niedziela, 1 lutego 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 38. Papacha.




38. Papacha.



-Jak mnie będziesz budzić tak wcześnie, to przerobię cię na papachę- wymruczała- nie ściemniam, mówię całkiem poważnie.
Leeloo wcale się nie przejęła, wesoło merdała ogonkiem.
-Na zimę jak znalazł- Leon nawet się nie podniósł, by sprawdzić, co się dzieje.
-O, czym mówisz?
-Jak ją przerobisz na tę papachę, to w końcu może przestaniesz z gołym łbem latać- stwierdził- i nie będziesz jęczeć, że bolą cię zatoki.
Jak chciał, to potrafił być wredny.
Nie lubiła czapek, gdy ściągała je z głowy, zawsze bez względu na okoliczności wyglądała, jakby ją krowa jęzorem polizała. Mogła dwie godziny układać włosy, spryskać głowę wagonem najmocniejszego lakieru a wystarczyła minuta w czapce i wyglądała tragicznie.
-Sikać- pchnął ją Leon
-Odbiło ci? Nocnik ci przynieść?
-Mi, po co mi? Myśl. Obudź się w końcu- westchnął i przewrócił na drugi bok.
-A tak, krynolinę mam ubrać.
-Nie wiem czy krynolinę, ale chyba nie, zbyt wygodna nie będzie, ale gumowce na pewno, bo pada deszcz.
Zerknęła na okno. Przez szczelnie zaciągnięte rolety niczego nie dostrzegła. Skąd wiedział, że pada? W głowie Anki zrodziło się straszne podejrzenie. Usiadła. Całkowicie rozbudzona spojrzała na podłogę blisko drzwi. Niestety, straszliwe podejrzenia okazały się być słuszne.
Piękna kałuża koło drzwi nie wróżyła niczego dobrego. Wyskoczyła z łóżka jak z procy, naciągnęła spodnie i biegu porwała z komody bluzę. Złapała małą pod pachę i już w drzwiach krzyknęła, ja ją idę wyprowadzić, ty szorujesz siki z paneli w sypialni. Szybko zamknęła drzwi za sobą. Nie chciała usłyszeć tego, co ucieknie z ust Leona. Zerknęła na zegarek było wcześnie. Całe szczęście. Miała 40 minut, całe długie 40 minut. To prawie wieczność. Istniała szansa, że Leonowi przez ten czas przejdzie złość. Nikła szansa, ale jednak istniała. Może nie będzie musiała zamieszkać z Leeloo na wycieraczce?
Wracając, na klatce schodowej spotkała sąsiadkę, która dla odmiany była w doskonałym humorze.
-Śliczna jest, przyprowadzi ją pani do mnie. Tylko karmy dla szczeniaczków nie mam, więc musicie mi państwo przynieść.
Poranna plama moczu na podłodze gryzła nie tylko Leona, Anka nie chciała narażać sąsiadki na takie nieprzyjemności.
-Ona jest u nas od wczoraj, to szczeniak i niestety Leeloo jeszcze nie potrafi zachować czystości.
Sąsiadka poprawiła kołnierz lnianego żakieciku i uśmiechnęła się.
-Nic nie szkodzi, jest piękna pogoda będę mieć powód by trochę pospacerować, a przy odrobinie szczęścia może spotkam interesującego, przystojnego rozmówcę.
Anka nie wiedziała, co powiedzieć. Skąd miała wiedzieć czy sąsiadka mówi poważnie? Trochę to dziwne, że chciała podrywać na jej psa, spacerujących po mieście starszych panów.
Niesamowite w tym wieku miała jeszcze takie pomysły. Może tylko żartowała? Źle zaczęły znajomość i może umknęło jej, że sąsiadka lubi sobie pożartować?
-Tylko jest jeden problem- zaczęła
-Tak?
-Ja nie mam ani obroży, ani smyczy, muszę wszystko kupić. Nie zamierzaliśmy mieć psa, zostaliśmy zaskoczeni jej pojawieniem.
-Nic nie szkodzi, mam jedwabny pasek od szlafroka. Och, proszę się nie bać, potrafię się opiekować psami. Miałam ich wiele w swoim życiu. Po ostatnim przyjacielu pozostała mi jeszcze obroża i smycz. Był, co prawda małym pieskiem, ale na szczeniaka się jeszcze nada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz