środa, 18 czerwca 2014

18.06 Wędrowiec, służący służącego.




              Ucieszył się, że postanowiła być pomocna, i postawiła na współpracę.
-Cudnie, ale wolałbym żebyś z tym poczekała, aż dojdziesz do siebie. Nie chciałbym ryzykować twoim zdrowiem.
          Zachodziła obawa, że ta sprawa zbyt ją zainteresowała. Podejrzewał, że nie zachowa umiaru, będzie próbować przekroczyć granice wytrzymałości własnego organizmu byle tylko uzyskać
odpowiedzi. Które w ostatecznym rozrachunku mogą okazać się nic niewarte. Nie było sensu ryzykować.
-Jak ty mało o nas wiesz. Taki trans nie zaszkodzi mi wcale, wręcz przeciwnie. Państwo pozwolą, że udam się do swojego pokoju? -Wstając poprawiła ułożenie niebieskich koralików oplątujących jej dłoń. Koralików, które próbowały wpłynąć na jego decyzję i postrzeganie świata, a co gorsze te świecidełka tak niewinnie wyglądając, nalegały by biegał po mieście za jakąś tam spódnicą.
             Opiekun patrząc na dziewczynę zastanawiał się, dlaczego zrezygnowała z deseru, chodziło o dbałość o figurę czy może nie lubiła słodkości. Ludzi, którzy nie lubili deserów zaliczał do dziwaków i bywał wobec nich mocno podejrzliwy.
-Pani Honiko po upływie godziny, choć może to potrwodrobinę dłużej, przyjdę do pani i ustalimy szczegóły w związku z zamówieniem u krawcowej, dobrze? -Zwróciła się z rozbrajającą czułością do babci.
 Gdyby nie widoczne cechy przynależności do innej rasy, dałby sobie rękę uciąć, że to wnuczka Holockiej.
-Ależ oczywiście moja droga. Czy to, aby na pewno bezpieczne to, co chcesz zrobić? Jesteś jeszcze taka słabiutka. Powinnaś o siebie zadbać, nie nadwyrężać sił.
Lilidia zrobiła krok do przodu i pogłaskała pomarszczoną dłoń babci.
-Proszę się nie martwić. Wszystko mam pod kontrolą, niczym nie ryzykuję. Nie będzie przykrych niespodzianek. Homeonie- pierwszy raz zwróciła się do Opiekuna po imieniu- czy zaszczycisz nas później swoim towarzystwem?
-Mam szczery zamiar. Teraz tylko dokończę sprawę z tym z piwnicy a potem luz i odpoczynek.
               Nawet gdyby wcześniej zaplanował jakieś atrakcje czy przyjemności to w świetle ostatnich wydarzeń i tak by odpuścił. Czasami trzeba wyluzować, na chwilę zapomnieć. Skupił się na tym, co dzieje się tu i teraz, na tym, co konieczne. Liczył, że Lilidia w transie zdoła sobie przypomnieć istotne dla ich położenia informacje. Wtedy znowu zacznie analizować, planować i w miarę możliwości działać.
-A, więc do zobaczenia.
           Świadoma pokładanych w niej nadziei pośpiesznie wyszła z jadalni. Co w jej przypadku było to nie lada wyczynem, doskonale wiedział, że jej ciało wciąż jest obolałe a każdy gwałtowny ruch potęguje ból.
-Babciu, Han to ja nie chcąc wyjść na bardziej leniwego i mniej zaangażowanego niż Lilidia, oddalę się do swoich obowiązków. Wy zaś moi drodzy w spokoju i ciszy cieszcie się swoim nowym domem.
-Homeonie ja nie wiem jak ci dziękować za to wszystko, co dla nas zrobiłeś.
                Babcia nadal nie otrząsnęła się z szoku. To wszystko co się wokół niej działo, było jak piękne, senne widziadło a teraz drżała na samą myśl, że ktoś ją brutalnie obudzi. Chciała dalej śnic taką przyszłość dla siebie i Hana, bardzo chciała.
             Była przy tym wszystkim niespokojna i to nie tylko dlatego, że bała się utracić to, co dopiero zyskali. Gryzło ją, że nie potrafiła przewidzieć czy to aby korzystne dla nich zmiany.
Jeszcze nie było za późno by wrócić do starego mieszkania i udać, że nic się nie stało. Jeszcze mogła się cofnąć o krok do tyłu, tylko, że z każdą minutą było coraz ciężej o tym myśleć. Odnosiła wrażenie, że została okaleczona, utraciła tożsamość, identyfikowała się z miejscem, które ją ukształtowało, dzień po dniu przez długie lata. To było głupie, ale nic na to nie mogła poradzić. Zresztą wiedziała, że strach i niepewność towarzyszą nie tylko biednym, bogacze też je znają. A teraz była zupełnie gdzie indziej niż zwykle w obcym ale i własnym miejscu a najgorsze było to, że nie potrafiła się odnaleźć.
-Kochana pani Honiko niech będzie tak , że w ramach podzięki z waszej strony, mogę mieszkać u pani i proszę sobie więcej tym nie zawracać głowy.
-Ja nie dziękuje za poprawę swego losu, stara jestem nie długo pożyje, taka kolej losu. Nie przyzwyczaję się, nie zdążę. Mówią, że starych drzew się nie przesadza, może to i racja.  Ale on jest na progu swego życia przed nim wszystko- wskazała brodą na naburmuszonego wnuka- on jest jedyną radością mego życia. Dla niego pragnę godnego życia i szczęścia. On jest młody bez wsparcia, sam. Nie zna takiego życia, to i niebezpieczeństw nie zna.
-Wiem, że się pani martwi o wnuka, dlatego on musi się uczyć by zapanować nad zmianami i nad waszym losem. Wiedza da mu siłę i fundamenty. Wszystko będzie dobrze, nie ma się, co martwić na zapas. A jak się coś złego stanie, to będziemy myśleć jak temu zaradzić, a teraz proszę się cieszyć chwilą. Na mnie czas, obowiązki wzywają.
              Korytarz zupełnie niedorzecznie i przerażająco nasączony był zapachem Hadwigi. Miał wrażenie, że jeśli się tylko odwróci to ona będzie stała tuż za jego plecami z tym urzekającym uśmiechem i chochlikami w oczach. Nie mógł sobie teraz pozwolić na luksus wspomnień i roztrząsanie tej miłości, dwieście lat żałoby to wystarczająco długi okres. Najwyższy czas pochować zmarłych.
         Szybkim krokiem udał się stajni.
        Ledwo przekroczył próg jego koń zadrżał radośnie, a on zauważył woźnicę.
-O Karanie właśnie o tobie myślałem.- Ucieszył się na widok olbrzyma
         Woźnica stał z założonymi rękami, oparty plecami o gruby drewniany słup. Ubrany był w skórzany czarny kaftan, wyglądający na zupełnie nowy, co Opiekunowi wydało się, co najmniej dziwne. Doskonale pamiętał, że wcześniej mężczyzna ubrany był inaczej. Karan wydawał się być rozbawiony tym lustrowaniem, flegmatycznie memłał długą słomkę.
-Nie sądzę- Odparł wypluwając słomkę z ust.
-A, dlaczego jeśli można wiedzieć?  -Nigdy nie miał przyjaciela, poczuł, że ten pseudo służący mógłby nim zostać.
-Ten błogi uśmiech i wywracanie oczami to raczej nie ze względu na moją porażającą urodę i wdzięk. Chyba, że lubi się pan tulić do wielkich bicepsów, to zastrzegam od razu nie ze mną takie numery. Ja stanowczo lubię kobitki takie ogniste z charakterkiem i pazurami. I koniecznie dobrze gotujące, najlepiej z krągłymi pośladkami.
          Rozśmieszył go, olbrzym miał poczucie humoru i dystans do siebie. Nikt inny nie był wstanie tak zaskoczyć Wędrowca jak on.
-Nie jednak wolę wąską talie kobiecą, krągłościami też nie gardzę, szeroki męski tors stanowczo sobie odpuszczę. Wracając do ciebie potrzebna mi duża i szeroka deska i czerwona farba.
        Pierwszy raz odkrył w Karanie coś niepokojąco znajomego.
-Dusza artysty się w panu obudziła?- Spytał ironicznie.
-Tak, właśnie tak. Będę malował twój portret.
-Dobre, dobre, pan to sobie potrafi zażartować, figlarz nam się trafił.- Odwrócił się i wrzasnął gdzieś w dal- Emeryk przynieś tu tą dechę, co się za stajniami wala.
            Wyszli ze stajni, chwilę później malutki człowieczek trzymając ogromną deskę nad głową biegł w ich stronę krócgalopkiem.
           Opiekun patrzył z niedowierzaniem, gruba, długa decha musiała ważyć dwa razy tyle, co człowieczek.
-Dziękuję Emeryku zadziwiająca jest twoja siła, wręcz niewiarygodna. – Był tak zszokowany, że o mało nie pomacał ramion mężczyzny by się przekonać czy jego mięśnie nie są, aby ze stali
            Chucherko, które bez zmęczenia przywlekło taki kawał drewna, raczej nie było zwykłym służącym. Następna niepokojącą niespodzianka. Było jeszcze gorzej niż wcześniej o ile Karem skutecznie ukrywał się za tarczą, to tego pokurcza w ogóle nie wyczuwał, tak jakby wcale go tu nie było. Zwyczajna pustka a raczej wkurzająco niezwyczajna.
-Się robi panie, coś jeszcze potrzeba? 
            Piskliwy głosik doskonale pasował do jego postury, wyglądał trochę jak gnom, oczywiście nie obrażając tych ostatnich.
-Czerwonej farby.- Odpowiedział mechanicznie, wpatrując się w długi pasiasty szalik człowieczka. Dostrzegł na nim niezbyt wprawnie wyhaftowany zestaw małych, dziwacznych figurek.
-Się robi panie. -Emeryk odwrócił się i biegiem a raczej cwałem poleciał w stronę zabudowań gospodarczych.
-To twój człowiek? Bo pasuje tu jak pięść w oko. W ogóle nie jest normalny, więc na pewno jest z tobą- Zagadnął atletę ale nie liczył na wyjaśnienia.
-Sugeruje pan, że jestem niespełna rozumu? -Zarechotał radośnie Karam. Był spokojny i wyluzowany jak po wypaleniu kilku liści tych roślin, w których lubowali się różnej maści szamani. Zachowywał się jak ktoś, kto ma kontrolę nad wszystkim, co się dzieje.
-Ty już tam doskonale wiesz, co ja sugeruję. To, co twój ci on czy ktoś inny go tu zainstalował? -Nie odpuścił dość tych dziwnych zbiegów okoliczności i dziwnych, nietypowych, tajemniczych osobników.
-Niech będzie po pańskiej myśli, to mój kolega, ale nie pracuje tu na stałe. Jego zadaniem jest raczej przynoszenie plotek i takich tam niż praca tutaj. Za delikatny i wrażliwy no i ma zbyt wielkie mniemanie o sobie by nim wycierać kąty.
        Kolega, też wymyślił, pomyślał zrezygnowany, bardziej realna była by zjawa czy duch niż ten Emeryk.
         Skąd i dlaczego w pałacu róż zadomowili się tacy osobnicy, nie miał pojęcia. Byli tu przed
Nim, najwyraźniej czekali i się doczekali.
-Czyli tracimy czas, czekając na farbę?
-Ależ skąd, jeśli tu coś takiego jest to on na pewno znajdzie, przed jego wścibstwem nic się nie ukryje. Ta farba czerwona, jeśli można wiedzieć to, w jakim celu tak niespodziewanie jest potrzebna?

             Cuda się tu działy, służący ma służącego na posyłki, mało tego jeszcze bezczelnie prosto w oczy wypytuje o plany Opiekuna. Nie węszy, nie kluczy tylko pyta. Nie boi się jest pewny siebie, zna swoją wartość i nie ukrywa swojego wysokiego miejsca w szeregu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz