środa, 30 lipca 2014

30.07 Wędrowiec, znamię.




-W moich materiałach chodzą królowie. Są niezwykle, chyba mi to przyznasz?- Cmoknęła znacząco, zaczynało go to denerwować- Pewnie, dlatego są tak poszukiwane i cenne. Jestem bardzo bogata jak się pewnie już domyśliłeś. Jedyna uciążliwość to ukrywanie długości mojego życia. Nie każdy może z tym się tak obnosić jak ty.
-Ja przepraszam- poczuł się urażony- wpływu na to niestety nie miałem. Nikt nie pytał mnie, co o tym sądzę.
     Zrobił dwa łyki, ciepła jeszcze czekolada o delikatnej i miłej dla języka fakturze, rozpływała się rozkosznie w ustach.
-Wiem.
       Wstała i podeszła do ciemnej prawie czarnej misternie rzeźbionej szafy. Całe stada lwów brykały, polowały lub prężyły do skoków swe piękne, potężne ciała.
-Chodź tu.
     Podszedł a wtedy ona otworzyła ciężkie lwie wrota i z jednej z przegródek wyciągnęła tkaninę
-To ten materiał.
Zamurowało go.
      Skrawek materiału zachwycił, omamił oczy, nie mógł oderwać od niego wzroku. Delikatnie głaskał subtelne znaki, które wydawały się delikatnie falować. Sprawiały wrażenie, że żyją własnym, niezrozumiałym dla niego życiem. To była czysta magia, tak skomplikowana i wyrafinowana, że wzbudzała w nim niepokój.
-To arcydzieło! Co to jest?-  Wreszcie był w stanie wydusić z siebie głos.
-To, czego potrzebujesz. Tylko pamiętaj twój płaszcz może szyć tylko wyjątkowa krawcowa. Jeden niewłaściwy ruch i materiał straci swe właściwości.
-Łatwo powiedzieć, oczywiście nie podpowiesz gdzie taką znaleźć. A z tym lwem, o co chodzi?-Delikatnie zwinął materiał i schował do kieszeni wewnątrz peleryny. Tak na wszelki wypadek bał się, że kobieta może się rozmyślić.
          Chciał jeszcze napić się czekolady, ale na stoliku nie było już filiżanek. Zniknął też stolik i krzesła.
-Chciałbyś wiedzieć, a figa. - Cmoknęła swoim zwyczajem- To tajemnica mojego świata, idź już muszę odpocząć. I przypilnuj by tamtego, przeżartego złem i marzeniami o władzy absolutnej długo bolało dupsko.
       I choć to było zupełnie nierealne poczuł morską bryzę. Z całym dobrodziejstwem, z zapachem portu i suszarni ryb.
-Obiecuję. Jak myślisz jak się to wszystko skończy?
-Nadal mam nadzieję, że dobrze.-Pogłaskała go z czułością po policzku jak babcia a później pchnęła lekko w stronę drzwi.
Nie protestował, nie było sensu.
       Wyszedł na ulicę dalej mżyło i nic a nic nie pachniało tu rybami ani portem.
        Zielonooki zakonnik stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawił. Wokół zebrał się już sporawy i gadatliwy tłumek. Co odważniejsi dźgali w niego patykami lub z braku takowych po prostu palcami ciekawi czy się poruszy.
-Przerwa w zabawie- oznajmił głośno zgromadzonym- jednak gdyby wam odwagi starczyło to ten piękniś będzie odbywał karę w miejskich dybach. Wtedy możecie używać do woli. Idziemy gogusiu.
     Jeśli chodzi o odwagę tłumu to pewnie na tym koniec. Co najwyżej mogą poleźć na rynek by sprawdzić czy naprawdę Opiekun wprowadzi słowa w czyn.
           On sam miał w nosie, jaki ruch wykona zakon na wieść o tym, co zrobił z ich wielce obiecującym towarzyszem.  Sam nie wymierzył kary zakonnikowi, posłużył się rozrośniętym w barach katem. Nie musiał z nim pertraktować czy wydawać rozkazu, wystarczył jeden srebrny pieniążek. Kat podszedł do sprawy rzeczowo i włożył w zadnie dużo serca, musiał lubić swoją robotę no i było mu wszystko jedno, kto jest ukaranym nieszczęśnikiem, nie bawił się w sentymenty. On spełniał tylko rozkazy robił tylko to, co mu kazano a że wkładał w robotę całe serce to już inna bajka.
Opiekun przypieczętował dyby specjalnym zaklęciem tak by nikt nie mógł ich otworzyć przed upływem kary. Na nic starania  przyjaciół zakonnika, nie sforsują zabezpieczeń bez względu na to jak bardzo będą się starali.



Rozdział XVI



        Wracał do pałacu w dobrym humorze. Materiał w kieszeni poruszał się, ale nie łaskotał, układał się jak ciepła fala na jego piersi. To było wspaniałe uczucie.
         I wtedy zrozumiał.
        Co sił w nogach pędził przez miasto w stronę dzielnicy rzemieślniczej. Zdezorientowani ludzie odskakiwali mu z drogi, pukając się w głowę za jego plecami.
Zmachał się, dostał zadyszki. Pomyślał nawet, że tak oto stan przedzawałowy był o jeden mały krok od niego. To byłaby żenada stulecia, albo i lepiej. Zaraz się przekona, czy watro było się tak forsować i gnać na złamanie karku. Zżerała go niecierpliwość. Tak bardzo chciał mieć rację.
       Dopadł drzwi krawcowych, tych, które z igłą wyczyniały cuda.
        Ze środka dochodził gwar podnieconych, przekrzykujących się głosów. Rezolutna seniorka najwyraźniej zgoniła okoliczne kobiety do pomocy. Pracowały tak jak sobie tego zażyczył.
        Wszedł do środka bez pukania.
          Musiał wyglądać jak upiór lub straszydło. Przestraszone kobiety umilkły wpatrując się w niego z niepokojem czekały, co zrobi. Przeczuwały, że nie będzie to nic miłego.
-Wszyscy wychodzić, ale już! Wy nie -wskazał palcem na gospodynię- Poczekacie na zewnątrz- dodał stanowczo w stronę wychodzących kobiet.
        Nie było to uprzejme ani miłe, teraz nie miało znaczenia. Był tak blisko od rozwiązania zagadki, że emocję wzięły nad nim górę.
        Gdy tylko ostatnia kobieta wyszła i zamknęły się za nią drzwi, natychmiast niczym drapieżny ptak dopadł średnią z kobiet.
-Podciągaj prawy rękaw chcę zobaczyć twoją rękę- rozkazał, nie poruszyła się stała jak sparaliżowana- no szybko, bo sam to zrobię. -Obłęd w jego oczach i brutalna stanowczość prawdziwie ją przeraziły. Padła ciężko na podłogę i złapała go za kolana, zaczęła zanosić się płaczem.
-Uspokój się głupia.- Poczuł się głupio, nie musiał tego tak rozgrywać- Chcę tylko zobaczyć twoją rękę to bardzo ważne.
       Zwinęła się w kłębek i szlochała. A on czuł się jak idiota nadużył swej władzy tylko dlatego, że nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami. Kretyn a przed chwilą miał za złe Emerykowi, że posłał dziewczynę na stos, ale czy sam był lepszy?
-Panie, ale co ona zrobiła? -Teściowa kobiety patrzyła gdzieś w bok. Ona już wiedziała, o co mu chodzi.
          Zrozumiał, że boją się o swoje życie
-Nie, co zrobiła tylko, co zrobi. Jeśli się okaże, że jest tym, kim myślę, to uznam, że spotkało mnie wielkie szczęście.
-Nnniie zzzabijecie nass?- Odważyła się podnieść głowę z podłogi.
-A, co ty myślisz, że nie mam lepszych zajęć? Pokazuj mi tą rękę, choć to już tylko formalność, wiem, że zobaczę tam to, po co przybiegłem.
Otarła łzy ręką, pociągnęła nosem i drżącymi palcami odpięła guzik rękawa. Bardzo powoli podciągała tkaninę, plecy miała przygarbione drgające od tłumionego płaczu, spodziewała się ciosu. Tuż nad łokciem miała znamię, zmianę skórną w kształcie wyjącego wilka.
-Dobrze już widziałem. U małej nie będę oglądał wiem, że ma takie samo.
-Paanie cco tterazz?
-Nic. Wracacie do szycia- z łoskotem klapnął tyłkiem na ławę - o matko, jaki ze mnie głupiec. Jak mogłem się nie domyśleć gdy miałem to przed samym nosem? Czy mogę dotknąć twoje znamię?           Jeszcze raz odwinęła rękaw i podeszła bliżej.
       Znamię było szorstkie, szarawe o ostrych i wyraźnych brzegach. Już miał zabrać palec, gdy poczuł silny impuls. Wiedział, co się dzieje i, że będzie go potem boleć głowa, ale potraktował to, jako możliwość rekompensaty z jego strony za ich strach.
          Przez chwilę wirowało mu w głowie a potem zobaczył kamienisty, nieprzyjazny człowiekowi krajobraz. Szedł tamtędy a raczej się wlókł wychudzony mężczyzna w wielkim postrzępionym kapeluszu chroniącym przed niemiłosiernie palącym słońcem. Dwa prowadzone przez niego muły ospale stawiały kroki, podszczypując pojedyncze kępki trawy rosnące pomiędzy kamieniami. Wyglądały dużo lepiej od człowieka.
-Twój mąż wraca do domu. Jest jeszcze bardzo daleko, ale jeśli uda mu się przebrnąć przez kraj Yali to będzie w domu za trzy może cztery miesiące.
Staruszce wypadły z rąk nożyce i z hukiem upadły na podłogę wbijając się w deskę centymetr od jej stopy.
-Panie to mój syn żyje? - Złapała się za serce- To nie możliwe. Tyle lat go nie było, już go opłakałyśmy.
-Żyje. Był w niewoli, a teraz wraca do domu i jedyne, co go trzyma przy życiu to miłość do was
-Jak to możżżliwe? -Przy zapinaniu guzika ręce jej tak drżały, że zrezygnowała, nie dała rady.
-Nie chciałem wchodzić głębiej w to, co się z nim działo, to zbyt osobiste. Dalia leż niech się nogi goją, on musi sam przebyć tą drogę. Nie możecie mu w żaden sposób pomóc, jedyne, co wam pozostaje to czekać.
        Zapadła cisza każde z nich myślało o sprawach trudnych i ważnych. Pomimo cierpienia, jakie w nich wszystkich mieszkało, dla każdego z osobna przed chwilą zabłysła iskierka nadziei. Nawet dla niego Opiekuna to był znak, że powroty nawet te zgoła niemożliwe mogą się zdarzyć.
-Jak masz na imię?- Spytał krawcowej
-Marrrrrrea

-A prawdziwe imię, znasz je? 

niedziela, 27 lipca 2014

27.07 Wędrowiec, wyrocznia..






       Dopiero teraz spojrzał na jej twarz. Pomimo spuchniętych od płaczu powiek była wyjątkowo piękną kobietą. Było w niej coś takiego subtelnego i uroczego, ulotnego. Skojarzyła mu się z mityczną nimfą albo z aniołem. Powinna urodzić się księżniczką, nic dziwnego, że ten świecący mięśniak chciał się do niej dobrać. Uroda może pomagać, ale bywa, że jest bezpośrednim powodem nieszczęścia.
-Ślepa tkaczka, co lwem skarmiona utka ci materiał na płaszcz
wilcza kobieta zszyje ręką wprawną, czysta w niej płynie krew
nożyce bez lęku możesz wziąć by przebić materię.
          Wystraszony, że faktycznie ze strachu pomieszało się dziewczynie w głowie, położył dłoń na jej czole. Gdy tylko poczuł ciepło jej skóry zrozumiał, że zrobił straszny i nieodwracalny błąd. Przerwał prawdziwy autentyczny trans. Nie mógł nic zrobić, by naprawić szkodę. Przepadło. Taki szkolny, niewybaczalny błąd, zachował się jak amator.
-Panie nie trzeba było przerywać. Nie powiedziałam wszystkiego. Bardzo dziękuję za pomoc- Uśmiechnęła się delikatnie i tak jakoś ujmująco, że pomyślał, że gdyby miał kiedyś córkę to chciałby żeby była do niej podobna.
-Często wieszczysz?
        Stała taka wiotka, dziewczęca i szczupła, niczym szlachetny kwiat i wcale nie było po niej widać, że niedawno urodziła dziecko.
-Nie. Od czasu do czasu i mówię dziwne rzeczy, których nikt nie rozumie. Pewnie, dlatego mówią, że to żadne mówienie o przyszłości, tylko szaleństwo. Nie zdarza mi się to zbyt często.
            Była z tych kobiet, które chciało się kochać i wielbić, nosić na rękach. Nie było w niej nic wulgarnego, wyzywającego.  A na dodatek była wyrocznią, najprawdziwszą i utalentowaną. Ta dziewczyna to prawdziwy skarb. I to taki, którego nie powinien ominąć. Teraz rozumiał, że Emeryk i Dhuel specjalnie się o to postarali. Nie chodziło o romanse i nieprzyzwoite awanse tylko, dlaczego rozegrali to tak paskudnie?
        Oczywiste było, że musi o nią zadbać, ochronić, bo niechybnie dziewczyna znowu wpadnie w tarapaty
-Dobrze już dobrze weź dziecko i idź do domu. A Ty głupku- zwrócił się do chłopka- nie czekaj na koniec świata tylko się z nią żeń.
-Panie uwa..- Urwała w pół słowa, tuląc spokojne już dziecko do piersi.
-Tak?- Spytał z nadzieją, że coś wie a może nawet zrozumiała swoją przepowiednię.
-Uważaj Panie na siebie. Oni już polują na Ciebie, nie jesteś bezpieczny.
         Pokiwał głową a ona zrozumiała, że on wie.
-Nie martw się idź odpocznij. Nie myśl zbyt dużo o tym, co się stało, bo zwariujesz.
        Odkąd znalazł się w mieście ciągle czuł nieprzyjazny oddech na plecach. Wiedział, że ktoś depcze mu po piętach. Co prawda w pierwszy dzień podejrzewał u siebie manię prześladowczą lub rozregulowanie zmysłów, spowodowane długim okresem uśpienia teraz wiedział że zupełnie niepotrzebnie. Do tej pory ujawniła się mityczna Herytka, ale ona nie była w stanie mu zagrozić. Gorzej, że nie wiedział, kto jeszcze czai się po drugiej stronie barykady.
-Dziękuję ci panie, ocaliłeś życie dziecku i mi. Gdybym mogła się odwdzięczyć to wiesz gdzie mnie szukać.
-Idź i bądź szczęśliwa.
         Patrzył jak odchodzili przytuleni do siebie. I wiedział, że nic z tego nie będzie, wyrósł między nimi zbyt wysoki i gruby mur. Nie chodziło nawet o to, co on zrobił, ale czego nie zrobił, zbyt dużo żalu w niej było. Utracili coś pięknego, niepowtarzalnego, szkoda pasowali do siebie.
        Próbował zrozumieć sens jej tajemniczych słów. Nie były to tylko omamy zwykłej wariatki. Ona dała mu wyraźną, prawdziwą wskazówkę. Wszystko w jego rękach, musi rozwiązać tę zagadkę, tej sprawy nie może zawalić. Coraz mniej mu się to wszystko podobało.
-Dwadzieścia razów to o wiele za mało. Z pięćdziesiąt dla niego to byłaby lepsza kara.
        Stała za jego plecami. Miała dziwny, zachrypnięty i drżący głos, domyślił się, że jest staruszką.
Odwrócił się by powiedzieć coś banalnego, że to koniec igrzysk i można wracać do domów. Wtedy zobaczył jej oczy, była ślepa. W oczodołach tkwiły nieruchomo dwie białe gałki.
         Poczuł jak robi mu się gorąco, a tętno wariuje, ta dziewczyna przed chwilą wieszczyła o ślepej tkaczce.
To była jego szansa.
-Czy pani tka materiały?- Zapytał myśląc, że byłoby to zbyt łatwe.
-To zależy, kto pyta – Cmoknęła znacząco.
         Z wrażenia pociemniało mu w oczach. Już wiedział, że właśnie jej szukał.
-Ja pytam, zagubiony wśród intryg tego świata Wieczny Wędrowiec a mimo to pełen nadziei.
       Cmoknęła jeszcze raz i poprawiła stójkę swej sukienki.
-Pokarz synu dłoń, zobaczę ile prawdy jest tym coś mi tu przed chwilą powiedział.
        Bez wahania wyciągnął przed siebie rękę. A ona bez problemu ją odnalazła. Miała ciepłe i miękkie dłonie, to nie były ręce starej, spracowanej kobiety. Była w nich jakaś tajemnica coś nieuchwytnego i tajemniczego.
Staruszka nie pasowała do tego świata tak jak Emeryk, Karen i jego brat.
-Dobrze synu, że zapytałeś. Mam coś specjalnego dla ciebie. Chodź tamten poczeka, co?- Wskazała brodą zakonnika- Nie może uciec?
       Jak na ślepą to dużo wiedziała.
-Nie może nawet w nosie pogrzebać. Więc chodźmy, daleko to?
-Nie tu za rogiem- Znowu cmoknęła, po czym dodała z wyraźnym wyrzutem- Długo kazałeś na siebie czekać.
-Wszyscy wiedzieli, że muszę tu dotrzeć, tylko nie ja? Obłędu można dostać.
-Nikt nie wiedział czy się ruszysz. Wielu miało nadzieję. Trudno się wyzwolić z tego stanu, w który cię wplatano. Nie mieliśmy pojęcia czy podołasz. Tych dziewięciu innych zniszczyła pycha i złudne wrażenie wszechmocy. Zresztą oni byli tylko pionkami, tłem dla właściwej sprawy. Byliście tylko zabawkami w rękach sprawnego lalkarza. Zresztą mieliście nimi pozostać, nigdy się nie wyzwolić z przypisanej wam roli. Tylko ty niosłeś w sobie nadzieję, byle nie na daremno.
-Moment nie bardzo rozumiem, o czym mowa, przecież nie zaszła we mnie żadna przemiana. Jestem dokładnie taki, jaki byłem. No może ociupinę starszy.- Nie wiedział, do czego zmierza, na co chce zwrócić jego uwagę. Nic już nie wiedział. Jaka nadzieja, jakie zadanie? I kto tu był niewidomy?
-Na pewno? Czy wcześniej widziałeś różnorodność istot tu żyjących? Czy miałeś przed oczami tylko jasno wytyczony z góry cel? Czy kiedykolwiek wcześniej pozwoliłeś zbliżyć się do siebie takiej grupie ludzi, gdzie twój sławny wręcz przysłowiowy dystans?
       Tu trafiła w sedno, odkąd  przyjechał do miasta tworzył sobie namiastkę rodziny. Zbiera ludzi jak koraliki ciesząc się niepowtarzalnym wzorem, jaki odciskają na jego drodze.
-Może i masz rację. Wyczuliłem się na sprawy, które wcześniej mnie nie interesowały, ale czy to ma jakieś znaczenie?
-Ma i to wielkie. Znowu odżyła nadzieja.
     Cmoknęła tym razem zadowolona.
-W, kim i na co? -Miał nadzieję na odpowiedzi a tu znowu zagadki. Mieszanina dziwnych słów, z których nie potrafił wyciągnąć logicznych wniosków. Może był zbyt głupi i te wszystkie pokładane w nim nadzieje to takie zaufanie na wyrost?
-Sam musisz do tego dojść. Zrozumiesz, jeśli tylko będziesz tego naprawdę chciał. O to tu.
        Doprowadziła go samych drzwi. Musiała znać każdą nierówność terenu i przeszkodę na pamięć. Zresztą jak na niewidomą całkiem sprawnie się poruszała.
         Drzwi wyglądały na zupełnie zwyczajne, niewiele różniły się od tych po sąsiedzku. Może tylko tym, że wymalowane były na jaskrawo pomarańczowo a nie na brązowo.
-Masz klucz otwórz i nie męcz więcej starej kobiety.
           Z tym męczeniem i bezradnością to przesadziła doskonale sobie radziła. Aż za dobrze.
Gdy przekręcał klucz, coś zazgrzytało nieprzyjemnie, aż przeszły mu ciarki po plecach. Coś było nie tak, ale miał pojęcia, co.
        W środku było dużo cieplej niż na zewnątrz i pachniało morzem. Zdziwił, ale nic nie powiedział.
         Nie było to mieszkanie biednej, kalekiej kobiety. Każdy widoczny detal idealnie pasował do wystroju wnętrza. Wszystko było dopracowane wręcz perfekcyjnie. Prawdę mówiąc było tu ładniej niż w królewskim zamku. Na stole pod ścianą stał wielki stół a na nim leżały cztery bele materiału.
-Te misterne wzory to twoja robota?
       Trudno mu było w to uwierzyć. To były prawdziwe dzieła sztuki, majstersztyk.
-Oczywiście sama dobieram kolory i wzory. To, że oczy nie widzą to nie znaczy, że nie ma innej możliwości.
-A jest?
          Na stoliku stał imbryczek i dwie filiżanki. Spodziewała się gości. Nie wiedział tylko czy jego czy może kogoś zupełnie innego. Wskazała mu ręka krzesło. Usiadł.
-Moje ręce widzą, tyle lat tyle wieków za mną.

         Wzięła do ręki imbryczek i nachyliła nad pustą filiżanką stojącą przed nim. Poczuł aromat czekolady. Z niedowierzaniem patrzył jak gęsta, gorąca masa zapełnia delikatne porcelanowe naczynko. Pachniało tak, że ślinianki oszalały mu zupełnie. Brał pod uwagę, że to może być pułapka a w gęstej czekoladzie ukryta jest trucizna. Mimo to wypił łyka. I od razu wiedział, że było warto. Nigdy nie pił czegoś tak dobrego. Rozkoszował się smakiem. To była czysta niczym nieskażona ekstaza.

środa, 23 lipca 2014

23.07 Wędrowiec, płonący stos



-Dzień dobry. Powinno to raczej pana zainteresować, dwie uliczki stąd jest rynek i zostanie tam za chwilę wykonany lincz na kobiecie z niemowlęciem.
             Utonął w oczach Emeryka były jak wir jak studnie bez dna. Takiego nagromadzenia mądrości i wiedzy nie spotkał nigdy w życiu. Był skałą i opoką, także dla niego. Przy nim on Opiekun był niczym ziarenko niesione przez wiatr, nic nieznaczący pył.
-O, czym ty mówisz? 
        Oczywiście, że był zainteresowany takie sprawy zawsze doprowadzały go do białej gorączki. Chrzanić obojętność kodeksy i równowagę. Tragedia jest tragedią bez względu czy chodzi o jedną osobę czy o całe narody.
Jeśli zaś Emeryk chciał uchodzić ze służącego niech tak będzie. Jeśli chce udawać na przykład guzik u kamizelki, on Wędrowiec to uszanuje, i sam będzie głośno mówił, że Emeryk jest tylko guzikiem.
-Stos gotowy. Czarownica i jej diabelski pomiot mają zaraz spłonąć. Wskazany pośpiech!
                I tyle go widział. Musiał przyznać, że był diabelnie szybki. Ciekawiło go ile w wyglądzie Emeryka jest iluzji a ile rzeczywistości. 
          Sam też nie czekał bezczynnie na dalszy rozwój wypadków, ślizgnął się ryneczek. Nie chciał się spóźnić, zbyt duża stawka.
       Zdążył dosłownie w ostatniej chwili. Wielki i rozłożysty w ramionach niczym dąb drab, ubrany w kolory zakonu właśnie podchodził z płonącą pochodnią do stosu. Przywiązana do pala młoda kobieta rozpaczliwie błagała o łaskę dla opatulonego w biały becik niemowlaka. Pomyślał, że jej prośby ruszyłyby nawet kamień, ale najwidoczniej serca ludzi zakonu były ulepione z czegoś twardszego.
        Mżyło, dwaj mężczyźni polewali stos żółtawą cieczą, pewnie dla pewności by deszcz przypadkiem nie stłamsił płomieni. Widowisko wymagało odpowiedniej ognistej oprawy. Gawiedzi należy się zapadająca w pamięć rozrywka
-Stój gnoju, ani się waż! -Ryknął z taką siłą w głosie w stronę kata, że tamtego prawie zcięło z nóg. Ramiona niczym konary szarpane wichrem tłukły przestrzeń wokół siebie, oprych próbował utrzymać równowagę. Opięte na nieproporcjonalnie chudym do reszty ciała tyłku, skórzane portki zatrzeszczały podejrzanie.
             Niemowlak zawinięty w biały obszyty koronką becik leżał wysoko na stosie gałązek i słomy. Wystraszony rykiem Opiekuna zaczął zanosić się od przeraźliwego płaczu. 
-W imieniu zakonu przywołuję cię do porządku!- Usłyszał za plecami
         Wędrowiec odwrócił się w stronę krzyczącego, słusznie podejrzewając, że to właśnie jego tak bezpardonowo próbowano przywołać do porządku.
-Wykonujemy tu właśnie wyrok na zbereźnicy a zarazem czarownicy i na jej diabelskim pomiocie by oczyścić nasz świat z brudu i zła. Więc odejdź i nie przeszkadzaj! Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy.
           Zakonnik był pięknym, postawnym mężczyzną. Trafił mu się następny zepsuty przystojniak, ilu jeszcze spotka takich w tym mieście? Po to głos ukochanej przywiódł go w to miejsce, by się z nimi szarpał i karał? Wielkie, zielone jak szafiry oczy mężczyzny okolone ciemnymi, gęstymi rzęsami skutecznie ukrywały zło, które wypełniało tego człowieka. Gęsta jasna czupryna i pełne usta, musiały robić na kobietach piorunujące wrażenie. Zakonnik był świadom swego zniewalającego uroku, uczynił z niego swą broń i siłę. Hipnotyzował  ludzi urodą niczym tańczący wąż a potem zniewalał ich umysły. By zabierać wprost w gorące czeluści piekła.
-Ty!-Opiekun wskazał na zapłakanego, wysokiego chłopaka stojącego blisko stosu.
- Rozwiąż dziewczynę i sprowadź ją z dzieckiem bezpiecznie na dół.
          Chłopak strachliwie zerknął na zakonnika, tak jakby oczekiwał ciosu. Na twarzy miał wypisane cierpienie i rozpacz, nie trudno było się domyślić, że jest ojcem dziecka. Silne łapska ubranych na czarno osiłków, bezlitośnie wykręcały mu dłonie do tyłu. Trzymali go tak by musiał oglądać cierpienie i śmierć dwóch ukochanych istot.
       Histeryczny płacz dziewczyny pomógł się zdecydować i pokonać swą bierność chłopakowi. Wyrwał się zdezorientowanym, pilnującym go pachołkom zakonu i sprawnie wskoczył na stos.
-A ty gnojku- Opiekun zwrócił się do zakonnika grzeczniej niż miał ochotę- Wiesz gdzie ja mam twój zdegenerowany zakon? Właśnie się zastanawiam całkiem poważnie czy nie zajmiesz miejsca dziewczyny, żeby wszyscy widzieli, że gówno jesteś wart. Zło miało być palone to spalimy prawdziwe zło a nie niewinną dziewczynę! Mówiłeś, że ogień lubi potwory. Zapewniam, że ciebie w takim razie pokocha od pierwszego wejrzenia, szczególnie, że zadbaliście żeby stos pięknie płonął.
-Zapłacisz!
      Zakonnik próbował coś jeszcze powiedzieć, ale wściekłość Opiekuna była zbyt wielka by dopuścił go do słowa.
-Co bredziłeś przed chwilą? Jeśli zło jest w tej dziewczynie to płomienie chętnie przyjmą ofiarę? Komu złożymy w takim razie ofiarę z ciebie? Kto się o ciebie upomni?  -Zdenerwowany złapał go za jasne gęste włosy i pociągnął w stronę stosu. Zrobił dwa a może trzy kroki, gdy poczuł, że za zakonnikiem podąża ktoś niewidzialny.
-Ty Dhuel spierdzielaj, bo jeszcze chwila i tobie sprawię łomot!- Wściekły krzyknął przez ramię, rozpoznając ukrywającą się przed wzrokiem ludzi istotę- Nie żartuję obiję ci mordę tak, że nikt cię w domu nie pozna!
         Tuż za plecami zakonnika zmaterializował się brat bliźniak Karana. Kropla w kroplę podobny do siłacza. Nie polubił go, jeśli Karen od pierwszego spojrzenia robił dobre wrażenie, jego brat wręcz przeciwnie.
-Masz racje Wędrowcu, ten osobnik jest nic wart. A ty się nie denerwuj i wcale nie mam zamiaru z tobą się bić.
        Miał nawet taki sam denerwujący uśmieszek jak brat bliźniak. Tylko, że ten z braci ukrywał za nim swoje grzeszki.
-Co ci zawiniła ta dziewczyna? -Skupiony na zakonniku i Dhuelu nie zauważył, kiedy większa część ludzi zgromadzonych na rynku przyklękła na kolano. Szybko zrozumiał, dlaczego tak postąpili.  Niebiański gnojek zadbał o wizerunek. Świecił niczym zorza polarna na dopalaczu.
-Wyłącz te tandetne światełka- Zażądał stanowczo.
O dziwo posłuchał go od razu i nie wyglądał już robaczek świętojański.
-W tym sęk, że nic mi nie chciała zrobić- Zaśmiał się bezczelnie.
Budził w nim obrzydzenie, okazał się być obrzydliwym, skarlałym, niemoralnym bóstwem, które szczyciło się swym zepsuciem.
-Ty skurczybyku chciałeś ją spalić, bo odrzuciła twoje awanse?! -Opiekun wyrwał mahoniową laskę stojącemu po jego prawicy sztywnemu elegantowi i przywalił nią przez czerep olbrzymiemu bliźniakowi. Przyłożył się i walnął aż łupnęło.
     Wnerwiający uśmiech zniknął natychmiast, zresztą jego właściciel również.
       Potrafił być jeszcze szybki. Nie uważał jednak sprawy za skończoną, jeśli tamten tak myśli, to się przeliczył.
         Tłum zaszemrał jak to miał w zwyczaju, gdy zaczynał przeżuwać informacje i myśleć. Ludzie patrzyli na Opiekuna z pokorą, której gdy przybył na plac zupełnie im brakowało. Wystarczyło walnąć w odpowiedni, świątobliwy czerep a od razu pojawił się szacunek. Zgromadzeni tutaj ludzie wiedzieli, że trzeba mieć dużo odwagi i siły by sprzeciwić się prawdziwemu bóstwu. Opiekun zrobił o wiele więcej, bez cienia strachu skutecznie zaatakował i przeżył, to był prawdziwy wyczyn.
        Emeryk stał opodal i jak gdyby nic niedbale kopał walające się tu przeróżnej maści śmieci. Uważnie obserwował całe to wydarzenie. Uśmiechnął się do Opiekuna tajemniczo, machnął ręką i zniknął. Był bardzo z siebie zadowolony.
        Wędrowiec ochłonął i z niezadowoleniem pomyślał, że tamten całkiem sprawnie wmanewrował go w sprawy swojej rodziny. Sam powinien zaprowadzić tu porządek, nie wyręczać się obcymi sobie Opiekunem. Obiecał sobie, że w stosownym czasie powie Emerykowi, co o tym myśli. Ale to w stosownym czasie i tylko wtedy, gdy wystarczy mu odwagi.
       Ryknął głośno i wyraźnie. Ktoś musiał posprzątać po figlach bóstw i fanatyków.
-Oczyszczam dziewczynę z zarzutów na niej ciążących! Jeśli komuś się nie podoba moje zarządzenie, to proszę się tu stawić i zaprotestować. Tu i teraz!
        Odpowiedziała mu zupełna cisza, tak jak się tego spodziewał.
        Dziewczyna szlochając tuliła dziecko. Maluch w ramionach matki uspokoił się na tyle, że tylko kwilił cichutko.
-Jeśli zakon ma jakieś wątpliwości to wie gdzie mnie znaleźć. Zresztą sam się u was stawie. I to już niedługo. Pofatyguję się do tutejszego oddziału by zrobić z wami porządek- Odwrócił się do tłumu i machnął znacząco ręką-, Jeśli zaś ktoś dziewczynę prześladować by się odważył, to będzie miał ze mną do czynienia. Ja ze swej strony obiecuję, że nie skończy się tylko na walnięciu laską przez łeb.
-Nasz zakon jest potęgą! Dla ciebie bezbożnika nie ma tam miejsca! Wyzuty jesteś z zasad podniosłeś rękę na Dhuela! Powinna spotkać cię za to natychmiastowa śmierć! -Zakonnik wrzeszczał jak oszalały, opluwając przy tym wszystkich wokoło.
-Za twoją bezczelną postawę dwa dni w dybach. Za obrazę mojej czcigodnej osoby dwadzieścia razów w dupsko. Tak stanowi prawo i tak się stanie. A co Dhuela to nie są sprawy dla takich głąbów jak ty! -Cała jego złość wyparowała jak zbyt mocno gotująca się woda. Przypomniał sobie to, co Emeryk pozwolił mu zobaczyć w swoich oczach. Tak tu trzeba bez emocji na spokojnie i rozważnie.Takie gnidy nie zasługują na to by tracił przez nie panowanie nad sobą. Jest prawdziwym Wędrowcem a to zobowiązuje.
-Nie ośmielisz się to zamach! -Zakonnik wydarł się jak przekupka na targu.
      Pstryknął palcami i pyskujący, zapatrzony w siebie przystojniak zamienił się w nieruchomą kukłę. Dość miał durnego gadania, ale nie mógł też dopuścić by mu zwiał. I zaszył się w jakieś szczurzej norze.
       Musiał się jeszcze upewnić czy u dziewczyny i dziecka wszystko jest w porządku. Taki stres może odbić się na psychice po czymś takim można zwariować. Nawet nie chciał myśleć, co musiała przeżywać.

-Dobrze się czujesz?

niedziela, 20 lipca 2014

20.07 Wędrowiec, złamana ręka.




Teraz mógł zająć się dziewczyną, nadal leżącą bez przytomności na podłodze.
-Wstawaj śpiąca królewno, przespałaś całą robotę. No dość już symulacji, wstajemy.- Pokropił jej twarz zimą wodą. Drgnęła oblizała wyschnięte usta i spróbowała usiąść. Przytrzymał ją żeby nie upadła.
-Duszno mi. Udało się? -Była blado zielona, twarz tylko kilka odcieni różniła się od sukienki. Liczył się z możliwością, że za chwilkę znowu mu zemdleje.
-Udało się a co się miało nie udać? I ty chcesz być znachorką?- Był ironiczny, bo lubił taki być- Nie wróże ci kariery w tym fachu, jeśli na widok krwi ryjesz nosem podłogę. Twardym trzeba być nie miękkim.
-Przyzwyczaję się, nie byłam gotowa. -Wystękała zawstydzona jednak niezniechęcona. Przekonała go tym do siebie. W końcu nie każdy jest od urodzenia doskonały.
-Ta zapewne, ciekawe tylko czy kiedykolwiek będziesz?
      Sam jej nie dyskwalifikował, pamiętał jednego felczera, chirurga, co rok rzygał jak kot na widok każdej rany. Krew szczególnie ta świeża płynąca nawet cieniutka strużką, sprawiała, że fikał koziołka i mdlał jak na zawołanie jeszcze bardziej efektownie niż ta tutaj. Nic jednak nie było go w stanie zniechęcić, zawziął się był głuchy na krytykę i głosy przywołującego go do porządku. Znał swoje powołanie i walczył zawzięcie o marzenie. A potem był najlepszy w mieście a może i nawet w całym kraju. O zwinności jego ręki krążyły wręcz legendy.
- Nie leż, zbieraj się! Tam inni w kolejce czekają, jak zobaczą taką zdechlinę to od samego widoku im się pogorszy.
-Moment już dochodzę do siebie
       Chwiejnie podeszła do drzwi, w najgorszych snach nie spodziewała się takich wydarzeń. Zerknęła na leżącego chłopaka złapała się za brzuch i zgarbiła. Zabulgotało jej w kiszkach, ale nie zwymiotowała.
-Już się nad sobą tak nie roztkliwiaj. Dawaj następnego bidaka, bo czas leci a ty masz iść się spotkać z potencjalną nauczycielką.
         Zmiana kolorystyczna, jaka zaszła na jej twarzy zadziwiła nawet jego. Była lepsza niż kameleon, z zieleni błyskawicznie przeszła na płomiennie czerwony.
-Że, co? Z jaką nauczycielką, o czym Pan mówi?
-Zielarstwa, ale ostrzegam jak się nie spodobasz to kicha, nic z tego nie będzie. Ruchy dziewczyno, ruchy i wpuść tu trochę świeżego powietrza, bo się na mur porzygam od tego zaduchu i smrodu. Jak ty to wytrzymujesz? Gdy zabiorą tego delikwenta do domu to umyjesz porządnie stół. Wygląda tu jak po świniobiciu.
         Może nie potrzebnie wspominał o krwawych zajęciach, bo zieleń niesłychanie szybko wyparła ogniste rumieńce.
-Skaranie z to.. Panem- zamamrotała pod nosem.
-Dawaj ich tu dawaj, bo czas to pieniądz.- Zmusił ją do konkretniejszych ruchów, rozbawiony swoim żarcikiem. Stanowczo poprawił mu się humor.
-Witaj uzdrowicielko.
          Dziewczyna na progu upuściła koc, w którym do tej pory siedziała zawinięta. Dziwnie wywinięta ręka była sina i opuchnięta.
-Z tym złamaniem to od razu do mnie.-Nie miał czasu na część pokazową, teatr guseł i zabobonów, wskazał zydel, na którym miała usiąść.
-Ale ja do uzdrowicielki- Spłoszyła się.
 -A coś ty myślała, że chcę ci usługi fryzjerskie zaproponować, czy co? Masz szczęście, bo dziś ja tu się szarogęszę.
-Czy pan jest Opiekunem? -Prawie wpadła w panikę. Zapomniała o złamanej ręce i o bólu. Przebierała nogami jak gdyby chciała uciec tylko, że nie potrafiła podjąć decyzji.
-Tak. Daj tę rękę. Ooo paskudna sprawa, z przemieszczeniem. Naprawdę masz w życiu fart dziewczyno. Zamknij oczy, bo muszę połapać odpryski, no i już. Czary mary i po sprawie. Zapomniałem, jaki dobry jestem w te klocki.
         Ironia losu, dziś miał tylko węszyć, nabierać sił, połazić, pokombinować. Poleniuchować w łóżku, może nawet coś poczytać. Fuchy felczera na pewno nie miał w planach.
- A ty uzdrowicielko to jak masz na imię?
-Pereza panie
Zażądał bandaży i deseczek. Dziewczyna miała tak zdziwione oczy jakby poprosił co najmniej o gwiazdkę z nieba.
-A ręce mam wcześniej umyć? -Spytała gderliwie, wchodząc za zasłonkę, coś stuknęło zaskrzypiało. Burczała nieustanie i chyba nawet kopnęła ze złości w drzwi od szafy.
-Ty nie bądź taka dowcipna, bo cię zaraz poślę do jakiejś rodzącej. Spodoba ci się to na pewno, krew, ból. Naprawdę fajna impreza
        Zza zasłonki wyszła ze zwitkiem czystej szmaty, mogącej w ostateczności służyć za bandaż. Położyła swój skarb dziewczynie na kolanach i podeszła do kąta gdzie leżała wielka góra śmieci i szpargałów.
-Taaa zapewne, już się cieszę. Takie mogą być?  -Wygrzebała ze stosu śmieci dwie w miarę równe deszczułki
-Dawaj szybko. A ty nie ruszasz ręką żeby się dobrze zrosło, to ważne. Deski nosisz dwa tygodnie. Koniec z podnoszeniem ciężkich rzeczy.
-To przez to złamanie już nie będę mogła pracować? -Z niedowierzaniem spojrzała na swoją rękę.  Myślała, że jak się zagoi to będzie tak jak dawniej, może tylko ręka będzie miej sprawna i sztywna a na zmianę pogody będzie ją łupać.
-A, kto powiedział, że przez rękę? W ciąży jesteś, musisz zacząć uważać.
-Nie. Panie to niemożliwe. Od pięciu lat jestem mężatką i nic. To teraz tak z niczego?
-Nie powiedziałbym, że z niczego- Zaśmiał się głośno.
       Miała paskudnie złamaną rękę musiało strasznie boleć, ale to i tak był najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Rodzinie męża niewiele już brakowało by ją zaszczuć, sprawić by uwierzyła, że jest nic niewarta i powinna usunąć się z życia męża. Mówili żeby odeszła w świat i nie marnowała chłopu młodości. Chcieli dzieci a ona nie rodziła. Co dnia słyszała jak teściowie tłumaczyli mężowi, że musi ją jak najszybciej zostawić, poszukać innej żony takiej, co potrafi rodzić i być matką. Na początku szeptali po kątach teraz już wcale się z tym nie kryli. On też już nie przerywał gniewnie by głupot nie opowiadali, milczał i słuchał. Wiedziała, że ją kocha, chcieli być z sobą, ale nie łudziła się już, że wszystko dobrze się skończy. Pogodziła się z myślą, że któregoś dnia powie jej, że to koniec, że ma odejść. Wtedy tylko śmierć jej pisana albo bieda i poniewierka. I stał się cud. Dziś, gdy wróci może mu powiedzieć, że ich modlitwy zostały wysłuchane. I wiedziała, że on ucieszy się tak bardzo jak ona.
-Do widzenia, następny czeka w kolejce. -Pogonił ją Opiekun. Rozumiał jej radość, ale miała ją, z kim przeżywać.
-Do widzenia i dzięki ci Panie za pomoc. Ty nie tylko mi rękę uratowałeś, ale i życie! -Wyszła ściskając w zdrowej dłoni monetę, którą chciała wręczyć znachorce. Zapomniała o zapłacie, pognała, co tchu w piersiach by podzielić się szczęściem z mężem.
-To z tą ciążą to blef? - Dopytywała się zaciekawiona znachorka.
-A, co myślisz, że chciałem odwrócić jej myśli od złamanej ręki? Trochę kiepska taktyka, nie uważasz? Ja nie kopię leżącego, no chyba że na to zasłużył. Następnemu możesz bajerować, co tam tylko chcesz, tylko powiedz mu, że pić gorzałki nie może jużani trochę. Tłustego jeść absolutnie nie wolno i nic wzdymającego, czyli groch kapusta odpadają. Jak chcesz to możesz poszaleć z widowiskiem. Potem zamkniesz interes i pognasz do pałacu róż. Wiesz gdzie to jest?
-Każdy wie. Tylko, po co ja tam mam iść? - Złapała się pod boki gotowa by się wykłócać, czekała tylko żeby dał jej powód.
-Na bramie powiesz, że jesteś umówiona z panienką Lilidią. Tylko pamiętaj jak będziesz jej pyskować to ona skonsumuje cię na obiad. Chyba, że pójdziesz w tej brudnej szmacie to cię nie tknie, będzie się brzydzić.
-Pójdę... pewnie, że pójdę, a co miałabym nie iść. Panie a ona naprawdę je ludzi? -Cała jej bojowość rozmyła się błyskawicznie.
-Zgłupiałaś całkowicie? Trochę krwi dziewucha zobaczyła i od razu we łbie się pomieszało. Myślisz, że taka apetyczna z ciebie sztuka?
-Połapać się nie mogę, co prawdą a co to żartem.
              Łuki brwi zadarła wysoko, aż załamały się pod dziwnym kątem. Przez co jej twarz nabrała takiego trochę psiego wyrazu. Znał go doskonale taki proszący, lekko zdezorientowany, niewinny. Teraz już wiedział, czemu ją polubił, miała wrodzony talent, jej twarz potrafiła wyrazić więcej niż wartki potok słów.
-Żegnam.
            Nie miał zamiaru tłumaczyć jej, kiedy mówi poważnie a kiedy żartuje. I tak już zbyt się spoufalił. Wyjście z tej śmierdzącej ponurej nory było prawdziwą przyjemnością. W końcu mógł złapać bez obrzydzenia głębszy oddech. Niestety dalej mżyło, mimo to postanowił powłóczyć się trochę bez celu. Tak dla przyjemności, dla zaspokojenia ciekawości. Na któreś z nędznych, bocznych uliczek poczuł nienaturalny powiew, szarpnęło mu płaszczem. Spostrzegł tylko szybko przemieszczającą się smugę światła.
-Dzień dobry Emeryku!

Krzyknął, co sił w płucach. Zaraz po tym usłyszał darcie skórzanej podeszwy o bruk. Nos wyłowił z całej gamy innych zapachów lekki swąd spalenizny. Nie pomylił się w ocenie sytuacji, truchcikiem podbiegł do niego ten pokurcz Emeryk. Jego twarz nie wyrażała absolutnie żadnych uczuć. Popatrzył na niego tymi swoimi zimnymi oczami kichnął i powiedział:

środa, 16 lipca 2014

16.07 Wędrowiec, złośliwy demon




          Na ławie leżał młody chłopak, jego nienaturalna bladość wpadała już w odcienie niebieskosinawe, niewróżące niczego dobrego. W kącie kuliła się rozdygotana kobieta owinięta w chustę w wielkie czerwone róże na zielonym tle, pewnie matka pacjenta. Chłopak miał na udzie paskudną ranę. Zaczęła się już jątrzyć, tu nie pomoże zwykła wiara w uzdrowienie i widowiskowe gusła. Bez względu na to jak bardzo tego wyzdrowienia pragnie matka, chłopak czy sama uzdrowicielka, cud nie nadejdzie.
        Dotknął czoła młodego pacjenta, gorące jak rozgrzana płyta pieca. Męczyła go już wysoka gorączka.
Ruda uzdrowicielka dalej tańczyła jak szalona w ogóle nie zauważała jego obecności. Skinął głową na matkę. Podeszła wystraszona, błagalnie składając ręce.
-Tak panie?
-Zobacz czy jest tu jakiś gar i woda. Jak znajdziesz to gotuj. Tu trzeba działać, inaczej straci tą nogę, albo umrze z zakażenia.
-Co się dzieje? Co tu robisz?- była lekko nieprzytomna, wyglądała jak wyrwana z głębokiego snu- Przeszkadzasz ja go leczę.
-Nie pieprz, tylko bierz się do roboty. Potrzebuję ostrego noża, szybko. Drugi nóż trzeba mocno rozgrzać. Daj mi też kubek z zagotowaną wodą. Lekarstwa muszę rozpuścić. Drewniany kołek by się przydał w zęby, żeby młody sobie języka nie odgryzł. Mam nadzieję, że masz trochę gorzałki i czyste prześcieradło?
          Mówił szybko, była zdezorientowana, ale to już był jej problem. Taki mały tekst czy jest bystra i czy potrafi się dostosować, odnaleźć w każdej nawet najbardziej stresującej sytuacji.  Zawód który  sobie wybrała nie należał do bezpiecznych, ani przewidywalnych. W tym królestwie jak i w ościennych często płonęły stosy a wraz z nimi uzdrowicielki.
-Mam. Tylko to ja leczę tego chłopaka, dlaczego mi przeszkadzasz? Co ty tu w ogóle robisz? Psujesz mi wszystko- Zdenerwowała się trochę, w końcu nikt nie lubi jak mu się podrywa autorytet.
-Próbuję chłopaka od kalectwa uratować. Więc się nie piekl i nie marnuj czasu.  A dla ciebie jestem Pan albo Opiekun zapamiętaj to lepiej sobie! -Brutalnie sprowadził ją na ziemię. Nie mógł sobie pozwolić na utratę ciężko wypracowanego wizerunku.
-Panie woda się gotuje jak kazaliście. Co mam robić?
         Chociaż jedna baba wzięła się do roboty zamiast po próżnicy język strzępić, pomyślał udobruchany.
-Dobrze. Odlej trochę do czegoś czystego, żebym chłopakowi tę nogę przemył. Do drugiego naczynia trzeba nalać i noże wyparzyć- wydał dyspozycje- a i ręce też trzeba porządnie wymyć.
-Po co mamy ręce myć? - Uzdrowicielka zupełnie zbaraniała, wszystkiego się spodziewała, ale nie tak niedorzecznego polecenia.
-A nie wpadłaś jeszcze na to, że różne choroby i świństwa przenoszą się przez dotyk?
-Jak? Toż choroby to urok albo demon, co w człowieku siedzi! Nic innego.- Intensywnie myślała nad tym, co powiedział a mimo to broniła swoich racji, nie była przygotowana na radykalną zmianę poglądów. Zresztą, kto by był? Niby nie wierzyła w demony, ale nie miała też niczego innego, co zapełniłoby pustkę po nich.
-I co, demon pierdnął i od tego rana mu ropą tak okropnie zaszła? Nie gadaj tyle tylko myj ręce i układamy go na czyste prześcieradło.
      Posłuchała, choć niechętnie i tylko, dlatego że sama nie miała lepszego pomysłu.
-Syyy gorące- odskoczyła od miski, trzepiąc poparzoną ręką,
-Jeszcze pozbądź się tej brudnej szaty, co to się w nią paradnie wystroiłaś. Niech to będzie pierwsze, co zrobisz.
      Wiele był w stanie znieść, lecz tego brudnego obrzydlistwa w żadnym wypadku.
-Ale to strój uzdrowiciela!
       Zaprotestowała tym razem stanowczo, zapominając o tym, że chwilę wcześniej ją upomniał, przypominając gdzie jest jej miejsce w szeregu, hardo zadzierając przy tym brodę do góry. Miała w sobie coś z buntowniczki takiej, co to za świętą sprawę ze śpiewem idzie na śmierć, nie oglądając się za siebie. Nie wierzył w takie ofiary i sprawy, w ostatecznym rozrachunku okazywały się niewarte  poświęcenia.  A idee, dla których warto było walczyć i tak ginęły w morzu głupoty i nic nie można było na to poradzić. Może i jej postawa robiła wrażenie na ludziach, ale w tej sytuacji tylko śmiesznie wyglądała.
-To świństwo w które się ubierasz jest niebezpieczne dla zdrowia. Może zabić. Pierdnięcie demona, co to ten chłopak ma na nodze to nic w porównaniu z tym, co masz w tej szmacie.
-Co chcesz zrobić Panie?  -Udała, że nie słyszała jego ostatniej uwagi, dyskretnie wycofała się za zasłonkę.
Chwilę później jazgotliwie zaskrzypiały otwierane drzwi, zdziwił się nie zauważył szafy, gdy szukała pod łóżkiem paczuszki dla niego. Przez moment mamrocząc niezrozumiale pod nosem szarpała się za szmatą, którą miała na sobie. Potem wyszła oblana rumieńcem w skromnej prostej sukience o pięknym szmaragdowym kolorze. Przepasana była śnieżnobiałym wykrochmalonym fartuchem.
          Dopiero teraz odpowiedział na jej pytanie
-Wyciąć, conieco. Odkazić zatamować krwawienie.
-Jjaak to wyciąć? Co wyciąć? Czym?
  Lekko zbladła, po rumieńcach nie zostało nawet śladu, twarz jak przetarta mokrą szmatą straciła kolory. Jeśli jeszcze przed chwilą uważał, że świetnie dobrała kolor by podkreślić swoją urodę, to teraz już nie koniecznie.
-Nóż wydaje mi się odpowiednim narzędziem, lepszym niż na przykład łyżka, czy spinka do włosów. Niestety nie mam przy sobie torby z przydatnymi akcesoriami, więc muszę uchychłać, to conieco tym twoim tępakiem.
-To konieczne?
         Pomału stawała się przeźroczysta, oddychała zbyt szybko. Zastanawiał się, kiedy zemdleje.
-Myślisz, że dla przyjemności chce się w tym babrać?  Ty kobieto też umyj ręce- zwrócił się do matki chłopaka- i będziesz trzymać nogę syna by nią nie ruszał. Tutaj. Mocno.
Pokazał kobiecie jak ma trzymać, od razu załapała, o co chodzi. Gdy tu wszedł była zrozpaczonym strzępkiem nerwów. Jasno postawione cele i zmieniła się niedopoznania. To się sprawdzało nawet na nim, gdy wiadomo, co chcemy osiągnąć wytrwale i z rozmysłem brniemy do celu. Jeśli dopisze szczęście, znajdzie się ktoś, kto wskaże właściwy kierunek.  
-Ty młody zagryź mocno zęby. Będzie bolało jak diabli, ale potem będzie dobrze.
             Był wściekły na siebie, przełożył swoje magiczne igiełki do torby, przydałyby mu się teraz. Drobne błędy powodują lawinę, której nie da się zatrzymać czyż nie powtarzał tego innym niezliczoną ilość razy? Teoretycznie mógł wrócić do pałacu tylko nie miał już na to czasu. Gorączka była tak wysoka, że zaczynał się obawiać o mózg chłopaka.
-Masz jeszcze łyknij sobie ziółek, może być ci po nich trochę wesoło. Damy radę. -To ostatnie raczej powiedział do siebie niż do chorego i jego matki.
-Jak.. umyjesz mu nogę? -Spytała ledwo poruszając sinymi ustami uzdrowicielka. Trzęsły się jej ręce, zbyt mocno by okazała się naprawdę pomocna.
-Przejadę bimberkiem żeby nam się nie świniło i do roboty. Trzymajcie mocno.
       Sprawnie tak jakby robił to, co dnia wbił nóż. Popłynęła czerwona gęsta krew a jedna z pomocnic runęła jak długa.
Aż zadudniło.
     Kątem oka zarejestrował upadek, w cieniu świec mignęła zielona smuga. To wydarzenie uzmysłowiło mu, że popełnił spory błąd. Nie poprosił zawczasu o lepsze światło. Nie było czasu i możliwości by sprawdzić czy nie uszkodziła sobie głowy, musiała poczekać. To znaczy nie do końca zostawił ją na pastwę losu, przecież sprawdził od razu czy nie poniosła uszczerbku na zdrowiu. Zwykły guz i omdlenie nie były wystarczającym powodem by odrywać się od leczenia nogi chłopaka. Są sprawy ważne i takie, które muszą poczekać.
Nie odmówił sobie przyjemności i marudził pod nosem.
-Uzdrowicielka jak z kurzej dupy trąbka. Zobaczyła krew i fiknęła jak długa. Jak ona chce leczyć? Myśli, że wystarczy nogami pofikać?
        Chłopak gwałtownie wzdrygnął się z bólu, odrzucając głowę do tyłu, uderzył się nią w deski ławy. Wgryzł się głęboko w trzymaną w ustach drewnianą łyżkę, aż niebezpiecznie zatrzeszczały mu zęby.
 -Matka trzymaj syna! Jej nic nie będzie a ja tu spieszyć się muszę!
             Na szczęście ta była twarda. Zacisnęła wargi i trzymała z całych sił aż jej dłonie zbielały od wysiłku. Na czole zalśniły drobne perełki potu.
-Zaśmierdzi, bo muszę po przypalać żyłki, nie wystrasz się. Inaczej byś się nam wykrwawił. Nie cierpię tego, ale w tych polowych warunkach to wszystko, co mogę zrobić. Nie jest źle, tylko współpracuj.
Chłopak wrzasnął przeraźliwie drewienko wypadło mu z ust.
-Panie będzie dobrze? -Spytała, chusta zsunęła się jej na oczy. Nie poprawiła jej, z całych sił trzymała nogę syna.
-Będzie dobrze. Teraz posypię ranę takim proszkiem, będzie się lepiej goić. Dobrze, że igłę do zszywania noszę przy sobie, zrobimy piękny, artystyczny ścieg. Potem zabandażujemy i po sprawie. Będziecie sami zmieniać opatrunek, tylko pamiętać nie brudnymi łapskami i przemywać to bimbrem. Nie trzeba już trzymać. Śpieszył się, poruszał się, co najmniej dwukrotnie szybciej niż normalni ludzie, by nie przedłużać cierpienia chłopaka.
            Kobieta była matka i była zdeterminowana, wiedział, że nie będzie kwestionować jego poleceń. Zrobi dokładnie tak jak powiedział. Gdyby kazał, że ma zmieniać bandaże stojąc na głowie śpiewając sprośne piosenki zrobiłaby to bez wahania.
-Dzięki panie! Jak ja ci się odwdzięczę? Toż felczer powiedział, że nogę trza urżnąć- Obcierała ukradkiem łzy rękawem.
-Nic nie będziecie ucinać. Będzie dobrze. Tylko ludzi trzeba żeby go ostrożnie donieśli do domu. Najlepiej na jakiejś desce albo drzwiach by nim za bardzo nie ruszać, mógłby zacząć krwawić. Pędź kobieto po pomoc. Ja tu na młodego będę mieć oko. A i pamiętajcie, że musi dużo pić. Byle nie gorzały- Dodał na wszelki wypadek
-Dzięki panie- Wybiegła zamiatając brudną podłogę spódnicą.
          Chłopak oszołomiony bólem i ziołami, które mu podał usnął. Zabezpieczył go zaklęciem, będzie leżał nieruchomo i nie spadnie z ławy.