wtorek, 1 lipca 2014

Mamut na Mazurach, czyli pływanie, owce i inne atrakcje...

Na mazurskie wakacje czekałyśmy od lutego, kiedy to byłyśmy wspólnie na Mazurach po raz pierwszy. Zżerała mnie ciekawość jak Sara zareaguje na zazielonione ścieżki i lasy, czy zainteresuje ją woda w jeziorze i rzece, czy frajdę sprawi jej bieganie po łąkach i polach.

Spacery po lesie w pełni odpowiadały zarówno moim, jak i psim upodobaniom. Zapach nagrzanych od słońca ściętych drzew, dojrzałe poziomki, piasek, szeleszcząca trawa i multum zapachów, które na pewno sprawiły Sarze frajdę. Z lasu wyruszyłyśmy nad jezioro...

Spacery po jeziornej wodzie, dość zimnej, były ożywcze. Sara dała się nawet namówić, chyba dość niespodziewanie dla samej siebie - na pływanie. Co prawda bardzo krótkie, ot kilka machnięć łapkami, ale zawsze to pływanie. Brodzenie - z możliwością podpijania wody - okazało się być dla niej o wiele atrakcyjniejsze.

Dom Sara dzieliła z kotką mojej Mamy. Kavka, niegdysiejszy nasz tymczas, trafiła do Rodziców i wielce sobie chwali takie rozwiązanie. Co rano odwiedza z Mamą ogród, asystuje podczas prac ziemnych, by później spokojnie spacerując wrócić do domu na śniadanie. I sen, rzecz jasna.
Chodziłyśmy na spacery trzy razy dziennie: około 1-1,5 godziny rano, podobnie w trakcie dnia i pod wieczór już nieco dłużej, bo 2-2,5 godziny. Z ostrożnych wyliczeń wyszło mi, że wędrowałyśmy około 20 km dziennie. Mama, widząc, że Sara zjada suche, i to w niewielkich ilościach, postanowiła dokarmić psa. Och - to dopiero było szczęście:-)
Codziennie, nawet dwa razy dziennie, przechodziłyśmy tą scieżką. Choć pozornie wydaje się być mało atrakcyjna, zobaczcie kto mieszkał za widocznym po prawej stronie płotem.
Owce wizytowałyśmy z wielką ochotą. Zdarzyło się nawet, że Sara z jedną z odważniejszych owiec przywitały się metodą "noski-noski".
To kolejne z ulubionych miejsc Sary - lubiła wejść do wody w tym miejscu szczególnie rano, tuż nieopodal spały kaczki. Och, jak uroczo było przegonić ptaszory;-) Podobnie jak bociany na wieczornych spacerach po łące:-)
To także fragment ścieżki, którą codziennie chodziłyśmy. O ile bardzo cieszy mnie to, że w moim rodzinnym mieście powstała kilkulilometrowa ścieżka spacerowo-rowerowo-rolkowa, to zdumiewa fakt, że na ścieżce tej nie umieszczono koszy na śmieci. Wędrowanie z psem jest owszem miłe, do chwili, w której pies nie zechce oddać naturze tego, co natury. 
Gdy szłyśmy do ogrodu, królików, czy ogólnie rzecz ujmując wychodziłysmy z domu na podwórko - Sara wychodziła z nami i leżała sobie pod huśtawką. Zdarzyło się jej kilka razy zwinąć w kłębuszek i przespać tam kilkadziesiąt minut. Lubiła, gdy siedziałyśmy na ławce - zerkała wówczas tylko spod półprzymkniętych powiek i chrapała dalej w najlepsze.
Pewnego dnia wybrałyśmy się do lasu, w który byłyśmy juz w lutym. Jakże inny krajobraz. I chyba mnóstwo zwierząt, bo Sara aż sliniła się podczas wąchania. Brodzenie w trawach, kopanie dziur, rozglądanie się czujnym spojrzeniem (a może bardziej nasłuchiwanie?). Powędrowała nawet z moją Mamą na zbieranie poziomek. Pozwalałam jej buszować do woli i bez obaw, ponieważ po przyjeździe na Mazury nakropiłam ją środkiem przecikleszczowym - jako uzupełnienie obroży. Skuteczność 100%, ale gdyby tak robić co miesiąc, czy byłoby to zdrowe? Przy okazji - nasz Doktor wspomniał, że jedna z firm wypuściła na rynek tabletki kleszczobójcze - słyszeliście o tym?

   

Tędy wędrowałyśmy wieczorami. Szłyśmy o kilka kilometrów dalej niż rano (ach, zapomniałam - rano Sara prowadziła mnie pod piekarnię i czekała, że jej kupię kajzerkę). Co kilkanaście metrów w trzcinach były dziury, stanowiące dojście do wody - Sarze tak się sposobało moczenie, że próbowała namówić mnie do wejścia do każdej z nich. Czasami drogę na miejską plażę pokonywałyśmy powolnym spacerem, a czasami pół drogi przebiegałyśmy, bo wyraźnie było widać, że Sara się w dzień nie dość zmęczyła.

Sarze bardzo spodobała się plaża. Czasami siadywałam na ławce, a ona wyglądała przez balustrady, ale najczęściej i tu spacerowałyśmy powoli na niezbyt głębokiej wodzie. 


Sara wypracowała sobie rytuał spacerowy - chyba jedna z traw rosnących wśród trzcin pachniała wyjątkowo uroczo. Na tyle uroczo, żeby wejść w zarośla i się wdzięcznie wytarzać. 
Czasami wędrowałyśmy w stronę oddaloną od wody - z dawnego torowiska zrobiono bardzo przyjemną scieżkę rowerowo-spacerową. Raz, próbując skrócić sobie drogę weszłyśmy na pole z balami siana, na którym to polu Sara podjęła przekopania sie na drugą stronę kuli ziemskiej. A później wlazłyśmy w szkodę - szłyśmy przez pole z żytem, a z Sary widać było tylko uszczęśliwiony koniuszek ogona:-)

Cieszę się, że pojechałyśmy. Mam nadzieję, że wkrótce znów tam będziemy...

P.S. Dziś i jutro w Galaktyce można kupić psie książki za 50%.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz