Ucieszył się, że postanowiła być
pomocna, i postawiła na współpracę.
-Cudnie, ale
wolałbym żebyś z tym poczekała, aż dojdziesz do siebie. Nie chciałbym ryzykować twoim zdrowiem.
Zachodziła obawa, że ta sprawa zbyt
ją zainteresowała. Podejrzewał, że nie zachowa umiaru,
będzie próbować przekroczyć granice wytrzymałości własnego organizmu byle tylko
uzyskać
odpowiedzi.
Które w ostatecznym rozrachunku mogą okazać się nic niewarte. Nie było sensu ryzykować.
-Jak ty mało o
nas wiesz. Taki trans nie zaszkodzi mi wcale, wręcz
przeciwnie. Państwo pozwolą, że udam się do swojego pokoju? -Wstając poprawiła ułożenie niebieskich koralików oplątujących jej dłoń.
Koralików, które
próbowały wpłynąć na jego decyzję i postrzeganie świata, a co gorsze te
świecidełka tak niewinnie wyglądając, nalegały by biegał po mieście za jakąś
tam spódnicą.
Opiekun patrząc na dziewczynę zastanawiał się, dlaczego zrezygnowała z deseru,
chodziło o dbałość o figurę czy może nie lubiła słodkości. Ludzi, którzy nie lubili deserów zaliczał do dziwaków i bywał wobec nich mocno podejrzliwy.
-Pani Honiko
po upływie godziny, choć może to potrwać odrobinę dłużej, przyjdę do pani i ustalimy
szczegóły w związku z zamówieniem u krawcowej, dobrze? -Zwróciła się z rozbrajającą czułością do babci.
Gdyby nie widoczne cechy przynależności
do innej rasy, dałby sobie rękę uciąć, że to wnuczka Holockiej.
-Ależ
oczywiście moja droga. Czy to, aby na pewno bezpieczne to, co chcesz zrobić?
Jesteś jeszcze taka słabiutka. Powinnaś o siebie zadbać, nie nadwyrężać sił.
Lilidia
zrobiła krok do
przodu i pogłaskała pomarszczoną dłoń
babci.
-Proszę się nie
martwić. Wszystko
mam pod kontrolą, niczym nie ryzykuję. Nie będzie przykrych niespodzianek. Homeonie- pierwszy raz zwróciła się do Opiekuna po
imieniu- czy zaszczycisz nas później swoim towarzystwem?
-Mam szczery
zamiar. Teraz tylko dokończę sprawę z tym z piwnicy a potem luz i odpoczynek.
Nawet gdyby wcześniej zaplanował
jakieś atrakcje czy
przyjemności to w świetle ostatnich
wydarzeń i tak by odpuścił. Czasami trzeba wyluzować, na chwilę zapomnieć. Skupił się
na tym, co dzieje się tu i teraz, na tym, co konieczne. Liczył, że Lilidia w transie zdoła sobie przypomnieć
istotne dla ich położenia informacje. Wtedy znowu zacznie analizować, planować i w miarę
możliwości działać.
-A, więc do
zobaczenia.
Świadoma pokładanych w niej nadziei
pośpiesznie wyszła z jadalni. Co w jej przypadku było to nie lada wyczynem, doskonale wiedział, że jej ciało wciąż jest
obolałe a każdy gwałtowny ruch potęguje ból.
-Babciu, Han
to ja nie chcąc
wyjść na bardziej leniwego i mniej zaangażowanego niż Lilidia, oddalę się do swoich obowiązków. Wy zaś moi drodzy w
spokoju i ciszy cieszcie się swoim nowym domem.
-Homeonie ja
nie wiem jak ci dziękować za to wszystko, co dla nas zrobiłeś.
Babcia nadal nie otrząsnęła się
z szoku. To wszystko co się wokół niej działo, było jak
piękne, senne widziadło a teraz drżała na samą myśl, że ktoś
ją brutalnie obudzi. Chciała dalej śnic taką przyszłość dla siebie i Hana,
bardzo chciała.
Była przy tym wszystkim
niespokojna i to nie tylko dlatego, że bała się
utracić to, co dopiero zyskali. Gryzło ją, że nie potrafiła przewidzieć czy to aby korzystne dla nich zmiany.
