To, że hrabia wstępnie przyjął
propozycję nie znaczyło wcale, że dalsze
pertraktacje będą łatwe, życie z hrabiną pod jednym dachem nauczyło go jednego:
trudnej sztuki negocjacji. Ponad godzinę zajęło im ustalanie szczegółów tego
nowatorskiego przedsięwzięcia. W pewnym momencie wydawało się, że nie dojdą do
porozumienia, wszystko rozbijało się o miejsce gdzie młodzi ludzie mieli
pobierać nauki.
Hrabia upierał
się by uczniowie, tak jak wszyscy do tej pory, przychodzili
do niego, machał rękami pokrzykiwał nerwowo. Wcale nie podobał mu się pomysł, że to on ma chodzić by kogoś uczyć, to
uwłaczało jego dumie. Był panem z dziada pradziada, szlachetnie urodzonym hrabią. To do niego na naukę szermierki
przysyłano chłopców z najlepszych domów w mieście. Nie mógł jak zwykły służący
biegać po mieście by świadczyć usługi. Naraziłby się na brak szacunku a na to sobie nie mógł
pozwolić miał córki, które musiał wydać za mąż.Cierpiał prawdziwe
katusze bo wiedział,
że ten obcy milczący mężczyzna całkiem udanie wiedzie go na pokuszenie i po mistrzowsku potrafi go
złamać. Gdy sięgnął po swój kielich z
winem, został pokonany przez marzenia. Złamał go prosty i nie podważalny fakt,
jego sercu zawsze bliższa była matematyka i literatura niż wymachiwanie
kawałkiem żelastwa. Czy dla marzeń nie mógł nagiąć skostniałych reguł?
Następnym punktem, co, do którego hrabia miał olbrzymie obiekcje byli sami uczniowie.
Jakby tego
było mało, że w grupie znajdowała się dziewczyna to jeszcze na dodatek to najzwyklejsza służąca. Prosta dziewucha od garów i
podłóg. Nie mieściło mu się w głowie, że mógł komuś takiemu poświęcić swój czas
i uwagę. Dyskusja stała się tak zażarta, że wydawało się, że
dotychczasowe ustalenia nie maja już żadnego znaczenia.
Szalę przeważyła niczego nieświadoma hrabina, która za ścianą obwieszoną wiejskimi
pejzażami, wrzeszczała wysokim piskliwym głosem. Pod wpływem tych sprawiających fizyczny ból wrzasków w jej w małżonku zaszła niesłychana zmiana,
nagle wszystko mu odpowiadało i z łatwością ustąpił w sprawach, w których
jeszcze przed momentem wykazywał się żelazną konsekwencją. Kobieta za ścianą
darła się nie bacząc na upływ czasu, i to, że osiąga coraz wyższe rejestry.
Słowa stawały się coraz mniej zrozumiałe.
Wędrowiec z niepokojem przyglądał się
kryształowemu kielichowi bojąc się, że głos gospodyni roztrzaska go na
drobniutkie kawałki.
Opuścił pałacyk
w dość dużym pośpiechu nie miał ochoty na spotkanie z panią domu, nie po tym
zaskakującym występie. Szybkim krokiem przemierzał, ogarnięte wieczornym mrokiem uliczki. Było spokojnie, ludzie zmęczeni
upałem pochowali się w domach i karczmach. Słyszał płacz zmęczonych dzieci i
krzyki kobiet zabraniających mężom picia. Śpiewy tych, którzy nie mieli umiaru
w delektowaniu się rozcieńczonym winem czy piwem. I szepty młodzików uwodzących
dziewczyny. Samo życie, identyczne
odgłosy towarzyszyły mu dwieście lat temu, gdy przemierzał wieczorami te same
ulice. Świat zmienia
się pozornie, to, co jest jego istotą pozostaje takie same bez względu na to
ile razy zmieniały się dekoracje.
Miał dziwne wrażenie, że ktoś próbując
ukryć swoją obecność, podąża jego tropem. Jednak nie
wyczuł ani nie zauważył niczego, co wzbudziłoby w nim większy niepokój. Zapachniało
jaśminem, który o tej porze roku nie miał prawa kwitnąć. Zresztą nigdzie w
okolicy nie było krzaków jaśminu. Lubił ten zapach, ale nie lubił Herytki, która
nim maskowała swoją obecność.
Przed bramą pałacyku róż odwrócił się, pomachał i puścił jej buziaka. Nie bał się, była zbyt słaba by
zaatakować. Zapach stał się niezwykle intensywny, wiercił nieprzyjemnie w nosie
niczym kadzidełka w świątyni, które miały otumanić wiernych.
Udawała wszechwładną i najmądrzejszą a nie potrafiła przełamać jego zabezpieczeń. Widać nie był taki zapóźniony i
do niczego jak sugerowała. Wiedział, że doprowadzało ją do furii to, że nie
może wejść za nim do środka.
To był męczący dzień, wyczerpujące
uzgodnienia z belfrem, spotkanie z pokrytą łuską
przebiegłą kobietą i ten morderczy upał, nie wspominając o upierdliwym Karenie.
Jego żołądek zaczął się boleśnie
buntować przypominając o swoim niezaprzeczalnym prawie do posiłku. W tym nie różnił się od innych,
żeby żyć musiał jeść. To najwyższy czas
by napełnić pusty
żołądek, nie uśmiechała mu się
perspektywa picia obrzydliwych ziółek na wrzody. Zresztą to nie był też dobry czas na fundowanie sobie głodówek, musiał być silny i gotowy na
wszystko.
Jeszcze spojrzał i upewnił się czy
aby Werianka nie zdołała rozgryźć jego zabezpieczeń. Prawie niewidoczna z
minimalnym odcieniem fioletu smuga, miotała się
wzdłuż płotu. Pomachał w jej kierunku i uspokojony wszedł na schody.
Rozdział
Już od progu przywitał go ujmujący
aromat pieczeni, siłą woli opanował ślinotok, postanowił zachowywać się choć
trochę lepiej niż jego psy. Popędzany zapachem i burczeniem w brzuchu wkroczył
dość zdecydowanie do jadalni.
Przy stole siedziała cała trójka. Babcia
i Han byli mocno spięci, ich ruchy były nerwowe takie trochę kanciaste, zupełnym ich przeciwieństwem była wyluzowana Lilidia.
-No tak
wszyscy siedzą i się objadają a o mnie to nikt nie pomyśli. Moje kiszki na sam
zapach serwowanych tu dań powiązały się w supełki. -Zganił towarzystwo pałaszujące z apatytem, podane na stół frykasy czując, że poprawia mu się humor na sam ich
widok. Zarówno ludzi jak i jedzenia.
-Normalne. Typowy
mężczyzna, trochę niewygody a już płacze i lamentuje, jaki to on biedny i
skrzywdzony przez los. I nie wmawiaj nam, że jesteśmy egoistycznymi sobkami.
Popatrz, nakrycie cierpliwie na ciebie czeka, aż w końcu przestaniesz latać jak kot z pęcherzem i do nas dołączysz. - Lilidia nie była mu dłużna, lubił te jej
docinki, mobilizowały go. Mogło tak być, że gdyby nie ona szybko by wrócił do
dobrze wypracowanej postawy bezczelnego mruka.
-Widzę ze
kuchnia ci służy, nie wyglądasz już jak szczypiorek. Czy paniom odpowiada nowe
lokum? A może trzeba szukać nowego pani Honiko?- Nie mógł skupiać całej uwagi na dziewczynie,
innym należało się choćby minimum uwagi.
-Pięknie tu,
aż za pięknie i ta służba... Ja nienauczona jestem by mi ktoś usługiwał. -Pokiwała smętnie głową nad niemałym kawałkiem polędwicy w sosie z
prawdziwków.
Popatrzył
łakomie na jej porcję tak to jest to, czego mu potrzeba dzisiejszego wieczoru
do szczęścia. Proste
przyjemności dla prostego człowieka. Żadnych komplikacji i żadnych trujących
niespodzianek.
-Przywyknie
pani i dość szybko.
Wygody niemalże natychmiast uzależniają,
zwolnić tych ludzi nie możemy, bo tu pracują na swój chleb. Zresztą
obawiam się, że Lilida nie byłaby w stanie sama zapanować nad wszystkim a już
na pewno z chęcią
nie ubrałaby się w taki uniform z białym, zgrabnym fartuchem.
Kamerdyner usłużnie podsunął Wędrowcowi pod nos srebrne naczynie z mięsem. Zapach był
intensywny, ale na swój sposób delikatny i aksamitny. Energicznym skinieniem głowy potwierdził, że właśnie to
mięso chce ujrzeć na swoim talerzu. Ziemniaki opruszono zielonymi listeczkami przyprawy, którą znał tylko z nazwy, nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się jej konsumować. Dzisiejszego wieczoru z całego pragnął
nadrobić zaległości i spróbować czegoś nowego. Skupić się na prozaicznych
przyjemnościach.
-Oczywiście
nie to miałam na myśli. Pan wie, że trudno mi się tak na stare lata
przyzwyczaić do zmian.
Sięgnął do talerza z zieleniną i nałożył
sobie brokułów polanych złotawym sosem.
-Hanie dobrze
zrobiłeś, że sprowadziłeś tu mojego konia. Pyszne to mięso nie pamiętam, kiedy
jadłem coś tak wspaniałego, a te brokuły poezja. -Mówił
całkiem szczerze i to wcale nie głód przez niego
przemawiał, docenił finezję kucharki i jej trzech identycznych pomocnic.
-Fakt kucharkę
maja tu znakomitą, jeszcze trochę by się poduczyła i mogłaby gotować u nas.-Dziewczyna uśmiechnęła się leciutko i zgrabnym ruchem szczupłej dłoni
wsadziła do ust kawałek mięsa.
-A propos
nauki spotkałem dziś młodą dziewczynę.
-No popatrz a
myśleliśmy, że ty ważne sprawy załatwiasz, a tu się okazuje, że za spódnicami
latasz.- Przerwała mu urażona nie wiedzieć, czemu Lilidia.
Dobra jest, pomyślał
rozbawiony jej interpretacją faktów, Han zachichotał cichutko.
-Coś mi się od
życia należy, jakaś miła mało pyskata panna,
nie uważasz? Zresztą podobno starsi panowie tak mają, że tylko im spódniczki w
głowie.
-O i na pewno
taka, co by z ręki z wdzięcznością jadła, wdzięcznie przy tym kręcąc kuperkiem?- Lilidia nie zamierzała odpuścić.
Lokaj stojący dwa kroki za nim wydał z siebie dźwięk przypominający łykanie surowego śledzia w
całości.
-No cóż
pomarzyć można, wracając do tematu, uprawia ona pseudo magię leczniczą. Wiesz
takie bzdety jak zabijanie choroby nożem, okadzanie smrodem
i inne wielce nieprzyjemne i nieskuteczne praktyki.
Lilidia nabierała srebrnym
widelczykiem surówkę z kapusty, sznur turkusów, którym owinęła rękę, zadrgał.
Niebieskie kamyczki zazębiły się jeden o drugi, układając w wiadomość „znajdź
dziewczynę”.
Opiekun przetarł oczy, nie był pewny
czy przypadkiem nie mami mu się coś przed oczami ze
zmęczenia. Nigdy
wcześniej turkusy ani żadna inna biżuteria do niego nie przemawiały. Dziewczyna ruszyła ręką i kamyczki wróciły jak gdyby
nie do poprzedniego stanu. Wiadomość przeznaczona była tylko dla niego Lilidia
nic nie zauważyła, spokojnie jadła dalej.
Był zdezorientowany. Znowu. Jaką dziewczynę do cholery? Czy mało ich do tej pory znalazł?
Taka lakoniczna wiadomość i nic więcej, żadnej nawet
najmniejszej wskazówki, podpowiedzi. W mieście było
tysiące dziewczyn. Młodszych, starszych, szczupłych, pulchnych, wysokich
jasnowłosych rudych i brunetek. Jak miał znaleźć tę właściwą?
-Do, czego
zmierzasz?
Spytała, a on wpatrywał się w
bransoletkę z nadzieją, że ujrzy coś więcej. Oczywiście na próżno. Przekaz się skończył równie zaskakująco jak rozpoczął. Teraz to on będzie latał po mieście z
wywieszonym ozorem i jak stary zboczony satyr wgapiał we wszystkie
młode dziewczyny, szukając tej właściwej.
-Jest w niej
pasja początkującej zbawczyni ubogich, chęć niesienia
pomocy, jest i wielki
romantyczny, naiwny upór. Z ręki na pewno
jeść nie będzie, pyskata
strasznie chyba nawet bardziej niż ty ale
można by ją oszlifować.
-Co żenić się
chcesz? Mamy dać błogosławieństwo?
Babcia po słowach dziewczyny drgnęła
i zaczęła przyglądać się badawczo Opiekunowi. Tak jakby zauważyła w nim coś, czego to tej pory nie
widziała
-Już ciebie
zmoro mam na karku, dwie jędze to dla mnie stanowczo za dużo.
Myślałem raczej, że może coś byś jej o ziółkach poopowiadała, wiesz taka
mentorka by jej się przydała. Na pewno masz wiele przydatnej wiedzy w tym
temacie, takiej
która nie jest tajemnicą. Nie proszę cię byś zdradzała sekrety swojej
społeczności- Zaryzykował
-Zauważyłeś,
że budujesz sobie silne zaplecze? -Spróbowała
surówki z ogórkami i
sałatą, najwidoczniej się nie zawiodła,
bo zaraz wsadziła do ust następną porcję.
-Słucham?
-Sam nad tym
pomyśl. Obiecałeś jej na zapas moją pomoc, nie konsultując się ze mną wcześniej, nie pytając czy mam w ogóle na to ochotę, narzuciłeś mi w jakimś celu swą wolę. Przypuszczam,
że masz jakąś myśl przewodnią czy chociaż mglisty plan na przyszłość. Spytam tak dla zasady czy mam luksus wyboru? Czy już
wszystko postanowione?
Nie wiedział czy była naprawdę
poirytowana czy tylko udawała, chcąc od niego
wyciągnąć coś więcej niż sam by jej powiedział. Mignęła mu myśl, że może to
tylko zwykła zazdrość, ale szybko ją od siebie
odsunął.
-O tobie jej
nie wspomniałem, jeśli myślisz, że latam po mieście i opowiadam każdemu napotkanemu człowiekowi o cudnej twej urodzie to się grubo mylisz.- Odpowiedział kwaśno.
-Ulżyło mi,
opowiadasz, więc na
mieście o moim powalającym intelekcie.
Dobrze może jutro przyjść, przyjrzę się i zdecyduję czy nadaje
się na moją uczennicę.
Naładowała sobie nową porcję
brokułów na talerz, najwyraźniej preferowała roślinki. Mięsko spróbowała a
jakże, ale raczej to była degustacja niż normalne jedzenie.
-Dzięki za
łaskawość twoją moja
droga. Hanie jak już mówimy o nauce to
jak z twoim pisaniem i czytaniem?- Zwrócił się do
chłopka, który był raczej na pewno mięsolubny. Z talerza podrostka mięso znikało w zastraszającym tempie a
zielenina leżała sobie
spokojnie nieruszona.
-Hmmhm-
zaczerwienił się niczym
poparzony- litery znam, ale składam
powoli. Nie stać nas było na książki i papier. Widziałeś panie jak mieszkaliśmy.- Usprawiedliwiał się niezdarnie.
-Czyli
koniecznie trzeba
nad tym popracować. Ostatni dzwonek by
nadrobić zaległości. Nic się nie martw wszystkim się zająłem. Jutro zaczynacie
orkę wraz z Wiktorem i Zazaną byś nie czuł się samotny, nie ma litości.
Entuzjazm chłopaka był zerowy, choć
to może i tak zbyt optymistycznie ujęta rzeczywistość. Opiekun wyczuł, że chłopak będzie prawdziwym
wyzwaniem dla nauczyciela i że pręt, którym tak sprawnie się posługuje hrabia
często będzie w użyciu.
- Czy to na
pewno konieczne? -Zdenerwowany chłopak zaczął systematycznie kłuć nożem niczemu winny kawałek mięsiwa, rozsypując przy tym
surówkę z pora po obrusie.
-Tak. To już
postanowione. Aa, bo bym zapomniał drogie panie jutro z rana przyjedzie
krawcowa wziąć miarę. Lilidio przypilnujesz by nasza droga Honika miała
wszystko, czego potrzeba gospodyni takiej posiadłości, no i oczywiście o sobie
nie zapomnij. Dobrze by było gdybyś pomyślała, tak na wszelki wypadek o wygodnych strojach podróżnych.
Nie muszę chyba nawet
wspominać, że Han też potrzebuje nowe
ubrania. Mogę na ciebie liczyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz