Na ławie leżał młody chłopak, jego
nienaturalna bladość wpadała już w odcienie niebieskosinawe, niewróżące niczego dobrego. W kącie kuliła się rozdygotana kobieta owinięta w chustę w wielkie czerwone róże na zielonym tle, pewnie matka pacjenta. Chłopak miał na
udzie paskudną ranę. Zaczęła się już jątrzyć, tu nie pomoże zwykła wiara w
uzdrowienie i
widowiskowe gusła. Bez względu na to jak bardzo tego
wyzdrowienia pragnie matka, chłopak czy sama uzdrowicielka, cud nie nadejdzie.
Dotknął czoła młodego pacjenta, gorące jak rozgrzana płyta pieca. Męczyła go już wysoka gorączka.
Ruda
uzdrowicielka dalej tańczyła jak szalona w ogóle nie zauważała jego obecności.
Skinął głową na matkę. Podeszła wystraszona, błagalnie składając ręce.
-Tak panie?
-Zobacz czy
jest tu jakiś gar i woda. Jak znajdziesz to gotuj. Tu trzeba działać, inaczej
straci tą nogę, albo umrze z zakażenia.
-Co się
dzieje? Co tu robisz?- była lekko nieprzytomna, wyglądała
jak wyrwana z głębokiego snu- Przeszkadzasz ja go leczę.
-Nie pieprz, tylko bierz się do roboty. Potrzebuję ostrego noża, szybko. Drugi nóż
trzeba mocno rozgrzać. Daj mi też kubek z zagotowaną wodą. Lekarstwa muszę rozpuścić.
Drewniany kołek by się przydał w zęby, żeby młody sobie języka nie odgryzł. Mam
nadzieję, że masz trochę gorzałki i czyste prześcieradło?
Mówił szybko, była zdezorientowana,
ale to już był jej problem. Taki mały tekst czy jest bystra i czy potrafi się
dostosować, odnaleźć w każdej nawet najbardziej stresującej sytuacji. Zawód który sobie wybrała nie należał do bezpiecznych, ani przewidywalnych. W tym królestwie jak i w ościennych często płonęły
stosy a wraz z nimi uzdrowicielki.
-Mam. Tylko to
ja leczę tego
chłopaka, dlaczego mi przeszkadzasz? Co
ty tu w ogóle robisz? Psujesz mi wszystko- Zdenerwowała się trochę, w końcu
nikt nie lubi jak mu się podrywa autorytet.
-Próbuję
chłopaka od kalectwa uratować. Więc się nie piekl i nie marnuj czasu. A dla ciebie jestem Pan albo
Opiekun zapamiętaj to lepiej sobie! -Brutalnie
sprowadził ją na ziemię. Nie mógł sobie pozwolić na utratę ciężko wypracowanego
wizerunku.
-Panie woda
się gotuje jak kazaliście. Co mam robić?
Chociaż jedna baba wzięła się do roboty zamiast po próżnicy język
strzępić, pomyślał udobruchany.
-Dobrze. Odlej
trochę do czegoś czystego, żebym chłopakowi tę nogę
przemył. Do drugiego naczynia trzeba
nalać i noże wyparzyć- wydał dyspozycje- a i ręce też trzeba porządnie wymyć.
-Po co mamy
ręce myć? - Uzdrowicielka zupełnie zbaraniała, wszystkiego się spodziewała,
ale nie tak niedorzecznego polecenia.
-A nie wpadłaś
jeszcze na to, że różne choroby i świństwa przenoszą się przez dotyk?
-Jak? Toż
choroby to urok albo demon, co w człowieku siedzi! Nic innego.- Intensywnie myślała
nad tym, co powiedział a mimo to broniła
swoich racji, nie była przygotowana na radykalną zmianę poglądów. Zresztą, kto
by był? Niby nie
wierzyła w demony, ale nie miała też niczego innego, co zapełniłoby pustkę po
nich.
-I co, demon pierdnął i od tego rana mu ropą tak okropnie zaszła? Nie gadaj
tyle tylko myj ręce i układamy go na czyste prześcieradło.
Posłuchała, choć niechętnie i tylko,
dlatego że sama nie miała lepszego pomysłu.
-Syyy gorące-
odskoczyła od miski, trzepiąc poparzoną ręką,
-Jeszcze
pozbądź się tej brudnej szaty, co to się w nią paradnie wystroiłaś.
Niech to będzie pierwsze, co zrobisz.
Wiele był w stanie znieść, lecz tego brudnego obrzydlistwa w żadnym wypadku.
-Ale to strój
uzdrowiciela!
Zaprotestowała tym razem stanowczo, zapominając o tym, że chwilę wcześniej ją upomniał, przypominając gdzie jest jej miejsce w szeregu, hardo zadzierając przy tym brodę do góry. Miała w
sobie coś z buntowniczki takiej, co to za świętą sprawę
ze śpiewem idzie na śmierć, nie oglądając się za siebie. Nie
wierzył w takie ofiary i sprawy, w ostatecznym rozrachunku
okazywały się niewarte poświęcenia. A idee, dla których warto było
walczyć i tak ginęły w morzu głupoty i nic nie można było na to poradzić. Może
i jej postawa robiła wrażenie na ludziach, ale w tej
sytuacji tylko śmiesznie wyglądała.
-To świństwo w które się ubierasz jest niebezpieczne dla zdrowia. Może zabić. Pierdnięcie demona, co to ten chłopak ma na
nodze to nic w porównaniu z tym, co masz w tej szmacie.
-Co chcesz
zrobić Panie? -Udała,
że nie słyszała jego ostatniej uwagi, dyskretnie wycofała się za zasłonkę.
Chwilę później
jazgotliwie zaskrzypiały otwierane drzwi, zdziwił się nie
zauważył szafy, gdy szukała pod łóżkiem paczuszki dla niego. Przez moment
mamrocząc niezrozumiale
pod nosem szarpała się za szmatą, którą
miała na sobie. Potem wyszła oblana rumieńcem w skromnej prostej sukience o
pięknym szmaragdowym kolorze. Przepasana była śnieżnobiałym wykrochmalonym
fartuchem.
Dopiero teraz odpowiedział na jej
pytanie
-Wyciąć, conieco. Odkazić zatamować krwawienie.
-Jjaak to
wyciąć? Co wyciąć? Czym?
Lekko zbladła, po rumieńcach nie zostało
nawet śladu, twarz jak przetarta mokrą szmatą straciła kolory. Jeśli jeszcze
przed chwilą uważał, że świetnie dobrała kolor by podkreślić swoją urodę, to
teraz już nie koniecznie.
-Nóż wydaje mi
się odpowiednim narzędziem, lepszym niż na przykład łyżka, czy spinka do włosów. Niestety nie mam przy sobie
torby z przydatnymi akcesoriami, więc muszę uchychłać, to conieco tym twoim tępakiem.
-To konieczne?
Pomału stawała się przeźroczysta,
oddychała zbyt szybko. Zastanawiał się, kiedy zemdleje.
-Myślisz, że
dla przyjemności chce się w tym babrać? Ty kobieto też umyj ręce- zwrócił się do matki chłopaka- i będziesz trzymać nogę syna by nią nie ruszał. Tutaj. Mocno.
Pokazał kobiecie jak ma trzymać, od razu załapała, o co chodzi. Gdy tu
wszedł była zrozpaczonym strzępkiem nerwów. Jasno postawione cele i zmieniła
się niedopoznania. To się sprawdzało nawet na nim, gdy wiadomo, co chcemy
osiągnąć wytrwale i z rozmysłem brniemy do celu. Jeśli dopisze szczęście, znajdzie się ktoś, kto
wskaże właściwy kierunek.
-Ty młody
zagryź mocno zęby. Będzie bolało jak diabli, ale potem będzie dobrze.
Był wściekły na siebie, przełożył
swoje magiczne igiełki do torby, przydałyby mu się teraz.
Drobne błędy powodują lawinę, której nie da się zatrzymać czyż nie powtarzał
tego innym niezliczoną ilość razy? Teoretycznie mógł wrócić do pałacu tylko nie
miał już na to czasu. Gorączka była tak wysoka, że zaczynał się obawiać o mózg
chłopaka.
-Masz jeszcze
łyknij sobie ziółek, może być ci po nich trochę wesoło. Damy radę. -To ostatnie raczej powiedział do siebie niż do chorego i jego matki.
-Jak.. umyjesz mu nogę? -Spytała ledwo
poruszając sinymi ustami uzdrowicielka. Trzęsły się jej ręce, zbyt mocno by okazała się naprawdę pomocna.
-Przejadę
bimberkiem żeby nam się nie świniło i do roboty. Trzymajcie mocno.
Sprawnie tak jakby robił to, co dnia
wbił nóż. Popłynęła czerwona gęsta krew a jedna z pomocnic runęła jak długa.
Aż zadudniło.
Kątem oka zarejestrował upadek, w cieniu
świec mignęła zielona smuga. To wydarzenie uzmysłowiło mu, że popełnił spory
błąd. Nie poprosił zawczasu o lepsze światło. Nie było czasu i możliwości by
sprawdzić czy nie uszkodziła sobie głowy, musiała poczekać. To znaczy nie do końca zostawił
ją na pastwę losu, przecież sprawdził od razu czy nie poniosła uszczerbku na
zdrowiu. Zwykły guz i omdlenie nie były wystarczającym powodem by odrywać się
od leczenia nogi chłopaka. Są sprawy ważne i takie, które muszą poczekać.
Nie odmówił sobie przyjemności i marudził
pod nosem.
-Uzdrowicielka
jak z kurzej dupy trąbka. Zobaczyła krew i fiknęła jak długa. Jak ona chce leczyć? Myśli, że
wystarczy nogami pofikać?
Chłopak gwałtownie wzdrygnął się z bólu, odrzucając głowę
do tyłu, uderzył się nią w deski ławy. Wgryzł
się głęboko w trzymaną w ustach drewnianą łyżkę, aż niebezpiecznie zatrzeszczały mu zęby.
-Matka trzymaj syna! Jej nic nie będzie a ja
tu spieszyć się muszę!
Na szczęście ta była twarda.
Zacisnęła wargi i trzymała z całych sił aż jej dłonie zbielały od wysiłku. Na czole
zalśniły drobne perełki potu.
-Zaśmierdzi,
bo muszę po przypalać żyłki, nie wystrasz się. Inaczej byś się nam wykrwawił.
Nie cierpię tego, ale w tych polowych warunkach to wszystko, co mogę zrobić. Nie jest źle, tylko współpracuj.
Chłopak
wrzasnął przeraźliwie drewienko wypadło mu z ust.
-Panie będzie
dobrze? -Spytała, chusta zsunęła się jej na oczy. Nie poprawiła
jej, z całych sił trzymała nogę syna.
-Będzie
dobrze. Teraz posypię ranę takim proszkiem, będzie się lepiej
goić. Dobrze, że igłę do zszywania noszę przy sobie, zrobimy piękny, artystyczny ścieg. Potem
zabandażujemy i po sprawie. Będziecie sami zmieniać opatrunek, tylko pamiętać
nie brudnymi łapskami i przemywać to bimbrem. Nie trzeba już trzymać. Śpieszył się, poruszał się, co
najmniej dwukrotnie szybciej niż normalni ludzie, by nie przedłużać cierpienia
chłopaka.
Kobieta była matka i była
zdeterminowana, wiedział, że nie będzie kwestionować jego poleceń. Zrobi
dokładnie tak jak powiedział. Gdyby kazał, że ma zmieniać bandaże stojąc na
głowie śpiewając sprośne piosenki zrobiłaby to bez wahania.
-Dzięki panie!
Jak ja ci się odwdzięczę? Toż felczer powiedział, że nogę trza urżnąć- Obcierała ukradkiem łzy rękawem.
-Nic nie
będziecie ucinać. Będzie dobrze. Tylko ludzi trzeba żeby go ostrożnie donieśli
do domu. Najlepiej na jakiejś desce albo drzwiach by nim
za bardzo nie ruszać, mógłby zacząć krwawić. Pędź kobieto po pomoc. Ja tu na
młodego będę mieć oko. A i pamiętajcie, że musi dużo pić. Byle nie gorzały- Dodał na wszelki wypadek
-Dzięki panie-
Wybiegła zamiatając brudną podłogę spódnicą.
Chłopak oszołomiony bólem i ziołami,
które mu podał usnął. Zabezpieczył go zaklęciem, będzie leżał nieruchomo i nie
spadnie z ławy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz