środa, 31 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 29 Orgazm to nie wszystko



29 Orgazm to nie wszystko




Stała całą noc i patrzyła.
Patrzyła w ciemne, szczelnie zasłonięte roletami okna.
Była tu, ubrana w stary różowy, postrzępiony przy mankietach sweter i dziurawe trampki. I wiedziała, co dzieje się tam w środku w mieszkaniu. To był jej dar. Prezent. Przyniosła jej, tej kobiecie w środku chwilowe zapomnienie i radość.
Tak, po to tu była.
Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Nikt o nic nie pytał, nie przepędził. Nikogo nie zadziwiło, nie zszokowało dziesięcioletnie dziecko, stojące całą noc przed blokiem.
Nie widzieli, bo nie chciała, by ktoś jej przeszkadzał.
Nikt jej nie widział, a ona stała i pilnowała by wszystko rozgrane było tak jak należy.
Nie popełniała błędów, nie ona.
Rodzicom kupiła dwie butelki wódki, miała na to swoje sposoby. Ten zakup dawał jej pewność, że nawet o niej nie pomyślą. Właśnie, dlatego ich wybrała, patologiczna rodzina dawała jej pole do manewru. Było im wszystko jedno, co się z nią dzieje, nie martwili się o jedzenie, ubranie o niczym nie myśleli. Czasami nawet nie pamiętali, że mieszka z nimi dziecko, było jej to na rękę.
Była inna.
Odmieniec.
Grała niezbyt rozgarnięte, zaniedbane dziecko. To była dobra rola. Taka w sam raz dla jej potrzeb. Zbyt troskliwi rodzice przeszkadzaliby tylko. Nie potrzebowała opieki, potrafiła o wszystko zadbać sama.
Stała tu, bo tamta jej potrzebowała.
Nie, ona ta kobieta w środku nie wiedziała, że ktoś tu stoi. Nie wiedziała, że czuwa nad nią dziesięciolatka o brudnych, tłustych włosach i czarnych paznokciach. Nie powinna wiedzieć. Nie o to chodziło, nie jej.
Wolała cień.
Od miesiąca jej pilnowała, odganiała czarne chmury i nieudolnie rzucane czary przez tą pseudo wiedźmę.
Mogła tamtą zgnieść niczym robaka, ale, po co?  Tamta była tak nieudolna, że w końcu sama na siebie ściągnie kłopoty. To już się zaczęło połamane nogi to tylko początek. Preludium. Pseudo wiedźma nie była ważna to tylko śmieć, paproch.
Inni byli zagrożeniem.
Musiała ją chronić. Nie, chciała ją chronić. Robiła to z własnej nieprzymuszonej woli.
Tak trzeba, po prostu tak trzeba.
Dała jej seks.
Może i miała dziesięć lat, może i była dzieckiem, ale doskonale wiedziała, co to seks. Miała starą duszę. Tak starą, że nie warto nawet o niej wspominać.
Nie chodziło nawet o orgazm. Orgazm to nie wszystko.
Ważna była miłość.
Tamtej trzeba było bliskości, poczucia wspólnoty, pierwotnej radości.
Więc jej to dała z ochotą. Bo wiedziała, że to dobre.
Terapeutyczne.
Dała jej siłę. Oczyściła głowę, przygotowała na to, co musi nastąpić.
A może nic się nie stanie?
Nie ważne. Była tu i czuwała.
Tamta była bezpieczna. To wszystko.

niedziela, 28 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 28. Malarz-tynkarz-akrobata



28. Malarz-tynkarz-akrobata




To była gorąca noc, albo raczej jej końcówka i nie chodziło bynajmniej o temperaturę powietrza.
Ich ciała jak w hipnotycznym, narkotycznym amoku sklejały się, wirowały raz po raz w rytm tylko sobie znanej melodii. Tonęły w niebycie rozkoszy i zapomnieniu.  To był ich własny świat, zbyt piękny by choćby wspomnieć o jego istnieniu komuś z poza kręgu miłości. Nienasycone, zafascynowane sobą istoty, zachwycone każdym milimetrem skóry, każdym oddechem zupełnie tak jak gdyby to była ich pierwsza wspólna noc. Były tylko ciała i nieziemskie pożądanie, którego w żaden sposób nie można było zaspokoić. Odkrywali się na nowo z taka zajadłością, jakby koniec świata pukał do ich drzwi.
Może i pukał, ale oni jeszcze tego nie przeczuwali.
Z miłosnego, szaleńczego transu wyrwał ich dzwonek budzika. Taki trochę nierealny zbyt stanowczy i natarczywy do bólu. Zupełnie nie na miejscu.
Niepotrzebny.
Realny świat ze swymi problemami i katastrofami nie miał prawa istnieć. Nie po tym, co wydarzyło się tej nocy. Nie dla nich.
Nie była zmęczona raczej nakręcona niczym dziecięca zabawka, albo różowy królik ten z reklamy baterii. Nie mogła ustać w miejscu ani przez krótką chwilę, wykonywała tysiące niepotrzebnych ruchów. Nie bardzo potrafiła się skupić, ale miało to też dobre strony, wcale nie myślała o tym, co dziwaczne i co nie miała prawa się wydarzyć.
Teraz Anka musiała tylko przetrwać do wieczora i jedyna niewesoła myśl to to, że aby tego dokonać, będzie musiała zjeść górę czekolady.
Wszystko szło w miarę dobrze i bez większych zgrzytów aż do momentu, gdy spojrzała w łazience w lustro. Siłą woli, co kosztowało ją naprawdę sporo wysiłku, zogniskowała wzrok na swojej twarzy lub raczej na odbiciu. Nie było to zbyt mądre posunięcie z jej strony, zburzyło pozorny spokój, który nosiła do tej pory w sobie.
-Malarz, tynkarz, akrobata potrzebny od zaraz- wyszeptała tak przejmująco, że Leon wypuścił z rąk kubek, z którego jeszcze przed momentem pił kawę.
Na szczęście pusty, ale i tak szkoda było kubka.
-O czym ty mówisz?
-O mojej twarzy- warknęła zirytowana tym, że jak zwykle nie łapał rzeczy oczywistych. Typowy mężczyzna
-Rozumiem malarza, tynkarza, ale, po co akrobata? – W tym momencie zdał sobie sprawę, jaką popełnił gafę- to znaczy nie rozumiem, po co, bo wyglądasz bardzo dobrze. Tylko zaskoczyło mnie to połączenie
-Lepiej zamilknij, bo każde słowo, które wypowiesz może być użyte przeciw tobie- ostrzegła całkiem na serio.
-Przesadzasz
-Ja? Widziałeś te zapadnięte i sine plamy pod oczami? Niczym blizny po wyschniętych jeziorach, albo nawet oceanach. Widziałeś? Po za tym jestem tak naładowana adrenaliną, że musiałby robić salta, wisieć u sufitu, czy nie wiem, co jeszcze tam zrobić, żeby nałożyć mi tapetę na twarz. Ponadto musiałby mieć nieziemski refleks żeby umknąć przed mym niezadowoleniem, bo za swoje ręce nie odpowiadam.
-To o tapeciarzu nie wspominałaś w swoim zamówieniu – Zauważył, jak mu się wydawało całkiem przytomnie Leon. Nie potrafił wyobrazić sobie salt przy malowaniu powiek, ani zwisania z sufitu niczym nietoperz, przy tuszowaniu rzęs za to gniew swojej żony jak najbardziej.
-Zamilcz, jeśli nie planujesz dłuższego pobytu w szpitalu- w tej chwili w żaden sposób nie doceniała jego humoru ani uwagi, z jaką wsłuchiwał się w jej słowa.

wtorek, 23 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 27. Macierz



27. Macierz



-Teraz, zaraz? Pejczyk w zęby i kajdanki z różowym futerkiem też sobie życzysz drogi mężu?- W sumie nie rozumiała skąd ten dobry humor i chęć na żarty. Zaspana i wściekła powinna raczej warczeć i na ślepo kłapać zębami z taką siłą, żeby szkliwo z trzaskiem pękało. Kurczę może nie koniecznie aż tak, do tej pory nie mogła przeboleć trzech stów wydartych w zeszłym tygodniu z jej portfela przez ulubionego stomatologa. Żarty są jednak tańsze od dentysty i mają wartość terapeutyczną. 
-To może być całkiem ciekawe doświadczenie. Gdybyś chciała to mogę podrzucić kila ciekawych i podnoszących ciśnienie pomysłów- zaoferował Leon, który jak na jej potrzeby zaczynał się zbyt mocno wciągać w temat
-Mam się bać?
-Przecież mówimy o zabawie- Puścił do niej oko w taki sposób, że natychmiast zyskała pewność, że to będzie długa noc i suma summarum może zakończyć się całkiem przyjemnie. Czy miała coś przeciw? Oczywiście, że nie. Kiedyś jeszcze się wyśpi
-Zapewne
-Masz wątpliwości?
-Wątpliwości to słowo całkiem nie na miejscu, nie oddaje powagi sytuacji. Kochany mężu zaczynam poważnie się zastanawiać czy nie nawiązać kontaktu mentalnego ze Stowarzyszeniem Macierz.
-Wiedźmą chcesz zostać?
-Nie, leczyć miłość mego życia z dewiacji seksualnych zanim jeszcze mogę, bo nawet chwilami cię lubię i niechętnie myślę o zmianie na nowy model.
-To miło z twojej strony, ale co to ma ze mną wspólnego?
-Maciek też sądził, że jest kosmitą i musi kopulować w srebrnej obracającej się wokół własnej osi kopule a w Macierzy uzyskał fachową pomoc.- Teraz jak tak na spokojnie o tym pomyślała, to wydało jej się, że zbyt wielu wariatów ostatnio kręciło się wokół niej. Można być ekstrawaganckim odmieńcem tylko, dlaczego wszyscy kumulowali się akurat w pobliżu jej skromnej w miarę normalnej osoby? Maciek był starszym bratem kumpeli Anki z ogólniaka. Stwierdzając, że nigdy nie był przystojny wykazywała się wręcz nadzwyczajnym taktem i wyrozumiałością. Tak prawdę mówiąc, mógł bez charakteryzacji grać zombie albo nawet kosmicznego potwora. Ogólnie zaś był nawet sympatyczny tylko, że żył w świecie, który był niedostępny dla reszty świata.
-Gdybym wyglądał tak jak on, pewnie wymyśliłbym jeszcze bardziej odjechaną historię tłumaczącą, dlaczego nigdy nie znajdę partnerki.- Przestał spacerować i usiadł na łóżku.
-Zbyt szybko go skreśliłeś moje ty kochanie zapomniałeś, że każda potwora znajdzie amatora?
-Sorry, ale nie on. On zostanie nietknięty niczym lilijka biała, aż do śmierci.
-Ty nie wiesz?
-O, czym?
-On w tej Macierzy na terapii poznał dziewczynę. Nie, nie żadną tam kosmitkę, ani nawet nie fanatyczną wielbicielkę karuzeli, choć tego to akurat nie byłabym do końca pewna. W każdym razie pod jej wpływem zajął się ziołolecznictwem później ekologią. Aktualnie jest aktywistą walczącym o lepszy, zdrowy świat dla naszych dzieci. I jeśli nie zwolni tempa to może nawet na Nobla zasłuży.
-Żartujesz sobie ze mnie?
-Czepiasz się a Maciek z dziewczyną się ożenił i bliźniaków dorobił. -Jego reakcja wcale jej nie dziwiła, sama była w szoku, gdy się dowiedziała, że właśnie tak się sprawy potoczyły.
-Piłaś coś?
-Ja tu się zastanawiam, jak cię ratować a ty mi insynuujesz, że pijaczką zostałam? Macierz dobra rzecz. Słuchaj oni ziemią i jej siłami się interesują, to może o wiedźmach i ich sztuczkach też coś wiedzą? Dwie pieczenie na jednym ogniu wyleczyłbyś się i informacji przydatnych przyniósł do domu
-Wiesz mam lepszy pomysł, sprawdzę dokładnie czy nie masz ukrytych jakiś znamion wiedźmy, tu i teraz. I gwarantuję, że obydwoje tego potrzebujemy a i przyjemność wielka z tym związana.

niedziela, 21 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 26. LateX




26. LateX 


Coś było nie tak, bardzo nie tak. Nie mogła usnąć, przewracała się z boku na bok. Bolało ją biodro i kostka albo może to mięśnie? Nie wiedziała, a prawdę mówiąc nawet nie chciała wiedzieć. Miała tylko nadzieję, że to nie sepsa albo jakieś inne dziadostwo, które w mgnieniu oka ją wykończy. Umierać nie zamierzała w każdym razie nie tej nocy. Wizja powykręcanych, połamanych rąk i ta dziwna poza, w jakiej leżała Rozszumiały się wierzby płaczące, bardziej ją zdenerwowała niż wystraszyła. To wystarczyło by przepędzić senność, gdzieś na inny, niezdobyty jeszcze kontynent.
Nie wiedziała jak długo to trwało, zanim znalazła optymalną pozycję do snu, ale w pewnym momencie zrobiło się jej lżej na duszy i jakoś tak spokojniej. Odpływała, gdy zadzwonił telefon. Zryczał jak szalona syrena okrętowa, burząc względy spokój w sypialni.
Warczało na nią złowrogo to ustrojstwo i to w środku nocy. Ludzie z dobrymi nowinami czekają do rana. Nie wiedzieć, czemu tym, co złe musieli podzielić się natychmiast, nie zważając, że ktoś mógł spać i że chciał spać. Nie wróżyło to dobrze. Leon sięgnął po komórkę i zaspany wymamrotał
-Brytek
-Obierz, nie dzwoniłby bez potrzeby- Była pewna, że spokojny, zrównoważony sąsiad ojca Leona, nie dzwoniłby dla żartu o tej porze. Tyle, że Brytek już nie był sąsiadem teścia, który aktualnie mieszkał w mieszkaniu ciotki.
Posłuchał, ale bez zbytniego entuzjazmu.
-Tak słucham -zawarczał do komórki- Jak to się stało? Jest pan pewien?- Senność Leona minęła i błyskawicznie. Wyskoczył z łóżka tak gwałtownie jakby gryzły go w tyłek aligatory, nerwowo spacerował po pokoju- Dziękuję za informację-rozłączył się
-Iiiiiii?
-Czekaj albo lepiej mnie uszczypnij, bo nie jestem pewien czy aby na pewno się obudziłem.- I nie czekając na jej reakcję zaczął się histerycznie głośno śmiać.
-Zwariowałeś?
-Chyba, Rozszumiały się wierzby płaczące spadła ze schodów połamała ręce i nogi. I nie uwierzysz, ubrana była w czerwony lateksowy kombinezonik .
-LaTex przywdziała?- Zdziwiła się, nie potrafiła sobie tego wyobrazić
-Lateks nie LaTex- Poprawił ją nie wiadomo, czemu
-No mówię przecież.
-Wcale nie, LaTex to oprogramowanie do zautomatyzowanego składu- nakręcił się, lubił tłumaczyć kobietom wszystkie te techniczne sprawy, nie zwracając uwagi na to czy są nimi zainteresowane. Najgorzej było wtedy, gdy trafiał na takie, obeznane w temacie. Wtedy stawał się zwyczajnie upierdliwy .
-Obiło ci, co mnie w środku nocy obchodzi jakieś oprogramowanie? Chłopie ogarnij się i mów, co się stało!
-Nie wiem, spadła ze schodów ubrana w czerwony, obcisły, lateksowy kombinezonik.
-Kiedy?
-Koło północy
-Co u diabła robiła o północy w lateksowym kombinezoniku na klatce schodowej? Dorabiała sobie do pensji, jako panienka na godziny? Uroda chyba nie ta, ale kto tam wie, pełno na świecie zboczeńców. Czy może czary odprawiała?
-Nie wiem nie zwykła mi się tłumaczyć.
-Przeżyła? Była z kimś?
-Jest w szpitalu, nieprzytomna. Brytek nie mógł dodzwonić się do ojca, dlatego mnie poinformował.
-To pewnie teraz dostaną wspólną salę.
-Kto- nie zrozumiał-Brytek z Rozszumiały się wierzby płaczące?
-Po jaką cholerę Brytek ma iść do szpitala? Też spadł ze schodów? Czy doznał szoku na widok czerwonego lateksu?
-Ty tak twierdzisz – Leon stuknął się w czoło.
-Młody i Rozszumiały się wierzby płaczące. Zapomniałeś już, że on tam też leży?
-Aa, ale ten lateks to nie daje mi spokoju -Tłumaczył się pokrętnie.
-Zboczeńcu jak mi powiesz, że śnisz o tym jak bryka w lateksie w naszej sypialni, to nie wiem, co zrobię
-Szczerze, jeśli mogę wybierać to wolałabym żebyś ty wdzianko lateksowe nie koniecznie czerwone wdziała i zatańczyła, seksownie kręcąc biodrami.

środa, 17 grudnia 2014

25 Teściowa z powyłamywanymi rękami




25 Teściowa z powyłamywanymi rękami

Sąsiadka wyszła a wraz z jej wyjściem zapanowała w mieszkaniu niezręczna, dudniąca w uszach cisza. Poczuli się zmęczeni, przytłoczeni tym, co się działo i choć nikt nie powiedział tego głośno, sytuacja ich przerosła.
-Wiecie późno już a jutro praca- Rysia ziewnęła głośno, ale niezbyt przekonująco. -Pójdziemy.
Anka nie zatrzymywała siostry, sama czuła się tak zmęczona, że wydawało jej się, że jeszcze chwila a uśnie na stojąco.
-Idź pierwszy do łazienki i pośpiesz się- zakomenderowała a sama zamknęła drzwi za gośćmi w duchu dziękując niebiosom, że jednak nie jest w ciąży, bo po takich stresach dziecko nie miałaby prawa urodzić się normalne. Taka dawka stresu jest szkodliwa nawet dla najbardziej odpornego z ludzi.
Nawet nie zarejestrowała momentu, gdy dotarła do kanapy i usiadła, ani tego, w którym usnęła. Obudził ją własny krzyk, przerażający, wypełniający gardło głowę i cały pokój. Ktoś nią potrząsał boleśnie, ściskając mocno za ramię. Chwile trwało zanim zorientowała się, że to Leon. Znowu był przerażony i blady, zbyt często doprowadzała go w ostatnich dniach do takiego stanu. Tyle tylko, że to wcale nie była jej wina, nie miała najmniejszego wpływu na dziwaczne, pozbawione sensu i logiki wydarzenia.
-Co się stało?
-Śniło mi się coś- wystękała
-Co?- Był blady i lekko drżał mu głos
-Dom, straszny taki zimny i odpychający, opuszczony z porwanymi odchodzącymi od ściany tapetami, czarnymi w czerwone duże plamy chyba róże, chciała wierzyć, że to kwiaty nie plamy krwi. Na podłodze było dużo drobnego szkła, zgrzytało przeraźliwie pod butami i kanapa była. Taka wybebeszona z pociętą tapicerką i.. -Zawahała się
-I, co?- Spytał delikatnie, rozumiejąc, że ona musi pozbyć się tego balastu nie może kisić w sobie koszmarów, choć wcale nie był ciekaw, co było za tą kanapą.
-Tam za tą kanapą na dywanie.. nie, nie, nie było dywanu tylko taka brudna podłoga.. wąskie deski tak na pewno to były deski, leżała teściowa z powyłamywanymi rękami. Nienaturalnie, karykaturalnie, powykręcana niczym szmaciana lalka ułożona w wielkiej kałuży krwi a jej martwe oczy gapiły się na mnie. Trupy nie patrzą.- Dodała szeptem
-To tylko sen, zły sen. Zaraz zadzwonię do mamy i upewnię się czy wszytko w porządku. Poproszę by nie wchodziła do starych domów.- Usiadł koło żony i pogłaskał ją delikatnie po włosach
-Po, co?- Nie myślała całkiem trzeźwo
-Jak to, po co? Dopiero, co mówiłaś, że ci się śniła.
-Nie ona, twoja
-Twoja matka? -Teraz to on był zdezorientowany, znał Ankę, jeśli chodziło o jej rodzinę najpierw działała a dopiero później myślała. Nie była sobą, normalnie siedzieliby już w samochodzie, pędząc sprawdzić czy coś złego się nie wydarzyło, nie oglądając się nawet na policyjną pogoń. Nie dzwoniłaby, bo i tak nie dała wiary zapewnieniom, że wszystko w najlepszym porządku musiałaby zobaczyć, dotknąć.
-Nie, teściowa miała takie powykręcane ręce ktoś musiał się nad nią strasznie znęcać.. Ktoś albo coś- dodała tchnięta nagłą myślą
-Czyja teściowa? Jeśli nie moja matka ani nie twoja?-Pogubił się zupełnie
Popatrzyła na niego nie rozumiejąc, o co pyta i dlaczego, przecież opowiedziała mu wszystko dokładnie z detalami
-No.. -Zawiesiła głos -Rozszumiały się wierzby płaczące a na jednym z przegubów miała dużą ilość nici chyba czerwonej, ale może była w innym kolorze tylko po prostu brudna od krwi.
-Ona nie jest twoją teściową- zauważył trzeźwo
-No tak- teraz sama nie rozumiała, dlaczego nazwała tak tego babsztyla, nigdy wcześniej tak nawet o niej nie pomyślała a teraz przyszło jej to tak naturalnie.

wtorek, 16 grudnia 2014

Kalendarz FAM 2015 „Bo chodzi o to, aby sie odnaleźć”.

Kalendarz malamuci na przyszły rok tym razem ma temat rodzinny, bo psy występują w nim z członkami swoich nowych rodzin.


Zdjęcia są profesjonalne, a psy na nich są szczęśliwe. Przyjemnie popatrzeć. Każdy miesiąc to inna rodzina i inny klimat zdjęcia. Kupując pomagasz fundacji i kolejnym takim psom w znalezieniu swoich rodzin, swoich ludzi.
Przykładowe miesiące:


Zapraszam was na stronę fundacyjnego sklepiku. Możecie tam sprawdzić kto jest autorem zdjęć oraz zobaczyć więcej tego, co jest w środku i oczywiście kupić ten kalendarz.

niedziela, 14 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 24 Alecytalne jajo.





24 Alecytalne jajo



-Słucham?
-Ta ściana- machnął ręką w kierunku telewizora- pochłonęła energię akustyczną prawie całkowicie, tak, więc tutaj prócz delikatnych trzasków, nic więcej nie słyszeliśmy- Anka popatrzyła na męża znacząco, więc szybko dodał -nic też nie widzieliśmy, dlatego nie wiem, o czym mamy nie pamiętać?
Tak, to na pewno był ten sam facet, w którym się kiedyś zakochała. Potrafił rozładować atmosferę, nawet wtedy, gdy nie bardzo się o to starał.
-Dziękuję za zrozumienie, już niedługo będę zadręczać swą obecnością młodość, mam zamiar się wyprowadzić.
Anka poczuła nieprzyjemne kłucie pod żebrami, czyżby to oni nieświadomie przyczynili się do ucieczki sąsiadki? Nie chciała być przyczyną pochopnie podejmowanych decyzji. Nie wiedziała czy sąsiadka ma dzieci albo wnuki, wydawało się jej, że kobietę odwiedzają tylko wiekowe koleżanki. Z drugiej strony nie szpiegowała starszej pani, mało tego wcale się interesowała się jej życiem, więc skąd mogła wiedzieć, co się dzieje za ścianą?
-Nie, to nie tak -westchnęła sąsiadka bezbłędnie odczytując uczucia Anki- chodzi o moją wnuczkę, chciałabym jej podarować to mieszkanie, tyle tylko, że ona nie chce. I nie potrafię jej przekonać.
-Nie chce? –Leon miał wrażenie, że się przesłyszał. Ogromne mieszkanie na takim fajnym osiedlu. Pięć pokoi, wielki balkon a raczej taras, kto nie marzy o takim mieszkaniu i to za friko?
-Sprawa jest bardziej skomplikowana, - i choć jej tego nie zaproponowano, usiadła na fotelu -to dorosła dziewczyna, dopiero całkiem niedawno dowiedziałam się o jej istnieniu, i ona nie chce mi przebaczyć. A ja, no cóż nie mam daru łatwego nawiązywania kontaktu, sprawiam wrażenie wyniosłej, zadufanej w sobie osoby. Ona myśli, że ją odrzuciłam, że wzgardziłam dzieckiem tak jak jej ojciec, już na początku, gdy jej matka była w ciąży. Każdą próbę zbliżenia odbiera jak łapówkę, próbę przekupienia.
-Tak mi przykro- Ryśka miała oczy pełne łez, zawsze łatwo się wzruszała- musicie porozmawiać, proszę nie odkładać tego na później, szkoda każdego dnia.
-Tak trzeba- przyznała sąsiadka ukradkiem wycierając łzę- a może państwo mieli by ochotę pójść do teatru, w którym występuje moja wnuczka? To monodram i teatr inny od tego, do którego ja przywykłam, eksperymentalny. Muszę przyznać, że zaskakujący za każdym razem przedstawienie jest inne, nieprzewidywalne.
-Tak, bardzo chętnie pójdziemy- Anka pomyślała, że to wcale nie jest zły pomysł, przyda się w ich życiu trochę kultury i była naprawdę ciekawa dumnej wnuczki sąsiadki
-To cudownie mam tu bilety -wyciągnęła z torebki spory plik.
 Ciekawe czy wnuczka domyślała się, kto płacił za puste fotele, pomyślała Anka.
-Państwo też mieli by ochotę?- Zwróciła się do Rysi
-Z wielką przyjemnością- odpowiedź Ryśki była szybka niczym wystrzał z karabinu nie chciała by Marek próbował się wykręcić.
Anka spojrzała na bilet i na głos przeczytała tytuł monodramu „Alecytalne jajo”
-Zaskakujący tytuł, ale z tej dziewczyny niebanalna artystka.
-To ja na pewno pójdę- zapewnił Leon- alecytalne jajo, kto by pomyślał, genialny tytuł mam nadzieję, że reszta będzie równie zaskakująca.
-Nie będzie pan rozczarowany a teraz przepraszam za najście i dobranoc państwu.

środa, 10 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 23 Absorpcja promieniowania.




23 Absorpcja promieniowania


-Sama w to nie wierzysz- Marek nie krył wyrzutu – a moja mama ostrzegała, że jesteście inne, zbyt pokręcone by dało się z wami żyć.
To nie był dobry znak, matka Marka była osobą oderwaną od rzeczywistości, żyła w swoim, wyimaginowanym świecie i nie rozumiała nikogo oprócz siebie samej. Zwykle była tylko nieszkodliwą, dziwaczką, którą wszyscy traktowali z przymrużeniem oka, ale coś się zmieniło. Marek zaczynał zbyt mocno wsłuchiwać się jej słowa. To komplikowało, zmieniało na niekorzyść jego, jeszcze rok temu całkiem udane małżeństwo a on sam, choć tego nie zauważał zmieniał się. Anka od kilku miesięcy powtarzała, że jeśli Marek w porę nie zejdzie z tej grząskiej, niebezpiecznej ścieżki to stanie się podobny do matki. Jeśli się nie opamięta, to zniszczy wszystko wokół siebie zupełnie tak jak ona.  Zostanie sam, rozgoryczony i samotny tak bardzo, że szybko znienawidzi wszystko i wszystkich. Może przesadzała, albo była zbyt przewrażliwiona, ale szwagier w ostatnich miesiącach, zbyt często jak dla niej powoływał się na opinie swej matki.
-Nie zaczynaj. Twoja matka ostatnio próbowała mi wmówić, że moją mamę porwali fioletowi kosmici by ją zapłodnić, dlatego urodziłam się ja i moja siostra. Też myślisz, że jestem kosmicznym bękartem, który ukrywa między włosami zielone czułki a nocami poluje na bezdomne kocury i zjada razem z sierścią?- Rysia się zdenerwowała i to nie na żarty.- A może uwierzyłeś, że systematycznie uprawiam dziki seks ze skrzatami w naszym garażu i dlatego nie możemy mieć dzieci???
-Nie, no przesadziła trochę, ale chciała- Marek zawstydził się, bo oskarżenia jego matki były tak niedorzeczne, że pomimo szczerych chęci nie mógł w żaden sposób bronić ich zasadności.
-Trochę? A w czym trochę? Z czułkami, czy skrzacimi orgiami? No powiedz, a może w tym, że ją nałogowo szpieguję i w nocy wchodzę do jej sypialni kominem? Pewnie do spółki z tymi skrzatami szukam podniety albo
Nie dowiedzieli się, czym chciała się jeszcze z nimi podzielić Rysia, bo rozdzwonił się dzwonek przy drzwiach.
-Rozszumiały się wierzby płaczące? – Leon aż zbladł ze strachu
-Nie sądzę, ona nie byłaby tak subtelna, waliłaby w drzwi, że tynk by leciał.
-To, kto? -Spytali równocześnie
-Mama Marka- Rysia nie mogła oprzeć się pokusie.
Marek syknął wściekle, Rysia zachichotała nerwowo a Anka poszła otworzyć drzwi. Ku swemu totalnemu zaskoczeniu stwierdziła, że po drugiej stronie stoi sąsiadka, tym razem ubrana w beżowy kostium, zapięty wysoko pod samą szyję
-Chciałabym z panią porozmawiać – zaczęła zanim Anka cokolwiek z siebie wydusiła
-Proszę wejść – odsunęła się wpuszczając kobietę do środka
-Nie dziękuję, choć z drugiej strony to bardzo dobry pomysł – zmieniła zdanie- muszę załatwić to jak należy.
Weszła do pokoju z pozoru wyniosła i niedostępna niczym granitowa, ostra jak nóż skała a jednak Anka wiedziała jak wiele musiała kosztować ją decyzja by tu w ogóle przyjść.
-Chciałam prosić by państwo zapomnieli o tym pożałowania godnym incydencie z moim udziałem, choć może bardziej by nie dzieli się państwo z nikim tymi traumatycznymi wspomnieniami. Będę dozgonnie wdzięczna.
- Absorpcja promieniowania – szybko zapewnił ją Leon a Anka poczuła się dumna i w tej chwili była mu nawet w stanie wybaczyć brak obrazu na ścianie.


niedziela, 7 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 22 Miśku w bereciku, widzisz i nie grzmisz?




22 Miśku w bereciku, widzisz i nie grzmisz?


-Do widzenia -wystękała Anka nieco skrępowana tym całym, bądź, co bądź nietypowym przedstawieniem. Zastanawiała się, czy nie wypadało zaproponować zdenerwowanej starszej pani kawy, czy choćby herbatki. Zrezygnowała z takiego przejawu grzeczności, nie wiedząc jak może zostać odebrana jej propozycja, po tym, co się właśnie wydarzyło. Nie chciała zaogniać sytuacji, już i tak wszystko wymknęło się z pod kontroli.
Leon stał nieruchomo, tępo wpatrując się w pustą ścianę. Tak prawdę mówiąc, ta ściana już od dawna nie powinna być pusta. Trzy miesiące temu kupiła super obraz od koleżanki artystki i teraz czekała aż wielce wielmożny pan mąż znajdzie czas i chęci, by go zamontować na ściśle określonym przez nią miejscu. W sumie mogła zrobić to sama, bo co to za filozofia wywiercić dwie dziurki w ścianie? Tylko, po jakiego grzyba ma go wyręczać i uczyć, że to ona bez problemu ogarnia chaos panujący w kosmosie? O ile brak obrazu na ścianie doprowadzał ją w wolnych chwilach do szewskiej pasji i piany na ustach, to postawą męża poważnie się zaniepokoiła. Do kompletu wątpliwych atrakcji brakowało jej tylko jeszcze załamania, czy choroby psychicznej męża, małp żonglujących porcelaną albo diamentami na lampie, choć pewnie nie było to aż tak niemożliwe.
-Miśku w bereciku widzisz i nie grzmisz?- Westchnęła cicho Rysia, grzebiąc w torebce, szukała miętowych gum.
-Tu samo grzmienie nie da rady- Leon odnalazł ku niewymownej uldze Anki, siłę i samodzielnie wyrwał się z marazmu, w który popadł na zbyt długą chwilę- tu bomby trzeba i to nie jednej. A w pierwszej kolejności to niech jakaś siła rozsmaruje po asfalcie tę zarazę Rozszumiały się wierzby płaczące. Proszę, bardzo proszę. Raz a porządnie. Tak diametralnie żebym nigdy więcej o niej nie usłyszał- dodał z nieukrywaną mściwością a w oczach zapaliło mu się niepokojące światełko.
-A bez bereciku nie grzmi?- Za wszelką cenę chciała oderwać myśli męża, od tego, co właśnie zaczynało kiełkować tam głęboko w jego czaszce.
-Bereciku? –Zdezorientowany spojrzał na Ankę, która zdała sobie sprawę, że choć sam głos Rysi podziałał na Leona całkiem pozytywnie, to wcale nie zarejestrował treści. To była sprzyjająca okoliczność, teraz będzie kombinował, co mu umknęło a nie planował koniec świata.
-Czuję się tak jakbym mocno pojarał trawki- Marek podrapał się po głowie, podszedł do komody i poprzestawiał ceramikę, którą pieczołowicie poukładała dwa dni wcześniej, bezlitośnie burząc rodzącą się w bólach kompozycję.-Nie myśleliście, żeby spakować walizki i uciec choćby do Albanii?
-Nigdzie nie będziemy uciekać- stwierdziła stanowczo. Była pewna, że wdepnęła w oko cyklonu i nie takiego zwykłego, co tylko pustoszy wszystko, co stanie na jego drodze, ale o wiele gorszego. Takiego niewyobrażalnego, przed którym nie da się uciec nawet na koniec świata. Nie było schronu, w którym można było się ukryć i przeczekać. Zło przykleiło się do buta i nie zmyje go jak przysłowiową psią kupę. Ta świadomość nie pomagała. Gorzej zaczynał rodzić się w niej strach. Wiedziała, że muszą stawić czoła temu, co nadchodzi albo polec. Wybór należy do nich i za nic nie przyzna, że tak naprawdę nie mają żadnego wyboru. Dobrze jest wiedzieć gdzie się zmierza tylko gdzie ona do cholery była popychana? I jak temu się sprzeciwić?
-A my czy nas to też dotyczy? - Do Rysi dotarło, że pozbycie się Kici może nie być wcale tak radosnym wydarzeniem jak się jej do tej pory wydawało i to, co nadchodzi może być stokroć gorsze.
-Wydaje mi się, że jesteście przypadkowymi uczestnikami i bez problemu się wyplączecie z tego chaosu. Chyba- niczego nie była już pewna. Jej siostra za nic nie powinna brać w tym udziału, wszyscy, ale nie jej siostra. I co najgorsze nie mogła tym razem wyłgać się zapleśniałymi kasztaniakami, nie tym razem.

środa, 3 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 21 Sempiterna.




21 Sempiterna.


-Słuchajcie, uspokójcie się, w każdym szaleństwie jest metoda. Nikt z nas nie zna się na czarach, prawda?- Odczekała chwilkę, usiadła na kanapę, klepnęła miejsce obok, dając do zrozumienia Ance, co powinna zrobić- a jeśli tak, to niech powie teraz albo zamilknie na wieki- Ryśka próbowała zapanować nad sytuacją.
-Co proponujesz? –Anka nie mogła się skupić, to wijące się na balkonie kłębowisko skutecznie mieszało jej w głowie. Nigdy nie była wielbicielką węży, uważała, że ich miejsce jest na łonie natury, daleko od tych wysepek zieleni, w których zdarza się jej przebywać.
-Jeszcze nie wiem, ale pomyślmy spokojnie. Ktoś ma jakąś propozycję?- Ryśka zawzięcie starała się pchnąć sprawę do przodu.
Niedane było się im w tym momencie dowiedzieć się czy któreś z nich ma jakiekolwiek przemyślenia na temat czarów i czarownic, bo gdzieś blisko rozległ się tak potworny wrzask, że wszystkich w pokoju całkowicie zamurowało. Pani z opery mieszkająca za ścianą z telewizorem, zrezygnowała z dysko polo i darła się na całe gardło prezentując swe niebywałe a wręcz można powiedzieć, że szokujące możliwości. Nikt nie liczył, ile oktaw była zdolna wypuścić ze swego gardła, ważniejsza była ochrona własnych uszu. Dopiero po chwili zrozumieli, że ogłuszający, zabierający zdolność logicznego myślenia dźwięk dochodził z sąsiadującego z nimi balkonu. Rysia, jako pierwsza dotarła do drzwi balkonowych, Anka pomimo pewnego niepokoju dotrzymała jej kroku. Jedno spojrzenie wystarczyło by stwierdzić, że na kafelkach nie wyleguje się już żadne żywe ani też nieżywe ciało. Nie było niczego, co mogłoby się wić albo syczeć. Odetchnęła z ulgą. Rysia otworzyła drzwi nie zwracając uwagi na protestującego Leona.
Przepchały się przez drzwi niemal równocześnie, zrzucając przy okazji z parapetu umierającą z nadmiaru wilgoci paprotkę.
I zamarły. Dosłownie. Nie dość, że dźwięk ogłuszał skutecznie, to widok wcale nie był mniej wstrząsający. Przez barierkę oddzielającą obydwa balkony, przewieszona była wrzeszcząca sąsiadka. Poza, w jakiej się znajdowała jednoznacznie dowodziła, że próbowała podglądać i z jakiegoś powodu utknęła.
Anka nie potrafiła wydać z siebie głosu, mogła nie lubić sąsiadki, ale zawsze uważała ją za niezwykle elegancką kobietę. Teraz zaś widziała niedbale nałożoną siateczkę na włosy, koszmarnie wymalowane rażącą, czerwoną szminką usta i ich okolice, nieokreślonego koloru zdeformowany szlafrok, który rozchylił się zbyt mocno ukazując to i owo. I na pewno nie było to to, co by Anka lub ktoś inny z jej towarzystwa chciał zobaczyć.
-Co się stało?- zebrała się w sobie i wrzasnęła na całe gardło.
Sąsiadka spojrzała na nią nieprzytomnymi oczami i na szczęście przestała się drzeć, bo na dole zebrał się już spory tłumek ciekawskich.
-Wąż – wycharczała- na nogach
Kostki kobiety faktycznie oplótł wąż tyle, że znikał, rozpływał się w błyskawicznym tempie.
-Nie ma węża
-To kara, to kara z niebios za te pyry. Jak mogłam być tak głupia i zachłanna?
Nikt nie odpowiedział słusznie zgadując, że to pytanie retoryczne.
-Gdy tylko spotkam tego nachalnego młodzieńca, to przyrzekam uroczyście, że złoję mu sempiternę. Uczciwie i z należytym zaangażowaniem, odkupie winy. O tak, a teraz państwa przeproszę, zreflektowała się nagle, że jej obfitego biustu nie skrywa szlafrok – i się oddalę. Do widzenia.