Jeszcze nie
było za późno by wrócić do starego mieszkania i udać, że nic się nie stało. Jeszcze mogła się cofnąć o krok
do tyłu, tylko, że z każdą minutą było coraz ciężej o tym myśleć. Odnosiła wrażenie, że została okaleczona, utraciła
tożsamość, identyfikowała się z miejscem, które ją ukształtowało, dzień po dniu przez długie lata. To było głupie, ale nic na to nie mogła poradzić. Zresztą
wiedziała, że strach i niepewność towarzyszą nie tylko biednym, bogacze też je
znają. A teraz była zupełnie gdzie
indziej niż zwykle w
obcym ale i własnym miejscu a najgorsze było
to, że nie potrafiła się odnaleźć.
-Kochana pani
Honiko niech będzie
tak , że w ramach podzięki z waszej strony, mogę mieszkać u pani i proszę sobie więcej tym nie
zawracać głowy.
-Ja nie
dziękuje za poprawę swego losu, stara jestem nie długo pożyje, taka kolej losu. Nie przyzwyczaję się, nie zdążę.
Mówią, że starych drzew się nie przesadza, może to i racja. Ale on jest na progu swego życia przed nim
wszystko- wskazała brodą na naburmuszonego wnuka- on jest jedyną radością mego
życia. Dla niego pragnę godnego życia i szczęścia. On jest młody bez wsparcia, sam.
Nie zna takiego życia, to i niebezpieczeństw nie zna.
-Wiem, że się
pani martwi o wnuka, dlatego on musi się uczyć by zapanować nad zmianami i nad
waszym losem. Wiedza
da mu siłę i fundamenty. Wszystko będzie
dobrze, nie ma się, co martwić na zapas. A jak się coś złego stanie, to będziemy myśleć jak temu zaradzić, a teraz proszę się cieszyć
chwilą. Na mnie
czas, obowiązki wzywają.
Korytarz zupełnie niedorzecznie i przerażająco nasączony był zapachem Hadwigi. Miał wrażenie, że
jeśli się tylko odwróci to ona będzie stała tuż za jego plecami z tym
urzekającym uśmiechem i chochlikami w oczach. Nie mógł sobie teraz pozwolić na
luksus wspomnień i roztrząsanie tej miłości, dwieście lat żałoby to
wystarczająco długi okres. Najwyższy czas pochować zmarłych.
Szybkim krokiem udał się stajni.
Ledwo przekroczył próg jego koń zadrżał
radośnie, a on zauważył woźnicę.
-O Karanie
właśnie o tobie myślałem.- Ucieszył się na widok olbrzyma
Woźnica stał z założonymi rękami,
oparty plecami o gruby drewniany słup. Ubrany był w skórzany czarny kaftan, wyglądający na zupełnie nowy, co Opiekunowi wydało się, co najmniej
dziwne. Doskonale pamiętał, że wcześniej
mężczyzna ubrany był inaczej. Karan wydawał się być rozbawiony tym lustrowaniem, flegmatycznie memłał długą słomkę.
-Nie sądzę- Odparł wypluwając słomkę z ust.
-A, dlaczego jeśli
można wiedzieć? -Nigdy nie miał przyjaciela, poczuł, że ten pseudo służący mógłby nim
zostać.
-Ten błogi
uśmiech i wywracanie oczami to raczej nie ze względu na moją porażającą urodę i
wdzięk. Chyba, że lubi się pan tulić do wielkich bicepsów, to zastrzegam od
razu nie ze mną takie numery. Ja stanowczo lubię kobitki takie ogniste z
charakterkiem i pazurami. I koniecznie dobrze gotujące, najlepiej z krągłymi pośladkami.
Rozśmieszył go, olbrzym miał poczucie
humoru i dystans do siebie. Nikt inny nie był wstanie tak zaskoczyć Wędrowca jak on.
-Nie jednak
wolę wąską talie kobiecą, krągłościami też nie gardzę, szeroki męski tors
stanowczo sobie odpuszczę. Wracając do ciebie potrzebna mi duża i szeroka deska
i czerwona farba.
Pierwszy raz odkrył w Karanie coś niepokojąco znajomego.
-Dusza artysty
się w panu obudziła?- Spytał ironicznie.
-Tak, właśnie
tak. Będę malował twój portret.
-Dobre, dobre, pan to sobie potrafi zażartować, figlarz nam się trafił.- Odwrócił się
i wrzasnął gdzieś w dal- Emeryk przynieś tu tą dechę, co się za stajniami wala.
Wyszli ze stajni, chwilę później
malutki człowieczek trzymając ogromną deskę nad głową biegł w ich stronę
krócgalopkiem.
Opiekun patrzył z niedowierzaniem, gruba, długa decha musiała ważyć dwa razy tyle, co
człowieczek.
-Dziękuję
Emeryku zadziwiająca jest twoja siła, wręcz niewiarygodna. – Był tak zszokowany, że o mało
nie pomacał ramion mężczyzny by się przekonać czy jego mięśnie nie są, aby ze
stali
Chucherko, które bez zmęczenia
przywlekło taki kawał drewna, raczej nie było zwykłym służącym. Następna niepokojącą
niespodzianka. Było jeszcze gorzej niż
wcześniej o ile Karem skutecznie ukrywał się za tarczą, to tego pokurcza w
ogóle nie wyczuwał, tak jakby wcale go tu nie było. Zwyczajna pustka a
raczej wkurzająco niezwyczajna.
-Się robi
panie, coś jeszcze potrzeba?
Piskliwy głosik doskonale pasował
do jego postury, wyglądał trochę jak gnom, oczywiście nie obrażając tych
ostatnich.
-Czerwonej
farby.- Odpowiedział mechanicznie, wpatrując się w długi pasiasty szalik człowieczka. Dostrzegł na nim niezbyt wprawnie wyhaftowany zestaw małych, dziwacznych figurek.
-Się robi
panie. -Emeryk odwrócił się i biegiem a raczej cwałem poleciał
w stronę zabudowań gospodarczych.
-To twój
człowiek? Bo pasuje tu jak pięść w oko. W ogóle nie jest normalny, więc na pewno
jest z tobą- Zagadnął atletę ale nie liczył na wyjaśnienia.
-Sugeruje pan,
że jestem niespełna rozumu? -Zarechotał radośnie Karam. Był
spokojny i wyluzowany jak po wypaleniu kilku liści tych roślin, w których lubowali się różnej maści szamani.
Zachowywał się jak ktoś, kto ma kontrolę nad wszystkim, co się dzieje.
-Ty już tam
doskonale wiesz, co ja sugeruję. To, co twój ci on czy ktoś inny go tu
zainstalował? -Nie odpuścił dość tych dziwnych zbiegów okoliczności i
dziwnych,
nietypowych, tajemniczych osobników.
-Niech będzie po pańskiej myśli, to mój kolega, ale nie pracuje tu na stałe. Jego zadaniem jest raczej przynoszenie plotek i takich
tam niż praca tutaj. Za delikatny i wrażliwy no i ma zbyt wielkie mniemanie o sobie by nim
wycierać kąty.
Kolega, też
wymyślił, pomyślał zrezygnowany, bardziej realna była by zjawa
czy duch niż ten
Emeryk.
Skąd i dlaczego w pałacu róż
zadomowili się tacy osobnicy, nie miał pojęcia. Byli tu przed
Nim, najwyraźniej czekali i się doczekali.
-Czyli tracimy
czas, czekając na farbę?
-Ależ skąd,
jeśli tu coś takiego jest to on na pewno znajdzie, przed jego wścibstwem nic
się nie ukryje. Ta farba czerwona, jeśli można wiedzieć to, w
jakim celu tak niespodziewanie jest potrzebna?
Cuda się tu działy, służący ma
służącego na posyłki, mało tego jeszcze bezczelnie prosto
w oczy wypytuje o plany Opiekuna. Nie węszy, nie kluczy tylko
pyta. Nie boi się jest pewny siebie, zna
swoją wartość i nie ukrywa swojego wysokiego miejsca w szeregu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz