy nie. 

Wyszły w odpowiednim momencie Leeloo natychmiast przykucnęła na trawniku.
-Ryśka, co się dzieje?
-Nic się nie dzieje, psa przyjechałam zobaczyć.
-Kłamać nie potrafisz, więc nawet nie próbuj. Znam cię i widzę, że jest problem. Szczerze mówiąc wyglądasz tak jakbyś miała na głowie pulsującego czerwonego koguta takiego jak ma straż pożarna, nie sposób przeoczyć.
Ulka stała na rozstaju dróg, Anka czuła, że poukładane życie siostry rozchodzi się w szwach niczym stara szmata. Co gorsza czuła, że nie ma sensu cerować ani naprawiać tego małżeństwa. Jednak nie mogła mówić Ulce co ma zrobić ze swoim życiem, zresztą co ona mogła podpowiedzieć? Siostra sama musi zadecydować w którym kierunku chce iść, ale  może, gdy szczerze z kimś porozmawia będzie jej łatwiej?
-Wiesz, Marek ostatnio się zmienił.
Tak myślała, zauważyła, że szwagier nie jest już taki jak kiedyś. Nie patrzy z oddaniem na żonę, oddalił się, był niczym ktoś obcy. Martwiła się i to bardzo, zależało jej na szczęściu siostry.
-Co tym razem narozrabiał?
-Chciałam żeby rozważył możliwość adopcji, jeśli nie możemy mieć swojego dziecka, to może to jest właśnie rozwiązanie dla nas. Wściekł się. Wiesz, co mi powiedział?
Skąd mogła wiedzieć, ale czuła, że siostra wcale nie oczekuje odpowiedzi. Więc tylko wzruszyła ramionami i skróciła smycz tak, by Leeloo nie dostała papierka, który bardzo ją zainteresował.
-Że nie będzie cudzych bachorów niańczył ani tym bardziej na nie harował.
-Może to nerwy? Może wcale tak nie myśli?- W sumie nie wiedziała, co sądzić o postawie Marka.
-Nie, właśnie tak a nie inaczej myśli. Mało tego. Zażądał, bym przepisała połowę domu na niego, tak żeby nie został na lodzie, jak mi się zachce cudzych bachorów.
Tego się nie spodziewała. Dom był Rysi, Marek nie dołożył do niego ani złotówki przy kupnie, ani też później przy remontach. Kiedyś dziwiła się Rysi, że takie panują u nich układy, ale teraz wychodzi na to, że siostra miała rację.
-Dlaczego?
-Wpływ mamusi, jest coraz bardziej pod jej wpływem. Sama wiesz, że ona to mistrzyni erystyki. Potrafi przekonać Marka, że czarne jest białe i warto oddać życie za tę prawdę. Nie mam już sił walczyć. W sumie erystyka to jej domena mogłaby ją wykładać.
Dziwnie się to wszystko układało. Jeszcze nie tak dawno uważała małżeństwo swej siostry za prawie idealne. Zdawało jej się, że Ulka i Marek przetrwają wszystko.
-Ta manipulantka desperacko chce odzyskać syna. Teraz, gdy już wszyscy się od niej odwrócili, nie ma już komu robić wody z mózgu.

środa, 4 lutego 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 39 Steradian.




39 Steradian 

****
W pracy okazało się, że jest mega, wręcz kosmiczną mistrzynią w organizacji czasu. Przy okazji dostarczenia dokumentów do skarbówki, zaliczyła zoologiczny. Przeleciała przez niego jak kometa, wzbudzając niemałe zainteresowanie.
Udało jej się wybrać smycz, obrożę i szelki w maksymalnie szybkim czasie dzięki zaangażowaniu pana, który ustąpił jej swoje miejsce w kolejce. Była mu niezwykle wdzięczna za rady, bo skąd niby miała wiedzieć, co będzie w sam raz dla Leeloo? Miła dziewczyna w traperach przygotowała jej zestaw zabawek dla szczeniaka. Sama nie wpadłaby na to, że Leeloo jak inne maluszki potrzebuje specjalnych przedmiotów, by zabić nudę. Na szczęście uczynna sąsiadka zdążyła ją poinformować, co mniej więcej powinna kupić, zanim rano wsiadła do auta. Zakupy były przyjemne tylko ten świstek, który wypluła kasa przyprawił ją o lekki zawrót głowy. Wydała fortunę na małą glizdę.
Dobrze, że załatwiła te zakupy w godzinach pracy. Lepiej żeby Leon żył w nieświadomości, nie musi wiedzieć, ile pieniędzy poszło na gumowe zabawki, szampon i kawałek taśmy na smycz. Dla wszystkich tak będzie lepiej.
Sama Leeloo przywitała ich pod blokiem szałem radości. Mało nie wylazła z tej swojej kudłatej skóry, by tylko im pokazać jak się cieszy, że wrócili.
-Bardzo pani dziękujemy za pomoc.
-Uwielbiam psy, więc to była czysta przyjemność.
Anka wyciągnęła z reklamówki, która zresztą bardzo zaciekawiła Leeloo, bo tak pięknie i obiecująco szeleściła, nową obrożę.
Dopiero wtedy zobaczyła, że tej skórzanej czerwonej, którą Leeloo miała jeszcze na szyi był napis. Małe ćwieki układały się w słowo Steradian
-Steriadian?- Spytała
-Tak nazywał się mój pies. Przygarnęłam go po śmierci męża. Nie chciałam mieć wtedy psa, niczego zresztą nie chciałam, ale ktoś chciał go oddać do schroniska. Schronisko to nie jest dobre miejsce dla psa. Pies był dziwny nikt go nie rozumiał. Ja na początku też, więc nazwałam go Steriadan, bo nigdy nie rozumiałam matematyki tak jak i tego psa. Choć bardziej prawdziwe jest to, że wybrałam to imię na cześć męża, który kochał matematykę i psy.
-Niesamowite- Stwierdził Leon
-Jak się państwo domyślacie, Steriadian został moim najlepszym przyjacielem a matematyki do tej pory nie rozumiem. Wracając do naszej małej ślicznotki, możecie państwo na mnie liczyć bardzo chętnie się nią zajmę.
-Dziękujemy, bardzo doceniamy propozycję. – Leon niespodziewanie odnalazł w sobie sporo sympatii dla starszej pani. I chyba już całkiem zapomniał o kompromitujących ją pyzach z gzikiem.
-I co najważniejsze to konsekwencja- rzuciła na odchodnym sąsiadka.
-To znaczy?- Anka chciała by kobieta dokończyła myśl
-Jedzenie tylko w misce, nie dajemy przy stole, jeśli nie chcemy by siedziała na kanapie to zawsze jej nie wolno. Nie mieszamy zwierzakowi w głowie, skąd on ma wiedzieć, że dziś państwo w są w dobrych humorach i chcą się przytulać to mi wolno, a jak jutro będę podenerwowani to już nie?
-Święte słowa, dobrze, że pani to mówi- Leon podchwycił temat, on stanowczo sobie nie życzył psa w łóżku i na kanapach.
-Pies to nie dziecko pamiętajcie o tym. Do widzenia.
Dopiero w tym momencie Anka zauważyła, że nieopodal przy ławeczce stoi elegancki starszy pan, który wyglądał jakby na kogoś czekał. Zniecierpliwiony przestępował z nogi na nogę. Miała tylko nadzieję, że sąsiadka nie poderwała tego mężczyznę na jej malutką Leeloo.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Bałwan to samo zło..








Fela lubi zimę, niektórych może to dziwić, ale ona naprawdę uwielbia białe, zimne połacie śniegu.  Takie skrzywienie genetyczne a może ukryty w niej szczeniak, wywołany płatkami śniegu, przejmuje kontrolę nad futrem na całą zimę. Nie wiem.
Teraz kilka słów o tym jak można zepsuć ulubiony dzień Feli. Który dzień jest ulubiony? Oczywiście, że niedziela, bo wtedy cała rodzina jest w domu i zawsze znajdzie się ktoś, kto pogłaszcze, rzuci zabawkę, zabierze na spacer, pobiega. Niedziela jest fajna, ale zimowa niedziela jest jeszcze lepsza. Radosną atmosferę zimowej niedzieli może jednak całkowicie zważyć, pojawienie się bałwana na włościach malamuta. Fela nienawidzi bałwanów już od poczęcia, czyli od próby toczenia pierwszej kuli. Za wszelką cenę próbuje zapobiec postaniu wielkiego zła. Próbuje wygryźć, wydrapać łapą śnieg z rąk człowieka. Daje z siebie wszystko, jednak wiadomo zło jest silne i nie ulęknie się walczącego, nawet tak zajadle jak Fela malamuta. Śnieżna kula rośnie w siłę i rozmiar, a Fela nieustannie i nieprzerwanie niczym kombajn rozdrapuje śnieg przed turlaną w pocie czoła przez człowieka bryłą.  Pewnie wykombinowała, że trzeba zło odciąć od koryta, nie będzie jadło śniegu, to nie urośnie, uschnie, odejdzie w niebyt. Niby dobrze czarna kombinuje, ale kula mimo jej wysiłków nadal pięknie rośnie. Fela się jednak tak łatwo nie poddaje, walczy każdym centymetrem ciała, rozpędza się i skacze na kulę, w biegu odgryza kawałki zimnego zła. Wali łapą licząc, że jej niezawodne pazury uczynią spustoszenie w ciele straszliwego potwora. Druga kula zostaje obszczekana, zwyzywana i znienawidzona równie mocno jak pierwsza.  Gdy ludzie Feli nie zdając sobie sprawy, jakie to nieszczęście sprowadzają na świat, toczą głowę bałwana, ona z przyczajki, ale systematycznie próbuje zniszczyć pierwszą kulę. Ciężkie jest życie Feli, a bałwan o zaburzonych proporcjach, (bo zamiast wielkiej kształtnej bryły ma nóżki jak modelka) stoi niczym pryszcz na nosie nastolatki, w malamucim ogródku. I za co to wszystko? Co Fela zrobiła, że zło zamieszkało w jej ogródku?

Mam trochę zrozumienia dla działań Feli, też nie lubię bałwanów tyle, że tych z krwi i kości, śnieżne dla odmiany lubię.

niedziela, 1 lutego 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 38. Papacha.




38. Papacha.



-Jak mnie będziesz budzić tak wcześnie, to przerobię cię na papachę- wymruczała- nie ściemniam, mówię całkiem poważnie.
Leeloo wcale się nie przejęła, wesoło merdała ogonkiem.
-Na zimę jak znalazł- Leon nawet się nie podniósł, by sprawdzić, co się dzieje.
-O, czym mówisz?
-Jak ją przerobisz na tę papachę, to w końcu może przestaniesz z gołym łbem latać- stwierdził- i nie będziesz jęczeć, że bolą cię zatoki.
Jak chciał, to potrafił być wredny.
Nie lubiła czapek, gdy ściągała je z głowy, zawsze bez względu na okoliczności wyglądała, jakby ją krowa jęzorem polizała. Mogła dwie godziny układać włosy, spryskać głowę wagonem najmocniejszego lakieru a wystarczyła minuta w czapce i wyglądała tragicznie.
-Sikać- pchnął ją Leon
-Odbiło ci? Nocnik ci przynieść?
-Mi, po co mi? Myśl. Obudź się w końcu- westchnął i przewrócił na drugi bok.
-A tak, krynolinę mam ubrać.
-Nie wiem czy krynolinę, ale chyba nie, zbyt wygodna nie będzie, ale gumowce na pewno, bo pada deszcz.
Zerknęła na okno. Przez szczelnie zaciągnięte rolety niczego nie dostrzegła. Skąd wiedział, że pada? W głowie Anki zrodziło się straszne podejrzenie. Usiadła. Całkowicie rozbudzona spojrzała na podłogę blisko drzwi. Niestety, straszliwe podejrzenia okazały się być słuszne.
Piękna kałuża koło drzwi nie wróżyła niczego dobrego. Wyskoczyła z łóżka jak z procy, naciągnęła spodnie i biegu porwała z komody bluzę. Złapała małą pod pachę i już w drzwiach krzyknęła, ja ją idę wyprowadzić, ty szorujesz siki z paneli w sypialni. Szybko zamknęła drzwi za sobą. Nie chciała usłyszeć tego, co ucieknie z ust Leona. Zerknęła na zegarek było wcześnie. Całe szczęście. Miała 40 minut, całe długie 40 minut. To prawie wieczność. Istniała szansa, że Leonowi przez ten czas przejdzie złość. Nikła szansa, ale jednak istniała. Może nie będzie musiała zamieszkać z Leeloo na wycieraczce?
Wracając, na klatce schodowej spotkała sąsiadkę, która dla odmiany była w doskonałym humorze.
-Śliczna jest, przyprowadzi ją pani do mnie. Tylko karmy dla szczeniaczków nie mam, więc musicie mi państwo przynieść.
Poranna plama moczu na podłodze gryzła nie tylko Leona, Anka nie chciała narażać sąsiadki na takie nieprzyjemności.
-Ona jest u nas od wczoraj, to szczeniak i niestety Leeloo jeszcze nie potrafi zachować czystości.
Sąsiadka poprawiła kołnierz lnianego żakieciku i uśmiechnęła się.
-Nic nie szkodzi, jest piękna pogoda będę mieć powód by trochę pospacerować, a przy odrobinie szczęścia może spotkam interesującego, przystojnego rozmówcę.
Anka nie wiedziała, co powiedzieć. Skąd miała wiedzieć czy sąsiadka mówi poważnie? Trochę to dziwne, że chciała podrywać na jej psa, spacerujących po mieście starszych panów.
Niesamowite w tym wieku miała jeszcze takie pomysły. Może tylko żartowała? Źle zaczęły znajomość i może umknęło jej, że sąsiadka lubi sobie pożartować?
-Tylko jest jeden problem- zaczęła
-Tak?
-Ja nie mam ani obroży, ani smyczy, muszę wszystko kupić. Nie zamierzaliśmy mieć psa, zostaliśmy zaskoczeni jej pojawieniem.
-Nic nie szkodzi, mam jedwabny pasek od szlafroka. Och, proszę się nie bać, potrafię się opiekować psami. Miałam ich wiele w swoim życiu. Po ostatnim przyjacielu pozostała mi jeszcze obroża i smycz. Był, co prawda małym pieskiem, ale na szczeniaka się jeszcze nada.