środa, 31 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 29 Orgazm to nie wszystko



29 Orgazm to nie wszystko




Stała całą noc i patrzyła.
Patrzyła w ciemne, szczelnie zasłonięte roletami okna.
Była tu, ubrana w stary różowy, postrzępiony przy mankietach sweter i dziurawe trampki. I wiedziała, co dzieje się tam w środku w mieszkaniu. To był jej dar. Prezent. Przyniosła jej, tej kobiecie w środku chwilowe zapomnienie i radość.
Tak, po to tu była.
Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Nikt o nic nie pytał, nie przepędził. Nikogo nie zadziwiło, nie zszokowało dziesięcioletnie dziecko, stojące całą noc przed blokiem.
Nie widzieli, bo nie chciała, by ktoś jej przeszkadzał.
Nikt jej nie widział, a ona stała i pilnowała by wszystko rozgrane było tak jak należy.
Nie popełniała błędów, nie ona.
Rodzicom kupiła dwie butelki wódki, miała na to swoje sposoby. Ten zakup dawał jej pewność, że nawet o niej nie pomyślą. Właśnie, dlatego ich wybrała, patologiczna rodzina dawała jej pole do manewru. Było im wszystko jedno, co się z nią dzieje, nie martwili się o jedzenie, ubranie o niczym nie myśleli. Czasami nawet nie pamiętali, że mieszka z nimi dziecko, było jej to na rękę.
Była inna.
Odmieniec.
Grała niezbyt rozgarnięte, zaniedbane dziecko. To była dobra rola. Taka w sam raz dla jej potrzeb. Zbyt troskliwi rodzice przeszkadzaliby tylko. Nie potrzebowała opieki, potrafiła o wszystko zadbać sama.
Stała tu, bo tamta jej potrzebowała.
Nie, ona ta kobieta w środku nie wiedziała, że ktoś tu stoi. Nie wiedziała, że czuwa nad nią dziesięciolatka o brudnych, tłustych włosach i czarnych paznokciach. Nie powinna wiedzieć. Nie o to chodziło, nie jej.
Wolała cień.
Od miesiąca jej pilnowała, odganiała czarne chmury i nieudolnie rzucane czary przez tą pseudo wiedźmę.
Mogła tamtą zgnieść niczym robaka, ale, po co?  Tamta była tak nieudolna, że w końcu sama na siebie ściągnie kłopoty. To już się zaczęło połamane nogi to tylko początek. Preludium. Pseudo wiedźma nie była ważna to tylko śmieć, paproch.
Inni byli zagrożeniem.
Musiała ją chronić. Nie, chciała ją chronić. Robiła to z własnej nieprzymuszonej woli.
Tak trzeba, po prostu tak trzeba.
Dała jej seks.
Może i miała dziesięć lat, może i była dzieckiem, ale doskonale wiedziała, co to seks. Miała starą duszę. Tak starą, że nie warto nawet o niej wspominać.
Nie chodziło nawet o orgazm. Orgazm to nie wszystko.
Ważna była miłość.
Tamtej trzeba było bliskości, poczucia wspólnoty, pierwotnej radości.
Więc jej to dała z ochotą. Bo wiedziała, że to dobre.
Terapeutyczne.
Dała jej siłę. Oczyściła głowę, przygotowała na to, co musi nastąpić.
A może nic się nie stanie?
Nie ważne. Była tu i czuwała.
Tamta była bezpieczna. To wszystko.

niedziela, 28 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 28. Malarz-tynkarz-akrobata



28. Malarz-tynkarz-akrobata




To była gorąca noc, albo raczej jej końcówka i nie chodziło bynajmniej o temperaturę powietrza.
Ich ciała jak w hipnotycznym, narkotycznym amoku sklejały się, wirowały raz po raz w rytm tylko sobie znanej melodii. Tonęły w niebycie rozkoszy i zapomnieniu.  To był ich własny świat, zbyt piękny by choćby wspomnieć o jego istnieniu komuś z poza kręgu miłości. Nienasycone, zafascynowane sobą istoty, zachwycone każdym milimetrem skóry, każdym oddechem zupełnie tak jak gdyby to była ich pierwsza wspólna noc. Były tylko ciała i nieziemskie pożądanie, którego w żaden sposób nie można było zaspokoić. Odkrywali się na nowo z taka zajadłością, jakby koniec świata pukał do ich drzwi.
Może i pukał, ale oni jeszcze tego nie przeczuwali.
Z miłosnego, szaleńczego transu wyrwał ich dzwonek budzika. Taki trochę nierealny zbyt stanowczy i natarczywy do bólu. Zupełnie nie na miejscu.
Niepotrzebny.
Realny świat ze swymi problemami i katastrofami nie miał prawa istnieć. Nie po tym, co wydarzyło się tej nocy. Nie dla nich.
Nie była zmęczona raczej nakręcona niczym dziecięca zabawka, albo różowy królik ten z reklamy baterii. Nie mogła ustać w miejscu ani przez krótką chwilę, wykonywała tysiące niepotrzebnych ruchów. Nie bardzo potrafiła się skupić, ale miało to też dobre strony, wcale nie myślała o tym, co dziwaczne i co nie miała prawa się wydarzyć.
Teraz Anka musiała tylko przetrwać do wieczora i jedyna niewesoła myśl to to, że aby tego dokonać, będzie musiała zjeść górę czekolady.
Wszystko szło w miarę dobrze i bez większych zgrzytów aż do momentu, gdy spojrzała w łazience w lustro. Siłą woli, co kosztowało ją naprawdę sporo wysiłku, zogniskowała wzrok na swojej twarzy lub raczej na odbiciu. Nie było to zbyt mądre posunięcie z jej strony, zburzyło pozorny spokój, który nosiła do tej pory w sobie.
-Malarz, tynkarz, akrobata potrzebny od zaraz- wyszeptała tak przejmująco, że Leon wypuścił z rąk kubek, z którego jeszcze przed momentem pił kawę.
Na szczęście pusty, ale i tak szkoda było kubka.
-O czym ty mówisz?
-O mojej twarzy- warknęła zirytowana tym, że jak zwykle nie łapał rzeczy oczywistych. Typowy mężczyzna
-Rozumiem malarza, tynkarza, ale, po co akrobata? – W tym momencie zdał sobie sprawę, jaką popełnił gafę- to znaczy nie rozumiem, po co, bo wyglądasz bardzo dobrze. Tylko zaskoczyło mnie to połączenie
-Lepiej zamilknij, bo każde słowo, które wypowiesz może być użyte przeciw tobie- ostrzegła całkiem na serio.
-Przesadzasz
-Ja? Widziałeś te zapadnięte i sine plamy pod oczami? Niczym blizny po wyschniętych jeziorach, albo nawet oceanach. Widziałeś? Po za tym jestem tak naładowana adrenaliną, że musiałby robić salta, wisieć u sufitu, czy nie wiem, co jeszcze tam zrobić, żeby nałożyć mi tapetę na twarz. Ponadto musiałby mieć nieziemski refleks żeby umknąć przed mym niezadowoleniem, bo za swoje ręce nie odpowiadam.
-To o tapeciarzu nie wspominałaś w swoim zamówieniu – Zauważył, jak mu się wydawało całkiem przytomnie Leon. Nie potrafił wyobrazić sobie salt przy malowaniu powiek, ani zwisania z sufitu niczym nietoperz, przy tuszowaniu rzęs za to gniew swojej żony jak najbardziej.
-Zamilcz, jeśli nie planujesz dłuższego pobytu w szpitalu- w tej chwili w żaden sposób nie doceniała jego humoru ani uwagi, z jaką wsłuchiwał się w jej słowa.

wtorek, 23 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 27. Macierz



27. Macierz



-Teraz, zaraz? Pejczyk w zęby i kajdanki z różowym futerkiem też sobie życzysz drogi mężu?- W sumie nie rozumiała skąd ten dobry humor i chęć na żarty. Zaspana i wściekła powinna raczej warczeć i na ślepo kłapać zębami z taką siłą, żeby szkliwo z trzaskiem pękało. Kurczę może nie koniecznie aż tak, do tej pory nie mogła przeboleć trzech stów wydartych w zeszłym tygodniu z jej portfela przez ulubionego stomatologa. Żarty są jednak tańsze od dentysty i mają wartość terapeutyczną. 
-To może być całkiem ciekawe doświadczenie. Gdybyś chciała to mogę podrzucić kila ciekawych i podnoszących ciśnienie pomysłów- zaoferował Leon, który jak na jej potrzeby zaczynał się zbyt mocno wciągać w temat
-Mam się bać?
-Przecież mówimy o zabawie- Puścił do niej oko w taki sposób, że natychmiast zyskała pewność, że to będzie długa noc i suma summarum może zakończyć się całkiem przyjemnie. Czy miała coś przeciw? Oczywiście, że nie. Kiedyś jeszcze się wyśpi
-Zapewne
-Masz wątpliwości?
-Wątpliwości to słowo całkiem nie na miejscu, nie oddaje powagi sytuacji. Kochany mężu zaczynam poważnie się zastanawiać czy nie nawiązać kontaktu mentalnego ze Stowarzyszeniem Macierz.
-Wiedźmą chcesz zostać?
-Nie, leczyć miłość mego życia z dewiacji seksualnych zanim jeszcze mogę, bo nawet chwilami cię lubię i niechętnie myślę o zmianie na nowy model.
-To miło z twojej strony, ale co to ma ze mną wspólnego?
-Maciek też sądził, że jest kosmitą i musi kopulować w srebrnej obracającej się wokół własnej osi kopule a w Macierzy uzyskał fachową pomoc.- Teraz jak tak na spokojnie o tym pomyślała, to wydało jej się, że zbyt wielu wariatów ostatnio kręciło się wokół niej. Można być ekstrawaganckim odmieńcem tylko, dlaczego wszyscy kumulowali się akurat w pobliżu jej skromnej w miarę normalnej osoby? Maciek był starszym bratem kumpeli Anki z ogólniaka. Stwierdzając, że nigdy nie był przystojny wykazywała się wręcz nadzwyczajnym taktem i wyrozumiałością. Tak prawdę mówiąc, mógł bez charakteryzacji grać zombie albo nawet kosmicznego potwora. Ogólnie zaś był nawet sympatyczny tylko, że żył w świecie, który był niedostępny dla reszty świata.
-Gdybym wyglądał tak jak on, pewnie wymyśliłbym jeszcze bardziej odjechaną historię tłumaczącą, dlaczego nigdy nie znajdę partnerki.- Przestał spacerować i usiadł na łóżku.
-Zbyt szybko go skreśliłeś moje ty kochanie zapomniałeś, że każda potwora znajdzie amatora?
-Sorry, ale nie on. On zostanie nietknięty niczym lilijka biała, aż do śmierci.
-Ty nie wiesz?
-O, czym?
-On w tej Macierzy na terapii poznał dziewczynę. Nie, nie żadną tam kosmitkę, ani nawet nie fanatyczną wielbicielkę karuzeli, choć tego to akurat nie byłabym do końca pewna. W każdym razie pod jej wpływem zajął się ziołolecznictwem później ekologią. Aktualnie jest aktywistą walczącym o lepszy, zdrowy świat dla naszych dzieci. I jeśli nie zwolni tempa to może nawet na Nobla zasłuży.
-Żartujesz sobie ze mnie?
-Czepiasz się a Maciek z dziewczyną się ożenił i bliźniaków dorobił. -Jego reakcja wcale jej nie dziwiła, sama była w szoku, gdy się dowiedziała, że właśnie tak się sprawy potoczyły.
-Piłaś coś?
-Ja tu się zastanawiam, jak cię ratować a ty mi insynuujesz, że pijaczką zostałam? Macierz dobra rzecz. Słuchaj oni ziemią i jej siłami się interesują, to może o wiedźmach i ich sztuczkach też coś wiedzą? Dwie pieczenie na jednym ogniu wyleczyłbyś się i informacji przydatnych przyniósł do domu
-Wiesz mam lepszy pomysł, sprawdzę dokładnie czy nie masz ukrytych jakiś znamion wiedźmy, tu i teraz. I gwarantuję, że obydwoje tego potrzebujemy a i przyjemność wielka z tym związana.

niedziela, 21 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 26. LateX




26. LateX 


Coś było nie tak, bardzo nie tak. Nie mogła usnąć, przewracała się z boku na bok. Bolało ją biodro i kostka albo może to mięśnie? Nie wiedziała, a prawdę mówiąc nawet nie chciała wiedzieć. Miała tylko nadzieję, że to nie sepsa albo jakieś inne dziadostwo, które w mgnieniu oka ją wykończy. Umierać nie zamierzała w każdym razie nie tej nocy. Wizja powykręcanych, połamanych rąk i ta dziwna poza, w jakiej leżała Rozszumiały się wierzby płaczące, bardziej ją zdenerwowała niż wystraszyła. To wystarczyło by przepędzić senność, gdzieś na inny, niezdobyty jeszcze kontynent.
Nie wiedziała jak długo to trwało, zanim znalazła optymalną pozycję do snu, ale w pewnym momencie zrobiło się jej lżej na duszy i jakoś tak spokojniej. Odpływała, gdy zadzwonił telefon. Zryczał jak szalona syrena okrętowa, burząc względy spokój w sypialni.
Warczało na nią złowrogo to ustrojstwo i to w środku nocy. Ludzie z dobrymi nowinami czekają do rana. Nie wiedzieć, czemu tym, co złe musieli podzielić się natychmiast, nie zważając, że ktoś mógł spać i że chciał spać. Nie wróżyło to dobrze. Leon sięgnął po komórkę i zaspany wymamrotał
-Brytek
-Obierz, nie dzwoniłby bez potrzeby- Była pewna, że spokojny, zrównoważony sąsiad ojca Leona, nie dzwoniłby dla żartu o tej porze. Tyle, że Brytek już nie był sąsiadem teścia, który aktualnie mieszkał w mieszkaniu ciotki.
Posłuchał, ale bez zbytniego entuzjazmu.
-Tak słucham -zawarczał do komórki- Jak to się stało? Jest pan pewien?- Senność Leona minęła i błyskawicznie. Wyskoczył z łóżka tak gwałtownie jakby gryzły go w tyłek aligatory, nerwowo spacerował po pokoju- Dziękuję za informację-rozłączył się
-Iiiiiii?
-Czekaj albo lepiej mnie uszczypnij, bo nie jestem pewien czy aby na pewno się obudziłem.- I nie czekając na jej reakcję zaczął się histerycznie głośno śmiać.
-Zwariowałeś?
-Chyba, Rozszumiały się wierzby płaczące spadła ze schodów połamała ręce i nogi. I nie uwierzysz, ubrana była w czerwony lateksowy kombinezonik .
-LaTex przywdziała?- Zdziwiła się, nie potrafiła sobie tego wyobrazić
-Lateks nie LaTex- Poprawił ją nie wiadomo, czemu
-No mówię przecież.
-Wcale nie, LaTex to oprogramowanie do zautomatyzowanego składu- nakręcił się, lubił tłumaczyć kobietom wszystkie te techniczne sprawy, nie zwracając uwagi na to czy są nimi zainteresowane. Najgorzej było wtedy, gdy trafiał na takie, obeznane w temacie. Wtedy stawał się zwyczajnie upierdliwy .
-Obiło ci, co mnie w środku nocy obchodzi jakieś oprogramowanie? Chłopie ogarnij się i mów, co się stało!
-Nie wiem, spadła ze schodów ubrana w czerwony, obcisły, lateksowy kombinezonik.
-Kiedy?
-Koło północy
-Co u diabła robiła o północy w lateksowym kombinezoniku na klatce schodowej? Dorabiała sobie do pensji, jako panienka na godziny? Uroda chyba nie ta, ale kto tam wie, pełno na świecie zboczeńców. Czy może czary odprawiała?
-Nie wiem nie zwykła mi się tłumaczyć.
-Przeżyła? Była z kimś?
-Jest w szpitalu, nieprzytomna. Brytek nie mógł dodzwonić się do ojca, dlatego mnie poinformował.
-To pewnie teraz dostaną wspólną salę.
-Kto- nie zrozumiał-Brytek z Rozszumiały się wierzby płaczące?
-Po jaką cholerę Brytek ma iść do szpitala? Też spadł ze schodów? Czy doznał szoku na widok czerwonego lateksu?
-Ty tak twierdzisz – Leon stuknął się w czoło.
-Młody i Rozszumiały się wierzby płaczące. Zapomniałeś już, że on tam też leży?
-Aa, ale ten lateks to nie daje mi spokoju -Tłumaczył się pokrętnie.
-Zboczeńcu jak mi powiesz, że śnisz o tym jak bryka w lateksie w naszej sypialni, to nie wiem, co zrobię
-Szczerze, jeśli mogę wybierać to wolałabym żebyś ty wdzianko lateksowe nie koniecznie czerwone wdziała i zatańczyła, seksownie kręcąc biodrami.

środa, 17 grudnia 2014

25 Teściowa z powyłamywanymi rękami




25 Teściowa z powyłamywanymi rękami

Sąsiadka wyszła a wraz z jej wyjściem zapanowała w mieszkaniu niezręczna, dudniąca w uszach cisza. Poczuli się zmęczeni, przytłoczeni tym, co się działo i choć nikt nie powiedział tego głośno, sytuacja ich przerosła.
-Wiecie późno już a jutro praca- Rysia ziewnęła głośno, ale niezbyt przekonująco. -Pójdziemy.
Anka nie zatrzymywała siostry, sama czuła się tak zmęczona, że wydawało jej się, że jeszcze chwila a uśnie na stojąco.
-Idź pierwszy do łazienki i pośpiesz się- zakomenderowała a sama zamknęła drzwi za gośćmi w duchu dziękując niebiosom, że jednak nie jest w ciąży, bo po takich stresach dziecko nie miałaby prawa urodzić się normalne. Taka dawka stresu jest szkodliwa nawet dla najbardziej odpornego z ludzi.
Nawet nie zarejestrowała momentu, gdy dotarła do kanapy i usiadła, ani tego, w którym usnęła. Obudził ją własny krzyk, przerażający, wypełniający gardło głowę i cały pokój. Ktoś nią potrząsał boleśnie, ściskając mocno za ramię. Chwile trwało zanim zorientowała się, że to Leon. Znowu był przerażony i blady, zbyt często doprowadzała go w ostatnich dniach do takiego stanu. Tyle tylko, że to wcale nie była jej wina, nie miała najmniejszego wpływu na dziwaczne, pozbawione sensu i logiki wydarzenia.
-Co się stało?
-Śniło mi się coś- wystękała
-Co?- Był blady i lekko drżał mu głos
-Dom, straszny taki zimny i odpychający, opuszczony z porwanymi odchodzącymi od ściany tapetami, czarnymi w czerwone duże plamy chyba róże, chciała wierzyć, że to kwiaty nie plamy krwi. Na podłodze było dużo drobnego szkła, zgrzytało przeraźliwie pod butami i kanapa była. Taka wybebeszona z pociętą tapicerką i.. -Zawahała się
-I, co?- Spytał delikatnie, rozumiejąc, że ona musi pozbyć się tego balastu nie może kisić w sobie koszmarów, choć wcale nie był ciekaw, co było za tą kanapą.
-Tam za tą kanapą na dywanie.. nie, nie, nie było dywanu tylko taka brudna podłoga.. wąskie deski tak na pewno to były deski, leżała teściowa z powyłamywanymi rękami. Nienaturalnie, karykaturalnie, powykręcana niczym szmaciana lalka ułożona w wielkiej kałuży krwi a jej martwe oczy gapiły się na mnie. Trupy nie patrzą.- Dodała szeptem
-To tylko sen, zły sen. Zaraz zadzwonię do mamy i upewnię się czy wszytko w porządku. Poproszę by nie wchodziła do starych domów.- Usiadł koło żony i pogłaskał ją delikatnie po włosach
-Po, co?- Nie myślała całkiem trzeźwo
-Jak to, po co? Dopiero, co mówiłaś, że ci się śniła.
-Nie ona, twoja
-Twoja matka? -Teraz to on był zdezorientowany, znał Ankę, jeśli chodziło o jej rodzinę najpierw działała a dopiero później myślała. Nie była sobą, normalnie siedzieliby już w samochodzie, pędząc sprawdzić czy coś złego się nie wydarzyło, nie oglądając się nawet na policyjną pogoń. Nie dzwoniłaby, bo i tak nie dała wiary zapewnieniom, że wszystko w najlepszym porządku musiałaby zobaczyć, dotknąć.
-Nie, teściowa miała takie powykręcane ręce ktoś musiał się nad nią strasznie znęcać.. Ktoś albo coś- dodała tchnięta nagłą myślą
-Czyja teściowa? Jeśli nie moja matka ani nie twoja?-Pogubił się zupełnie
Popatrzyła na niego nie rozumiejąc, o co pyta i dlaczego, przecież opowiedziała mu wszystko dokładnie z detalami
-No.. -Zawiesiła głos -Rozszumiały się wierzby płaczące a na jednym z przegubów miała dużą ilość nici chyba czerwonej, ale może była w innym kolorze tylko po prostu brudna od krwi.
-Ona nie jest twoją teściową- zauważył trzeźwo
-No tak- teraz sama nie rozumiała, dlaczego nazwała tak tego babsztyla, nigdy wcześniej tak nawet o niej nie pomyślała a teraz przyszło jej to tak naturalnie.

wtorek, 16 grudnia 2014

Kalendarz FAM 2015 „Bo chodzi o to, aby sie odnaleźć”.

Kalendarz malamuci na przyszły rok tym razem ma temat rodzinny, bo psy występują w nim z członkami swoich nowych rodzin.


Zdjęcia są profesjonalne, a psy na nich są szczęśliwe. Przyjemnie popatrzeć. Każdy miesiąc to inna rodzina i inny klimat zdjęcia. Kupując pomagasz fundacji i kolejnym takim psom w znalezieniu swoich rodzin, swoich ludzi.
Przykładowe miesiące:


Zapraszam was na stronę fundacyjnego sklepiku. Możecie tam sprawdzić kto jest autorem zdjęć oraz zobaczyć więcej tego, co jest w środku i oczywiście kupić ten kalendarz.

niedziela, 14 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 24 Alecytalne jajo.





24 Alecytalne jajo



-Słucham?
-Ta ściana- machnął ręką w kierunku telewizora- pochłonęła energię akustyczną prawie całkowicie, tak, więc tutaj prócz delikatnych trzasków, nic więcej nie słyszeliśmy- Anka popatrzyła na męża znacząco, więc szybko dodał -nic też nie widzieliśmy, dlatego nie wiem, o czym mamy nie pamiętać?
Tak, to na pewno był ten sam facet, w którym się kiedyś zakochała. Potrafił rozładować atmosferę, nawet wtedy, gdy nie bardzo się o to starał.
-Dziękuję za zrozumienie, już niedługo będę zadręczać swą obecnością młodość, mam zamiar się wyprowadzić.
Anka poczuła nieprzyjemne kłucie pod żebrami, czyżby to oni nieświadomie przyczynili się do ucieczki sąsiadki? Nie chciała być przyczyną pochopnie podejmowanych decyzji. Nie wiedziała czy sąsiadka ma dzieci albo wnuki, wydawało się jej, że kobietę odwiedzają tylko wiekowe koleżanki. Z drugiej strony nie szpiegowała starszej pani, mało tego wcale się interesowała się jej życiem, więc skąd mogła wiedzieć, co się dzieje za ścianą?
-Nie, to nie tak -westchnęła sąsiadka bezbłędnie odczytując uczucia Anki- chodzi o moją wnuczkę, chciałabym jej podarować to mieszkanie, tyle tylko, że ona nie chce. I nie potrafię jej przekonać.
-Nie chce? –Leon miał wrażenie, że się przesłyszał. Ogromne mieszkanie na takim fajnym osiedlu. Pięć pokoi, wielki balkon a raczej taras, kto nie marzy o takim mieszkaniu i to za friko?
-Sprawa jest bardziej skomplikowana, - i choć jej tego nie zaproponowano, usiadła na fotelu -to dorosła dziewczyna, dopiero całkiem niedawno dowiedziałam się o jej istnieniu, i ona nie chce mi przebaczyć. A ja, no cóż nie mam daru łatwego nawiązywania kontaktu, sprawiam wrażenie wyniosłej, zadufanej w sobie osoby. Ona myśli, że ją odrzuciłam, że wzgardziłam dzieckiem tak jak jej ojciec, już na początku, gdy jej matka była w ciąży. Każdą próbę zbliżenia odbiera jak łapówkę, próbę przekupienia.
-Tak mi przykro- Ryśka miała oczy pełne łez, zawsze łatwo się wzruszała- musicie porozmawiać, proszę nie odkładać tego na później, szkoda każdego dnia.
-Tak trzeba- przyznała sąsiadka ukradkiem wycierając łzę- a może państwo mieli by ochotę pójść do teatru, w którym występuje moja wnuczka? To monodram i teatr inny od tego, do którego ja przywykłam, eksperymentalny. Muszę przyznać, że zaskakujący za każdym razem przedstawienie jest inne, nieprzewidywalne.
-Tak, bardzo chętnie pójdziemy- Anka pomyślała, że to wcale nie jest zły pomysł, przyda się w ich życiu trochę kultury i była naprawdę ciekawa dumnej wnuczki sąsiadki
-To cudownie mam tu bilety -wyciągnęła z torebki spory plik.
 Ciekawe czy wnuczka domyślała się, kto płacił za puste fotele, pomyślała Anka.
-Państwo też mieli by ochotę?- Zwróciła się do Rysi
-Z wielką przyjemnością- odpowiedź Ryśki była szybka niczym wystrzał z karabinu nie chciała by Marek próbował się wykręcić.
Anka spojrzała na bilet i na głos przeczytała tytuł monodramu „Alecytalne jajo”
-Zaskakujący tytuł, ale z tej dziewczyny niebanalna artystka.
-To ja na pewno pójdę- zapewnił Leon- alecytalne jajo, kto by pomyślał, genialny tytuł mam nadzieję, że reszta będzie równie zaskakująca.
-Nie będzie pan rozczarowany a teraz przepraszam za najście i dobranoc państwu.

środa, 10 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 23 Absorpcja promieniowania.




23 Absorpcja promieniowania


-Sama w to nie wierzysz- Marek nie krył wyrzutu – a moja mama ostrzegała, że jesteście inne, zbyt pokręcone by dało się z wami żyć.
To nie był dobry znak, matka Marka była osobą oderwaną od rzeczywistości, żyła w swoim, wyimaginowanym świecie i nie rozumiała nikogo oprócz siebie samej. Zwykle była tylko nieszkodliwą, dziwaczką, którą wszyscy traktowali z przymrużeniem oka, ale coś się zmieniło. Marek zaczynał zbyt mocno wsłuchiwać się jej słowa. To komplikowało, zmieniało na niekorzyść jego, jeszcze rok temu całkiem udane małżeństwo a on sam, choć tego nie zauważał zmieniał się. Anka od kilku miesięcy powtarzała, że jeśli Marek w porę nie zejdzie z tej grząskiej, niebezpiecznej ścieżki to stanie się podobny do matki. Jeśli się nie opamięta, to zniszczy wszystko wokół siebie zupełnie tak jak ona.  Zostanie sam, rozgoryczony i samotny tak bardzo, że szybko znienawidzi wszystko i wszystkich. Może przesadzała, albo była zbyt przewrażliwiona, ale szwagier w ostatnich miesiącach, zbyt często jak dla niej powoływał się na opinie swej matki.
-Nie zaczynaj. Twoja matka ostatnio próbowała mi wmówić, że moją mamę porwali fioletowi kosmici by ją zapłodnić, dlatego urodziłam się ja i moja siostra. Też myślisz, że jestem kosmicznym bękartem, który ukrywa między włosami zielone czułki a nocami poluje na bezdomne kocury i zjada razem z sierścią?- Rysia się zdenerwowała i to nie na żarty.- A może uwierzyłeś, że systematycznie uprawiam dziki seks ze skrzatami w naszym garażu i dlatego nie możemy mieć dzieci???
-Nie, no przesadziła trochę, ale chciała- Marek zawstydził się, bo oskarżenia jego matki były tak niedorzeczne, że pomimo szczerych chęci nie mógł w żaden sposób bronić ich zasadności.
-Trochę? A w czym trochę? Z czułkami, czy skrzacimi orgiami? No powiedz, a może w tym, że ją nałogowo szpieguję i w nocy wchodzę do jej sypialni kominem? Pewnie do spółki z tymi skrzatami szukam podniety albo
Nie dowiedzieli się, czym chciała się jeszcze z nimi podzielić Rysia, bo rozdzwonił się dzwonek przy drzwiach.
-Rozszumiały się wierzby płaczące? – Leon aż zbladł ze strachu
-Nie sądzę, ona nie byłaby tak subtelna, waliłaby w drzwi, że tynk by leciał.
-To, kto? -Spytali równocześnie
-Mama Marka- Rysia nie mogła oprzeć się pokusie.
Marek syknął wściekle, Rysia zachichotała nerwowo a Anka poszła otworzyć drzwi. Ku swemu totalnemu zaskoczeniu stwierdziła, że po drugiej stronie stoi sąsiadka, tym razem ubrana w beżowy kostium, zapięty wysoko pod samą szyję
-Chciałabym z panią porozmawiać – zaczęła zanim Anka cokolwiek z siebie wydusiła
-Proszę wejść – odsunęła się wpuszczając kobietę do środka
-Nie dziękuję, choć z drugiej strony to bardzo dobry pomysł – zmieniła zdanie- muszę załatwić to jak należy.
Weszła do pokoju z pozoru wyniosła i niedostępna niczym granitowa, ostra jak nóż skała a jednak Anka wiedziała jak wiele musiała kosztować ją decyzja by tu w ogóle przyjść.
-Chciałam prosić by państwo zapomnieli o tym pożałowania godnym incydencie z moim udziałem, choć może bardziej by nie dzieli się państwo z nikim tymi traumatycznymi wspomnieniami. Będę dozgonnie wdzięczna.
- Absorpcja promieniowania – szybko zapewnił ją Leon a Anka poczuła się dumna i w tej chwili była mu nawet w stanie wybaczyć brak obrazu na ścianie.


niedziela, 7 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 22 Miśku w bereciku, widzisz i nie grzmisz?




22 Miśku w bereciku, widzisz i nie grzmisz?


-Do widzenia -wystękała Anka nieco skrępowana tym całym, bądź, co bądź nietypowym przedstawieniem. Zastanawiała się, czy nie wypadało zaproponować zdenerwowanej starszej pani kawy, czy choćby herbatki. Zrezygnowała z takiego przejawu grzeczności, nie wiedząc jak może zostać odebrana jej propozycja, po tym, co się właśnie wydarzyło. Nie chciała zaogniać sytuacji, już i tak wszystko wymknęło się z pod kontroli.
Leon stał nieruchomo, tępo wpatrując się w pustą ścianę. Tak prawdę mówiąc, ta ściana już od dawna nie powinna być pusta. Trzy miesiące temu kupiła super obraz od koleżanki artystki i teraz czekała aż wielce wielmożny pan mąż znajdzie czas i chęci, by go zamontować na ściśle określonym przez nią miejscu. W sumie mogła zrobić to sama, bo co to za filozofia wywiercić dwie dziurki w ścianie? Tylko, po jakiego grzyba ma go wyręczać i uczyć, że to ona bez problemu ogarnia chaos panujący w kosmosie? O ile brak obrazu na ścianie doprowadzał ją w wolnych chwilach do szewskiej pasji i piany na ustach, to postawą męża poważnie się zaniepokoiła. Do kompletu wątpliwych atrakcji brakowało jej tylko jeszcze załamania, czy choroby psychicznej męża, małp żonglujących porcelaną albo diamentami na lampie, choć pewnie nie było to aż tak niemożliwe.
-Miśku w bereciku widzisz i nie grzmisz?- Westchnęła cicho Rysia, grzebiąc w torebce, szukała miętowych gum.
-Tu samo grzmienie nie da rady- Leon odnalazł ku niewymownej uldze Anki, siłę i samodzielnie wyrwał się z marazmu, w który popadł na zbyt długą chwilę- tu bomby trzeba i to nie jednej. A w pierwszej kolejności to niech jakaś siła rozsmaruje po asfalcie tę zarazę Rozszumiały się wierzby płaczące. Proszę, bardzo proszę. Raz a porządnie. Tak diametralnie żebym nigdy więcej o niej nie usłyszał- dodał z nieukrywaną mściwością a w oczach zapaliło mu się niepokojące światełko.
-A bez bereciku nie grzmi?- Za wszelką cenę chciała oderwać myśli męża, od tego, co właśnie zaczynało kiełkować tam głęboko w jego czaszce.
-Bereciku? –Zdezorientowany spojrzał na Ankę, która zdała sobie sprawę, że choć sam głos Rysi podziałał na Leona całkiem pozytywnie, to wcale nie zarejestrował treści. To była sprzyjająca okoliczność, teraz będzie kombinował, co mu umknęło a nie planował koniec świata.
-Czuję się tak jakbym mocno pojarał trawki- Marek podrapał się po głowie, podszedł do komody i poprzestawiał ceramikę, którą pieczołowicie poukładała dwa dni wcześniej, bezlitośnie burząc rodzącą się w bólach kompozycję.-Nie myśleliście, żeby spakować walizki i uciec choćby do Albanii?
-Nigdzie nie będziemy uciekać- stwierdziła stanowczo. Była pewna, że wdepnęła w oko cyklonu i nie takiego zwykłego, co tylko pustoszy wszystko, co stanie na jego drodze, ale o wiele gorszego. Takiego niewyobrażalnego, przed którym nie da się uciec nawet na koniec świata. Nie było schronu, w którym można było się ukryć i przeczekać. Zło przykleiło się do buta i nie zmyje go jak przysłowiową psią kupę. Ta świadomość nie pomagała. Gorzej zaczynał rodzić się w niej strach. Wiedziała, że muszą stawić czoła temu, co nadchodzi albo polec. Wybór należy do nich i za nic nie przyzna, że tak naprawdę nie mają żadnego wyboru. Dobrze jest wiedzieć gdzie się zmierza tylko gdzie ona do cholery była popychana? I jak temu się sprzeciwić?
-A my czy nas to też dotyczy? - Do Rysi dotarło, że pozbycie się Kici może nie być wcale tak radosnym wydarzeniem jak się jej do tej pory wydawało i to, co nadchodzi może być stokroć gorsze.
-Wydaje mi się, że jesteście przypadkowymi uczestnikami i bez problemu się wyplączecie z tego chaosu. Chyba- niczego nie była już pewna. Jej siostra za nic nie powinna brać w tym udziału, wszyscy, ale nie jej siostra. I co najgorsze nie mogła tym razem wyłgać się zapleśniałymi kasztaniakami, nie tym razem.

środa, 3 grudnia 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 21 Sempiterna.




21 Sempiterna.


-Słuchajcie, uspokójcie się, w każdym szaleństwie jest metoda. Nikt z nas nie zna się na czarach, prawda?- Odczekała chwilkę, usiadła na kanapę, klepnęła miejsce obok, dając do zrozumienia Ance, co powinna zrobić- a jeśli tak, to niech powie teraz albo zamilknie na wieki- Ryśka próbowała zapanować nad sytuacją.
-Co proponujesz? –Anka nie mogła się skupić, to wijące się na balkonie kłębowisko skutecznie mieszało jej w głowie. Nigdy nie była wielbicielką węży, uważała, że ich miejsce jest na łonie natury, daleko od tych wysepek zieleni, w których zdarza się jej przebywać.
-Jeszcze nie wiem, ale pomyślmy spokojnie. Ktoś ma jakąś propozycję?- Ryśka zawzięcie starała się pchnąć sprawę do przodu.
Niedane było się im w tym momencie dowiedzieć się czy któreś z nich ma jakiekolwiek przemyślenia na temat czarów i czarownic, bo gdzieś blisko rozległ się tak potworny wrzask, że wszystkich w pokoju całkowicie zamurowało. Pani z opery mieszkająca za ścianą z telewizorem, zrezygnowała z dysko polo i darła się na całe gardło prezentując swe niebywałe a wręcz można powiedzieć, że szokujące możliwości. Nikt nie liczył, ile oktaw była zdolna wypuścić ze swego gardła, ważniejsza była ochrona własnych uszu. Dopiero po chwili zrozumieli, że ogłuszający, zabierający zdolność logicznego myślenia dźwięk dochodził z sąsiadującego z nimi balkonu. Rysia, jako pierwsza dotarła do drzwi balkonowych, Anka pomimo pewnego niepokoju dotrzymała jej kroku. Jedno spojrzenie wystarczyło by stwierdzić, że na kafelkach nie wyleguje się już żadne żywe ani też nieżywe ciało. Nie było niczego, co mogłoby się wić albo syczeć. Odetchnęła z ulgą. Rysia otworzyła drzwi nie zwracając uwagi na protestującego Leona.
Przepchały się przez drzwi niemal równocześnie, zrzucając przy okazji z parapetu umierającą z nadmiaru wilgoci paprotkę.
I zamarły. Dosłownie. Nie dość, że dźwięk ogłuszał skutecznie, to widok wcale nie był mniej wstrząsający. Przez barierkę oddzielającą obydwa balkony, przewieszona była wrzeszcząca sąsiadka. Poza, w jakiej się znajdowała jednoznacznie dowodziła, że próbowała podglądać i z jakiegoś powodu utknęła.
Anka nie potrafiła wydać z siebie głosu, mogła nie lubić sąsiadki, ale zawsze uważała ją za niezwykle elegancką kobietę. Teraz zaś widziała niedbale nałożoną siateczkę na włosy, koszmarnie wymalowane rażącą, czerwoną szminką usta i ich okolice, nieokreślonego koloru zdeformowany szlafrok, który rozchylił się zbyt mocno ukazując to i owo. I na pewno nie było to to, co by Anka lub ktoś inny z jej towarzystwa chciał zobaczyć.
-Co się stało?- zebrała się w sobie i wrzasnęła na całe gardło.
Sąsiadka spojrzała na nią nieprzytomnymi oczami i na szczęście przestała się drzeć, bo na dole zebrał się już spory tłumek ciekawskich.
-Wąż – wycharczała- na nogach
Kostki kobiety faktycznie oplótł wąż tyle, że znikał, rozpływał się w błyskawicznym tempie.
-Nie ma węża
-To kara, to kara z niebios za te pyry. Jak mogłam być tak głupia i zachłanna?
Nikt nie odpowiedział słusznie zgadując, że to pytanie retoryczne.
-Gdy tylko spotkam tego nachalnego młodzieńca, to przyrzekam uroczyście, że złoję mu sempiternę. Uczciwie i z należytym zaangażowaniem, odkupie winy. O tak, a teraz państwa przeproszę, zreflektowała się nagle, że jej obfitego biustu nie skrywa szlafrok – i się oddalę. Do widzenia.

niedziela, 30 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 20. Herpestes ichneumon.





20. Herpestes ichneumon



Sielankę przerwał telefon
-O kurna, to Rozszumiały się wierzby płaczące- Leon zbladł, patrzył na telefon, co najmniej tak jakby ten bez zapowiedzi zmienił się w jadowitego skorpiona. Nie wiedział, co zrobić. Odebrać, czy wyrzucić komórkę do kosza.
- Potrzebny herpestes ichneumon? –Podsunęła roześmiana Rysia zupełnie zapominając, że miała skończyć z łaciną- To bardzo pożyteczne zwierzątko, zacięty wróg kobry i innych jadowitych węży, i bez urazy Leon, ale twoja macocha to niezły gad.- Zreflektowała się w porę, że naruszyła warunki rozejmu, dzięki czemu uniknęli niepotrzebnej kłótni.
Telefon przestał dzwonić, Leon odetchnął z ulgą, nie na długo. Spojrzał na Ankę z desperackim pytaniem w oczach i kichnął głośno. Nie zdążył jeszcze odłożyć komórki na szafkę a ta znowu przeraźliwie się rozdzwoniła. Wzdrygnął się tak nieszczęśliwe, że aparat upadł na podłogę.
-Dawaj szybko to hepases ich.. potrzebne na już!- Zażądał trochę tak rozpaczliwie.-Na wczoraj!
- Herpestes ichneumon jakby, co i skąd ja Ci wezmę od zaraz mangustę egipską? W torebce noszę między chusteczkami szminką, młotkiem? Oswojoną na wypadek gdyby Leon jej nagle potrzebował?
-Ryśka przestań, sprawa jest naprawdę poważna i niebezpieczna, Rozszumiały się wierzby płaczące to prawdziwa wiedźma.- Anka stwierdziła, że czas wprowadzić siostrę w sprawę.
Milczący do tej pory Marek wstał i podszedł do okna, popatrzył przez nie, po czym odwrócił się i zaśmiał nerwowo. To nie wróżyło niczego dobrego.
-Wiecie co, was to już całkiem pogięło. Stateczna, kulturalna sąsiadka przeszła z opery na dysko polo, bo przebywanie z wami jest niebezpieczne, macocha została wiedźmą a na balkonie trzymacie węże, oszaleć można. Was trzeba trwale odizolować od reszty społeczeństwa!
Leona wmurowało w podłogę, nie był zdolny do ruchu, za to Anka z Rysią wystartowały niczym zawodowe sprinterki. Hamując piętami, przykleiły się twarzami do szyby drzwi balkonowych. Stały niczym dwa posągi wgapiając się jak zahipnotyzowane w kłębowisko różno-kolorowych węży. Z odrętwienia wyrwał je dzwonek telefonu tym razem Anki, nawet nie spojrzała na niego, wiedziała, kto próbuje się do niej dodzwonić.
-Odbierz do cholery- zażądała Ryśka- albo nie, jeśli to prawdziwa wiedźma to unikaj kontaktu.
-Nie wiem skąd weźmiesz tego zwierzaka, tę mangustę, ale z dobądź natychmiast, niech zeżre to, co mam na balkonie!- Anka miała dość, to było za dużo jak na nią. Jak normalny człowiek może sobie poradzić z takim wydarzeniami? Węże nie spadają z nieba, szafy nie wprowadzają do innego świata. Jeszcze trochę a wyląduje w wariatkowie, była tego pewna.
-Czy one są prawdziwe? Może ona urok na nas rzuciła? Mści się?- Leon usiadł na oparciu kanapy, nie miał ochoty konfrontować się z tym, co inni widzieli na ich balkonie.
-Wy tak serio?- Marek chichotał nerwowo, chyba miał jakiś atak
-Nie wierzę w to, co mówicie, ale jeśli to siły nadprzyrodzone to mój szczur faraona nie pomoże.
-Znasz się na czarach?- Leon miał nadzieję, że wspólnymi siłami sobie poradzą, znajdą wyjście z koszmaru.
-Taaa namiętnie pasjami. Kursy wieczorowe zrobiłam. Wy naprawdę powariowaliście.
-To znaczy, że te pryszcze to jednak nie twoja sprawka? –Upewni się Leon.

środa, 26 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 19. Pyry z gzikiem.




19. Pyry z gzikiem 



-Mianowicie tak, że świętej pamięci matka dziecka prezesa, nie pomna faktu swej śmierci bezczelnie spacerowała po mieście. Normalnie pech, że po tym samym mieście a nawet tej samej ulicy i w tym samym czasie, co prezes.  Misternie sklecony przez Kicię plan, dosłownie w ciągu kilku minut legł w gruzach. Na szczęście prezes ma zdrowe serce, bo jeszcze małpa dostałaby firmę w spadku.
-Niefart.
-Prawda, ale nie powiem żeby mi było mi jej żal, wręcz przeciwnie.- Rysia wyszczerzyła zęby w radosnym uśmiechu. Jeśli miała jakiekolwiek wyrzuty z powodu radości z czyjegoś nieszczęścia, to doskonale je ukrywała.
Zupełnie nieoczekiwanie przez ścianę, dokładnie tej, na której wisiał telewizor, dobiegł ich uszu nietypowy dźwięk. Nieznacznie przypominał rytmiczne walenie w bęben coś w deseń: umpa umpa umpa. To dość nietypowe dźwięki biorąc pod uwagę, że za ścianą udekorowaną telewizorem mieszkała śpiewaczka operowa. Starsza, dystyngowana pani bezwarunkowo zakochana w muzyce poważnej. Pewnego deszczowego niedzielnego poranka bardzo wyraźnie dała im do zrozumienia, że innej muzyki nie toleruje, nawet u sąsiadów. Więc skąd u licha za ścianą te umpa, umpa?
 Zaskoczeni siedzieli w milczeniu, nie wiedząc, co to myśleć o tym najmniej spodziewanych od tej strony dźwiękach. Leon zastygł w bezruchu z otwartymi ustami i uniesioną wysoko łyżką pełną zupy.
Umpa umpa umpa rozległo się jeszcze raz, a znany im doskonale mezzosopran wkomponował się w wyznaczony rytm.
- Pyry z gzikiem- umpa umpa umpa- jem z Kazikiem –umpa umpa umpa
Łyżka Leona z hukiem upadła na stół rozpryskując wokół swą zawartość.
-Matko boska zwariowała?- Wyszeptał przerażony.
Nikt nie zdążył wypowiedzieć się na temat pyr z Kazikiem, bo ponownie do mieszkania wdarła się zadziwiająca kompozycja
Umpa umpa umpa - Pyry z gzikiem- umpa umpa umpa- jem z Kazikiem –umpa umpa umpa
-Zwariowała- Anka teraz już była tego pewna.
-To teraz tak się w operze śpiewa?- Rysia zaniosła się śmiechem. Ryczała na całe gardło nie mogąc się powstrzymać.
Odpowiedziało jej wściekłe walenie w ścianę
-No to się zaczyna- Leon dołączył do szwagierki, chichotał jak zwariowany, rozmazując po twarzy obficie płynące łzy
-Metamorfoza dysko polo?- Próbował dowiedzieć się Marek
-Nie wiem nie śledzę nurtów, ale byłam przekonana, że ona szybciej by dała sobie rękę i nogę uciąć niż zaśpiewać coś takiego.
Umpa umpa umpa - Pyry z gzikiem- umpa umpa umpa- jem z Kazikiem –umpa umpa umpa
Z przerywnikiem umpa upa umpa
- I z nocnikiem- wyrwało się Rysi
Teraz wszyscy ryknęli salwą niekontrolowanego śmiechu. Anka poczuła jak kark, na którym mięśnie chwilę wcześniej były twarde jak kamień rozluźnia się, nie bolał tak bardzo. Tego właśnie jej trzeba było, śmiech taki prawdziwy prosto z serca to najlepsze lekarstwo na stres.

P.s.  Czuję się zobligowana do podzielania się chwałą J  i publicznego wyznania że tekst Umpa umpa umpa - Pyry z gzikiem- umpa umpa umpa- jem z Kazikiem –umpa umpa umpa napisała niezastąpiona Anka Chećko. 

niedziela, 23 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 18. Mekka słońcem skąpana.




18. Mekka słońcem skąpana .

-Kicia odeszła niczym zły sen. Na zawsze i nieodwołanie!- Prawie wykrzyczała podekscytowana Rysia.
-Ktoś ją w końcu udusił?- Zainteresował się Leon.
-Lepiej, dostała wilczy bilet. Była niczym królowa, co to ptasim mlekiem karmiona jest prosto do dziubka, i hołubiona ponad miarę. Odnaleziony cudownie po latach tatuś, przychylić latorośli nieba się starał. Krzywdy niezawinione a wyrządzone, z nawiązką chciał spłacić i to po stokroć. Jej oranżeria niczym Mekka słońcem skąpana, pachniała pomarańczami i luksusem. A słońce miała nawet wtedy, gdy u innych żabami waliło. Tatuś zainwestował w przedziwny system oświetleniowy, bo ponoć Kicia miała skłonności depresyjne. Pinda jedna, zdolności to ona miała, ale do kłamania, oszukiwania i złodziejstwa nie do depresji. No chyba, że można zaliczyć na jej poczet te, do których innych ludzi doprowadzała. Witaminki d biedaczce ponoć notorycznie brakowało, taaa raczej rozumu i mordobicia. Jak sobie o niej pomyślę, to od razu poziom agresji mi się niebezpiecznie podnosi. Ja chyba z radości, że odeszła do innej rzeczywistości, chyba się upiję. Tak to nie jest głupi pomysł.
-Co za tatuś? Wcześniej mówiłaś, że kochanek ją rozpieszcza- Leon przytomnie zauważył, że coś się mu nie zgadza w tej opowieści.
-To nic mu nie opowiedziałaś???- Zdziwiła się Rysia
-Jakoś nie było okazji- tak prawdę mówiąc, Anka nie miała głowy do Rysi i jej wybryków. Zbyt pochłonęły ją szafy, najpierw ta, którą poprzez własną spiżarkę wyszła w domu u obcych ludzi, w innym, dziwnym świecie. Potem ta druga w mieszkaniu Rozszumiałych wierzb płaczących. - Kto chce zupę?
-Ja. A Ty mów, co z tą Kicią, strasznie intrygująca z niej babka.
-Wrzód na dupsku, a nie zaraz tam intrygująca- obruszyła się Rysia.
-Święta prawda- przyznał Marek, myśląc intensywnie nad tym jak korzystnie pozbyć się sprzętu wędkarskiego.- A zupy nie chcemy, jedliśmy już obiad.
-Więc tak, okazało się, że nie kochanek tylko ojciec- Rysia zrobiła efektowną pauzę.
-Jaja sobie robisz? To chyba jest spora różnica- Leon z lubością powąchał zupę krem z kurek podaną przez żonę.
-Teoretycznie tak, ale Kicia ta bez mózgowa lala wymyśliła, że oszustwo wielopoziomowe trudniej wykryć. I trzeba jej przyznać, że sprawdzał się ten pomysł doskonale, ale wszystko ma swój kres. Na szczęście. Umie kłamać jak z nut, więc szefa przekonała, że jest jej ojcem. Miała list potwierdzający jej wersję. Jak przekonała go, że korzystniej będzie, gdy inni będą mieć ją za jego kochankę, pojęcia nie mam. Padło na korzystny grunt, nikomu w pracy nie przyszło do głowy, że może być inaczej. Wyglądała jak kochanica idealna, biust prawie na wierzchu spódniczki ledwo majty przykrywały. 

 -Jaki w tym sens? Bo nie bardzo rozumiem?- Dosypał sobie grzanek do zupy
-Niby pusty łeb, a wiedziała, że ciekawość ludzka nie zna granic, że ludzie kochają sekreciki, sensacje i plotki. Losem, cudem odnalezionej córki, ktoś mógłby się zainteresować w, a gdyby trafił się osobnik naprawdę dociekliwy i wścibski prawda szybko wyszłaby na jaw. Nie chciała ryzykować w końcu nie była córką, tylko jej kuzynką. Kochanką zostać każda może- zaśmiała się ze swego żartu-i nawet gdyby ktoś odkrył, kim naprawdę jest to, jakie miałoby to znaczenie?
-To jak sprawa się rypła?

czwartek, 20 listopada 2014

Walle czyli jak znaleźć swojego człowieka cz1.

         Wrześniowy poranek 2012 rok telefon do męża: Marek jak będziesz jechał do pracy to kup karmę bo znowu mamy psa na zakładzie. Lubimy psy sami mamy od ponad roku małą temperamentną w średnim wieku sunię po przejściach wiemy,że psy czasem gubią swoich ludzi lub odwrotnie,piesek który wcześniej stołował się w miejscu pracy męża znalazł dom u jednej z pracownic. Kolejny pies ciekawe jaki scenariusz jest dla niego przewidziany.
  Dzień minął szybko bo troje nastolatków, pies ,kot i myśl "niedługo minie 18 lat  naszego pożycia małżeńskiego jak to uczcić i jaki prezent sprawiłby radość nam obojgu", jednak kiedy mąż wrócił z pracy i pokazał zdjęcia psa a ponadto opowieść jaki miły jak garnie się do ludzi i chociaż duży to niegroźny a wręcz przeciwnie odsunęły myśl o rocznicy na rzecz a możemy pojechać go zobaczyć .
 Drobna niedogodność,że psa może nie być bo ma drogę wolną i nikt na siłę trzymać nie będzie przecież może tylko uciekł komuś z podwórka co się zdarza szczególnie na wsi nie przeszkodziła ponieważ Marek z racji bycia kierownikiem i tak miał coś jeszcze zrobienia w pracy a ja mogę Mu towarzyszyć i tego samego dnia wieczorem pojechaliśmy .
 Pies był . Dostojny, majestatyczny , dumny ,piękny o lekkim swobodnym kroku figlarnym błyskiem w oczach i wspaniałą zakręconą nad grzbietem kitą ...zaraz ,zaraz pies czy wilk bo umaszczenie choć zapuszczone skojarzyło mi się z mieszkańcem knieji podobnie zachowanie łaskawie się przywitał ,poczęstował przygotowaną na tę okazję kanapką i ruszył na obchód spoglądając czy może zechcemy mu towarzyszyć, koniec wizyty powrót do domu a obraz pozostał.Minęły kolejne dni a Walle (imię pochodne od wolf skojarzenie z Wiliamem Wallecem z Braveheart )był ,czasem znikał ale trzymał się miejsca ,rozpuszczone wici czy ktoś nie szuka brak ogłoszeń w necie i okolicznych tablicach pozwalały przypuszczać że trzeba domu lub za zgodą szefa pozostawić na zakładzie jako stróża tylko trzeba uszczelnić ogrodzenie .Pomysł ciekawy bo fizjonomia Wallesa budzi respekt co prawda tyko do pierwszego głasku o smaczku nie wspomnę ale jednak .Wizja weekendu a właściwie pół soboty i niedziela kiedy nikogo nie będzie w pracy we wsi festyn czyli ludzie późnym wieczorem i w nocy po spożyciu na ulicy ,hałas ,ogrodzenie nie stanowiące przeszkody w wyprawie na gigant i duży pies który jest kojarzony z danym miejscem to mieszanka wybuchowa z której mogą wyniknąć nieliche kłopoty o skrzywdzeniu psa nie wspomnę .Zabrać do domu nie to nie wchodzi w rachubę bo dzieci, pies, kot bo Walle nie ma obroży zresztą manipulacja przy karku to bunt warczenie i prezentacja uzębienia niekoniecznie w uśmiechu i jak wyjść na siku na podwórko luzem nie wypuszczę bo nie dość ,że wspólne to jeszcze otwarte. W sobotni wieczór przyjechaliśmy  z jedzeniem i szczotką zamiarem wyczesania, ale w oczach prośba zostańcie albo weźcie ze sobą  nie chcę być sam z duszą na ramieniu  i wymyśloną na poczekaniu tzw. smyczą behawioralną ulegliśmy .Ryzyko spore ale to tylko na chwilę a w razie niepojących sygnałów schronisko tak w sumie przez 3-4 dni nikogo nie zjadł nas zna damy radę.

środa, 19 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 17. Wycinać hołubce.





17 Wycinać hołubce



-To chodźmy, zanim Rozszumiały się wierzby płaczące tu dotrze i nas zaszachuje- Trzeźwo ocenił sytuację ojciec Leona, wycierając ukradkiem łzy do rękawa płaszcza. Był rozbity, mimo wszystko zostawiał tu kawałek siebie. Przez tę kobietę stracił kilka lat życia, zabrała mu szczęście i wolność, ale starał się udawać dla tego dzieciaka. Teraz zabrała mu nawet to, nie był ojcem, był nikim.
-Idziemy, bo ja zaraz tu z głodu zemdleję- Głośne burczenie w brzuchu przypomniało jej, że tak naprawdę dziś jeszcze nic nie jadła.
Odwieźli ojca, który wyglądał jak szara, sponiewierana życiem kupka nieszczęścia do mieszkania ciotki Anki. Chciał zostać sam. Stanowczo oświadczył, że sobie poradzi, a pozostawienie go samego nie sprawi, że popadanie w depresję lub inne kłopoty.  Musiał odreagować, a za nic nie chciał by syn i synowa, widzieli ja klnie i pije do nieprzytomności.

Na schodach przed mieszkaniem siedzieli Rysia i Marek. Czekali
-Dlaczego nie odbierasz telefonu? - Spytała Rysia z wyrzutem. -Dzwoniłam z tysiąc razy! Na kolanach trzymała cudnie pachnące ciasto, Anka poczuła jak kiszki zasupłują się jej w bolesne węzły.
-Niemożliwe- głośno połknęła ślinę, która już nie mieściła się w ustach i wyciągnęła komórkę- Padła- stwierdziła zdziwiona.
-Ładuje się kochana te cuda od czasu do czasu, by mieć kontakt ze światem- pouczyła ją siostra- A ty, czemu nie odbierasz, że ode mnie to mogę zrozumieć, ale od Marka?- Zwróciła się do Leona
-Nikt do mnie dzwonił- Obruszył się Leon. I by zademonstrować, że wciskają mu kit, bezpodstawnie przy tym oskarżając, wyciągnął swój telefon- To nie możliwe rano ładowałem.
Weszli się do mieszkania. Anka olewając całą tę sprawę z telefonami, pierwsze kroki skierowała do kuchni.
-Ja was przepraszam, ale musimy podgrzać sobie zupę, bo inaczej umrę z głodu- Zastrzegła i nie miała zamiaru zmienić planów, nawet wtedy gdyby zaczęło się właśnie trzęsienie ziemi, albo jakiś inny kataklizm.
-Nic nie szkodzi jedz. Twoja siostra i tak od kilku godzin nie myśli o niczym innym tylko o tym, jak wycinać hołubce z radości, i to tak, żeby iskry szły. Może tu zacznie.- Marek wyglądał na równie szczęśliwego, co Rysia i pewnie nie miał nic przeciw by wspólnie żoną w dzikich podskokach wyrażać radość.
-Może lepiej nie, bo sąsiedzi nam tego nie darują.
-A co to dokładnie znaczy, wycinać hołubce? – Nie załapał Leon
-Dokładnie to nie wiem- przyznał się Marek- w wykonaniu Rysi to wygląda tak, że podskakuje i tłucze w powietrzu piętami, aż iskry idą.
-O kurde a czemu tak? –Leon z niedowierzeniem przyglądał się Rysi.
-Z radości- Rysia podskoczyła i zademonstrowała jak to pięknie potrafi wycinać hołubce.
-Niezła jesteś- Przyznała Anka siostrze, pomimo, iż była sporo młodsza to nie była pewna czy potrafiłaby powtórzyć wyczyn.
-Lata ćwiczeń w zespole, pamiętasz jak łaziłam z miesiąc w stroju pożyczonym od babci?
Pamiętała doskonale. Sama chciała chodzić do zespołu, niestety zanim dorosła i osiągnęła wymagany regulaminem wiek, został rozwiązany.
-Pamiętam ten super warkocz, który mama ci wplatała, zrzędząc przy tym, że masz zbyt krótkie włosy.
-Super tylko, co to ma wspólnego z dzisiejszymi występami- Leon chciał zrozumieć..

wtorek, 18 listopada 2014

Drapki, smyraski, smakołyki - bajeranckie metody pozyskania

A wiecie,  że w Alaskańskim Raju można sprawić aby człowieki smyrały? To jest bardzo proste….
W domu na przykład siedzi się przy ludziu i patrzy na niego….jak to nie pomaga to trzeba wywalić języka i zacząć dyszeć…noo nie ma możliwości aby nie zadziałało..…jak jednak trafi się na wybitnie odpornego ludzia to trzeba go trącać łapką…nooo i  nie ma możliwości aby ludź nie zaczął  drapkać!
Trudniej jest na spacerze….wówczas z zaskoczenia podchodzi się obcym człowiekom pod ich łapki…. Niestety tutaj w Wikingowie to jest lipa bo człowieki to jakieś strachliwe i tylko raz na jakiś czas są zachwyceni i dostaję drapki…. Trzeba natomiast uważać ze skrzatami czyli z małymi człowiekami…..hmmm z reguły to fajne są te skrzaty…ale nie wiedzieć dlaczego czasem na mój widok zaczynają się drzeć w niebogłosy…..szczególnie tutaj w Wikingowie….te moje Wikingowo to w ogóle dziwny kraj jest….
Wszyscy się na mnie patrzą jakbym był co najmniej z jakiegos kosmosu…noo ja rozumiem, że przystojny jestem ;) ale wyglada na to, że wszyscy się dziwią, iż w Wikingowie są takie pieseły jak ja, a i jeszcze husky na mnie ciągle mówią… eh te człowieki. Przecież na północy tego mojego kraju jest duuużo takich piesełów jak ja. Mama mi mówiła, że tutaj w Wikingowie rozgrywa się najdłuższy w Europie wyścig psich zaprzęgów „Finnmarksløpet”. Wiem, że „Finnmarksløpet” składa się z dwóch wyścigów, jeden rozgrywany jest na dystansie 500 km w zaprzęgu do ośmiu psów, a drugi obejmuje trasę 1000 km w zaprzęgach do 14 psów. Meta i start wyścigu znajduja się w Alta.

Mama ciągle mi mówi, że chciałaby pojechać tam na ten wyścig, przy okazji wyścigu jest szansa zobaczenia zorzy polarnej co jest mamy marzeniem. U nas w Stavanger też czasem widać zorze, nawet kilka tygodni temu było widać troszkę, nie tak bardzo jak na północy Wikingowa i dlatego mama ciągle o tym mówi…a może w przyszłym roku w marcu staniemy na starcie i mecie równocześnie aby kibicować.
Wracając do smyrasków. Czasem na ludzia można zapolować na przystankach autobusowych….bo wówczas i tak się nudzą i tam jest największa szansa na smyraski. Czasem w parku jak spacerujemy to spacerują też skrzaty z przedszkola i wtedy trzeba uszy położyć, uśmiechać się baaardzo i koniecznie mieć język na zewnątrz…można wówczas siedzieć, a najlepiej jak się położy kołami do góry….nooo i przynajmniej 15 minut darmowych drapaków jest.


Trochę gorzej jest z jedzeniem….tutaj to trzeba przejść etapy szkolenia zawodowego…. Najgorzej jest jak człowieki jedzą przy stole….stół jest za wysoki aby położyc na nim głowę. Ale ale uwaga bo czasem ta metoda bardzo denerwuje człowieki. Ja nad tym muszę jeszcze popracować aby dostawać od człowieków ich jedzenie w czasie kiedy jedzą przy dużym stole. Bardzo łatwo jest kiedy człowieki siedzą przy kamapie. Tam stolik  jest mały i łatwiej sprawić aby dostać jakiś najpyszniejszy smakołyk. Muszę Wam powiedzieć, że smakołyki od człowieków są najlepszejsze na świece. Każde z nich są najlepszejsze. Postępować należy jak w przypadku smyraków ale tutaj trzeba dodać odpowiednio podążanie wzrokiem za dłońmi człowieków kiedy sięgają dajmy na to krakersika (a te o smaku pizzy to mistrzostwo świata w smaku -  każdy malamut to wie ). Zacząć należy już w chwili kiedy dłoń człowieka zbliża się do miseczki ze smakołykiem, patrzy się na dłoń jednocześnie trzeba się oblizywać, język powinien być zawsze na wierzchu, dodać należy kapiącą  z języka ślinę i oczy jak kot ze Shreka. Oczy malamuta muszą podążać cały czas za smakołykiem. Kiedy ludź bierze smakołyk do ust to trzeba oblizać się jak by się samemu jadło. I tak za każdym razem. Zwykle człowieki się opierają na początku. Można położyć głowę na ich kolana i westchnąć głodowo. To jest dobry rozmiękczacz człowiekowy. Od czasu do czasu, np. mały krakersik powędruje wówczas w stronę malamuta. Ale uwierzcie mi krakersiki to nie wszystko, pychotka są jeszcze: ciasteczka, chrupeczki, paluszki, ale też jak mówi mama zdrowe przekąski takie jak marchewka, jabłka, mandarynki, brzoskwinie, banany, arbuzy, porzeczki, orzechy różne lubię bardzo też i wiele innych rzeczy.


Należy zwrócić uwagę, że człowieki bardzo ale to bardzo denerwują się kiedy malamut, taki na przykład jak ja – sam poczęstuje się czekoladką. Czy Wy wiecie, że czekolada to jest naj naj ale to naj najpyszniejszejsza na świecie i moja mama też ją uwielbia ale mi zakazuje jej jeść :( Kiedyś zostawiła na niskim stole czekoladki, takie miętowe, ale ta moja mama chciała mi utrudnić zadanie i one te czekoladki były każda w osobnym opakowaniu. No cóż trochę czasu mi to zajęło ale rozpracowałem te małe podstępne opakowania czekoladek i zajadałem się tymi pysznościami. Potem bolał mnie brzuszek trochę, nie rozumiem po co mama je czekoladę jak po niej boli brzuszek? Wiem, że jest najpyszniejszejsza na świecie ale jednak boli brzuszek. Innym razem nie mogłem się powstrzymać przed czekoladką z całymi orzechami. Mama też nie była zadowolona. Musiałem zjeść potem takie czarne tabletki. Nie chciałem ale widziałem, że z mamą nie ma żartów i zjadłem te tabletki.
Moja mama lubi na kamapie pić kawkę ( - to nie jest dobry malamuci smakołyk) i pochrupać jakieś ciasteczka. Mam swój sposób i na to. Wchodzę powoli na kamapę, najpierw jedną łapką, potem drugą, przeciągam się i szybko wskakuja dwie tylne łapki. Układam się przy mamie, najlepsza metoda to położyć głowę na jej kolana. Potem można położyć się podwoziem do góry. Dostaję wtedy drapki i często się zdaża,że i kawałek ciasteczka.



 Mama to robi sama często ciasta i ciasteczka. Kiedy je robi to ja postępuję zawsze tak samo jak w przypadku na przykład krakersików.  Wtedy kiedy mama wkłada naczynia do pralki naczyniowej szybko trzeba wylizać wszystkie naczynia, których mama używała – najlepszejsze są te po serniku, Sernik jest pychotka wiedzieliście o tym? Ja uwielbiam jeszcze gofry i naleśniki. Ale takie specjalne smakołyki dla piesełów też są pychotka, np. kości czy wędzone uszy. Chyba każdy malamut też je uwielbia.



To tyle na temat metod pozyskania drapaków i smakołyków. Jak ktoś z Was malamutki ma inne metody proszę o podzielenie się. Pozdrawiam Bajer  :) 

niedziela, 16 listopada 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 16. Lewatywa





16. Lewatywa




-Nie wiem, ale niezwłocznie sprawię sobie miotłę i polecę na najbliższy sabat czarownic. Na golasa by tradycji stało się zadość! I może żeby was uszczęśliwić, zrobię sobie lewatywę z ziół. Pełny odlot.- Mówiąc, rozglądała się uważnie wokół, chcąc zyskać pewność, że nie pominęli niczego ważnego. Świadomość, że tak na prawdę nie miała pojęcia, na co zwracać uwagę wcale nie poprawiała jej humoru.
-Nie wiem, czemu się tak unosisz- Leon spojrzał na ojca, czuł się niezręcznie bądź, co bądź przy rodzicach nie porusza się pewnych kwestii. A już na pewno latania na golasa i lewatyw dla przyjemności, no może w innych rodzinach tak, ale nie w jego.
-Zanim sobie zafunduję miksturę, co moje jelita wzniesie na inny poziom świadomości to wcześniej musimy znaleźć bezpieczne lokum dla taty. U nas nie i nie ze względu na to, że lubię dzikie tańce o północy. Zbyt oczywiste. Rozszumiały się wierzby płaczące zaanektowałaby nam wycieraczkę, opluła drzwi i ściany wrzeszczą, prosząc i grożąc a że pluje jadem małpa jedna, to nie koniecznie taka opcja mi pasuje.
-Może znajdę na początek jakiś hotel a potem coś do wynajęcia.- Ojciec Leona jeszcze raz otworzył szafę w przedpokoju i wyciągnął czerwoną kurtkę narciarską, znoszoną skórzaną szwedkę, która chyba dobrze pamiętała czasy jego młodości i trzy marynarki. Po namyśle wyciągnął też czarną pikowaną kamizelkę, ale skrzywił się tak jakby parzyła i szybko odwiesił ją na wieszak.
-Bez sensu zrujnujesz się i po co?-Zaprotestowała Anka, przyglądając się szarej tweedowej marynarce z zamszowym kołnierzykiem i łatami na łokciach. Nigdy nie widziała teścia tak wystrojonego, a szkoda, bo to była naprawdę ładna marynarka. Musi kiedyś przekonać Leona do takiej.
-A, co masz lepszy pomysł?- Leon wyszedł na klatkę, ciągnąc za sobą największą walizkę ojca.
-Pewnie, że mam. Ktoś musi myśleć, żeby ktoś inny mógł żyć spokojnie.
-Wiecie, poradzę sobie sam. Dziękuję za pomoc, ale nie wybaczyłbym sobie, gdybyście przez tą całą niezdrową sytuacje i wy się pokłócili. Już raz narozrabiałem, skutecznie rozwaliłem rodzinę. Nikomu nie potrzebna powtórka z rozrywki.- Sprawiał wrażenie człowieka gwałtownie obudzonego z głębokiego snu, tak jakby nie całkiem ogarniał sytuację.
-Droczymy się tylko. – Wytłumaczyła to, co powinno być oczywiste-My tak lubimy- Dodała Anka na wszelki wypadek, w tej chwili zupełnie zbędne im były załamania nerwowe- Mieszkanie jest od zaraz, co prawda na obrzeżach miasta, ale to i chyba lepiej. Rozszumiały się wierzby płaczące nie ma prawa jazdy, to jej w razie, czego utrudni nękanie, mam w każdym razie taką nadzieję. Małe, ale to chyba nie problem?
-No właśnie, to były tylko żarty - Leon starał się uspokoić ojca, że wszystko jest w porządku- a że Anka jest szurnięta wiedziałem od początku i nawet zaliczyłem jej to na plus. Mnie to kręci
-Jesteście pewni, że nie ściągnę na was kłopotów?- Nie do końca był przekonany
-Nie- odpowiedziała zgodnie z prawdą, - ale to nie ma żadnego znaczenia.
-To mieszkanie, o którym ona mówi to kawalerka jej ciotki. Ciotka w zeszłym tygodniu poleciała do Londynu pomóc w opiece nad wnukami. Nie wiemy dokładnie jak długo tam zostanie, ale powinno wystarczyć czasu na znalezienie czegoś sensownego na mieście. W każdym razie klucze zostały u nas, tak jakby przeczuwała, że się przydadzą.
-No i kwiatków nawet nie będziesz musiał podlewać- zaśmiała się wiedząc, że ojciec Leona wykończyłby nawet najodporniejsze kaktusy.

czwartek, 13 listopada 2014

Bo wszystko ma swój czas...

Zwykły dzień, ot ten zwany roboczym. W zasadzie jeszcze noc, za oknem ciemno i nagle ze snu mnie i zwierzaki wyciąga przenikliwy dźwięk. Budzik. Koty patrzą zdumione, Sara wciska nos w łapy i tylko ja wychodzę spod ciepłej kołdry, żeby się choć trochę ochlapać wodą, ubrać i wyjść. Gdy dochodzę do etapu sznurowania butów pojawia się pies, przeciąga, macha leniwie ogonem i czeka na słowa "daj łepek, nałożymy szelki".

Trasa spaceru wiedzie nas codziennie inną ścieżką. Wybiera Sara. To jej daję prawo wyboru, wszak to dla niej jest ta poranna przechadzka. Czasami namawiam ją jednak na wydłużenie trasy spacerowej, czasami uciekam się do przekupstwa wabiąc bułką, którą kupimy w piekarni niedaleko domu.


Powrót do domu, odpoczynek, śniadanie, moja poranna krzątanina i wychodzę. Zwierzaki zostają w domu i wiem ( z weekendów), że układają się do snu.

Wracam po szesnastej i powtarzamy rytuał zakładania szelek. Spacerujemy niespiesznie, ona - obwąchując świat, ja - słuchając kolejnej książki. Ale bez względu na to, jak bardzo ją pochłaniają zapachy, a mnie literatura, co jakiś czas dotykamy się, ona ociera się o moje nogi, a ja pochylam, by musnąć ją po łepetynce.

Po spacerze coś na ząb, zarówno dla psa, jak i dla mnie. Gdy ponownie wychodzę z domu obiecuję Sarze jeszcze jeden spacer. Obietnicy dotrzymuję; nie mijamy już prawie nikogo i chwilami mam wrażenie, że ludzie są tylko za szybami oświetlonych mieszkań, że tam toczy się jakieś prawdziwe życie, a my - niczym stróże osiedla - przemierzając osiedlowe ścieżki pozostajemy obserwatorami. Czasami nasze drogi przecinają się z drogami policjantów i wówczas Sara patrzy na nich jakby chciała powiedzieć, że przecież ona ma na wszystko oko i wie, co tu się dzieje.

Kolejny, niewielki posiłek, którego najistotniejszą częścią jest sprawdzenie na koniec zawartości kocich misek. Bo może ktoś coś zostawił? A później już tylko następuje toaleta wieczorna, pucowanie łap, ogonów, zębów i powolne wyciszanie emocji z całego dnia.

Sara ma 10 lat. Są dni, w które - tak jak przedwczoraj - nie chce chodzić. Mimo pięknej pogody, stert liści, w których szalała zaledwie dzień wcześniej - nie chce. Spacer odbywamy tempem bardzo wolnym, a każdą ścieżkę parku - a trzeba Wam wiedzieć, że każdą znamy doskonale - Sara wykorzystuje, by zawrócić w stronę domu. Popołudniu dała się namówić na wyjazd w góry, ale nawet niewielka spacerowa trasa, którą pokonałyśmy, zmęczyła ją na tyle, by w samochodzie od razu usnąć.


Znajomy z wybiegu strofuje, że trzy-cztery godziny spaceru dziennie z dziesięcioletnim psem to za dużo, że wymagam od niej wysiłku ponad miarę. Obserwuję uważnie Sarę i kiedy widzę, że priorytetem dnia jest odpoczynek na legowisku, skracam czas spacerów, mimo, że gdzieś w tyle głowy wciąż mi się kołacze - "To aktywny pies, powinien dużo się ruszać".

Sara ma 10 lat. Sisi i Gusia są ośmiolatkami. To już ten czas kiedy kupuje się karmę dla seniorów, a w chłodne dni rozkręca się kaloryfer i wyściela cieniutkim ręczniczkiem, żeby koty się mogły ułożyć na ciepłych żeberkach, to ten czas, gdy kładzie się koło psa i robi mu masaż łap, gdy legowisko wykłada się dodatkowym miękkim lub udaje, że nie dostrzega się psa zwiniętego w kłębuszek na skraju pustego łóżka. To ten czas, po którym nadchodzi inny czas, czas pożegnań. Pożegnań, na które wcale nie jestem gotowa.

P.S. Gdybyście zobaczyli entuzjazm z jakim Sara gania tymczasa Piotrka, nie uwierzylibyście, że to starsza pani;-)