niedziela, 1 czerwca 2014

01.06. Wędrowiec, spotkanie w lochach...





-Zastanowię się, poważnie się zastanowię. Jeśli zostanę tu trochę dłużej to, kto wie. Tylko żeby wszystko było jasne to było ostatnie kłamstwo, więcej sobie nie życzę. Nie lubię kłamczuchów.-Na początek zaczął lakoniczne żeby nie wzbudzić w niej zbyt dużych nadziei. Jego własne życie było teraz tak zwariowane, że nie wiedział, co przyniosą następne minuty. Nie potrafił już planować. U tej dziewczyny trzeba zacząć od podstaw, ona nie ma pojęcia o prawdziwym leczeniu, a to długotrwały i żmudny proces. Nawet nie wiedział czy naprawdę chce jej pomóc, czy to nie chwilowa słabość.
-Wolałabym żebyś mi obiecał, a nie zbył tak bez nadziei. -Powiedziała zajęta upychaniem gratów z powrotem pod łóżko.
-Właśnie ci obiecałem, że pomyślę o tobie.
-Faceci wy to umiecie pięknymi słówkami zbyć kobietę, o przepraszam panie- Zreflektowała się nagle, że pozwala sobie na nazbyt dużo.
-Nic nie szkodzi- Rzucił przez ramię wychodząc na ulicę.
              Nie uwierzyła, że mówił poważnie, raczej nie będzie niecierpliwie oczekiwać jego ponownej wizyty. Zbyt dużo jej w życiu było nieszczerych obietnic, widać bezlitośnie obdarto ze złudzeń nie tylko jego. Rwąca rzeka nieszczęścia i bólu pacjentów zalewała ją co dnia po samo gardło, musiała walczyć by się utrzymać na nogach, by nie zwariować. Gładkie słowa obcego mężczyzny, nawet Opiekuna nie zwiodą jej tak łatwo, nie złapie się ich jak tonący ostatniej deski ratunku. Nie żyła nadzieją, dla niej liczyły się fakty to, co dzieje się tu i teraz. To był jedyny pewnik w jej życiu, to, co działo się tu i teraz oraz to, na co miała wpływ, wszystko inne to pył i kurz.
        Zaraz za rogiem poczuł coś na kształt wyrzutów sumienia, ta dziewczyna zasługiwała na szansę. Nie powinien jej tak zostawiać, chyba robił się zbyt miękki coraz ciężej przychodziło mu odwracanie się do innych plecami. Był jeszcze inny aspekt sprawy, ktoś postanowił, że ją spotka, może jest mu niezbędna, a może jest pułapką, burzą piaskową? Nie wiedział. Pogubił się.
         Niepokoiła go też trochę ilość kobiet, które spełniały albo będą spełniać ważną rolę w jego życiu, za dużo ich jak na jeden dzień. Pamiątki z dzieciństwa i wszędzie wokół kobiety, które być może mają zrekompensować mu brak matki, zapewnić opiekę tak jak ona by to zrobiła. Zabrnął w ślepy zaułek, cała ta teoria nie trzymała się kupy. Chyba na starość zupełnie zdziecinniał.
         Słońce było już nisko, ukrop nadal był nie do zniesienia, nagrzany bruk parzył. Peleryna przesiąkła mu smrodem kadzideł znachorki. Śmierdział nie gorzej niż maść, którą zaaplikował Lilidi. Miał już serdecznie dość tego spaceru, smrodu i słońca. Wszystkiego nawet siebie i tych wiecznych rozterek.



Rozdział Herytka



Znajomy ptaszek o czerwonym brzuszku podskakiwał na grudce zeskorupiałego błota kręcąc przy tym śmiesznie główką.
               Dla Wędrowca był to wystarczający znak, że należy się natychmiast ewakuować z tego miejsca. Zresztą nie miał zamiaru odkładać w nieskończoność wizyty w lochu.
To był dobry moment, lepszego nie będzie.
Rozejrzał się wokół, ale już nic nie przyciągnęło jego uwagi. Może, dlatego że myślami był bardzo daleko.
                Złapał jeszcze jeden haust gorącego powietrza, wypełnił nim płuca. Twarz połaskotał ostatni promień słońca, który nagle wydał mu się delikatny i przyjazny. Nie lubił lochów, nie żeby miał klaustrofobie, ale wszechobecna wilgoć i pleśń sprawiały, że żołądek zawiązywał mu się w supeł. I to echo, wydawało mu się, że myśli uciekają z głowy jak stado spłoszonych nietoperzy, by odbić się skalnych ścian a potem z trzaskiem i migreną wrócić na swoje miejsce. Zamknął oczy i dał się ponieść przeznaczeniu, temu którym tak zawzięcie gardził.
               Było nawet sucho, ale pleśnią i grzybem śmierdziało. Przełknął ślinę, pod stopami coś zazgrzytało nieprzyjemnie. Nie sprawdził, co na wszelki wypadek by się nie zdekoncentrować.
               Stał przed potężnymi metalowymi drzwiami celi, był gotowy na to spotkanie. A jeśli nawet nie, to nie miało to już znaczenia. Wiedział, że strażnicy ze strachu i dla zapobieżenia niepotrzebnym stratom w materiale ludzkim ustawieni są dopiero za następnymi masywnym wrotami, tymi które miał za plecami. Było mu to na rękę, przy odrobinie szczęścia odbębni wizytę szybko i bez zbędnych hałasów. 
             Czekała na niego niecierpliwa, rozedrgana niczym pajęczyna na wietrze. Czuł to nawet tu na zewnątrz. Pchnął lekko drzwi, które skrzypiąc niemiłosiernie natychmiast ustąpiły, otwierając drogę do wielkiego lochu. Spojrzał jeszcze czy hałas nie zaalarmował strażników, ale nic na to nie wskazywało.
           Ze strachu czy może z przezorności mocno oświetlili całą grotę. Nadmiar kaganków sprawił, że powietrze było gęste od dymu, prawie tak jak u uzdrowicielki, tylko nie śmierdziało tu tak strasznie, choć w sumie wiele lepiej nie było. Światło dym i wysokie sklepienie sprawiały, że wszystko wyglądało mało realistycznie, powiało grozą może właśnie na tym dziwnym nastroju zależało Herytce, dlatego spotykają się tu głęboko pod ziemią?
           Ogromne, wyglądające na bardzo ciężkie, żelazne klamry opinały jej nienaturalne długie kończyny. Sprawiając, że ściśle przylegała plecami do poprzecinanej migotliwymi wężykami wody ściany. Nie było to jedyne zabezpieczenie, widocznie uznano ze klamry to zbyt mało jak na kogoś takiego, w okolicach jej pasa zamontowano szeroki metalowy pałąk. Wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie i już wiedział, że to mistyfikacja, przedstawienie dla jednego widza. Poczuł się wyróżniony, w końcu to dla niego zadała sobie tyle trudu.
             Zaśmiał się pod nosem a potem usiadł na drewnianym zydlu. Nóżki stołek miał chyba różnej długości, a może to wina nierównego podłoża, w każdym razie złapał niebezpieczny przechył. Nie wiedzieć, czemu rozbawiło go to mocno. Gdy już załapał równowagę spytał.
-Dobrze się bawisz?
           Powoli podnosiła swą dużą, niekształtną głowę, która do tej pory malowniczo zwisała na piersi. Całą skórę miała pokrytą srebrzystymi łuskami o kształcie migdałów. Najgorsze były oczy, poczuł jak ciarki przechodzą mu po plecach, to nie był strach tylko obrzydzenie. Świdrowała go tymi przerażającymi gałami, jakby chciała nimi przewiercić czaszkę i zobaczyć, co siedzi w jego głowie. Wielkie białe wyłupiaste kule próbowały go zahipnotyzować, bezskutecznie. Potrafił się oprzeć takim sztuczkom. Musi się bardziej postarać, jak na razie, chyba nic nie szło tak jak sobie zaplanowała.
-Jednak się pofatygowałeś. Długo ci zeszło nie śpieszyłeś się. -Powiedziała z wyrzutem, dziwnie wywijając wąskie sine wargi
-Zrobiłem, co mogłem- pozwolił sobie na grymas niezadowolenia- mogłaś jednak wybrać przytulniejsze miejsce na pierwszą randkę.
             Zaśmiała się, zabrzmiało to jak trzask ścinanego drzewa, a później jak uderzenie ciężkiego pnia o podłoże. Było to tak sugestywne, że wydawało mu się, że zydel pod jego tyłkiem podskakuje w wyznaczony przez nią rytm. Dobra była, ale takie sztuczki z głosem to nic nowego, sam stosował je nagminnie.
- Warto było poczekać- Wysapała a oczy miała coraz bardziej wyłupiaste.
-Jak już tak słodko sobie gaworzymy to może przedstawisz się mężczyźnie, spragnionemu twego głosu. Będę pił słowa niczym nektar z kielicha ust twych.
-Co prawda nie miałam zamiaru nic ci mówić, ale umiesz rozmawiać z kobietami to, czemu nie. Jestem koszmarem sennym, ucieleśnieniem widziadeł gorączkowych i głębokich omdleń.
        Łuski na jej ciele delikatnie się ruszyły wydając cichy metaliczny dźwięk.
        Liczył na cos więcej a ona zafundowała mu taki banał.

-Zachęcająco to zabrzmiało, naprawdę tych parę słów daje mi nadzieję na udany związek. To jak będziemy żyli długo i szczęśliwie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz