niedziela, 29 czerwca 2014

29.06 Wędrowiec, brat bliźniak




-Lubią cię- Rzucił na pozór obojętnie
-Normalka fajny facet jestem, to mnie i lubią stworzonka. -Drapał z zapałem tuż za uchem czarnego przytulasa, który swoim zwyczajem z czułością zaglądał olbrzymowi w oczy. Ten pies uwielbiał, gdy ktoś poświęcał mu swoją uwagę.
-Karan masz brata? -Zaatakował go znienacka, tknięty przeczuciem, że teraz tamten mu się nie wywinie.
-Mam wielu braci. - W oczach wielkoluda zalśnił niepokój.
         Opiekun był z natury upierdliwy i jak się na czymś zawiesił, to nie potrafił odpuścić, może właśnie dlatego w tej chwili był na dobrej drodze, by wyjaśnić, choć jedną z niewiadomych. Jeden z psów wykorzystując jego nieuwagę i to że skupił się na olbrzymie, stanął na tylnych łapach i oparł się mu na ramionach a potem błyskawicznie ciepłym, ociekającym śliną jęzorem przejechał mu po nosie.
-Pytam czy masz brata bliźniaka? -Przycisnął wielkiego cwaniaka do muru z dużą satysfakcją. Nie miała tu nic do rzeczy nić sympatii, która została zadziergnięta między nimi. Wycierając twarz do rękawa peleryny obserwował bacznie reakcję olbrzyma. Jeśli nawet Karen myślał o salwowaniu się ucieczką nic by to nie dało, zresztą chyba zrozumiał, że nie tym razem. To była jedna z takich chwila, gdy jeden z uczestników dyskusji czuje się jak wpadającą śliwka w kompot. A może gruszka nie był pewien jak dokładnie brzmiało porzekadło.
-Zgadłeś, choć to bardzo dziwne. Zbyt szybko, zbyt łatwo. I jeszcze ważne pytanie czy aby na pewno znasz imię mojego pokręconego brata.
- Dhuel? -Nie bawił się tym razem w dyplomację i podchody, dość obchodzenia się z olbrzymem jak z jajkiem. Nie było na to czasu, a może był zbyt zmęczony, to był naprawdę wyczerpujący dzień. Miał swoje lata, dawno już nie można było o nim mówić, że jest młodzikiem. Zaryzykował walnął z armaty, nie miał nic do stracenia, jeśli się nie pomylił w swoich obliczeniach to sprawy zataczają się ciekawie układać. Nigdy nie sądził, że osobiście pozna któregoś z baśniowych, legendarnych bohaterów. Nigdy nie wierzył, że są realni, że istnieją, a jednak. Fantazja pomieszała się z rzeczywistością aż strach, co to może w praktyce oznaczać.
-Bystry jesteś. Teraz to ty mnie zaskoczyłeś, może faktycznie ci się uda. Tyle, że morze jest duże i głębokie. -Karan przewracał oczami i drapał się w głowę zupełnie tak jak wiejski głupek, dziwne, że nie zaczął się ślinić i jąkać.
Jedyne, co ucieszyło w tej sytuacji Opiekuna to to, że na chwilę znikł ten denerwujący uśmieszek olbrzyma. I to, że, pomimo iż wiedział, że ma do czynienia z kimś naprawdę potężnym i wyjątkowym nie poczuł się gorszy, mniejszy czy głupszy.
-Dalej ciągniemy tą farsę i udajesz służącego? -Nie sądził, że coś się zmieni, ale chciał usłyszeć jak tamten o coś go prosi. Bo o to, że poprosi był spokojny, są tajemnice, które nie powinny wypływać na wierzch. Tak jest najlepiej dla wszystkich.
-Byłbym wdzięczny gdybyś nie wyjawiał moich personaliów wszystkim napotkanym osobom.  Podoba mi się ta posada. Zdradź, co cię naprowadziło, Emeryk?
-Dał mi do myślenia.
-Wiedziałem, że ten gnojek to nie jest dobry pomysł- Odkaszlnął podejrzane jakby powiedział coś, czego nie powinien mówić- Cóż jednak zrobić jest niezastąpiony, jeśli chodzi o załatwianie nietypowych spraw. No i jest diabelnie skuteczny, nie ma sobie równych.
-Przydałby mi się taki pomocnik. -Nie wiedział, co myśleć o pokurczu szybkim jak wiatr, tak prawdę mówiąc miał mieszane uczucia, co do niego. Odnosił dziwne wrażenie, że jest bardzo stary. On sam, choć męczył się już strasznie długo na tym padole łez, przy nim poczuł się jak młodzik. A po drugie, choć robił tu za służącego innego służącego, wydawał się być wyżej w hierarchii ważności. Przewyższał wszystkich ważniaków o jakich słyszał w bajkach i to nawet  wziętych razem do kupy. Karem, choć udawał, że jest inaczej szanował  i podziwiał tego dziwnego, szybkiego człowieczka.
-Jak będziesz dobrze kombinował i uskutecznisz wyższy poziom lizusostwa, to może ci go kiedyś pożyczę. Tylko ostrzegam z nim nie jest tak łatwo, wykonuje polecenia tylko i wyłącznie tych, których szanuje. Mało tego nie zawsze tak jakby sobie tego wydający polecenia życzył. Wszystko robi tak jak jemu pasuje. Taki typ i ma na niego siły
            Spojrzał na granatowe niebo, złotem błyskające gwiazdy, zdawały śmiać się z jego niewiedzy. Naigrywać z zapatrzonego w siebie Wędrowca, który to miał innym wskazywać drogę a sam pogubił kierunki. Patrzył na złote piegi nieba jak młode dziewczyny w noc przesilenia, w nadziei, że wyczyta tam przyszłość, nadaremno. Gwiazdy nie chciały zdradzać swoich tajemnic.
-Dobrze wiedzieć.
       Machnął ręką na pożegnanie Karenowi i dalekim gwiazdom. Zamyślony ruszył w stronę pałacyku. Psy pobiegły za nim, choć czarny z lekkim ociąganiem, spodobał mu się olbrzym, który wiedział gdzie drapać psa by zdobyć jego serce.
      Czas pędził do przodu a on dawno odzwyczaił się od tego, że ma to jakieś znaczenie, że trzeba się do niego dopasować. Przestawienie się na normalny tryb taki, jaki obowiązuje innych, nie jest łatwe. Sprawy na mieście zajęły mu dużo więcej czasu niż planował. Wszystko toczyło się inaczej, nie tak jak powinno.
         Niespodziewanie na schodach pałacyku, jego nos wychwycił cudne, drażniące soki żołądkowe zapachy posiłku. Zdziwiło go to trochę, był pewny, że posiłek, który przed wyjściem z tak wielką przyjemnością skonsumował był kolacją. Z rozbawieniem stwierdził, że zaczynało mu wchodzić w nawyk wracanie na posiłki, nawet na te ponadprogramowe. Nieoczekiwana wizja, że jeszcze trochę i wcisną go w kapcie a potem w fotel przed kominkiem wydała mu się nawet zabawna i wcale nie tak straszna. Całe to zamieszanie z jedzeniem było dla niego zagadkowe i niespodziewane, przez dwa wieki jadł żeby przeżyć. Posiłki były raczej wymuszoną koniecznością niż odnajdywaniem przyjemności i ciekawych, nowych smaków. Jego kucharze nie ustępowali w niczym, może nawet przewyższali swymi umiejętnościami kucharkę w pałacu a mimo to nie potrafił rozkoszować się serwowanymi przez nich potrawami. Nie był pewny, co wpłynęło na zmianę jego podejścia, towarzystwo przy stole czy może budząca się w nim na nowo chęć życia. No cóż nigdy wcześniej nie biegała za nim wściekła Herytka a za służącego baśniowy bohater. Zjawił się w sama porę właśnie zasiadano do stołu.
-Witam ponownie. Widzę, że wróciłem w odpowiednim momencie.
-Jak to przeżyjesz? Straciłeś okazje do pomarudzenia, zrobienia focha, że nie poczekaliśmy. Nie wygarniesz nam niewdzięczności, oj źle ci się będzie spało. -Lilidia puściła do niego figlarnie oczko, jej długie rzęsy zafalowały uroczo. Były ciemne, musiała pociągnąć je jakimś kobiecym specyfikiem. 
-I tu się na pewno nie mylisz. Osobiste, kudłate potwory o to systematycznie dbają. Moje panie kwestie garderoby przerobiłyście? -Uśmiechnął się przymilnie, z doświadczenia wiedział, że nic tak nie kruszy serc niewieścich jak zainteresowanie ich fatałaszkami.
-Ty nam tu damską garderobą oczu nie zamydlisz. Lepiej powiedz, co znowu narozrabiałeś?-Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy. Z jej ręki zniknął sznur błękitnych kamyczków, zastąpiła go srebrną bransoletą. Wąż opinał jej smukły nadgarstek, by wgryźć się we własny ogon. O ile rozumiał symbolikę biżuterii, to nie wiedział jak udało się jej przecisnąć dłoń przez tak wąską obręcz. Przyglądał się uważnie i był pewien, że bransoletka nie posiadała zatrzasku, ani zapięcia. To była prawdziwa zagadka.
-Grzeczny byłem, chyba zaczyna brakować mi fantazji. Jak tam twoja godzinka przypomniałaś sobie coś?- Spytał z nadzieją w głosie.
       Wielki zegar stojący w rogu jadalni odmierzał czas. Po co u diabła w jadalni zegar pomyślał, nawet tak piękny jak ten. Ciągłe spoglądanie na przesuwającą się wskazówkę niezbyt dobrze współgrało z delektowaniem się posiłkiem. Zachęcał do pośpiechu, biegu za tym, co ucieka. Zegar był z tych bardziej skomplikowanych, nie odmierzał tylko czasu, wskazywał też daty i fazy księżyca. Na mosiężnych wahadle wyryte były delikatne kontury zwierzątek do złudzenia przypominające te na szaliku Emeryka. W nie wierzył w taki zbieg okoliczności. Nie tu i nie teraz.
-Niestety nic ciekawego, ale spróbuje może jeszcze raz.
          Wiedział, że nie mówi mu prawdy. Chciała w spokoju przemyśleć sprawę albo przehandlować wiedzę za coś innego, coś co on ma posiadaniu lub mieć może. Niepotrzebnie liczył, że teraz wszystko będzie łatwiejsze.
-W takim razie wczesnym rankiem wyruszam w podróż. -Całkiem realistycznie odegrał rolę zdecydowanego na wszystko. Tak, grać to on potrafił, wychodziło mu to tak przekonywująco, że sam zaczynał wierzyć w to, co mówi. Najczęściej powtarzanym kłamstwem było jestem samotny i jest mi z tym dobrze. Pomagało, ale tylko na chwilę, bo wcale nie był szczęśliwy. Wcale nie chciał być poza nawiasem, chciał jak każdy kochać i być kochanym. Władza i makabrycznie długie życie to tylko wypełnienie, zwykły farsz, który zjadasz, ale szczęścia ci nie da.
-Gdzie się wybierasz Homeonie? -Babcia naprawdę zmartwiła się tym niespodziewanym wyjazdem. W towarzystwie Wędrowca czuła się bezpieczniej, tak jakby jego osoba była gwarantem zmian na lepsze. Bardzo się bała, że bez niego nie dadzą rady ogarnąć tak drastycznych i diametralnych zmian. Był dla nich skałą dającą oparcie, niewprawnie stąpającym stopom. Han był dzieciakiem a ona nie czuła się na siłach by walczyć o swoje w tym obcym dla nich świecie.
-No cóż Lilidia nie chce podzielić się ze mną swą wiedzą, więc skorzystam z dawnego zaproszenia. Muszę udać się do stolicy jej ludu by zapoznać się z zawartością pewnej biblioteki. Nie mam innego wyjścia.

-Blefujesz, nie zrobisz tego- Zaniepokoił ją. 

środa, 25 czerwca 2014

25.06 Wędrowiec, ogon malamuta




             Wydawało się, że Karen jakimś cudem, albo nieznanym mu sposobem czyta w jego myślach. Po zastanowieniu z radością i dużą dozą zaufania założył, że olbrzym pewnie kombinował podobnie do niego. Rozejrzał się uważnie nie zauważył nic ciekawego, tylko paru najzwyklejszych, ciekawskich gapiów ukrytych w bezpiecznym cieniu kamienic. Nie było nawet małego ptaszka z czerwonym brzuszkiem, który ostatnim czasem wytrwale podążał jego śladem. Być może w nocy nie był w stanie wypełniać swojego zadania.
-Być może. Tu nie ma dobrych rozwiązań. A ty dalej jesteś prostym służącym? Czy może chciałbyś mi coś powiedzieć, nic nie leży ci na wątrobie? -To był dobry moment żeby zacząć normalnie rozmawiać.
Niestety w tej chwili to tylko Wędrowiec miał ochotę zmienić sytuacje, Karenowi najwyraźniej odpowiadał istniejący stan rzeczy, nie zamierzał jeszcze wykładać kart na stół, ani niczego ułatwiać Opiekunowi. Doskonale się bawił.
-A nie sypiam nadzwyczaj dobrze. Żadnych koszmarów, ani majaków nocnych -Zarżał bezczelnie jak to miał w zwyczaju. Zresztą przez cały czas miał przyklejony do twarzy ten drwiący, ironiczny grymas, ukrywał za nim swoje prawdziwe emocje i tożsamość.
          Wędrowiec nie wiedząc co zrobić z olbrzymem z mściwą satysfakcją planował, że jak tylko nadarzy się okazja podstawi mu pod nos lustro. Jeśli się do tej pory nie zorientował jak kretyńsko wygląda szczerząc się bez powodu, to pewnie po tej konfrontacji ze zwierciadłem niemiło się zdziwi. Byle tylko nie wyciągnął nóg, jak ten nieszczęsny bazyliszek w bajkach dla dzieci. Myśl o bazyliszku sprawiła, że skrzypiąc nieprzyjemnie drgnęła stara, zakurzona szuflada w jego mózgu. Mglista jeszcze ulotna hipoteza zaczynała powoli kształtować się w sensacyjną teorię. Teraz to on uśmiechnął się zadowolony i było mu wszystko jedno czy wygląda jak kretyn.
-A przypadkiem nie byłeś ostatnio u mnie w domu?- Spytał tak trochę na oślep. – Tym rodzinnym, wytęsknionym.
-Podobno to piękna wyspa, niestety sam jej nie odwiedzałem. Opieram się na obserwacjach innych- Karem cedził powoli i rozważnie słowa. Bardzo uważał na to, co mówi.
      Tak jak przypuszczał Wędrowiec olbrzym dużo wiedział i dobrze kłamał. Nie miał złych intencji to pewne, nie chciał też wprowadzić go w błąd, ale albo nie mógł albo zwyczajnie nie chciał, czego? Pokazać, że jest sojusznikiem? Przyjacielem? Na szczęście on sam nie był też zwykłym kołkiem w płocie, co to mało wie i ciężko kojarzy. Zaczynał rozumieć, dlaczego Karen nie mógł mu powiedzieć, kim jest. Może to niewiele, ale chociaż zdobył pewność, że jest ktoś, kto może mu wskazać drogę do domu. Oczywiście, jeśli tylko mu się zechce.
-Innych powiadasz a podobno trudno tam się dostać.
-Tak mówią, ale ludzie różne rzeczy mówią. Czy to wiadomo, w co wierzyć a w co nie? Jedni wierzą, że demona trzeba do ściany przybić, inni chcą by kukały im kukułki po prawej stronie tak dla worka pieniędzy, a jeszcze inni wodnice chcą gorzałką spić by zaznać nieziemskich przyjemności.
             Było jasne, że Karem doskonale zna wyspę i ludzi tam mieszkających. To go upewniło, że jego podejrzenia, co do prawdziwej tożsamości olbrzyma są słuszne.
-Tak dobij leżącego i jeszcze kopnij i jeszcze raz i jeszcze. Tak żeby bolało.
-Z przyjemnością.- Olbrzym zatarł ręce, ale nie miał wcale zamiaru znęcać się nad Wędrowcem.
            Z tyłu za ich plecami zakuty w dyby gwałciciel i morderca w jednej osobie, zaczął zawodzić jak szaleniec. Ruszyli w stronę karety, potępieńczy koncert nie mieścił się w ich planach na wieczór.
-Zapewne. Skorzystałbyś z takiej okazji z radością i przytupem, nie mam złudzeń. Mówisz, że mogę wrócić?
-Ja nic takiego nie mówiłem, ale to, że jakaś zdesperowana babka ci gada, że się nie da, to nic chyba nie znaczy, co? Popatrz choćby na te twoje ukochane psy, jak chcą dorwać smakołyk, to robią wszystko, by tego dokonać i choć im mówisz, że się nie uda to i tak próbują. Czasami się uda czasami nie, jednak one uważają, że warto zaryzykować dla kawałka żarcia, to dla ważnej sprawy chyba też? Twoje życie twoja decyzja.
             Nie tylko wiedział, że spotkał się z Hertytką, ba wiedział nawet, o czym rozmawiali. Był potężnym sprzymierzeńcem nie chciałby podpaść komuś takiemu jak on. W bezpośredniej konfrontacji nie miałby żadnych szans. Przypomniał sobie scenę z parasolką i flamą króla pierwszorzędne przedstawienie, nie ma co. Można było uwierzyć, że jest zwykłym mięśniakiem całkowicie uzależnionym od woli rozkapryszonej damulki. Gdyby ona wiedziała, na kogo zamachnęła się parasolką, albo lepiej żeby nie wiedziała, nie zasługiwała na taką wiedzę.
-A gdzie mam się udać, by zdobyć taki upragniony kawałek kiełbasy? Można wiedzieć? -Spróbował, choć wiedział, że to nie jest dobry moment na to pytanie.
-Co ja prosty służący mogę wiedzieć o sprawach świata tego? No, co?
- Jak nic wybiję ci te dziwne zębiska, a żeby cię do tego wszystkiego pokręciło.- Kopnął z całej siły w wystający z nierównego bruku kamień. Duży paluch zabolał go tak, że zobaczył gwiazdki wirujące wokół nosa. Złości się nie pozbył a noga bolała jak cholera. Jakoś ostatnio zawsze miał pod górkę.
-Nie stresuj się, to piękności szkodzi. Nie ważny jest kierunek ważny jest klucz.
Wskazówka była niejasna i mglista, co rozzłościło go jeszcze bardziej.
-Żebyś parchów dostał, klucz do piwniczki z winami może być?
-Kusząca propozycja, ale tu chodzi o metaforę, o sekwencję zachowań i o takie tam pierdoły. Nigdy nie lubiłem tych metafizycznych bredni, wolę proste jasne rozwiązania. Mi by pasował klucz do piwniczki.
           Tu musiał się zgodzić z Karenem też preferował proste, jasne zasady.
-W jakim do mnie języku gadasz? Bo do tej pory żyłem w przekonaniu, że znam wszystkie języki tego świata, ale ciebie ani rusz nie rozumiem.- I tak dowiedział się więcej niż przypuszczał, informacja o kluczu była cenna.
-Na starość tak bywa przyzwyczajaj się, bo będzie coraz gorzej.
-Dzięki za rady i wskazówki. Zdradź mi, ty tu tak przy mnie, z jakiej okazji trwasz? Dla rozrywki, czy może jakieś metafizyczne wiatry cię przywiały?
          Paluch boleśnie przypominał o sobie, miał tylko nadzieję, że nie złamał go w tym niekontrolowanym napadzie złości Mówią że głupota nie boli, nie wiedzą o czym mówią.
-Nie nic z tych rzeczy. Ja tak całkiem przypadkiem tą fuchę podłapałem a, że szlachetny pan się tu znalazł to już nie mój interes.
          Wymownie poklepał karetę, siły miał sporo, aż się cała zatrzęsła. Zaniepokojone konie przestępowały z kopyto na kopyto. Tarantowo umaszczony ogier zarżał wykręcając do tyłu głowę.
- Zbieramy się, bo gapiów coraz więcej a ćwok niech pokutuje. I chyba psy muszę upewnić, że jeszcze żyję.- Nie oglądał się za siebie, widok ukaranego potwora nie dostarczyłby mu satysfakcji.
-To jedźmy o przynoszący słuszną karę na złoczyńców- Wskoczył na kozła jakoś tak lekko jakby nic nie ważył
          Nie otworzył, tak jak wymagała tego jego profesja, drzwiczek karoty Opiekunowi.  Wędrowiec tylko ze złośliwym uśmieszkiem pokiwał głową, i nawet nie skomentował zachowania woźnicy, po prostu wsiadł do środka.
          Rozsiadając się w karecie nie do końca miał pewność czy jest nadal przy zdrowych zmysłach, absurdalność sytuacji przerastała jego najśmielsze wyobrażenia. Jeden tajemniczy wielkolud wie, ale nie powie i do tego zawzięcie udaje głupa, druga zaraza wcielenie zła intryguje i wcale się z tym nie kryje. Co dokładnie to nie wiadomo. A i to, dokąd zmierzała było dla niego zagadką. Do tego wszystkiego jakieś dziwne obdarte leszcze i ptactwo łażą za nim po mieście. Miał nadzieję, że Lilidia wyniesie z tego swojego transu coś konstruktywnego i przydatnego. I co najistotniejsze w tym wszystkim, jeśli zdoła sobie coś przypomnieć to czy zechce się z nim tym podzielić.
            Kareta dudniąc w wieczornej ciszy po bruku, doturlała się pod sam pałac, nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi na hałas, jaki towarzyszył temu środkowi komunikacji. Co do głośnych dźwięków to już z daleka usłyszał charakterystyczne radosne śpiewy swoich, kudłatych bestii. Nie wyczuł za to obecności Werianki, nie wiedział czy zrozumiała, że przełamanie barier przekracza jej możliwości, czy może bała się spotkania z Karenem. Tak stanowczo bała się konfrontacji z olbrzymem.
          Gdy tylko wyszedł z karety rozpędzone psy wpadły w jego objęcia niemal wywracając.  Karan zeskoczył z kozła, ani jeden kamyczek nie zmienił położenia pod naporem jego butów, nie zazgrzytał nie zachrzęścił. Nikt prócz opiekuna nie zwrócił na to uwagi. Tylko on się przyglądał, uważnie szukał drobiazgów, które utwierdzą go w przekonaniu, że prawidłowo domyśla się, z kim ma do czynienia.
         Dwa malamuty zaczęły przymilnie łasić się do kolan olbrzyma. Nie odbierał tego, jako zdrady wręcz przeciwnie wdzięczny był psom za wskazówkę. Pomyślał, że on mógł się pomylić i przez pomyłkę zaliczyć Karena do grupy w miarę fajnych, przyjaznych osobników, ale nie one. Z drugiej strony czy sam nie mówił, że za kawał mięsa sprzedałyby go bez namysłu? Co więcej przehandlowałyby nawet własne ogony.


niedziela, 22 czerwca 2014

22.06 Wędrowiec, dyby




            Zasady są po to żeby je łamać a przyzwyczajenia można naginać, więc Wędrowiec postanowił wtajemniczyć olbrzyma w swoje plany. Co więcej miał zamiar go wciągnąć do roboty, bez względu ta to, kim tamten naprawdę był. Wydawało mu się to zabawne. Szablony się nie sprawdzają, więc poszedł na żywioł, czas pokaże, co z tego wyniknie.
-Zaplanowałem publiczną karę, to i wyrok trzeba by było z hukiem ogłosić światu. Tak, ku ostrzeżeniu innych niefrasobliwych, potencjalnych przestępców, żeby wiedzieli, że ze mną to nie przelewki. A nuż są tacy, co się zastanowią? Może, który stchórzy i odpuści.
-Słusznie, ale czy taki staromodny sposób jest wystarczająco ekspresyjny? Może lepiej świetlne litery? Doskonale by to wyglądało, ciemna noc a na rynku jarzyłyby się niczym wyrzut sumienia słowa, zaręczam nikt by tego nie przeoczył. Grzmoty i pioruny też mogłyby by być niezła oprawą, dodałyby dramatyzmu,  uwypukliłyby powagę sytuacji- Karan na pozór obojętnie zaczął swój wywód, oczywiście znie zabrakło bezczelnego uśmieszku- a tak w ogóle to dobre masz o nich mniemanie myśląc, że tacy biegli w czytaniu.
-Ty się nie wygłupiaj i niestrzęp języka po próżnicy, tylko do roboty się bierz. Twój pokurcz faktycznie coś znalazł. – Stanowczo uciął oryginalny i zaskakujący wywód woźnicy. Jak ktoś taki mógł bezczelnie podawać się za prostego służącego? Mocno przekombinował chłopina. Dobre przebranie nie wystarczy, jeszcze trzeba dobrze grać rolę. Swoją drogę miał rację z czytaniem gapiów, z tą umiejętnością raczej krucho będzie.  Zadziwiające i zastanawiające było to, z jaką łatwością przeszedł na ty z Opiekunem jak by to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem.
-Toż ja prosty chłopina, liter nie znam, że o pisaniu nie wspomnę.
              Znowu uderzył w tą swoją śpiewkę, wcale się nie przejmując, że nikt mu nie wierzy. Zaczynało to być nudne i męczące. Wędrowiec już dawno zrozumiał, że to nieudolna gra i jest kimś innym. Przesada nigdy i nikomu nie wychodzi na zdrowie.
-Srututu piszesz, ładnie i wyraźnie.- Zaznaczył- Jak chcesz udawać przygłupa twoja sprawa, nie będę się wtrącał.  W każdym szaleństwie jest metoda. Czekaj, niech no sobie przypomnę, jak ten zdegenerowany debil miał na imię. Starzeję się pamięć już nie ta, a to może imię pominiemy i tak szybko się rozniesie, co to za jeden. -Machnął ręką na ten szczegół, zastanawiając się skąd się wzięły dziury w jego pamięci.
-Lear, nie trzeba nic pomijać. -Podpowiedział uczynnie Karan wyciągając przy tym z kieszeni nieskazitelnie białą, wykrochmaloną chustkę do nosa i kichnął siarczyście.
-Masz rację to Lear. A skąd ty to wiesz?- Popatrzył podejrzliwie na ogromnego mężczyznę który marnie i bez przekonania udawał kogoś kim nie jest. Nie pokazywał mu aresztowanego ani nie wspominał, kto to.
-A wydziera się chłystek przez cały ranek, że nam nogi z dupy powydziera, że jak śmieliśmy rękę podnieść na czcigodnego Leara i takie tam dyrdymały. Oczywiście żądał natychmiastowego wypuszczenia na wolność, na przemian grożąc to próbując przekupić. Normalka, nic oryginalnego nie wymyślił. -Znowu kichnął, chyba był na coś uczulony.
-A no tak, rozdmuchane ego rozpieszczonego zepsutego do szpiku kości synalka despoty i tyrana. Dobrze Ci idzie, rękę masz wprawną aż miło. Czekaj coś tam napisał?
          Na desce rząd wyraźnie wykaligrafowanych liter układał się w słowa;
"Lear jeden z synów mistrza Horacego skazany za liczne gwałty i morderstwa" 
            Dwie pieczenie przy jednym ogniu, Opiekun pokiwał z aprobatą głową. Karen nędznym pędzelkiem powołał do życia całkiem kształtne literki, tak jak się tego po nim spodziewał.
-Mama zawsze mówiła, że bystry ze mnie chłopak.-  Zadowolony z siebie olbrzym zaczął bardzo sugestywnie grzebać paznokciem w zębach. Wyjątkowo czystym i krótkim.
          Wędrowiec spodziewał się zachowania właśnie w tym stylu. Wiedział, że nie chodzi tu bynajmniej o szacunek, czy wręcz o jawne lekceważenie. Niepotrzebnie Karan przeciąga strunę, sprawdzając czy cierpliwość Opiekuna ma granice. Sam był zdania, że takie testowanie jest zbędne i zupełnie pozbawione sensu. Nie miał jednak zamiaru kwestionować metod kogoś tak tajemniczego i potężnego, oczywiście tylko do momentu gdy nie będą mu zagrażać lub komplikować sytuacji. Jeśli wielkiego gamonia ta cała przebieranka i udawanie bawi, to, czemu nie.  On to wytrzyma.
-Dobrze ładujemy drania do karety i z fasonem zajeżdżamy pod miejskie dyby. -Chciał sprawę załatwić szybko i sprawnie. Nie czuł satysfakcji czy uczucia dobrze spełnionej misji, już nie, dawno się wypalił. Postępował słusznie i tylko to było ważne. Nie mógł i nie chciał odwrócić się plecami i mówić, że go to nie dotyczy, kiedyś zbyt często to robił. Nikomu nie wyszło to na dobre. Pociągnie do odpowiedzialności gwałciciela i mordercę być może to w jakiś sposób przyczyni się zamknięcia drzwi, przez które do jego snów przychodzą upiory i strachy.
-A, co z tymi, co chcieliby by biedaczka uratować? -Zainteresował się tematem ironicznie uśmiechnięty dryblas, wyglądało na to, że miał ochotę połamać kilka gnatów. Nie tym razem. Nie będzie żadnej zadymy.
-W razie potrzeby tak jak słusznie i przewidująco podpowiadałeś, zorganizuję wystrzałową akcję. Głupie pomysły trzeba zadusić w zarodku. -Bez żalu rozwiał nadzieję woźnicy na bijatykę. Sam nie lubił fizycznych konfrontacji i wielokrotnie się cieszył, że miał możliwość posługiwania się zupełnie innymi metodami by osiągnąć zamierzony cel. Nie byłby do końca szczery gdyby twierdził, że nigdy nie poniosły go nerwy, miał na swoim kącie aż trzy złamane szczęki. W końcu był tylko człowiekiem.
             Karen podejrzanie, sprawnie zamontował deskę na dachu karety. Było już ciemno, więc mało, kto zauważył ich przejazd. Skazaniec zaś jęczał niezrozumiale i bez sensu pod nosem otępiony bólem, nieprzytomnie rozglądał się po karecie. Chyba nawet nie wiedział gdzie się znalazł.
             Było mu nawet ociupinę żal chłopka i już nawet myślał czy mu nie odpuścić dybów, gdy przypomniał sobie niewyobrażalny ból dziewczyn, które tamten skrzywdził bez żadnych skrupułów na dodatek  czerpiąc z tego chorą przyjemność. One nie miały szczęścia nikt nie wyciągnął do nich pomocnej dłoni, zostały potępione i ukarane za zło tego człowieka.
            Karen doskonale znał miasto udało mu się bez problemów podjechać pod miejskie dyby.
       Współpracując, sprawnie wmontowali w  dyby gwałciciela, do którego pomału dochodziło, co się tak naprawdę dzieje. Wydał z siebie dziki skowyt, jak dzikie, ranne zwierzę. 
       Bez zbędnych dyskusji zamontowali deskę z informacją za co został skazany tuż nad głową chłopka.
Opiekun z zadowoleniem spostrzegł, że rozumieją się z Karanem bez słów, że pomimo przykrych okoliczności współpraca z olbrzymem to sama przyjemność. Prawie skończyli, gdy kątem oka dostrzegł dziwnego człowieka. Znakomicie wkomponował się w ruinę kamieniczki, której osmolone dymem kikuty, przypominały o niedawnym pożarze. Spłonęła prawie doszczętnie, ale na sąsiadujących budynkach nie widać śladów walki z żywiołem. Nawet drewniane elementy kamieniec przylegających ścianami do pogorzeliska, wyszły zwycięsko z tej katastrofy, to było dziwne. W najlepszym wypadku taki pożar obejmował kilka sąsiadujących domów, czasem nawet całą dzielnicę, nigdy nie kończył się jak ten.
           Na pozór obcy wyglądał na osobnika trwającego w ciągłym i błogim stanie upojenia alkoholowego. Siedział pokurczony opierając się o nędzne resztki ściany, malowniczo zwieszając głowę, jednak lekko przymknięte oczy bacznie obserwowały, co się dzieje. Znał takie spojrzenia, ten człowiek był szpiclem, nie sposób pomylić go z nikim innym. 
         Tamten zorientował się, że go zauważono i rozszyfrowano. Zerwał się dość sprawnie, złapał leżącą koło stóp brudną czapkę i bez zachowania pozorów pognał przed siebie jak szalony.         Odruchowo chciał biec za nim, złapać i wydrzeć z niego informacje choćby siłą. Zrezygnował to byłoby zupełnie bezsensowne działanie. Olbrzym stanął za jego plecami i chyba chciał klepnąć w ramię, jednak w ostatniej chwili zrezygnował.

-Dobrze zrobiłeś to tylko pachołek i tak byś się niczego nie dowiedział. A tak zamieszasz im tylko w głowach.

piątek, 20 czerwca 2014

Niespodziewajki i wszystkie moje człowieki!


Wiecie, że do alaskańskiego raju przyjeżdża dużo gości i robią sobie niespodziewajki ?
We wrześniu przyjechała do nas ciocia Lidka…fajna jest ciocia Lidka..ciągle robi coś pachnącego w kuchni…ale rozumiecie tak pachnącego, że pachnie jak w raju…mało dostaję…ale pachnie…fajnie mieć taką ciocię w domu.
Ciocia zabierała mnie na spacery kiedy mama spała po pracy…biegałem czasem z ciocią Lidką!
Ciocia trochę mi ożywiła mamę. Mama zaczęła się częściej uśmiechać…i w końcu zaczęła pożądnie jeść….te pachnące rzeczy co ciocia Liduszka gotowała i piekła…mama powiedziała mi w tajemnicy, że uzależniła się od sufletów. Nie wiem co to są sufletów ale te sufletów pachniały niesamowicie! Raz kiedy mamie jeden taki sufletów spadł na podłogę….rozumiecie…nie było go w 3 sekundy…moja człowieczka nie zdążyła słowa powiedzieć a już sufletów był u mnie w brzuszku. Noooo powiem Wam, że warto jeść sufletów bo są mega ale to mega przepyszne.
A pamiętacie pudełko w aucie?? A wiecie, że jak się jest grzecznym w alaskańskim raju to człowieki zmieniają auta i nie trzeba już podróżować w tym głupim pudełku!! Czujecie jaki ja jestem szczęsliwy!! Nie ma pudełka…Jest jakaś krata co mnie oddziela…ale cały wielki bagażnik jest mój!! Autko jest też wysokie i bałem się najpierw tam wskoczyć bo wyglądało inaczej jak nasza cytrynka i nie było pudełka…myślałem , że te pudełko podstępne wyskoczy skąś..ale czujecie, no czujecie to nie ma pudełka!!  Uwielbiam mój cały bagażnik w ravuni! Mogę w niej jechać do Polandii w odwiedziny teraz!! Bo wielkiego ptaszyska nadal nie lubię, no dobra trochę się go boję!!
Pod koniec  października moja człowieczka była jakaś podekscytowana….Zostawiła mnie w domu i powiedziała, że jedzie na lotnisko bo ma niespodziewajkę. No i wróciła z niespodziewajką! Konkurencję dla mnie przywiozła. Przedstawiła mnie z tą niespodziewajką, człowieczka powiedziała, że to wujek Szymek jest.Hmmm chyba przyjechał zabrać mi mamę….Układałem w głowie plan zagłady wujka Szymka….Tego samego dnia człowieki pojechali sobie, a ja wdrożyłem mój mega fajny plan pozbycia się wujka Szymka….zjadłem jego buta! A co mi będzie mamę zabierał!
Po jakimś czasie człowieki wrócili z ciocią Liduszką. I wiecie co…oberwało mi się od mamy za zjedzonego buta wujka…..zrobiłem to trochę za szybko bo wujek nie chciał mi  zabrać mamy tylko zrobił niespodziewajkę cioci bo to do niej przyjechał! Oj , ja to czasem nie myślę…ale wujek za bardzo się na mnie nie gniewał na szczęście! Ufff…. Fajny ten wujek Szymek! Wiecie, że przywiózł mi smakołyki! Oooo dużo smakołyków i przepyszne wędzone kostki…mmmm uwielbiam wędzone kostki….
Chodziliśmy na spacery z ciocią i wujkiem…byliśmy na plaży…było superowo! Uwielbiam plażę, ale nie te podstępne fale co najpierw uciekają a potem mnie gonią!


Po jesieni przychodzi zima…i wiecie co….ten mój alaskańki raj jest trochę oszukany bo mało śniegu tu jest…Kilka dni było dużo śniegu ale potem bardzo długo padał deszcz i śnieg umarł.  Jak jest zima to są święta! Jak są święta to są goście! Miałem najfajniejsze święta z prezentami i niespodziewajkami!
Znów wujek Szymek zrobił niespodziewajkę cioci Lidzi i mama znów była w to wmieszana…N świętach była też ciocia Karolina i wujek Marek oraz ciocia Kasia i wujek Konrad. Wiecie, że to jest alaskański raj!! Alaskański raj to dom, to mama, to ciocie i wujkowie! Noo i prezenty od Mikołaja dla Bajerka i smakołyki – dużo smakołyków. Podczas uroczystej wigilii kiedy wszyscy jedli przy stole kolecję ja dostałem mega ale to mega dużą kostkę, chyba z dinozaura ta kostka była bo nawet miałem problemy aby ją podnieść! Czujecie to jest alaskański raj!!!




W wigilię trzeba pomyśleć życzenie i wiecie co pomyślałem? Nie można zdradzać życzeń, ale dam Wam czas do następnych świąt abyście nauczyli się tego na pamięć i pomyśleli sobie to samo życzenie. Ja życzyłem sobie aby każdy, ale to naprawdę każdy malamut i inny  pieseł miał taki alaskański raj jaki mam ja z wszystkimi moimi człowiekami!

Moje człowieki kocham Was!!!!

środa, 18 czerwca 2014

18.06 Wędrowiec, służący służącego.




              Ucieszył się, że postanowiła być pomocna, i postawiła na współpracę.
-Cudnie, ale wolałbym żebyś z tym poczekała, aż dojdziesz do siebie. Nie chciałbym ryzykować twoim zdrowiem.
          Zachodziła obawa, że ta sprawa zbyt ją zainteresowała. Podejrzewał, że nie zachowa umiaru, będzie próbować przekroczyć granice wytrzymałości własnego organizmu byle tylko uzyskać
odpowiedzi. Które w ostatecznym rozrachunku mogą okazać się nic niewarte. Nie było sensu ryzykować.
-Jak ty mało o nas wiesz. Taki trans nie zaszkodzi mi wcale, wręcz przeciwnie. Państwo pozwolą, że udam się do swojego pokoju? -Wstając poprawiła ułożenie niebieskich koralików oplątujących jej dłoń. Koralików, które próbowały wpłynąć na jego decyzję i postrzeganie świata, a co gorsze te świecidełka tak niewinnie wyglądając, nalegały by biegał po mieście za jakąś tam spódnicą.
             Opiekun patrząc na dziewczynę zastanawiał się, dlaczego zrezygnowała z deseru, chodziło o dbałość o figurę czy może nie lubiła słodkości. Ludzi, którzy nie lubili deserów zaliczał do dziwaków i bywał wobec nich mocno podejrzliwy.
-Pani Honiko po upływie godziny, choć może to potrwodrobinę dłużej, przyjdę do pani i ustalimy szczegóły w związku z zamówieniem u krawcowej, dobrze? -Zwróciła się z rozbrajającą czułością do babci.
 Gdyby nie widoczne cechy przynależności do innej rasy, dałby sobie rękę uciąć, że to wnuczka Holockiej.
-Ależ oczywiście moja droga. Czy to, aby na pewno bezpieczne to, co chcesz zrobić? Jesteś jeszcze taka słabiutka. Powinnaś o siebie zadbać, nie nadwyrężać sił.
Lilidia zrobiła krok do przodu i pogłaskała pomarszczoną dłoń babci.
-Proszę się nie martwić. Wszystko mam pod kontrolą, niczym nie ryzykuję. Nie będzie przykrych niespodzianek. Homeonie- pierwszy raz zwróciła się do Opiekuna po imieniu- czy zaszczycisz nas później swoim towarzystwem?
-Mam szczery zamiar. Teraz tylko dokończę sprawę z tym z piwnicy a potem luz i odpoczynek.
               Nawet gdyby wcześniej zaplanował jakieś atrakcje czy przyjemności to w świetle ostatnich wydarzeń i tak by odpuścił. Czasami trzeba wyluzować, na chwilę zapomnieć. Skupił się na tym, co dzieje się tu i teraz, na tym, co konieczne. Liczył, że Lilidia w transie zdoła sobie przypomnieć istotne dla ich położenia informacje. Wtedy znowu zacznie analizować, planować i w miarę możliwości działać.
-A, więc do zobaczenia.
           Świadoma pokładanych w niej nadziei pośpiesznie wyszła z jadalni. Co w jej przypadku było to nie lada wyczynem, doskonale wiedział, że jej ciało wciąż jest obolałe a każdy gwałtowny ruch potęguje ból.
-Babciu, Han to ja nie chcąc wyjść na bardziej leniwego i mniej zaangażowanego niż Lilidia, oddalę się do swoich obowiązków. Wy zaś moi drodzy w spokoju i ciszy cieszcie się swoim nowym domem.
-Homeonie ja nie wiem jak ci dziękować za to wszystko, co dla nas zrobiłeś.
                Babcia nadal nie otrząsnęła się z szoku. To wszystko co się wokół niej działo, było jak piękne, senne widziadło a teraz drżała na samą myśl, że ktoś ją brutalnie obudzi. Chciała dalej śnic taką przyszłość dla siebie i Hana, bardzo chciała.
             Była przy tym wszystkim niespokojna i to nie tylko dlatego, że bała się utracić to, co dopiero zyskali. Gryzło ją, że nie potrafiła przewidzieć czy to aby korzystne dla nich zmiany.
Jeszcze nie było za późno by wrócić do starego mieszkania i udać, że nic się nie stało. Jeszcze mogła się cofnąć o krok do tyłu, tylko, że z każdą minutą było coraz ciężej o tym myśleć. Odnosiła wrażenie, że została okaleczona, utraciła tożsamość, identyfikowała się z miejscem, które ją ukształtowało, dzień po dniu przez długie lata. To było głupie, ale nic na to nie mogła poradzić. Zresztą wiedziała, że strach i niepewność towarzyszą nie tylko biednym, bogacze też je znają. A teraz była zupełnie gdzie indziej niż zwykle w obcym ale i własnym miejscu a najgorsze było to, że nie potrafiła się odnaleźć.
-Kochana pani Honiko niech będzie tak , że w ramach podzięki z waszej strony, mogę mieszkać u pani i proszę sobie więcej tym nie zawracać głowy.
-Ja nie dziękuje za poprawę swego losu, stara jestem nie długo pożyje, taka kolej losu. Nie przyzwyczaję się, nie zdążę. Mówią, że starych drzew się nie przesadza, może to i racja.  Ale on jest na progu swego życia przed nim wszystko- wskazała brodą na naburmuszonego wnuka- on jest jedyną radością mego życia. Dla niego pragnę godnego życia i szczęścia. On jest młody bez wsparcia, sam. Nie zna takiego życia, to i niebezpieczeństw nie zna.
-Wiem, że się pani martwi o wnuka, dlatego on musi się uczyć by zapanować nad zmianami i nad waszym losem. Wiedza da mu siłę i fundamenty. Wszystko będzie dobrze, nie ma się, co martwić na zapas. A jak się coś złego stanie, to będziemy myśleć jak temu zaradzić, a teraz proszę się cieszyć chwilą. Na mnie czas, obowiązki wzywają.
              Korytarz zupełnie niedorzecznie i przerażająco nasączony był zapachem Hadwigi. Miał wrażenie, że jeśli się tylko odwróci to ona będzie stała tuż za jego plecami z tym urzekającym uśmiechem i chochlikami w oczach. Nie mógł sobie teraz pozwolić na luksus wspomnień i roztrząsanie tej miłości, dwieście lat żałoby to wystarczająco długi okres. Najwyższy czas pochować zmarłych.
         Szybkim krokiem udał się stajni.
        Ledwo przekroczył próg jego koń zadrżał radośnie, a on zauważył woźnicę.
-O Karanie właśnie o tobie myślałem.- Ucieszył się na widok olbrzyma
         Woźnica stał z założonymi rękami, oparty plecami o gruby drewniany słup. Ubrany był w skórzany czarny kaftan, wyglądający na zupełnie nowy, co Opiekunowi wydało się, co najmniej dziwne. Doskonale pamiętał, że wcześniej mężczyzna ubrany był inaczej. Karan wydawał się być rozbawiony tym lustrowaniem, flegmatycznie memłał długą słomkę.
-Nie sądzę- Odparł wypluwając słomkę z ust.
-A, dlaczego jeśli można wiedzieć?  -Nigdy nie miał przyjaciela, poczuł, że ten pseudo służący mógłby nim zostać.
-Ten błogi uśmiech i wywracanie oczami to raczej nie ze względu na moją porażającą urodę i wdzięk. Chyba, że lubi się pan tulić do wielkich bicepsów, to zastrzegam od razu nie ze mną takie numery. Ja stanowczo lubię kobitki takie ogniste z charakterkiem i pazurami. I koniecznie dobrze gotujące, najlepiej z krągłymi pośladkami.
          Rozśmieszył go, olbrzym miał poczucie humoru i dystans do siebie. Nikt inny nie był wstanie tak zaskoczyć Wędrowca jak on.
-Nie jednak wolę wąską talie kobiecą, krągłościami też nie gardzę, szeroki męski tors stanowczo sobie odpuszczę. Wracając do ciebie potrzebna mi duża i szeroka deska i czerwona farba.
        Pierwszy raz odkrył w Karanie coś niepokojąco znajomego.
-Dusza artysty się w panu obudziła?- Spytał ironicznie.
-Tak, właśnie tak. Będę malował twój portret.
-Dobre, dobre, pan to sobie potrafi zażartować, figlarz nam się trafił.- Odwrócił się i wrzasnął gdzieś w dal- Emeryk przynieś tu tą dechę, co się za stajniami wala.
            Wyszli ze stajni, chwilę później malutki człowieczek trzymając ogromną deskę nad głową biegł w ich stronę krócgalopkiem.
           Opiekun patrzył z niedowierzaniem, gruba, długa decha musiała ważyć dwa razy tyle, co człowieczek.
-Dziękuję Emeryku zadziwiająca jest twoja siła, wręcz niewiarygodna. – Był tak zszokowany, że o mało nie pomacał ramion mężczyzny by się przekonać czy jego mięśnie nie są, aby ze stali
            Chucherko, które bez zmęczenia przywlekło taki kawał drewna, raczej nie było zwykłym służącym. Następna niepokojącą niespodzianka. Było jeszcze gorzej niż wcześniej o ile Karem skutecznie ukrywał się za tarczą, to tego pokurcza w ogóle nie wyczuwał, tak jakby wcale go tu nie było. Zwyczajna pustka a raczej wkurzająco niezwyczajna.
-Się robi panie, coś jeszcze potrzeba? 
            Piskliwy głosik doskonale pasował do jego postury, wyglądał trochę jak gnom, oczywiście nie obrażając tych ostatnich.
-Czerwonej farby.- Odpowiedział mechanicznie, wpatrując się w długi pasiasty szalik człowieczka. Dostrzegł na nim niezbyt wprawnie wyhaftowany zestaw małych, dziwacznych figurek.
-Się robi panie. -Emeryk odwrócił się i biegiem a raczej cwałem poleciał w stronę zabudowań gospodarczych.
-To twój człowiek? Bo pasuje tu jak pięść w oko. W ogóle nie jest normalny, więc na pewno jest z tobą- Zagadnął atletę ale nie liczył na wyjaśnienia.
-Sugeruje pan, że jestem niespełna rozumu? -Zarechotał radośnie Karam. Był spokojny i wyluzowany jak po wypaleniu kilku liści tych roślin, w których lubowali się różnej maści szamani. Zachowywał się jak ktoś, kto ma kontrolę nad wszystkim, co się dzieje.
-Ty już tam doskonale wiesz, co ja sugeruję. To, co twój ci on czy ktoś inny go tu zainstalował? -Nie odpuścił dość tych dziwnych zbiegów okoliczności i dziwnych, nietypowych, tajemniczych osobników.
-Niech będzie po pańskiej myśli, to mój kolega, ale nie pracuje tu na stałe. Jego zadaniem jest raczej przynoszenie plotek i takich tam niż praca tutaj. Za delikatny i wrażliwy no i ma zbyt wielkie mniemanie o sobie by nim wycierać kąty.
        Kolega, też wymyślił, pomyślał zrezygnowany, bardziej realna była by zjawa czy duch niż ten Emeryk.
         Skąd i dlaczego w pałacu róż zadomowili się tacy osobnicy, nie miał pojęcia. Byli tu przed
Nim, najwyraźniej czekali i się doczekali.
-Czyli tracimy czas, czekając na farbę?
-Ależ skąd, jeśli tu coś takiego jest to on na pewno znajdzie, przed jego wścibstwem nic się nie ukryje. Ta farba czerwona, jeśli można wiedzieć to, w jakim celu tak niespodziewanie jest potrzebna?

             Cuda się tu działy, służący ma służącego na posyłki, mało tego jeszcze bezczelnie prosto w oczy wypytuje o plany Opiekuna. Nie węszy, nie kluczy tylko pyta. Nie boi się jest pewny siebie, zna swoją wartość i nie ukrywa swojego wysokiego miejsca w szeregu.