niedziela, 27 lipca 2014

27.07 Wędrowiec, wyrocznia..






       Dopiero teraz spojrzał na jej twarz. Pomimo spuchniętych od płaczu powiek była wyjątkowo piękną kobietą. Było w niej coś takiego subtelnego i uroczego, ulotnego. Skojarzyła mu się z mityczną nimfą albo z aniołem. Powinna urodzić się księżniczką, nic dziwnego, że ten świecący mięśniak chciał się do niej dobrać. Uroda może pomagać, ale bywa, że jest bezpośrednim powodem nieszczęścia.
-Ślepa tkaczka, co lwem skarmiona utka ci materiał na płaszcz
wilcza kobieta zszyje ręką wprawną, czysta w niej płynie krew
nożyce bez lęku możesz wziąć by przebić materię.
          Wystraszony, że faktycznie ze strachu pomieszało się dziewczynie w głowie, położył dłoń na jej czole. Gdy tylko poczuł ciepło jej skóry zrozumiał, że zrobił straszny i nieodwracalny błąd. Przerwał prawdziwy autentyczny trans. Nie mógł nic zrobić, by naprawić szkodę. Przepadło. Taki szkolny, niewybaczalny błąd, zachował się jak amator.
-Panie nie trzeba było przerywać. Nie powiedziałam wszystkiego. Bardzo dziękuję za pomoc- Uśmiechnęła się delikatnie i tak jakoś ujmująco, że pomyślał, że gdyby miał kiedyś córkę to chciałby żeby była do niej podobna.
-Często wieszczysz?
        Stała taka wiotka, dziewczęca i szczupła, niczym szlachetny kwiat i wcale nie było po niej widać, że niedawno urodziła dziecko.
-Nie. Od czasu do czasu i mówię dziwne rzeczy, których nikt nie rozumie. Pewnie, dlatego mówią, że to żadne mówienie o przyszłości, tylko szaleństwo. Nie zdarza mi się to zbyt często.
            Była z tych kobiet, które chciało się kochać i wielbić, nosić na rękach. Nie było w niej nic wulgarnego, wyzywającego.  A na dodatek była wyrocznią, najprawdziwszą i utalentowaną. Ta dziewczyna to prawdziwy skarb. I to taki, którego nie powinien ominąć. Teraz rozumiał, że Emeryk i Dhuel specjalnie się o to postarali. Nie chodziło o romanse i nieprzyzwoite awanse tylko, dlaczego rozegrali to tak paskudnie?
        Oczywiste było, że musi o nią zadbać, ochronić, bo niechybnie dziewczyna znowu wpadnie w tarapaty
-Dobrze już dobrze weź dziecko i idź do domu. A Ty głupku- zwrócił się do chłopka- nie czekaj na koniec świata tylko się z nią żeń.
-Panie uwa..- Urwała w pół słowa, tuląc spokojne już dziecko do piersi.
-Tak?- Spytał z nadzieją, że coś wie a może nawet zrozumiała swoją przepowiednię.
-Uważaj Panie na siebie. Oni już polują na Ciebie, nie jesteś bezpieczny.
         Pokiwał głową a ona zrozumiała, że on wie.
-Nie martw się idź odpocznij. Nie myśl zbyt dużo o tym, co się stało, bo zwariujesz.
        Odkąd znalazł się w mieście ciągle czuł nieprzyjazny oddech na plecach. Wiedział, że ktoś depcze mu po piętach. Co prawda w pierwszy dzień podejrzewał u siebie manię prześladowczą lub rozregulowanie zmysłów, spowodowane długim okresem uśpienia teraz wiedział że zupełnie niepotrzebnie. Do tej pory ujawniła się mityczna Herytka, ale ona nie była w stanie mu zagrozić. Gorzej, że nie wiedział, kto jeszcze czai się po drugiej stronie barykady.
-Dziękuję ci panie, ocaliłeś życie dziecku i mi. Gdybym mogła się odwdzięczyć to wiesz gdzie mnie szukać.
-Idź i bądź szczęśliwa.
         Patrzył jak odchodzili przytuleni do siebie. I wiedział, że nic z tego nie będzie, wyrósł między nimi zbyt wysoki i gruby mur. Nie chodziło nawet o to, co on zrobił, ale czego nie zrobił, zbyt dużo żalu w niej było. Utracili coś pięknego, niepowtarzalnego, szkoda pasowali do siebie.
        Próbował zrozumieć sens jej tajemniczych słów. Nie były to tylko omamy zwykłej wariatki. Ona dała mu wyraźną, prawdziwą wskazówkę. Wszystko w jego rękach, musi rozwiązać tę zagadkę, tej sprawy nie może zawalić. Coraz mniej mu się to wszystko podobało.
-Dwadzieścia razów to o wiele za mało. Z pięćdziesiąt dla niego to byłaby lepsza kara.
        Stała za jego plecami. Miała dziwny, zachrypnięty i drżący głos, domyślił się, że jest staruszką.
Odwrócił się by powiedzieć coś banalnego, że to koniec igrzysk i można wracać do domów. Wtedy zobaczył jej oczy, była ślepa. W oczodołach tkwiły nieruchomo dwie białe gałki.
         Poczuł jak robi mu się gorąco, a tętno wariuje, ta dziewczyna przed chwilą wieszczyła o ślepej tkaczce.
To była jego szansa.
-Czy pani tka materiały?- Zapytał myśląc, że byłoby to zbyt łatwe.
-To zależy, kto pyta – Cmoknęła znacząco.
         Z wrażenia pociemniało mu w oczach. Już wiedział, że właśnie jej szukał.
-Ja pytam, zagubiony wśród intryg tego świata Wieczny Wędrowiec a mimo to pełen nadziei.
       Cmoknęła jeszcze raz i poprawiła stójkę swej sukienki.
-Pokarz synu dłoń, zobaczę ile prawdy jest tym coś mi tu przed chwilą powiedział.
        Bez wahania wyciągnął przed siebie rękę. A ona bez problemu ją odnalazła. Miała ciepłe i miękkie dłonie, to nie były ręce starej, spracowanej kobiety. Była w nich jakaś tajemnica coś nieuchwytnego i tajemniczego.
Staruszka nie pasowała do tego świata tak jak Emeryk, Karen i jego brat.
-Dobrze synu, że zapytałeś. Mam coś specjalnego dla ciebie. Chodź tamten poczeka, co?- Wskazała brodą zakonnika- Nie może uciec?
       Jak na ślepą to dużo wiedziała.
-Nie może nawet w nosie pogrzebać. Więc chodźmy, daleko to?
-Nie tu za rogiem- Znowu cmoknęła, po czym dodała z wyraźnym wyrzutem- Długo kazałeś na siebie czekać.
-Wszyscy wiedzieli, że muszę tu dotrzeć, tylko nie ja? Obłędu można dostać.
-Nikt nie wiedział czy się ruszysz. Wielu miało nadzieję. Trudno się wyzwolić z tego stanu, w który cię wplatano. Nie mieliśmy pojęcia czy podołasz. Tych dziewięciu innych zniszczyła pycha i złudne wrażenie wszechmocy. Zresztą oni byli tylko pionkami, tłem dla właściwej sprawy. Byliście tylko zabawkami w rękach sprawnego lalkarza. Zresztą mieliście nimi pozostać, nigdy się nie wyzwolić z przypisanej wam roli. Tylko ty niosłeś w sobie nadzieję, byle nie na daremno.
-Moment nie bardzo rozumiem, o czym mowa, przecież nie zaszła we mnie żadna przemiana. Jestem dokładnie taki, jaki byłem. No może ociupinę starszy.- Nie wiedział, do czego zmierza, na co chce zwrócić jego uwagę. Nic już nie wiedział. Jaka nadzieja, jakie zadanie? I kto tu był niewidomy?
-Na pewno? Czy wcześniej widziałeś różnorodność istot tu żyjących? Czy miałeś przed oczami tylko jasno wytyczony z góry cel? Czy kiedykolwiek wcześniej pozwoliłeś zbliżyć się do siebie takiej grupie ludzi, gdzie twój sławny wręcz przysłowiowy dystans?
       Tu trafiła w sedno, odkąd  przyjechał do miasta tworzył sobie namiastkę rodziny. Zbiera ludzi jak koraliki ciesząc się niepowtarzalnym wzorem, jaki odciskają na jego drodze.
-Może i masz rację. Wyczuliłem się na sprawy, które wcześniej mnie nie interesowały, ale czy to ma jakieś znaczenie?
-Ma i to wielkie. Znowu odżyła nadzieja.
     Cmoknęła tym razem zadowolona.
-W, kim i na co? -Miał nadzieję na odpowiedzi a tu znowu zagadki. Mieszanina dziwnych słów, z których nie potrafił wyciągnąć logicznych wniosków. Może był zbyt głupi i te wszystkie pokładane w nim nadzieje to takie zaufanie na wyrost?
-Sam musisz do tego dojść. Zrozumiesz, jeśli tylko będziesz tego naprawdę chciał. O to tu.
        Doprowadziła go samych drzwi. Musiała znać każdą nierówność terenu i przeszkodę na pamięć. Zresztą jak na niewidomą całkiem sprawnie się poruszała.
         Drzwi wyglądały na zupełnie zwyczajne, niewiele różniły się od tych po sąsiedzku. Może tylko tym, że wymalowane były na jaskrawo pomarańczowo a nie na brązowo.
-Masz klucz otwórz i nie męcz więcej starej kobiety.
           Z tym męczeniem i bezradnością to przesadziła doskonale sobie radziła. Aż za dobrze.
Gdy przekręcał klucz, coś zazgrzytało nieprzyjemnie, aż przeszły mu ciarki po plecach. Coś było nie tak, ale miał pojęcia, co.
        W środku było dużo cieplej niż na zewnątrz i pachniało morzem. Zdziwił, ale nic nie powiedział.
         Nie było to mieszkanie biednej, kalekiej kobiety. Każdy widoczny detal idealnie pasował do wystroju wnętrza. Wszystko było dopracowane wręcz perfekcyjnie. Prawdę mówiąc było tu ładniej niż w królewskim zamku. Na stole pod ścianą stał wielki stół a na nim leżały cztery bele materiału.
-Te misterne wzory to twoja robota?
       Trudno mu było w to uwierzyć. To były prawdziwe dzieła sztuki, majstersztyk.
-Oczywiście sama dobieram kolory i wzory. To, że oczy nie widzą to nie znaczy, że nie ma innej możliwości.
-A jest?
          Na stoliku stał imbryczek i dwie filiżanki. Spodziewała się gości. Nie wiedział tylko czy jego czy może kogoś zupełnie innego. Wskazała mu ręka krzesło. Usiadł.
-Moje ręce widzą, tyle lat tyle wieków za mną.

         Wzięła do ręki imbryczek i nachyliła nad pustą filiżanką stojącą przed nim. Poczuł aromat czekolady. Z niedowierzaniem patrzył jak gęsta, gorąca masa zapełnia delikatne porcelanowe naczynko. Pachniało tak, że ślinianki oszalały mu zupełnie. Brał pod uwagę, że to może być pułapka a w gęstej czekoladzie ukryta jest trucizna. Mimo to wypił łyka. I od razu wiedział, że było warto. Nigdy nie pił czegoś tak dobrego. Rozkoszował się smakiem. To była czysta niczym nieskażona ekstaza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz