Heyka Eskimosi!
Mam na imię Amanda, mam 4 lata i siedziałam w więzieniu.
Za co siedziałam? Nie wiem dokładnie. Ona mówi, że to dlatego,
że mam diabła za skórą. Nie wiem co to jest diabeł, ale jeśli to coś podobnego
do pcheł, to na pewno nie. Bo otóż ja, i tym się szczycę, pcheł za
skórą nie mam. Ani jednej. Więc raczej
Ona nie ma racji (jak zwykle). Zresztą rozsądźcie sami. Oto moja historia:
Najpierw zabiłam barana. No, to znaczy nie najpierw, bo już
jakiś czas byłam na tym świecie. Mieszkałam w górach. Miałam tam dużo wolności.
To znaczy, żeby było jasne: ta wolność była ciężko wypracowana. Najpierw
musiałam przyzwyczaić moich Eskimosów do tego, że wychodzę. Wiecie, oni nie
zawsze to lubią. Próbowali mnie jakoś powstrzymywać, ale umówmy się, to było
żałosne. Jakieś niby ogrodzenia, jakiś pseudo kojec… No bądźmy poważni. No wiec
jak już im pokazałam, że nie ze mną takie sztuczki, to sobie któregoś dnia
pomyślałam, że na wolności jest całkiem nieźle. I że wcale nie musiałabym
wracać, gdybym się umiała sama wyżywić. Od myśli do słowa, od słowa do czynu i
po jakiś dwóch dniach obserwacji oddało mi się wypatrzyć starą, tłustą i
nieostrożną sztukę. Poszło całkiem sprawnie. Ach! Jaka ja byłam z siebie dumna! Nie
uwierzycie! Mówcie mi: Kill Bill!
No ale oni chyba lubili tego barana. Była afera i w ogóle. I
musiałam zmienić lokum. Ale w sumie wyszło nieźle, bo trafiłam do takiego
jednego, co mnie woził w trasy. Samochodem dostawczym jeździliśmy. Zawsze
razem, tylko we dwoje, jak para łabądków. Albo jak wilk i wadera. No wiecie
miłość, obchody terenu i wspólne posiłki dopóki śmierć nas nie rozłączy. Ale czasem
mnie w tym samochodzie zostawiał na zbyt długo. Zwykle czekałam, ale
rozumiecie, kiedyś mnie złość taka wzięła, bo czekałam i czekałam, a on nie przychodził. Chciałam iść po niego,
ale ten cholerny samochód zamknięty i klops. Ale od czego ma się ten pomyślunek:
wykombinowałam, że jak się przegryzę przez tylną kanapę to tam będzie raczej
jakieś wyjście. No bo reszta otworów ze stali lakierowanej, więc nawet ja bym
nie przegryzła. Prawie mi się udało, ale on wrócił. Nie był zachwycony. No
fakt, że kanapa trochę ucierpiała, musiałam przecież rozpruć materiał i
wybebeszyć gąbkę żeby się dostać do gołych sprężyn. Ale żeby od razu tak się
pogniewać? Mógł mnie zabrać ze sobą, to nic by nie było.
No i przestałam z nim jeździć. Na domiar złego zakochał się
w jakiejś lasce, która próbowała zająć moje miejsce. No nie kochana: już ja ci
pokażę kto tu jest suczką Alfa. No więc jak zostawałyśmy same to rozpoczynałam
tresurę. Pomyślałam, że jak dam jej popalić to się w końcu wyniesie. Udało się
hmmm… połowicznie. To ja się w końcu musiałam wynieść…
No i trafiłam do raju. To była świetna rodzina z dużym
domem. Masa dzieciaków, a każdy chował dla mnie po kieszeniach jakiś smakołyk.
I było się z kim bawić. Ona na wszystko mi pozwalała, on chyba mnie lubił.
Niestety sielanka nie trwała długo. On zniknął, a my musieliśmy się przenieść
do maleńkiego ciasnego lokalu o gorszym standardzie. W mojej misce było coraz
bardziej pusto, ona wciąż zapłakana, zarobiona, na nic nie miała czasu. Nie
było chętnych na długie spacery. Rano cała rodzina się gdzieś rozłaziła. Bardzo
mnie to wszystko denerwowało. Wyłam żeby zwołać stado, bo moim zdaniem należało
się zebrać, usiąść i ustalić, że wracamy do poprzedniego domu i do szczęśliwego
życia. Bo tu… Tu wszystkim było źle! Pierwszego dnia zwołanie ich zajęło mi
wiele godzin. Ale w kolejnych wyłam głośniej i zaczęli przychodzić szybciej. Z
ubogą miską też sobie poradziłam. No bo przyznajmy: głodu w tym domu nie było.
Tylko jedzenie pochowane. Ale takie tam schowki. Jak ten kojec u górala. Bez
sensu zupełnie. Nauczyłam się otwierać szafki kuchenne, chlebak, drzwi do
kuchni i już byłam o włos od rozpracowania drzwi do lodówki, kiedy…
Musiało pójść o ten schab. Wiedziałam, że jak zjem całe
półtora kilo to będą kłopoty. Chciałam im trochę zostawić, ale rozumiecie, to
był pyszny, świeży kawałek świni. Ona bardzo rzadko przynosiła coś takiego z
polowania. Zwykle do pobrania z kuchni pod nieobecność rodziny było co najwyżej
masło. No więc już jak go jadłam, to
spodziewałam się że będą kłopoty. Ale żeby od razu do więzienia??? Bo to chyba
za to. No bo przecież nie za wycie w wynajętym mieszkaniu. Wycie było uzasadnione.
Każdy to zrozumie.
Policja przyjechała, rodzina płakała, a ja poszłam siedzieć.
Nie było źle: spacerniak kilka razy dziennie, miska, jak dla mnie trochę
pustawa, ale żarcie dobrej jakości. Dojeść za bardzo nie mogłam bo do stróżówki
nie wpuszczali. Ja głodowałam a oni co na mnie patrzyli to gadali o „odchudzaniu”.
Nie wiem co to takiego, ale jak to kiedyś dorwę to rozniosę na strzępy. Bo
przez to masła do chrupków nie dostawałam. „Odchudzanie” zjadało całe masło. Za każdym razem! Celę dzieliłam z
takim jednym. Fajny był i nie podskakiwał, więc jakoś się dogadywaliśmy. No ale
on miał krótszy wyrok. Zabrali go. Wiedziałam co robić: wyłam, żeby zwołać
stado. Niestety nie zadziałało…
Wyrok dostałam ponad 4 miesiące. Mówię Wam, to całkiem
długo. Ale wytrzymałam. Kiedy policja mnie zabierała myślałam, że to koniec
mojej niedoli. Ale nie. Bo trafiłam TUTAJ. Jak Wy to mówicie? Z DESZCZU POD
RYNNĘ. Niezbyt to mądre powiedzenie jak na Eskimosów, bo kto widział rynny w
igloo. Należałoby powiedzieć: „ze śniegu w przerębel”, albo jakoś tak. Ech… Jak
zwał tak zwał. Ja na to mam określenie krótkie: POPRAWCZAK!
Tu jest gorzej niż w więzieniu. Myślicie, że to nie możliwe?
Więc proszę: niby dom i rodzina, ale nic mi nie wolno. Nie pozwalają spać na
łóżku, rozumiecie? Dom, a ja na wyrko nie mogę?! Co to za dom w ogóle!
No i się złoszczą jak kradnę. Staram się nie przeginać, bo nie chcę znów iść na
odsiadkę, ale rozumiecie… Złodziejstwo to powołanie! Nie mogę też na nikogo
warczeć i szczerzyć zębów, ani na nich, ani nawet na listonosza. Nie wolno mi nikomu
odbierać (ani siłą ani podstępem) jedzenia
i uciekać, zabawki dostaję tylko kiedy akurat jestem spokojna i nikogo nie mam
ochoty poturbować. No to po co mi wtedy zabawki?
Na początku myślałam, że to będzie łatwe. Pamiętacie jak
ustawiłam tą laskę u kierowcy? No więc myślałam, że z nimi pójdzie tak samo.
Wiecie: zęby, pazury, warki, szczeki, wycie, amok i szał. Pełny asortyment. A
oni nic. Pogryzłam ich, poturbowałam, dałam do zrozumienia, że mnie te ich
głupie zasady i cały ten poprawczak w ogóle nie dotyczy, a oni nic. NIC. Twardo
przy swoim.
No i jest jeszcze pies. Raptor. Niuniuś na niego mówią. On
nie wchodzi na kanapy, nie kradnie i w ogóle, cholerny ideał. No, po tylu
latach w poprawczaku to ja też bym nie kradła. A najgorsze, że on trzyma z nimi
sztamę. I NA MNIE KABLUJE! Co za drań. Pomyślałam, że jak się go
pozbędę, to będzie mi łatwiej wprowadzić swoje zasady. Wiecie, Eskimosi w końcu
zawsze ulegają. No i wytoczyłam mu wojnę. I chyba przegięłam. Tak go walnęłam w
oko, że pojechał na pogotowie. I to był koniec marzeń o moich porządkach w
poprawczaku. Bo na tym pogotowiu coś się stało mojej Eskimosce. Nie wiem,
krolpe na pchły jej dali, czy szczepionkę na wściekliznę. Bo wróciła wściekła.
I teraz mam krótko. Nic nie mogę. Rozumiecie: NIC. Żadnych smakołyków, żebrania,
żadnych wycieczek do kuchni, bo ona ma jakiś szósty zmysł i nawet jak film
ogląda, to zawsze mnie przyłapie. Pozamieniali klamki na gałki, żebym sobie
drzwi nie otwierała. Schowek z karmą zamykają na klucz. A za każde pokazanie
zębów temu ich Niuniusiowi dostaję taki op… że byście nie uwierzyli. Karcer
normalnie! Karcer nie poprawczak.
Ona mówi, że robię
postępy. Bo już nie kradnę i nie próbuję zabić Raptora (próbuję trochę, ale jak
ona nie patrzy. Bo nie lubię kiedy się wścieka. Jest wtedy trochę groźna i w
ogóle, wiecie, hałasu tyle robi i rękami macha. Żadna przyjemność na to patrzeć).
Toleruję nawet te ich nadęte koty, co są wredne jak oni wszyscy. Jedzenia z rąk
nie wyrywam i wiem co to znaczy „Amanda ogarnij się” (to taka komenda, żeby nie
skakać na Eskimosa i nie próbować mu miski z żarciem wyszarpać, tylko że trzeba
usiąść i być bardzo grzeczną jak ten lizus Raptor, to się szybciej miskę
dostanie). Nie pokazuję też zębów, przynajmniej im (bo lizusowi pokazuję, jak
nie patrzą) i nie skaczę na ludzi ani w zabawie ani w ogóle. Staram się i
dzięki temu jakoś się tu trzymam.
Ale błagam, jak ktoś mnie słyszy: zabierzcie mnie stąd.
Najlepiej do jakiegoś domu, w którym psom wolno wszystko, lodówki się nie
zamyka, barany są po to, żeby je zabijać, masło dają zamiast chrupek i z
każdego polowania przynoszą świnię. Którą dają psu całą, bez zbędnej obróbki
termicznej. Zabierzcie mnie, bo jak tu dłużę zostanę to mnie przerobią na
takiego świętego psa jak Raptor. I co się wtedy stanie z moim diabłem za skórą???
List ten spisała
Wasza Amanda.
PS.
Wieści z poprawczaka z ostatniej chwili. Poszliśmy grać w
piłkę do ogrodu. Znalazłam tam oczko wodne, pełne brązowej, przedzimowej wody
ze zgniłymi liśćmi. Mówię Wam: WYPAS. No więc się wykąpałam aż po uszy. A
potem, jak ona była zajęta zbieraniem moich kup do wiaderka, poszłam do domu i,
zamaskowana zgniłym zapachem starej wody, ukradłam paczkę płatków czekoladowych i
pół jabłka. Płatki zjadłam całe, ale jabłka nie zdążyłam, zostały mi już ledwie
cztery pestki do pożarcia jak ona wróciła. I się domyśliła, że to było jej
jabłko. Którego nie dojadła, bo przyszedł listonosz i my z Raptorem się
pobiliśmy, bo każde z nas chciało pierwsze listonosza dopaść, zabić, rozszarpać
jego torbę i iść na spacer po jego śladach. No i ona, chyba na pocieszenie, za
to że nam tego listonosza zabić nie pozwoliła, zabrała nas do ogrodu, w piłkę grać. I o jabłku
zapomniała... A JA PAMIĘTAŁAM!