czwartek, 12 czerwca 2014

12.06 Wędrowiec, polędwica w borowikach




            To, że hrabia wstępnie przyjął propozycję nie znaczyło wcale, że dalsze pertraktacje będą łatwe, życie z hrabiną pod jednym dachem nauczyło go jednego: trudnej sztuki negocjacji. Ponad godzinę zajęło im ustalanie szczegółów tego nowatorskiego przedsięwzięcia. W pewnym momencie wydawało się, że nie dojdą do porozumienia, wszystko rozbijało się o miejsce gdzie młodzi ludzie mieli pobierać nauki.
Hrabia upierał się by uczniowie, tak jak wszyscy do tej pory, przychodzili do niego, machał rękami pokrzykiwał nerwowo. Wcale nie podobał mu się pomysł, że to on ma chodzić by kogoś uczyć, to uwłaczało jego dumie. Był panem z dziada pradziada, szlachetnie urodzonym hrabią. To do niego na naukę szermierki przysyłano chłopców z najlepszych domów w mieście. Nie mógł jak zwykły służący biegać po mieście by świadczyć usługi. Naraziłby się na brak szacunku a na to sobie nie mógł pozwolić miał córki, które musiał wydać za mąż.Cierpiał prawdziwe katusze bo wiedział, że ten obcy milczący mężczyzna całkiem udanie wiedzie go na pokuszenie i po mistrzowsku potrafi go złamać. Gdy sięgnął po swój kielich z winem, został pokonany przez marzenia. Złamał go prosty i nie podważalny fakt, jego sercu zawsze bliższa była matematyka i literatura niż wymachiwanie kawałkiem żelastwa. Czy dla marzeń nie mógł nagiąć skostniałych reguł?
          Następnym punktem, co, do którego hrabia miał olbrzymie obiekcje byli sami uczniowie.
Jakby tego było mało, że w grupie znajdowała się dziewczyna to jeszcze na dodatek to najzwyklejsza służąca. Prosta dziewucha od garów i podłóg. Nie mieściło mu się w głowie, że mógł komuś takiemu poświęcić swój czas i uwagę. Dyskusja stała się tak zażarta, że wydawało się, że dotychczasowe ustalenia nie maja już żadnego znaczenia.
       Szalę przeważyła niczego nieświadoma hrabina, która za ścianą obwieszoną wiejskimi pejzażami, wrzeszczała wysokim piskliwym głosem. Pod wpływem tych sprawiających fizyczny ból wrzasków w jej w małżonku zaszła niesłychana zmiana, nagle wszystko mu odpowiadało i z łatwością ustąpił w sprawach, w których jeszcze przed momentem wykazywał się żelazną konsekwencją. Kobieta za ścianą darła się nie bacząc na upływ czasu, i to, że osiąga coraz wyższe rejestry. Słowa stawały się coraz mniej zrozumiałe.
        Wędrowiec z niepokojem przyglądał się kryształowemu kielichowi bojąc się, że głos gospodyni roztrzaska go na drobniutkie kawałki.
Opuścił pałacyk w dość dużym pośpiechu nie miał ochoty na spotkanie z panią domu, nie po tym zaskakującym występie. Szybkim krokiem przemierzał, ogarnięte wieczornym mrokiem uliczki. Było spokojnie, ludzie zmęczeni upałem pochowali się w domach i karczmach. Słyszał płacz zmęczonych dzieci i krzyki kobiet zabraniających mężom picia. Śpiewy tych, którzy nie mieli umiaru w delektowaniu się rozcieńczonym winem czy piwem. I szepty młodzików uwodzących dziewczyny. Samo życie, identyczne odgłosy towarzyszyły mu dwieście lat temu, gdy przemierzał wieczorami te same ulice. Świat zmienia się pozornie, to, co jest jego istotą pozostaje takie same bez względu na to ile razy zmieniały się dekoracje.
         Miał dziwne wrażenie, że ktoś próbując ukryć swoją obecność, podąża jego tropem. Jednak nie wyczuł ani nie zauważył niczego, co wzbudziłoby w nim większy niepokój. Zapachniało jaśminem, który o tej porze roku nie miał prawa kwitnąć. Zresztą nigdzie w okolicy nie było krzaków jaśminu. Lubił ten zapach, ale nie lubił Herytki, która nim maskowała swoją obecność.
         Przed bramą pałacyku róż odwrócił się, pomachał i puścił jej buziaka. Nie bał się, była zbyt słaba by zaatakować. Zapach stał się niezwykle intensywny, wiercił nieprzyjemnie w nosie niczym kadzidełka w świątyni, które miały otumanić wiernych.
           Udawała wszechwładną i najmądrzejszą a nie potrafiła przełamać jego zabezpieczeń. Widać nie był taki zapóźniony i do niczego jak sugerowała. Wiedział, że doprowadzało ją do furii to, że nie może wejść za nim do środka.
          To był męczący dzień, wyczerpujące uzgodnienia z belfrem, spotkanie z pokrytą łuską przebiegłą kobietą i ten morderczy upał, nie wspominając o upierdliwym Karenie.
       Jego żołądek zaczął się boleśnie buntować przypominając o swoim niezaprzeczalnym prawie do posiłku. W tym nie różnił się od innych, żeby żyć musiał jeść. To najwyższy czas by napełnić pusty żołądek, nie uśmiechała mu się perspektywa picia obrzydliwych ziółek na wrzody. Zresztą to nie był też dobry czas na fundowanie sobie głodówek, musiał być silny i gotowy na wszystko.
            Jeszcze spojrzał i upewnił się czy aby Werianka nie zdołała rozgryźć jego zabezpieczeń. Prawie niewidoczna z minimalnym odcieniem fioletu smuga, miotała się wzdłuż płotu. Pomachał w jej kierunku i uspokojony wszedł na schody.



Rozdział



         Już od progu przywitał go ujmujący aromat pieczeni, siłą woli opanował ślinotok, postanowił zachowywać się choć trochę lepiej niż jego psy. Popędzany zapachem i burczeniem w brzuchu wkroczył dość zdecydowanie do jadalni.
       Przy stole siedziała cała trójka. Babcia i Han byli mocno spięci, ich ruchy były nerwowe takie trochę kanciaste, zupełnym ich przeciwieństwem była wyluzowana Lilidia.
-No tak wszyscy siedzą i się objadają a o mnie to nikt nie pomyśli. Moje kiszki na sam zapach serwowanych tu dań  powiązały się w supełki. -Zganił towarzystwo pałaszujące z apatytem, podane na stół frykasy czując, że poprawia mu się humor na sam ich widok. Zarówno ludzi jak i jedzenia.
-Normalne. Typowy mężczyzna, trochę niewygody a już płacze i lamentuje, jaki to on biedny i skrzywdzony przez los. I nie wmawiaj nam, że jesteśmy egoistycznymi sobkami. Popatrz, nakrycie cierpliwie na ciebie czeka, aż w końcu przestaniesz latać jak kot z pęcherzem i do nas dołączysz. - Lilidia nie była mu dłużna, lubił te jej docinki, mobilizowały go. Mogło tak być, że gdyby nie ona szybko by wrócił do dobrze wypracowanej postawy bezczelnego mruka.
-Widzę ze kuchnia ci służy, nie wyglądasz już jak szczypiorek. Czy paniom odpowiada nowe lokum? A może trzeba szukać nowego pani Honiko?- Nie mógł skupiać całej uwagi na dziewczynie, innym należało się choćby minimum uwagi.
-Pięknie tu, aż za pięknie i ta służba... Ja nienauczona jestem by mi ktoś usługiwał. -Pokiwała smętnie głową nad niemałym kawałkiem polędwicy w sosie z prawdziwków.
Popatrzył łakomie na jej porcję tak to jest to, czego mu potrzeba dzisiejszego wieczoru do szczęścia. Proste przyjemności dla prostego człowieka. Żadnych komplikacji i żadnych trujących niespodzianek.
-Przywyknie pani i dość szybko. Wygody niemalże natychmiast uzależniają, zwolnić tych ludzi nie możemy, bo tu pracują na swój chleb. Zresztą obawiam się, że Lilida nie byłaby w stanie sama zapanować nad wszystkim a już na pewno z chęcią nie ubrałaby się w taki uniform z białym, zgrabnym fartuchem.
          Kamerdyner usłużnie podsunął Wędrowcowi pod nos srebrne naczynie z mięsem. Zapach był intensywny, ale na swój sposób delikatny i aksamitny. Energicznym skinieniem głowy potwierdził, że właśnie to mięso chce ujrzeć na swoim talerzu. Ziemniaki opruszono zielonymi listeczkami przyprawy, którą znał tylko z nazwy, nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się jej konsumować. Dzisiejszego wieczoru z całego pragnął nadrobić zaległości i spróbować czegoś nowego. Skupić się na prozaicznych przyjemnościach.
-Oczywiście nie to miałam na myśli. Pan wie, że trudno mi się tak na stare lata przyzwyczaić do zmian.
       Sięgnął do talerza z zieleniną i nałożył sobie brokułów polanych złotawym sosem.
-Hanie dobrze zrobiłeś, że sprowadziłeś tu mojego konia. Pyszne to mięso nie pamiętam, kiedy jadłem coś tak wspaniałego, a te brokuły poezja. -Mówił całkiem szczerze i to wcale nie głód przez niego przemawiał, docenił finezję kucharki i jej trzech identycznych pomocnic.
-Fakt kucharkę maja tu znakomitą, jeszcze trochę by się poduczyła i mogłaby gotować u nas.-Dziewczyna uśmiechnęła się leciutko i zgrabnym ruchem szczupłej dłoni wsadziła do ust kawałek mięsa.
-A propos nauki spotkałem dziś młodą dziewczynę.
-No popatrz a myśleliśmy, że ty ważne sprawy załatwiasz, a tu się okazuje, że za spódnicami latasz.- Przerwała mu urażona nie wiedzieć, czemu Lilidia.
      Dobra jest, pomyślał rozbawiony jej interpretacją faktów, Han zachichotał cichutko.
-Coś mi się od życia należy, jakaś miła mało pyskata panna, nie uważasz? Zresztą podobno starsi panowie tak mają, że tylko im spódniczki w głowie.
-O i na pewno taka, co by z ręki z wdzięcznością jadła, wdzięcznie przy tym kręcąc kuperkiem?- Lilidia nie zamierzała odpuścić.
          Lokaj stojący dwa kroki za nim wydał z siebie dźwięk przypominający łykanie surowego śledzia w całości.
-No cóż pomarzyć można, wracając do tematu, uprawia ona pseudo magię leczniczą. Wiesz takie bzdety jak zabijanie choroby nożem, okadzanie smrodem i inne wielce nieprzyjemne i nieskuteczne praktyki.
          Lilidia nabierała srebrnym widelczykiem surówkę z kapusty, sznur turkusów, którym owinęła rękę, zadrgał. Niebieskie kamyczki zazębiły się jeden o drugi, układając w wiadomość „znajdź dziewczynę”.
        Opiekun przetarł oczy, nie był pewny czy przypadkiem nie mami mu się coś przed oczami ze zmęczenia. Nigdy wcześniej turkusy ani żadna inna biżuteria do niego nie przemawiały. Dziewczyna ruszyła ręką i kamyczki wróciły jak gdyby nie do poprzedniego stanu. Wiadomość przeznaczona była tylko dla niego Lilidia nic nie zauważyła, spokojnie jadła dalej.
         Był zdezorientowany. Znowu. Jaką dziewczynę do cholery? Czy mało ich do tej pory znalazł? Taka lakoniczna wiadomość i nic więcej, żadnej nawet najmniejszej wskazówki, podpowiedzi. W mieście było tysiące dziewczyn. Młodszych, starszych, szczupłych, pulchnych, wysokich jasnowłosych rudych i brunetek. Jak miał znaleźć tę właściwą?
-Do, czego zmierzasz?
        Spytała, a on wpatrywał się w bransoletkę z nadzieją, że ujrzy coś więcej. Oczywiście na próżno. Przekaz się skończył równie zaskakująco jak rozpoczął. Teraz to on będzie latał po mieście z wywieszonym ozorem i jak stary zboczony satyr wgapiał we wszystkie młode dziewczyny, szukając tej właściwej.
-Jest w niej pasja początkującej zbawczyni ubogich, chęć niesienia pomocy, jest i wielki romantyczny, naiwny upór. Z ręki na pewno jeść nie będzie, pyskata strasznie chyba nawet bardziej niż ty ale można by ją oszlifować.
-Co żenić się chcesz? Mamy dać błogosławieństwo?
           Babcia po słowach dziewczyny drgnęła i zaczęła przyglądać się badawczo Opiekunowi. Tak jakby zauważyła w nim coś, czego to tej pory nie widziała
-Już ciebie zmoro mam na karku, dwie jędze to dla mnie stanowczo za dużo. Myślałem raczej, że może coś byś jej o ziółkach poopowiadała, wiesz taka mentorka by jej się przydała. Na pewno masz wiele przydatnej wiedzy w tym temacie, takiej która nie jest tajemnicą. Nie proszę cię byś zdradzała sekrety swojej społeczności- Zaryzykował
-Zauważyłeś, że budujesz sobie silne zaplecze? -Spróbowała surówki z ogórkami i sałatą, najwidoczniej się nie zawiodła, bo zaraz wsadziła do ust następną porcję.
-Słucham?
-Sam nad tym pomyśl. Obiecałeś jej na zapas moją pomoc, nie konsultując się ze mną wcześniej, nie pytając czy mam w ogóle na to ochotę, narzuciłeś mi w jakimś celu swą wolę. Przypuszczam, że masz jakąś myśl przewodnią czy chociaż mglisty plan na przyszłość. Spytam tak dla zasady czy mam luksus wyboru? Czy już wszystko postanowione?
               Nie wiedział czy była naprawdę poirytowana czy tylko udawała, chcąc od niego wyciągnąć coś więcej niż sam by jej powiedział. Mignęła mu myśl, że może to tylko zwykła zazdrość, ale szybko ją od siebie odsunął.
-O tobie jej nie wspomniałem, jeśli myślisz, że latam po mieście i opowiadam każdemu napotkanemu człowiekowi o cudnej twej urodzie to się grubo mylisz.- Odpowiedział kwaśno.
-Ulżyło mi, opowiadasz, więc na mieście o moim powalającym intelekcie. Dobrze może jutro przyjść, przyjrzę się i zdecyduję czy nadaje się na moją uczennicę.
              Naładowała sobie nową porcję brokułów na talerz, najwyraźniej preferowała roślinki. Mięsko spróbowała a jakże, ale raczej to była degustacja niż normalne jedzenie.
-Dzięki za łaskawość twoją moja droga. Hanie jak już mówimy o nauce to jak z twoim pisaniem i czytaniem?- Zwrócił się do chłopka, który był raczej na pewno mięsolubny. Z talerza podrostka mięso znikało w zastraszającym tempie a zielenina leżała sobie spokojnie nieruszona.
-Hmmhm- zaczerwienił się niczym poparzony- litery znam, ale składam powoli. Nie stać nas było na książki i papier. Widziałeś panie jak mieszkaliśmy.- Usprawiedliwiał się niezdarnie.
-Czyli koniecznie trzeba nad tym popracować. Ostatni dzwonek by nadrobić zaległości. Nic się nie martw wszystkim się zająłem. Jutro zaczynacie orkę wraz z Wiktorem i Zazaną byś nie czuł się samotny, nie ma litości.        
          Entuzjazm chłopaka był zerowy, choć to może i tak zbyt optymistycznie ujęta rzeczywistość.  Opiekun wyczuł, że chłopak będzie prawdziwym wyzwaniem dla nauczyciela i że pręt, którym tak sprawnie się posługuje hrabia często będzie w użyciu.
- Czy to na pewno konieczne? -Zdenerwowany chłopak zaczął systematycznie kłuć nożem niczemu winny kawałek mięsiwa, rozsypując przy tym surówkę z pora po obrusie.

-Tak. To już postanowione. Aa, bo bym zapomniał drogie panie jutro z rana przyjedzie krawcowa wziąć miarę. Lilidio przypilnujesz by nasza droga Honika miała wszystko, czego potrzeba gospodyni takiej posiadłości, no i oczywiście o sobie nie zapomnij. Dobrze by było gdybyś pomyślała, tak na wszelki wypadek o wygodnych strojach podróżnych. Nie muszę chyba nawet wspominać, że Han też potrzebuje nowe ubrania. Mogę na ciebie liczyć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz