-Zastanowię
się, poważnie się zastanowię. Jeśli zostanę tu trochę dłużej to, kto wie. Tylko
żeby wszystko było jasne to było ostatnie kłamstwo, więcej sobie nie życzę. Nie lubię kłamczuchów.-Na początek zaczął lakoniczne żeby nie wzbudzić w niej
zbyt dużych nadziei. Jego własne życie było teraz tak zwariowane, że nie wiedział,
co przyniosą następne minuty. Nie potrafił już planować. U tej
dziewczyny trzeba zacząć od podstaw, ona nie ma pojęcia o prawdziwym leczeniu,
a to długotrwały i żmudny proces. Nawet nie wiedział czy naprawdę chce jej
pomóc, czy to nie chwilowa słabość.
-Wolałabym
żebyś mi obiecał, a nie zbył tak bez nadziei. -Powiedziała
zajęta upychaniem gratów z powrotem pod łóżko.
-Właśnie ci
obiecałem, że pomyślę o tobie.
-Faceci wy to
umiecie pięknymi
słówkami zbyć kobietę, o przepraszam
panie- Zreflektowała się nagle, że pozwala sobie na nazbyt
dużo.
-Nic nie
szkodzi- Rzucił przez ramię wychodząc na ulicę.
Nie uwierzyła, że mówił poważnie,
raczej nie będzie niecierpliwie oczekiwać jego ponownej wizyty. Zbyt dużo jej w
życiu było nieszczerych obietnic, widać bezlitośnie
obdarto ze złudzeń nie tylko jego. Rwąca rzeka nieszczęścia i bólu pacjentów zalewała ją co dnia po samo gardło, musiała walczyć by
się utrzymać na nogach, by nie zwariować. Gładkie słowa obcego mężczyzny, nawet
Opiekuna nie zwiodą jej tak łatwo, nie złapie się ich jak tonący ostatniej
deski ratunku. Nie żyła nadzieją, dla niej liczyły się fakty to, co dzieje się
tu i teraz. To był
jedyny pewnik w jej życiu, to, co działo się tu i teraz oraz to, na co miała
wpływ, wszystko inne to pył i kurz.
Zaraz za rogiem
poczuł coś na
kształt wyrzutów sumienia, ta dziewczyna zasługiwała na szansę. Nie powinien jej tak
zostawiać, chyba robił się zbyt miękki coraz ciężej przychodziło mu odwracanie
się do innych plecami. Był jeszcze inny aspekt sprawy, ktoś postanowił, że ją
spotka, może jest mu niezbędna, a może jest pułapką, burzą piaskową? Nie wiedział. Pogubił się.
Niepokoiła go też trochę ilość kobiet, które spełniały albo będą spełniać ważną rolę w jego życiu, za dużo ich jak na jeden
dzień. Pamiątki z dzieciństwa i wszędzie wokół kobiety, które być może mają zrekompensować mu brak matki, zapewnić opiekę tak
jak ona by to zrobiła. Zabrnął w ślepy zaułek, cała ta
teoria nie trzymała się kupy. Chyba na starość zupełnie zdziecinniał.
Słońce było już nisko, ukrop nadal był
nie do zniesienia, nagrzany bruk parzył. Peleryna przesiąkła mu smrodem
kadzideł znachorki. Śmierdział nie gorzej niż maść, którą zaaplikował Lilidi.
Miał już serdecznie dość tego spaceru, smrodu i słońca. Wszystkiego nawet siebie i tych
wiecznych rozterek.
Rozdział Herytka
Znajomy
ptaszek o czerwonym brzuszku podskakiwał na grudce zeskorupiałego błota kręcąc
przy tym śmiesznie główką.
Dla Wędrowca był to wystarczający znak, że należy się natychmiast ewakuować
z tego miejsca. Zresztą nie miał zamiaru odkładać w nieskończoność wizyty w
lochu.
To był dobry
moment, lepszego nie będzie.
Rozejrzał się
wokół, ale już nic nie przyciągnęło jego uwagi. Może, dlatego że myślami był bardzo daleko.
Złapał jeszcze jeden haust
gorącego powietrza, wypełnił nim płuca. Twarz połaskotał ostatni promień
słońca, który nagle wydał mu się delikatny i przyjazny. Nie lubił lochów, nie żeby miał klaustrofobie, ale wszechobecna
wilgoć i pleśń sprawiały, że żołądek zawiązywał mu się w supeł. I to echo,
wydawało mu się, że myśli uciekają z głowy jak stado spłoszonych nietoperzy, by odbić się skalnych ścian a potem z trzaskiem i migreną wrócić na
swoje miejsce. Zamknął oczy i dał się ponieść przeznaczeniu, temu którym tak zawzięcie
gardził.
Było nawet sucho, ale pleśnią i
grzybem śmierdziało. Przełknął ślinę, pod stopami coś zazgrzytało
nieprzyjemnie. Nie sprawdził, co na wszelki wypadek by się nie zdekoncentrować.
Stał przed potężnymi metalowymi
drzwiami celi, był gotowy na to spotkanie. A jeśli nawet nie, to nie miało to
już znaczenia. Wiedział, że strażnicy ze strachu i dla zapobieżenia
niepotrzebnym stratom w materiale ludzkim ustawieni są dopiero za następnymi masywnym
wrotami, tymi które
miał za plecami. Było mu to na rękę, przy
odrobinie szczęścia odbębni wizytę szybko i bez zbędnych hałasów.
Czekała na niego niecierpliwa, rozedrgana niczym pajęczyna na wietrze. Czuł to nawet
tu na zewnątrz. Pchnął lekko drzwi, które skrzypiąc niemiłosiernie
natychmiast ustąpiły, otwierając drogę do wielkiego lochu. Spojrzał jeszcze czy
hałas nie zaalarmował strażników, ale nic na to nie wskazywało.
Ze strachu czy może z przezorności
mocno oświetlili całą grotę. Nadmiar kaganków sprawił, że powietrze było gęste
od dymu, prawie tak jak u uzdrowicielki, tylko nie
śmierdziało tu tak strasznie, choć w sumie wiele lepiej nie było.
Światło dym i wysokie sklepienie sprawiały, że wszystko wyglądało mało
realistycznie, powiało
grozą może właśnie na tym dziwnym
nastroju zależało Herytce, dlatego spotykają się tu głęboko pod ziemią?
Ogromne, wyglądające na bardzo ciężkie, żelazne klamry opinały jej nienaturalne
długie kończyny. Sprawiając, że ściśle przylegała plecami do poprzecinanej
migotliwymi wężykami wody ściany. Nie było to jedyne zabezpieczenie, widocznie
uznano ze klamry to zbyt mało jak na kogoś takiego, w okolicach jej pasa
zamontowano szeroki metalowy pałąk. Wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie i już
wiedział, że to mistyfikacja, przedstawienie dla jednego widza. Poczuł się
wyróżniony, w końcu to dla niego zadała sobie tyle trudu.
Zaśmiał się pod nosem a potem
usiadł na drewnianym zydlu. Nóżki stołek miał chyba różnej długości, a może to
wina nierównego podłoża, w każdym razie złapał niebezpieczny przechył. Nie
wiedzieć, czemu rozbawiło go to mocno. Gdy już załapał równowagę
spytał.
-Dobrze się
bawisz?
Powoli podnosiła swą dużą, niekształtną głowę, która do tej pory malowniczo zwisała na piersi. Całą skórę miała pokrytą srebrzystymi łuskami o
kształcie migdałów. Najgorsze były oczy, poczuł jak ciarki przechodzą mu po
plecach, to nie był strach tylko obrzydzenie. Świdrowała go tymi przerażającymi
gałami, jakby chciała nimi przewiercić czaszkę i zobaczyć, co siedzi w jego
głowie. Wielkie białe wyłupiaste kule próbowały go zahipnotyzować,
bezskutecznie. Potrafił się oprzeć takim sztuczkom. Musi się bardziej postarać,
jak na razie, chyba nic nie szło tak jak sobie zaplanowała.
-Jednak się
pofatygowałeś. Długo ci zeszło nie śpieszyłeś się. -Powiedziała z wyrzutem, dziwnie wywijając wąskie sine wargi
-Zrobiłem, co
mogłem- pozwolił sobie na grymas niezadowolenia- mogłaś jednak wybrać
przytulniejsze miejsce na pierwszą randkę.
Zaśmiała się, zabrzmiało to jak trzask ścinanego drzewa, a później jak
uderzenie ciężkiego pnia o podłoże. Było to tak sugestywne, że wydawało mu się,
że zydel pod jego tyłkiem podskakuje w wyznaczony przez nią rytm. Dobra była, ale takie sztuczki z
głosem to nic nowego, sam stosował je nagminnie.
- Warto było
poczekać- Wysapała a oczy miała coraz bardziej wyłupiaste.
-Jak już tak
słodko sobie gaworzymy to może przedstawisz się mężczyźnie, spragnionemu twego głosu. Będę pił słowa niczym nektar z kielicha ust twych.
-Co prawda nie
miałam zamiaru nic ci mówić, ale umiesz rozmawiać z kobietami to, czemu nie.
Jestem koszmarem sennym, ucieleśnieniem widziadeł gorączkowych i głębokich
omdleń.
Łuski na jej ciele delikatnie się
ruszyły wydając cichy metaliczny dźwięk.
Liczył na cos więcej a ona zafundowała
mu taki banał.
-Zachęcająco
to zabrzmiało, naprawdę tych parę słów daje mi nadzieję na udany związek. To
jak będziemy żyli długo i szczęśliwie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz