środa, 26 lutego 2014

26.02 Wędrowiec, rozstanie



-Jeśli to prawda musisz temu przeszkodzić!
           Rozbawiła  go ta młodzieńcza popędliwość, wiara że wszystko jest białe albo czarne, dla niego od dawna świat to tylko odcienie szarości. Zazdrościł chłopakowi tej młodzieńczej naiwności i zapału.
-Nie muszę, a nawet jeszcze nie wiem czy chcę. Kiedyś sobie obiecałem że zostawię was  w spokoju byście się gotowali do woli we własnym sosie. Może warto dalej się tego trzymać i nie wsadzać palców do wrzątku?
        Towarzysząca im dziewczyna zaciskając dłonie na nowym mocno wykrochmalonym fartuchu, trzymała dystans, szła kilka kroków za Opiekunem. Myślami była daleko a może tylko bezmyślnie przesuwała się do przodu. Nie odezwała się ani razu, była zagubiona i przerażona niczym małe dziecko gdy odejdzie zbyt daleko od matki. Wiktor kilkakrotnie próbował ją zagadywać ale tylko wzruszała w milczeniu ramionami, więc nawet on w końcu dał sobie spokój.
Sama, pomimo iż usilnie się starała nie potrafiła odnaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania, bo dogoniła Wędrowca i chłopaka tuż przed schodami i cicho zapytała:
-Panie Ty z nami rozmawiasz. W zamku jaśnie państwo to tylko kopniaka dla nas miało lub biło w twarz nawet bez powodu. Dlaczego?- Dziewczyna ledwo tylko zadała pytanie przeraziła się swej śmiałości, jeszcze mocniej miętosiła fartuch. Spuściła głowę oczekując reprymendy a może nawet uderzenia.
-Pytasz dlaczego was bili czy dlaczego z wami rozmawiam? Być może dlatego że ja też jestem prosty człek? A ty, moja nieśmiała strażniczko kąpieli jak masz na imię? Chyba zapomniałem zapytać, a jeśli przez jakiś czas mamy razem współpracować to muszę wiedzieć jak się do ciebie zwracać. –Imiona nie miały dla niego znaczenia to zlepek liter, które umkną z jego pamięci, gdy tylko wyjedzie z miasta.  Ale używanie ich był wygodniejsze niż ciągłe wołanie dziewczyno, służąca czy zwracanie się bezosobowo. Zarówno dla niego jak i dla otaczających go ludzi.
-Zazana. Panie Ty z nas dworujesz. Podobno na Twój widok król robi się zielony ze strachu. Teraz pokazałeś że zakon Ci nie straszny, a my pachołki nic nie warte, pył na twej drodze.
-Jesteście ze mną, bo gdy mi się chce to widzę więcej niż inni. Od razu zauważyłem  w was zestaw pozytywnych cech,  może i szlachetność, może i naiwność i parę kiszek na szczęście też. Niech żyją skojarzenia, wracając do kiszek, to dzieci twojej siostry od jutra będą przychodzić na obiady do pałacu. To jako bonus do wypłaty, ma je kto przyprowadzić? –Niby nie powinien ingerować w życie całej rodziny, ale nie mógł się powstrzymać. Sentymentalny stary głupek o zbyt miękkim sercu.
-Moja mama ich pilnuje odkąd umarli siostra ze szwagrem. Dziękuje panie ale ich dziewięć sztuk jest a i starsi chłopcy dużo jedzą.
-Wiem ile ich jest. W takiej sytuacji twoją mamę też zapraszam. Tam za kuchnią jest jadalnia dla służby, wygód nie ma, ale rade sobie chyba dacie. Teraz idźcie chcę trochę pobyć sam.
           Tu na tych białych marmurowych schodach widział ją po raz ostatni. To bolało, przez dwieście lat w jego sercu jątrzyła się rana, nie przysychając ani na chwilę. Los zesłał mu prawdziwy cud o brązowych oczach i ciętym języku, a on zmarnował swoją szansę.
Zakręciło mu się w głowie, zbyt dużo bolesnych wspomnień, usiadł. Miał wrażenie że ponownie wpadł do górskiej szczeliny, i spadał na oślep, coraz głębiej i głębiej obijając swe ciało o ostre kamienne ściany. Bezkresne morze cierpienia czekało na niego z otwartymi ramionami. Jeszcze trochę a roztrzaska się o urwisko a wtedy nastanie cisza, ból odejdzie. Były chwile, że pragnął tego ponad wszystko.
            Czas znowu płatał mu figla, wspomnienia wzięły górę nad rzeczywistością. Niepotrzebnie zupełnie niepotrzebnie, nie potrafił się z tym uporać.
-Jak długo to będzie trwało?- Spytała z znienacka Hadwiga.
           Wyglądała zachwycająco w tym swoim zielonym kapelusiku przewiązanym o ton jaśniejszą taśmą. Niesforny kosmyk jasnych włosów wymknął się z pod nakrycia głowy. Spływał delikatnie po jej plecach aż do łopatek, nie mógł oderwać wzroku od tego cieniutkiego pasemka włosów.
-O czym mówisz Hadwigo? -Zaskoczyła go. Choć w głębi duszy wiedział o co pyta, od dawna bał się tej rozmowy. Nie mogli jej jednak odkładać w nieskończoność. On trwał a dla niej czas biegł normalnie, zbyt szybko, zachłannie zabierając godzinę po godzinie.
-Jak długo będziesz udawał że jest między nami tylko przyjaźń? Jak długo będziesz mnie jeszcze zwodził? Konkurenci do mej ręki już nie walą oknami i drzwiami, wiedząc że wciąż odmawiam. Pamiętaj że moja rodzina  pokłada we mnie całą nadzieję na przedłużenie rodu. Nie mogę sobie pozwolić na luksus pozostania wolną, na czekanie na ciebie w nieskończoność. Tak dłużej być nie może.
        Spojrzała na niego tymi brązowymi oczami które kochał ponad wszystko inne, miał wrażenie że przewierca go na wylot. Czuł że właśnie umiera cząstka jego duszy,  bo zaraz powie coś strasznego, coś czego będzie żałował do końca swych dni. Wolałby sobie raczej wyrwać język, był jednak Opiekunem, nie mógł przedłożyć osobistego szczęścia, nad swoje powołanie. Miał obowiązki wobec wszystkich nie mógł skupić się na rodzinie.
W innej alejce wśród bladoróżowych kwiatów dwaj młodzi chłopcy zaśmiewali się do łez, pewnie spłatali komuś psikusa. Cieszyli się nieświadomi że tuż obok rozgrywa się miłosna tragedia.  Nie słyszeli trzasku rozpadających się na kawałki zranionych serc. Nie wiedzieli, że on traci wszystko, co cenne i warte zachodu.
-Jesteś mi najdroższa na świecie. Za każdym razem gdy tu wracam boję się że tym razem zastanę cię w ramionach innego. Wariuję na samą myśl o tym, nie wiem jak sobie z tym poradzę. Obawiam się, że mogę zwariować z zazdrości, jestem zbyt slaby. Ale wiem że nie mogę być z tobą. Nie mam Ci nic dobrego do zaofiarowania. Muszę cię chronić, muszę odejść. Nie proszę o zrozumienie ani o wybaczenie bo wiem że to teraz zbyt trudne. Kiedyś zrozumiesz.
           Niewidzialny ogień palił mu wnętrze. Bolało tak strasznie bolało, a jedyne czego pragnął to złapać ją w ramiona i przytulić. Mocno i trwać tak na wieki. I choć była tak blisko nie mógł tego uczynić, nie mógł całować jej ust koloru dojrzałych truskawek. Wariował rozdarty między miłością a rozsądkiem. Najgorsze było to ze cokolwiekby zrobił jego decyzja nigdy nie będzie dobra. To było ponad jego siły.
-Nie jestem głupią gęsią nie mów mi takich rzeczy!- Była podenerwowana, głębokie zmarszczki gniewu przecięły jej mleczno-białe czoło.
Miała prawo go nienawidzić, wiedział jak bardzo ją skrzywdził. Nie zdziwiłby się gdyby go uderzyła. Kochał ją całym sercem, kochał ją bardziej niż siebie. To było jego osobiste piekło z którego nie było ucieczki. Miał nadzieję że choć ona znajdzie w sobie tyle siły że się pogodzi z jego decyzją i pokocha kogoś innego. Ona nie miała tyle czasu co on, jej dni uciekały zbyt szybko. Ktoś tak szczególny musi być szczęśliwy i kochany a on nie mógł jej tego dać.
-Trzech z grona Opiekunów założyło rodziny dla wszystkich skończyło się to tragicznie. Miłość nas oślepia, choć możemy chronić miliony ludzi jesteśmy bezradni wobec osób które kochamy. Zawsze znajduje się taki ktoś kto potrafi przekuć naszą słabość na broń.  Gdy wielkie  namiętności biorą górę nie trudno o tragedie. Dlatego choć zabijam tym cząstkę siebie, i wiem że brzmi to niedorzecznie, to moja ofiara dla ciebie oznacza wolność i życie. Przez wieki w samotności będę przeklinał tą chwilę, straconą szansę. Jesteś jasnym promykiem oświetlającym drogę w ciemną pełna niebezpieczeństw noc, roztopiłaś grudę lodu jaką do tej pory było moje serce, a ja nie mogę zaproponować ci nic w zamian. Jesteś najwspanialszą z kobiet zasługujesz na miłość, pokochaj jakiegoś dobrego młodzieńca i bądź szczęśliwa.
Pompatycznie to zabrzmiało, jednak z bólem wyrywał z siebie każde słowo.
-Nie chce tego daru zasłaniasz się strachem, szlachetnością, w imię czego? To nie dar to przekleństwo.
Odwróciła się nie chciała żeby widział jej łzy. Ruszyła w kierunku pałacu patrzył jak drżą jej ramiona, nie wiedział co zrobić już na schodach złapał ją za rękę. Chciał jej wyjaśnić że nie była tylko zabawką chwilową przyjemnością.

-Hadwigo kocham cię każdą komórką mego ciała. Moje myśli obsesyjnie krążą wokół twojej osoby. Oddałbym życie za ciebie a mimo to muszę odejść. Wiedz że przez długie wieki będę cię kochać i tęsknić.

niedziela, 23 lutego 2014

23.02. Wędrowiec, mroczny zakon




-Racz się pohamować agentko zakonu, czasem lepiej porządnie ugryźć się w język. Ujmę to tak gdybyś rozsądnie myślała to nie byłoby dla ciebie tajemnicą że w określonych wypadach lepiej wbić sztylecik we własną nogę wtedy straty w ludziach bywają mniejsze. I komplikacje nie zmieniają biegu historii. Lepiej żyć ze zranioną nogą niż stracić definitywnie i to nie w przenośni głowę.
               Spojrzał na lewo ponad labiryntem żywopłotów. Za ogrodzeniem z metalowych prętów zakończonych ostrymi grotami, pysznił się niepasujący tu architektonicznie  biały pałacyk ze smukłymi wieżyczkami. Budowla była dziwna, wąska i wysoka, przewyższała inne budynki o co najmniej dwa piętra. Przez moment wydawało mu się że w jednym ze strzelistych  okien stoi łysy barczysty mężczyzna, i przygląda się scenie w której brał udział. Wydał mu się niepokojąco znajomy. Jednak nie potrafił nigdzie dopasować tej twarzy, to było niezmierne dziwne bowiem do tej pory nie miał z tym problemów. Samej budowli nie pamiętał, a czegoś takiego by na pewno nie przeoczył, musiała więc powstać już po jego ostatniej wizycie
-Cooooooooooo skąd o tym wiesz ???
Gdyby oczy mogły zabijać, ta kobieta nie potrzebowałaby sztyleciku ani wymyślnego pierścienia z trucizną, a on byłby już zimnym trupem.
-Myślisz, że dlaczego was tak nie lubię? Chyba nie sądziłaś że  przeszkadzało mi to że jesteście zwykłymi, rozwiązłymi pijawkami u boku głupawego króla i to że bez skrupułów czyścicie skarbiec? Kochanic, metres kokot, utrzymanek widziałem setki tysięcy, to mnie nie rusza, ludzkie życie ludzkie błędy, ludzkie tragedie. Niestety w waszym wypadku aż zbyt wyraźnie widzę zło które wypełnia was po czubki włosów, płytkość i nienawiść i co gorsza fanatyzm. Więc powiem i nie będę powtarzał drugi raz- wynocha. I nie pokazywać mi się więcej na oczy, pod żadnym pozorem. Następnym razem nie będę taki wyrozumiały. Jak przyjdzie odpowiedni czas to  zajmę się i waszym zakonem.
       Ta druga co do tej pory milczała, straciła panowanie nad sobą, ruszyła w stronę Wędrowca celując szpicem swej parasolki prosto w jego oko.
-Jesteś prochem- Wrzeszczała na całe gardło.
      Jedna ze złotych szpilek podtrzymujących jej misterną fryzurę upadła na żwir,  kruczoczarne włosy rozsypały się na ramiona i plecy, odgarnęła je z furią. Miała piękne gęste włosy, wiele kobiet  na sam ich widok zieleniałoby z zazdrości. Nadużywała też perfum, takich ciężkich mocnych od których kręciło w nosie.
-Zakon zetrze cię w pył. To już twój koniec, nie wiesz z kim zadarłeś! -W jej głosie pobrzmiewały nutki czystej nienawiści.
Była głupia, jeśli myślała, że taki zakon może mu zagrozić. Nie takich uzbrojonych szaleńców i fanatyków spotykał na swej drodze.
- Pytasz czy wiem że nadepnąłem na odcisk waszemu ojcu? Szalonemu zwyrodnialcowi mistrzowi Horacemu?- Spytał bezczelnie się uśmiechając.
            Tego się nie spodziewała, zupełnie ją zaskoczył. Zamachnęła się parasolką, ta druga złapała ją za spódnicę i odciągnęła.
Woźnica zaś stał z założonymi rękoma rozbawiony całym tym zajściem, jakby nie pamiętał że jeszcze przed chwilą to jego jedna z kobiet okładała parasolką i tego że jest tylko służącym.Był zbyt bezczelny i pewny siebie jak na służącego.
-Nasz ojciec ma wiarę, środki i ludzi. Nie jesteś dla niego godnym przeciwnikiem, nigdy nie byłeś pokrako ty ty ty – gorączkowo zastanawiała się jak go nazwać żeby  zapiekło i w końcu znalazła odpowiednie określenie- relikcie z przeszłości!
        Dowiedział się już od nich wystarczająco dużo, a bliższej znajomości nie miał zamiaru zawierać. Lekceważąc ich obecność ruszył w stronę pałacu, mijając je szepnął cichutko;
-Otarło mi się o uszy że ma na sporą sieć agentów na swoich usługach. Do tego jest krwiożerczą bestią, morduje dla przyjemności i...  ma Herytke w swoich lochach.
         Zaniepokoił go wielki woźnica coś było z nim nie tak. Nie był zwykłym osiłkiem i nawet nie starał się tego ukryć. Dziewczyny przy nim były nic nie znaczącymi przerywnikami, zwykłe pionki w rękach zbyt ambitnego tatusia. Kim może być? Kimś, kto skomplikuje jego życie? Przyjacielem czy wrogiem?
-Więc dlatego przybyłeś? Herytka cię tu przy ciągnęła? -Dziewczyna zbladła, wbiła parasolkę w trzewik aż porysowała delikatna skórę. Pierwszy raz w jej głowie obudziły się wątpliwości co geniuszu planu ojca.
Opiekun był zadowolony, zasiał ziarno niepewności które spokojnie będzie sobie kiełkowało. Nie musi go nawet pielęgnować by wyrosło, wybujało ponad inne a potem spełniło swoje zadanie.
 -Nie, tego wszystkiego właśnie dowiedziałem się od ciebie, robi się coraz ciekawiej. Mam wrażenie że podczas pobytu w mieście nie dane mi będzie się nudzić- Gwizdnął na psy które rozbiegły się po okalanych zielenią żywopłotów alejkach i ruszył przed siebie. Nic więcej nie miał do powiedzenia, a i one już nic ciekawego mu nie mogły zdradzić.
-Kłamiesz, kłamiesz – Krzyczała pryskając wokół śliną jak wściekły lis.
Nie odwracając się głośno powiedział ni to do kobiet ni to do siebie
-Nienawiść to broń straszliwa, ale obosieczna. Gdy ktoś zbyt mocno wczuwa się w plany zabicia przeciwnika może przez przypadek poderżnąć swe własne gardło.
-Jesteś już trupem, padliną.- Zawołała ta od czerwonego trzewika trzaskając z całych sił drzwiczkami karety.
-Pozwolisz im panie tak odjechać?- Wiktor był naprawdę zawiedziony liczył na natychmiastowy sąd i spektakularną karę.
-Tak. Teraz tak, wszystko w swoim czasie. Ale mam względem nich pewne plany- Dodał z niemałą satysfakcją.
      Chłopak odczekał chwilę z nadzieją że dowie jeszcze czegoś o planach Opiekuna. Zawiódł się srogo, tamten nie miał zwyczaju tłumaczyć innym co planuje. Więc podrapał się w głowę i zaczął myśleć na głos by poskładać szczątki informacji.
-Coś tu nie pasuje, mistrz Horacy to świętobliwy mąż asceta. On nie może być ich ojcem, one muszą kłamać.
         Słońce wyszło zza chmur przyjemnie wręcz pieszczotliwie oblewając złotymi promieniami ich ciała.
-A myślisz że po co on trzyma przyboczne mniszki? Widział je ktoś? Jak już popełnią ten życiowy błąd i wejdą w mury zakonu przestają istnieć dla świata. Mają do spełnienia ważne dla Horacego zadanie. Większość nie tak wyobrażała sobie służbę w zakonie, ale po odkryciu prawdy nie było już odwrotu.
       Wiktor zastanowił się nad słowami Opiekuna. Musiał dojść do ciekawych wniosków bo zaczerwienił się jak burak i z wrażenia poślizgnął się białych drobnych kamyczkach którymi
wysypany był podjazd.
-Medytują, tak mówią ludzie- Powiedział niepewnie
-Pewnie masz rację dniami i nocami kombinują jak to zrobić by zostać ulubioną faworytą mistrza. Rodzą mu dzieci na potęgę, jak króliczyce bo ten szaleniec wymyślił sobie że jego krew ma opanować świat. W tym jego prywatnym miasteczku, przygotowuje swoje liczne potomstwo do przeróżnych zadań. Tak by się ziścił jego chory plan. Nie ujął mojej wizyty w swoich planach, dlatego teraz będzie działał na oślep a wtedy tak łatwo popełnić katastrofalny w skutkach błąd. Władca świata, bezwzględny imperator nim właśnie planował zostać.


środa, 19 lutego 2014

19.02 Wędrowiec, kochanice króla powracają.






       Król oddychając szybko i niespokojnie jakby się bał że kobiety czają się tuż za oparciem jego fotela i czekają na sprzyjająca okazję by zaatakować, zaczął lamentować. To co go do tej pory  pociągało w tych paniach stało się niebezpieczne dla jego zdrowia i życia, był tego świadomy. Jeszcze niedawno miał kontrolę nad wszystkim był bezpieczny. Był panem sytuacji pociągał za wszystkie sznurki, teraz wszystko runęło jak domek z kart. Teraz był niczym kurczak rzucony pomiędzy wygłodniałe wilki. A niemiał pojęcia, co zrobić by wszystko wróciło na stare dobrze mu znane koleiny.
-Zawsze możesz zrobić karierę jako pasterz owiec, Bonifacy. Tylko ty, owce i łąki zielone, no powiedz nie pociąga cie ta wizja? Ewentualnie zostają ci pokazy cyrkowe, piękne cekinowe koszule się nie zmarnują i będą jak znalazł.          
Opiekun uśmiechnął się brzydko, lubił wbić gwóźdź w słaby punkt przeciwnika, taka mała słabostka, choć wiedział że w porównaniu z flamami króla jest delikatny niczym kaczy puch.




Pałac

         


        Już na pierwszy rzut oka pałac nie był tym pałacem z jego wspomnień. Całkowicie zmieniono  kolor elewacji, z delikatnego piaskowego na buraczkowy przez który budowla sprawiała wrażenie ciężkiej i ponurej. Zauważył też niepasujące do całości dobudówki, skojarzyły mu się z wielkimi niekształtnymi guzami. Pałac toczyła choroba spowodowana brakiem umiejętności architekta który nie potrafił połączyć wymagań właściciela z utrzymaniem wyjątkowego stylu budowli. Najgorzej rzecz się miała z ogrodem, całkowicie odmieniono jego wygląd. Zamiast dobrze mu znanych uroczych alejek różanych, wszędzie  pyszniły się starannie przycięte labirynty żywopłotu. Nowa też była wielka fontanna. Ogromna marmurowa rzeźba przedstawiała mężczyznę i kobietę wspólnie trzymających szeroki kielich i właśnie z niego krystalicznie czysta woda  pryskała na rząd marmurowych róż.
        Może to i dobrze że przeszłość odchodzi pomyślał smutno Opiekun, wspominając słodki zapach kwiatów, którego pomimo wszystkich zmian nie zapomni do końca swoich dni. Na szczęście nie zdążył się całkowicie zanurzyć w świat wspomnień i poruszającego się w ślad za nimi rozdzierającego duszę bólu. Poczuł ma przedramieniu delikatne trochę takie niezdecydowane dotknięcie. Rozbawiony i podekscytowany nowymi doświadczeniami Wiktor zauważył że Opiekun myślami buja gdzieś daleko w obłokach więc przełamał swój z dnia na dzień coraz mniejszy strach i opuszkami palców musnął pelerynę, przywracając  Wędrowca do rzeczywistości.
-Panie popatrz co się tam dzieje.
          Poniżej schodów dwie wystrojone wściekłe co było widać z daleka kobiety, biegały od wielkiej sterty kufrów do karety i z powrotem. Jedna z nich ta wyższa właśnie zaczęła okładać lokaja białą przeciwsłoneczną parasolką. Facet postury przerośniętego niedźwiedzia ze stoickim spokojem przyjmował razy koronkowego gadżetu.
Wędrowiec przysiadł na trawie.
-Widzisz Wiktorze co za niesłychany zbieg okoliczności, on jest trochę podobny do mnie.- A jednak szkoda mu było tych różanych alejek, z którymi związane było tyle wspomnień. Dobrych rzeczy nie powinno się zmieniać.
-Do Ciebie panie? Nie, przecież to niedźwiedź, łapy ma jak bochny chleba, takiego dla wielodzietnej rodziny. Pan raczej mizernej jest postury, z całym szacunkiem- Dodał pośpiesznie bojąc się że uraził mężczyznę.
-Nie chodziło mi o podobieństwo facjaty, czy postury tylko o poczucie siły. Siła nie jest ukryta w mięśniach tylko tu- popukał się wymowne w głowę- Gdyby on tylko chciał to jednym ruchem ręki wbiłby ją w ten bruk. Nawet głowa by nie wystawała. Wie że w nim jest moc i to pozwala mu olać to jej głupie gadanie, te dziwne i bezsensowne żądania, ja też wiem że mam siłę.. -Delikatnie pogładził niepasujący do wypielęgnowanego trawnika kwiat podbiału.
-Panie ale Ciebie ludzie szanują, Ty nie jesteś jedynie popychadłem na usługach innych tak jak on. On nie wyjścia, takich jak my poniża się się bez przerwy nie mamy na to wpływu.- Chłopak biegał koło Wędrowca wymachując z przejęcia długimi chudymi kończynami. Nie mógł zrozumieć co takiego Opiekun zobaczył w tej górze mięsa w zwykłym służącym, dlaczego się do niego porównał. To tak jakby mówić, że byk podobny jest do pisklaka. Niepokoił go fakt że coraz mniej rozumie postępowanie Wędrowca. Nie wróżyło to dobrze na przyszłość a ich losy splotły się, Opiekun go naznaczył wybrał. Teraz jego życie zależało od dziwactw i wyborów Wędrowca,.
-Mylisz się ludzie się mnie boją. Strach innych jest moją siłą. Każdy jest popychadłem, gdzieś zawsze jest ukryty haczyk. Zawsze o stopień wyżej stoi jakaś potężniejsza persona i pociąga za sznurki, zawsze Wiktorze, nie miej złudzeń.
-Ale Ty panie jesteś ponadto!- Chłopak nie chciał mu uwierzyć, nie mógł sobie wyobrazić że ktoś mógłby być potężniejszy od Opiekuna, że mógłby być na tyle sprytny by nim manipulować. To wbrew logice, chyba, że Wędrowiec żartuje albo go poduszcza, sprawdza lojalność. Tak, tak właśnie musiało być, podpuszcza go.
       Wiktor był bardzo młody, jeszcze nie tak dawno prowadził proste biedne i nieskomplikowane życie, potem udało mu się dostać pracę w zamku i świat się zmienił a może on, nie był tego całkiem pewny. Szybko zdał sobie sprawę że wiele musi jeszcze zobaczyć by zrozumieć o co naprawdę  jest ważne. Wcześniej wiedział teraz trochę się pogubił. Chwilami wydawało mu się że jego życie zmieniło się w spacer po grzęzawisku. Sam nigdy nie był na bagnach lecz słyszał mrożące krew w żyłach opowiadania, o tym jak łatwo tak stracić zdrowie i życie.  Potwory nie były mu straszne zbyt wiele widywał ich co dnia tu w zamku. Tylko że tutejsze miewały piękne twarze i chodziły wystrojone w modne stroje. Bardziej go martwiło że zło panujące wokół może go wciągnąć tak bez ostrzeżenia, jeden zły krok i utonie niczym w błocie. Ciągle miał przed oczami swojego kuzyna który straszliwie zbłądził i zło przeżarło jego duszę. Przyprowadzał do bogaczy młodziutkie dziewczęta i chłopców zwabiając ich możliwością zarobku. Werbował te dzieciaki w najbiedniejszych dzielnicach i bez najmniejszych wyrzutów sumienia sprzedawał jak zwierzęta. Obojętny na płacz, krzyki, potworny ból ofiar spokojnie liczył zarobione pieniądze. Wiktor brzydził się swojego kuzyna i wolałby obgryzać korę z drzew niż zhańbić się podobnym procederem.
Czasem lepiej wiedzieć mniej, łatwiej być wtedy szczęśliwym.
-Chciałbym, ale nawet ja jestem niewolnikiem na krótkim łańcuchu. Dość jednak o tym, trzeba te kolorowe ptaki przegonić z naszej posiadłości.
Podniósł się niechętnie z przyjaznej rozkosznie miękkiej trawy, tak szczerze mówiąc nie miał wcale ochoty na pyskówki z tymi kobietami.
-Może psy je przegonią?- Nieśmiało zaproponował chłopak
        Zignorował pomysł Wiktora, to był już najwyższy czas by zacząć działać. To niezaplanowane przedstawienie, co prawda było niezwykle zajmujące i pewnie jeszcze poświęciłby mu trochę uwagi, ale nie była to zbyt sprzyjająca chwila na tego typu rozrywki. Raźnym krokiem minął bramę i ruszył w kierunku dziedzińca.
Zauważyły jak nadchodzi, czekały niezdecydowane co zrobić.
Nie skłonił się, nie przywitał, uważał to za bezcelowe.
-Sikoreczki wsiadajcie do karety. Pan atleta wciśnie tu jeszcze parę kufrów, resztę  dowiezie wam drugim kursem. Tylko adresu nie zapomnijcie podać, gdybyśmy chcieli wpaść na kurtuazyjną herbatkę, choć pewnie za godzinę to już całe miasto o tym gadać będzie, więc upierać się nie będę byście dzieliły się z nami szczegółami. Sławy pragnęłyście ponad wszystko, sławę otrzymacie. Powinnyście być szczęśliwe a wam jad z oczu i ust kapie. Nie dogodzi wam nikt jak widzę.
-A żeby cię pokręciło przybłędo- Wycharczała ta z większym dekoltem.

Popatrzył na jej wysoki zapinany na guziczki czerwony trzewik, wiedział że miała tam ukryty sztylecik. Zastanawiał się czy odważy się go użyć, zwykle nie miała skrupułów. Doszła już do tego etapu że na rękojeści zaznaczała kreską życie które uciekło z jej przeciwnika za sprawą tego ostrza. Nie liczył nacięć. Nie był sędzią nie jego rolą był karać każdego, kto dopuści się haniebnych czynów od tego były sądy.

niedziela, 16 lutego 2014

16.02 Wędrowiec, a porządki.



-Zaraz to ja mogę sprawdzić twoją trwałość i wytrzymałość przy okazji, jeśli nadal będziesz mnie zwodził jak jakiegoś smarkacza.- Zagroził całkiem poważnie, podszedł do okna i szybkim stanowczym ruchem pociągnął ciemny materiał zasłaniający niezbyt czyste okna. Ciężkich zasłon dawno nie ruszano, w powietrze wzbił się tuman kurzu, przez który odważnie przebijały się promienie słońca eksplorując niedostępne dla nich do tej pory rejony. Zaskoczony król kichając zasłonił dłonią oczy podrażnione ostrym światłem, stanowczo wolał półmrok. Szczególnie wtedy, gdy pękała mu głowa i miał potężnego kaca tak jak dziś.
-Moi ludzie nie wiedzą jak sprawdzić autentyczność podpisów. Nie ma żyjących świadków tamtych wydarzeń, jest to dla nas niemały problem.
        Podrażniony pyłem unoszącym się w powietrzu król nieustannie kichając przygarbił się, skurczył próbując ukryć w fotelu zupełnie jak małe bezbronne dziecko. Nieprzewidywalność  ruchów obcego napawała go strachem, nie pozwalała spać i jeść. Pierwsze spotkanie był dla niego traumą, po której nie potrafił do siebie dojść.
-Nie wątpię że macie problem. Podaj mi akt przejęcia pałacyku i kamienicy przy rynku, tej ich flagowej. Co tam jeszcze było, a wiem budynek składu kupieckiego, na razie wystarczy...
             Na stoliku po prawej stronie fotela w zasięgu reki króla stały puchary i dzbanki stała też butla z kasztanowym klarownym trunkiem. Monarcha sięgnął po nią i nie zawracając sobie głowy kielichami łyknął solidnie z gwinta. Zachłysnął się i kaszląc próbował złapać trochę powietrza.
W końcu udało mu się opanować, chrząknął, i mocno zachrypniętym głosem wyskrzeczał.
-Pałacyk jest mój, ale kamienica należy do mojego kuzyna. Właśnie ją wyremontował to ma być prezent dla  nowej żony. Nie chciała mieszkać w pałacu gdzie zmarła jej poprzedniczka.
- Hmm, widzę że papiery te od pałacyku  to możesz spokojnie do wygódki wynieś i to nie w celu ich kontemplowania. Tak więc tu sprawa jasna, nieruchomość wraca do prawowitych właścicieli. Co tam jeszcze masz?
-Dwie kamienice przy targowej, dwie wsie, 200 hektarów lasów, garbarnie, fabryczkę lamp, pościeli, kolekcje obrazów i dwa konie pociągowe.
      Z lewego oka króla popłynęła strużka łez, trudno było ocenić czy z powodu kurzu czy może przeżywał tak bardzo utratę dóbr materialnych.
-Ciekawa sprawa. Twoja rodzina z tego wszystkiego uczciwie nabyła tylko te konie, oj miałeś zdolnych przodków. Gdyby nie okoliczności można by było nawet pochwalić ich lisi spryt- Opiekun cmoknął mimo woli i odruchowo spojrzał na sportretowaną parę. Ta kobieta była zdolna do wszystkiego co najgorsze, miała wizje i wiedziała czego chce od życia. Los jej sprzyjał mąż zrobiłby dla niej wszystko, gdyby tylko chciała bez mrugnięcia okiem wyciąłby w pień wszystkich mieszkańców miasta. Oczywiście to nie było tak że ona była zła a on zastraszony i bezwolny niczym lalka albo że zaczarowany bez szemrania wykonywał jej mrożące krew w żyłach polecenia. Byli do siebie bardzo podobni tylko że on potrzebował impulsu inspiracji by odkryć swoje prawdziwe ja. Ona od zawsze wiedziała kim jest i kim będzie. Była tak zdeterminowana, że dopięła swego, potomkowie nie odziedziczyli po niej siły i wizji. Przejęli za to po niej materialną schedę, bo sami nie byliby w stanie nic osiągnąć.
-Ja nic o tym nie wiem, ale to niemożliwe żeby to wszystko było nieuczciwe. Zupełnie nie możliwe- Król zaczął wić się między oparciami fotela niczym wąż, co i rusz wycierał czoło wielką kraciastą chustką, jeszcze raz łyknął sobie solidnie z butelki.
Wędrowiec odłożył srebrny całkiem poręczny nożyk na stolik i usiadł w drugim fotelu. Pomyślał o sobie z rozbawieniem, że jest niczym wrzód na tyłku, tak samo dokuczliwy i bolesny. Taki był nie tylko dla Bonifacego dokuczał, szydził, ironizował czy nawet poniżał, bo to jego styl, może tak bronił się przed światem? Ogólnie nie był zbyt miłym gościem, ale to nie był jego problem tylko innych.
-Wołaj swojego urzędasa, niech to wszystko przepisze na Holockich.
-To nie możliwe tyle dobra, ja mam..
       Król gwałtownie zerwał się na równe nogi i zaczął nieskoordynowanie machać rękami, tak jakby nie były jego tylko ktoś przykleił mu do tułowia dwa żywe walczące z nim organizmy. Nie kontrolując swych ruchów zahaczył o dwa złote puchary  które z brzdękiem spadły ze stolika na ciemną marmurową podłogę i potoczyły się w kierunku  ściany poobwieszanej niezliczoną ilością małych portrecików, by zniknąć pod komodą na wysokich powykrzywianych nóżkach.
-Jeszcze słowo, a naliczę lichwiarskie odsetki za te wszystkie lata, a wtedy to faktycznie zostaniesz w samych pantalonach.
        Bezradny Bonifacy nie wiedząc jak się bronić tylko ciężko klapnął tyłkiem na fotel. Dopiero co osiadły kurz ponownie wzniósł się gęstym tumanem w powietrze. Kichając zmarszczył twarz  jak małe skrzywdzone, nieszczęśliwe dziecko, przez chwilę walczył ze sobą żeby się nie rozpłakać. Rozważał też całkiem poważnie czy nie paść na kolana i nie prosić o łaskę, o zlitowanie. Gdyby był choć cień szansy nie zawahałby się, nie miał wiele do stracenia. Nie było świadków, nikt nie widziałby jego upokorzenia, jednak intuicja podpowiadała królowi że nic by nie wskórał, tylko by się ośmieszył i naraził na następne drwiny.
-To koszmar jakiś, specjalnie przyjechałeś by się nade mną znęcać?
Zadając to pytanie król w jakiś sposób pochlebiał sobie. Dlaczego on Opiekun miał wybrać z pośród niezliczonej rzeszy władców właśnie jego nieciekawego Bonifacego? Czym mógł zasługiwać na tak szczególna uwagę, czym się wyróżniał od innych? Niczym. Miał po prostu zwyczajnego pecha był królem w miejscu, którego zainteresowało Wędrowca, ot i całe wytłumaczenie.
-Czy twoje termofory opuściły już pałacyk? Jeśli nie, to będą dziś ku uciesze gawiedzi piękne fajerwerki w mieście  -Uprzedził króla lojalnie
-Nie wiem, a gdzie ja je mam umieścić tak na gwałtu rety? To nie jest takie proste, one mają wymagania, chcą luksusu. Lokum musi spełniać określone standardy. A i otoczenie się liczy, to nie są zwykłe kobiety, ich nie przekupisz byle, czym.- Zaczął się uskarżać, mając nadzieję że uda mu się uzyskać przesunięcie terminu eksmisji swoich przyjaciółek. Liczył na męską solidarność, na zrozumienie w końcu znalazł się w tej kłopotliwej i nieprzyjemnej sytuacji przez fanaberie Opiekuna. Pomylił jednak adres co jak co ale kochanki króla nie były w stanie wzbudzić w nim cieplejszych uczuć.
-Może w stajni? Byłem tam z rana, czysto ciepło i towarzystwo jak najbardziej szlachetne. Jak myślisz? Niech twój kuzyn szykuje się do szybkiego opuszczenia kamienicy, może zabrać osobiste drobiazgi i meble ale tylko te co do których ma pewność że są jego własnością. I żeby nie pozostawił po sobie bałaganu czy zniszczeń. Bo takie wybryki będą go drogo kosztować. Co do mnie to teraz  idę zająć swoje nowe lokum, możesz odetchnąć nie będę już się snuł po zamku, a ty możesz już przestać się tutaj ukrywać. Zabieram ze sobą Wiktora i tą dziewczynę od szykowania kąpieli, jak sądzę całą obsadę, niezbędnej do prawidłowego funkcjonowania pałacu, służby zastanę na miejscu?
-Oczywiście, wiadome jest że zadbałem by im było wygodnie. Oczy mi wydrapią za ten afront. Co ja teraz zrobię?

        Widział te panie przez chwilę i nie miał złudzeń  naprawdę były ostre i wymagające, niewiele różniły się w tym względzie od kobiety z obrazu. Nie będą mieć najmniejszych skrupułów przykładnie ukarzą Bonifacego za słabość, będzie miał szczęście jeśli wyjdzie z tego bez szwanku. I nieważne że teoretycznie to on był najważniejszą osobą w królestwie. To był szczegół dla nich był tylko pionkiem. Opiekun miał pewność co do tego że obydwie mają mocno rozbudowaną wyobraźnie i nie są amatorkami w zadawaniu bólu. Potrafiły torturować ludzi, a zabijanie przychodziło im z niebywałą łatwością. Normalne kobiety gotowały zupy, piekły, ciasta a one z taką samą łatwością i obojętnością wbijały nóż między żebra czy podrzynały gardło ludziom. To była dla nich zwykła praca.

środa, 12 lutego 2014

12.02 Wędrowiec, król czasem też ma pod górkę.




-Panie ale woda jest niezdrowa. –Jeszcze próbował odroczyć wyrok, jeszcze wierzył, że mu się uda wybronić.
Wiktor bał się kąpieli traktował ją jak jedną z odmian tortur.
-Przeżyjesz. Nie rozpadniesz się, a zyskasz na zapachu, i nie myśl że mnie oszukasz! -Uprzedził go od razu, tak na wszelki wypadek żeby młody nie kombinował. Wiedział, że strach często pchał ludzi w złym kierunku zmuszając do bardzo głupich posunięć.
-A jakbym zeskrobał to panie? Nie będzie widać -Jeszcze próbował odroczyć to co nieuniknione choć już stracił nadzieję. Wędrowiec nie wyglądał na takiego, co to łatwo rezygnuje ze swoich pomysłów.
-Pędź do bali. Załatw sobie wcześniej czyste odzienie. Powiedz, że kazałem, by ci takie ochmistrzyni wydała, bo po kąpieli grzechem byłoby się wciskać do przepoconych łachów, a szybko. Jak się nie pośpieszysz to sam pójdę cię szczotą porządnie wyszorować, poświęcę się dla dobra sprawy. Wieczorem zaś szykuj się na powtórkę z rozrywki, na biegi bo kąpiel to może ci i odpuszczę.
-Tak panie.
         Wiktor był zupełnie rozczarowany postawą Opiekuna wręcz zdegustowany jego ekstrawaganckimi wymaganiami. Patrzył na Wędrowca z wyrzutem rozważając w duchu całkiem poważnie opcję ucieczki.  Mógł gdyby tylko chciał i gdyby starczyło mu odwagi uciec za miasto do lasu i przeczekać tam jakoś wizytę Wędrowca. Tylko czy wszędobylskie psy o czułych nosach nie odnalazłyby szybko jego śladu? Złapały na gorącym uczynku i nie odprowadziły do swojego pana? Wolał tego nie sprawdzać
-To dobrze.  Zmykaj, ja muszę udać się do Bonifacego, mego ulubieńca na tym zamku. Czas posmyrać go trochę  za uszkiem. Oczywiście z prawdziwym uczuciem. Trochę przyjemności dla niego i jeszcze więcej dla mnie.



Rozdział VII  Bonifacy



              Na zamkowych korytarzach niewiele się od wczoraj zmieniło nadal były pustawe i wypełnione ciszą tak jak to się dzieje w opuszczonych niezamieszkałych zamczyskach. Tutejsza służba opanowała do perfekcji poruszanie się na paluszkach i przemykała szybko i trwożliwie zupełnie tak samo jak pałacowe myszy. A jaśnie państwo bojąc się, że straci coś więcej niż biżuterię czy mieszek pełen złotych monet zadekowało się w komnatach, licząc na to, że Opiekun o nich zapomni. Nie była to głupia taktyka sami w sobie wcale go nie interesowali.
Wędrowiec tak jak zwykle nie bawił się w ceregiele, udał się prosto do prywatnych apartamentów króla. Nie interesowało go wcale że król Bonifacy nie ucieszył się z tej  niespodziewanej wizyty. Wychodził z założenia że ten koronowany chłopina ma nie wiele do powiedzenia w tej kwestii, w końcu nie od parady był Opiekunem. To on wyznaczał zasady tak praktycznie według własnego widzimisię i nikt nie mógł mu tego zabronić.
Stanowczo odsunął zdrętwiałego z trwogi strażnika pilnującego królewskich drzwi. Facet pewnie nasłuchał się opowieści tamtych dwóch pajaców z pod bramy i wymiękł, po prostu zamienił się nieruchomą kukłę. Co prawda strażnik nie panował nad własnym ciałem, ale mogło być gorzej, doszły do niego, bowiem plotki, że takich jak on to Wędrowiec wysysa na śniadanie. A jak już skończy z delikwentem to nie pozostaje po nim nawet najmniejsza kosteczka. Jemu się upiekło został tylko przesunięty. Postanowił, że z radości dziś się na to konto upije.
Opiekun widząc że nie moze liczyć na zdrętwiała ze strachu służbę sam otworzył drzwi i już od progu zagadanął gospodarza.
-Bonifacy świadom tego że niemiłosiernie się za mną stęskniłeś, przybyłem by z tobą miło pogaworzyć.
          Mina króla nie pozostawiała wątpliwości i całkiem wyraźnie sygnalizowała że wolałby doznać urazu czerepa, na dodatek przez miesiąc, a nawet dwa obiad popijać octem, niż spędzić choćby minutę w towarzystwie Wędrowca.
-Witam -Powiedział dość cierpko bo nie miał innego wyjścia, gdyby mógł się schować, wyjechać nawet do innego królestwa nie zawachałby się ani chwili.
-Przejdźmy od razu do rzeczy, papierki o które prosiłem twoi spece od intryg i ciemnych sprawek już odnaleźli?
          Komnata była przestronna raczej ponura, ciemne, prawie czarne  aksamitne story leciutko podwiązane grubym złotym sznurem rozchylały się na tyle by wpuścić do środka wąską smugę światła. Jęzor złotych drobinek niczym świetlisty miecz nieśmiało przecinał mroki królewskiej kryjówki sondując możliwości inwazji. Grube kotary stawiały opór niczym mur z cegieł chroniąc królewską przepitą i skacowana głowę jak najwierniejszy z sojuszników. Na jednej z ponurych, purpurowo wymalowanych ścian wisiał dużych rozmiarów obraz przedstawiający dwójkę ludzi, kobietę i mężczyznę.
        Kobieta miała na sobie długą czarna suknię z bufiastymi rękawami. Sznur drobnych lśniących guzików zaczynał się już w tali i piął się przez wydatną klatkę piersiową aż do szyi tak wysoko że wbijał się jej w podbródek. Twarz miała bladą zmęczoną co podkreślały realistycznie namalowane zapadnięte policzki i sine worki pod oczami. Kruczoczarne włosy poprzecinane siwymi pasmami miała ciasno spięte w koczek na czubku nieco owalnej głowy. Najbardziej zaskakujące w tej twarzy były usta wielkie nabrzmiałe jak po użądleniu osy, koloru dojrzałych malin było w nich coś zmysłowego erotycznego.
        Mężczyzna stał w lekkim rozkroku o jedną z tyczkowatych ubranych w białą zbyt luźną pończochę nogę, opierał się karzeł  ukrywający twarz za monstrualnie powykrzywianą maską. Szyję stojącego  okalała szeroka śnieżno-biała kryza. Gra świateł i jej kształt sprawiały wrażenie że głowę ułożono na talerzu. Głowa ta była prawie łysa, tuż za wielkimi mięsistymi i odstającymi uszami ostały się jedynie liche rude kępki włosów.  Szeroko rozwarte lekko zdziwione i nieobecne oczy połyskiwały plamkami  koloru lipowego miodu. Nos mężczyzny był wydatny  przekrzywiony, musiał być kiedyś złamany a tuż pod nim pyszniła się strzecha rudych wąsów całkowicie ukrywających usta.
           Opiekun wpatrując się w obraz nie mógł oprzeć się wrażeniu że w tym związku dominowała kobieta. To do niej należała inicjatywa i to ona wdrapała się na sam szczyt ciągnąc za sobą męża by uczynić go królem. Choć nie znał tych ludzi to był pewien że oto patrzy na przodków Bonifacego ludzi pozbawionych skrupułów  którzy podstępem zdobyli władzę i bogactwo. Wcale nie żałował, że ich nie poznał, nie polubili się na pewno.
-Jest z tym pewien  problem. To stare dzieje, a papier bywa nietrwały, nie wszystko da się odnaleźć. Zbyt dużo panie wymagasz.
         Opiekun oderwał oczy od obrazu i popatrzył na króla z pół przymkniętych powiek. Jego spojrzenie wyrażało więcej niż słowa. Król wyczytał w nich przesłanie-wiem szujo, że próbujesz mnie wykolegować, lecz przeceniłeś swe siły i to bardzo. Przeliczyłeś się, łamałem prawdziwych twardzieli jednym ruchem palca a ty jesteś niczym galareta. Król z wrażenia spocił się jak mysz, bał się tego dziwnego nieobliczalnego  człowieka.

       Wędrowiec podszedł do stolika, podniósł leżący na stercie papierów srebrny nożyk do listów. Podrzucił go niedbale kilka razy w dłoni.

niedziela, 9 lutego 2014

09.02 Wędrowiec, błotny gnom.




I tu go miała, pomimo swego zadufania i poczucia misji jak każdy potrzebował kogoś, kto nie będzie się go bał, kto w razie potrzeby nawet walnie w twarz by otrzeźwić i wyleczyć z głupich pomysłów. Ciężko jest żyć i podejmować słuszne decyzje, gdy wszyscy wokół uprawiają lizusostwo bojąc się powiedzieć, że błądzisz onieśmieleni twoim majestatem. Tak łatwo stracić rozsądek i stać się durnym zapatrzonym w siebie kutafonem. Od tego byli przyjaciele i w tym tkwił problem on nie miał przyjaciół.
-Masz racje wpłynąłem na zmianę twego przeznaczenia. Najgorsza jest pewność że nasza przyjaźń nie raz nie dwa zardzewiałym gwoździem mi w nodze stanie. Oj dostane solidnie w czerep za ciebie, zupełnie nie wiem po co ja się w to pcham. Zgłupiałem na starość. –Tak łatwo przeszło mu przez gardło słowo przyjaźń, że aż sam się zdziwił.
-Jesteś Opiekunem masz moc, możesz robić co tylko zechcesz. Kto by mógł ci zaszkodzić? Pozwoliła sobie na ironie, jakby wyczuwając, o czym myślał. Godzinę temu ledwo oddychała, ocierała się o śmierć a już ma siłę by mu docinać, ucieszył się jak małe dziecko gdy dostane wymarzoną zabawkę, dawno nic nie sprawiło mu takiej przyjemności. Miał wrażenie jakby znali się długie lata.
-Nie zgrywaj się, dobrze wiesz że jestem jak spróchniałe drzewo. Kora jeszcze apetyczna ale w środku masakra. Teraz moja miła oplącze cie prześcieradłem niczym mumie, i będziesz sobie tu leżała grzecznie i niewinnie. Ja zaś muszę zmykać, by załatwić wam jakieś przyjaźniejsze lokum gdzie szczury nie będą wielkości kotów. Nie wiem, czy wiesz że korniki, są tutaj jedynym elementem trzymającym tą ruderę w całości. Gdyby sobie poszły, czego nikomu nie życzę, to rozleciała by się ta ruina na drzazgi.
-Dziękuje- Wyszeptała ale tak prawdziwie bez zbędnych ozdobników prosto z serca.
-Nie ma za co, odrobisz przy sadzeniu kartofli.
Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
-Nie ma mowy.
         Stanowcza z niej była kobietka, jedno wiedział już na pewno, ona nie złapie do rąk kopaczki i nie ruszy w pole nawet gdyby prosił ją na kolanach. Nie chodziło tu o brak zamiłowań do prac polowych z jej strony, raczej o zasady.
-Wiedziałem nieużyta baba. Trzymaj się odpoczywaj bo później do wozu zaprzęgnę i będę bezlitośnie  poganiał.
Nie odpowiedziała tylko bezczelnie pokazała mu lekko niebieskawy język.
           Holoccy stali za drzwiami. Obydwoje usilnie udawali, że wcale nie próbowali podsłuchiwać, jedynie przypadek sprawił, że akurat obydwoje stali akurat w tym miejscu. Uśmiechnął się tylko, wiedział przecież że nie mieli złych intencji. Naprawdę martwili się o dziewczynę. W sumie pomagając jej wykazali się prawdziwą odwagą wiele ryzykowali. Jeśli by ich złapali ci fanatycy czystej rasy mogliby zapłacić najwyższą cenę.
-Klanie Holockich zmuszony jestem was opuścić. Jako że nie udało mi się uzyskać informacji po które tu przybyłem, niedługo znowu was nawiedzę, jeśli oczywiście pozwolicie.
-Panie a co z Lidilią? Będzie dobrze?
         Babcia była niespokojna. Oczy miała zeszklone od łez, wzruszenie mieszało się z obawą. Dziewczyna nie tylko w nim obudziła ciepłe uczucia. Ci tutaj już ją pokochali choć każde na swój sposób. Oni też się zaangażowali nie był, więc osamotniony w swych odczuciach. Miotał się chciał podejść bliżej tej rodziny, ale się bał, trochę czuł się jak wariat, który wsadza rękę w sam środek ogniska tylko po to by się trochę rozgrzać.
-Za kilka dni będzie brykać niczym źrebie na pastwisku. Powiedziałbym że teraz to nawet lepszy model. Ma leżeć, to ważne. Na razie będzie piła tylko wodę wieczorem może dostać kubek rosołu, a potem to już ona przejmie skrzypce.
-Będzie grać? -Zdziwił się Han
-Tak, niewątpliwie na nerwach. Miałem na myśli raczej o to że przejmie kontrolę nad własnym życiem. Wrócę niebawem. Do widzenia.
Nie pofatygował się nawet by wyjść za drzwi, chciał by wiedzieli z kim dokładnie mają do czynienia, machnął tą swoja bladą żylastą ręką.
 Świstło pierdło.
I tyle go widzieli.
                Babcia z wrażenia usiadła na kanapie i przez następne piętnaście minut nie odezwała się ni słowem, pomimo że zaniepokojony Han nieustanie dopytał czy wszystko w porządku. Potakiwała głową, że niby tak, że w porządku, ale jak może być dobrze, gdy ktoś w biały dzień znika od tak sobie? To było wbrew naturze, szokujące.
           Opiekun zaś zmaterializował się w zamku  a dokładniej w swoim pokoju , doprowadzając Wiktora do stanu przedzawałowego.
-No chłopaki widzę że pełne zadowolenie  na pyskach, japy uśmiechnięte. Wiktor w jednym kawałku? Czy zajechałyście go bestie bezduszne?- Zagadnął psy dając chłopakowi chwilkę na dojście do siebie.
Wiktor dochodził do siebie w miarę szybko, odzyskiwał oddech i usilnie udawał, że wcale się nie wystraszył a nagłe pojawienie się Opiekuna nie było niczym szczególnym ani zaskakującym. Tylko drżenie kolan go trochę demaskowało.
-Tak panie, żyje jeszcze. 
Dość wesoło i nawet żwawo zameldował sam zainteresowany.
-Ach to ty, a już myślałem że jakiś gnom mi się tu wprowadził.- Nie wiedzieć, czemu poczuł się jakby ubyło mu lat, co najmniej z trzysta a może nawet i więcej.
-To błoto panie.
Chłopak próbował wytrzeć rękawem twarz, nie udało mu się, jeszcze bardziej rozmazał brązowoszarą paciaję po policzkach. Która o dziwo nie przeszkadzała mu nic a nic, zachowywał się zupełnie tak jakby się z nią urodził
-Widzę, błoto widzę aż za dobrze, ciebie zaś nie bardzo. A to mi mówi że balia czeka z utęsknieniem na jednego takiego Wiktora.
-Panie muszę?? Naprawdę muszę?
           Nieszczęśliwy chłopak żałośnie zaskamlał, zupełnie identycznie jak jego ukochane psy. To nieszczęście spadło na niego niespodziewanie, nie przypuszczał że dziwne i niezdrowe zwyczaje opiekuna obejmą też jego osobę, a przecież był tylko zwyczajnym nic nie znaczącym służącym. Nie, stanowczo nie miał ochoty na pluskanie się w bali ani też na żadne inne zabiegi związane z wodą.
-Trochę błota jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Zresztą jak się wysuszy to się wykruszy i po kłopocie. –Spróbował zbagatelizować swój wygląd.

-Nie ma zlituj, jak to zaschnie zmienisz się w golema. I kto wtedy zajmie się moimi kudłaczami? One cię lubią, a ja nie mam czasu ani ochoty szukać kogoś na twoje miejsce. –Bawiły go przesądy i choć wiedział, że chłopak naprawdę wierzy w to, co mówi nie miał zamiaru ustąpić.

środa, 5 lutego 2014

05.02 Wędrowiec, wątpliwości.





Wciągnęła głośno powietrze. Widział jak z całych sił ścisnęła mokre od potu prześcieradło, tak mocno, że nienaturalnie pobielały długie, szczupłe palce. W jej głowie szalała burza z piorunami widać to było jak na dłoni, nawet ślepy by zauważył. Miał świadomość, że to może być pierwszy i ostatni raz, gdy nie zapanowała nad emocjami, więcej się przed nim tak nie otworzy.
-Chcesz powiedzieć że otworzyła się dla mnie niedostępna do tej pory ścieżka dla matek? Twierdzisz że będę mogła rodzić dzieci?
Nie uwierzyła mu. Widocznie nie wierzyła w cuda. Musiało być jej ciężko, nie miała odwagi się cieszyć by nie zapeszyć i bała się rodzącej się tak nagle i burzliwie nadziei. Z drugiej strony otworzył się w jej życiu rozdział który już dawno zamknęła. Pogodziła się z tym, że tak musi być, opłakała tę stratę. Wiedząc, że nie ma realnych szans na walkę ze swoim ciałem pokierowała życiem tak a nie inaczej. Dokonała wyboru. A teraz nie było powrotu, nie mogła zaczynać wszystkiego od nowa.
-Tak właśnie twierdzę, rozumiem że możesz mi nie wierzyć ale takie są fakty.  Jeśli się pośpieszysz to możesz mieć nawet niezłą gromadkę, matka kwoka i stado jej piskląt. Nie jestem pewny czy to jest trwały proces, ale nie martw się, podkuruję cię, podrasuje trochę i w mig będziesz jak nowa. Wtedy poślemy cie do domu.
           Jej ciało przeszedł gwałtowny dreszcz, na chwilę spięła wszystkie mięśnie. Z zachwytem patrzył  jak uwypuklają się jeden po drugim pod pokiereszowaną skórą. Był moment że wystraszył się że ten nagły skurcz połamie jego delikatne, cenne igły. To nie był atak bólu, dziewczyna podejmowała trudną życiową decyzję, stała na rozstaju dróg. Każda z jej decyzji oznaczała stratę, nie istniało nic takiego jak mniejsze zło. Rezygnowała na zawsze z czegoś bliskiego sercu, nie mógł jej w tym pomóc więc milczał. Sam był mistrzem ucieczek i odwracania się plecami od wszystkiego co mogłoby przełamać jego obojętność.
-Nasz lud mówi że jak już wejdziesz na swoją ścieżkę, nie zawracaj. Przeznaczenie wie gdzie cie skierować, pilnuj tylko byś nie zboczył z drogi. Idź do przodu, nie oglądaj się za tym na co nie masz już wpływu. Życie ucieka zbyt szybko jeśli się zgubisz bo chciałeś zawrócić, przegrałeś. Stracisz szacunek do samego siebie.
Nie był pewny czy sama wierzy w to co mówi. Przekonywała raczej siebie niż jego. Nie wierzył w przysłowia i przesądy, bez lęku przechodził pod drabiną a trzynastka była dla niego taką samą liczbą jak inne.
-Może twoja droga do domu miała wieść przez ból upokorzenie i dwa światy? Zresztą uwierz mi na słowo, czasem warto się obejrzeć, choćby tylko dlatego żeby sprawdzić czy nie stoi za tobą zbir z siekierą.
       Ona doskonale wiedziała gdzie zmierza, ale nie miała zamiaru się z nim teraz tą wiedzą dzielić. Może kiedyś a może nigdy, jej sprawa. Jak każdy miała prawo do prywatności i tajemnic.
Nacisnął zbyt mocno, nabrzmiały podłużny bąbel przypominający pełzającego ślimaka, zirytowany świadomością że już nie jest neutralny. Że się zbyt zaangażował nie tylko w życie tej dziewczyny ale także i Holockich którzy prawie nie oddychając próbowali podsłuchiwać pod drzwiami. Struga żółtej śmierdzącej ropy prysnęła mu prosto w twarz. Wytarł się kawałkiem prześcieradła zastanawiając się czego on właściwe tu szuka. Był niczym rozkapryszona zrzędliwa baba, których sam nie mógł ścierpieć i omijał szerokim łukiem, siebie niestety ominąć nie potrafił.
-Wiem o czym mówię jestem mistrzem ucieczki przed samym sobą. Po latach mogę powiedzieć że nie wyszło mi to na dobre. Jestem zgorzkniałym, samotnym facetem chcesz tak skończyć?
-Wiesz czemu nie wróciłam do swoich po pomoc?
Nie chciał wiedzieć, ale ona najwyraźniej już postanowiła się z nim podzielić swymi refleksjami. Jak już wlazł butami w błoto musiał ponieść tego konsekwencje. Niech mówi może, choć jej przyniesie to ulgę.
-Nie mam pojęcia pewnie jakieś dziwne przepisy i kodeksy. Przyznaje się bez bicia że jakoś nigdy nie wgłębiłem się w te wasze zwyczaje. Wiem to błąd ale kiedyś może jeszcze zdążę.
-Nie to nie to, tak byłoby łatwiej. Czułam że jestem okaleczona, zbrukana, niepełnowartościowa że nie pasuje już do wspólnoty. Zresztą od dawna wiedziałam że moje miejsce jest gdzieś indziej, może tutaj. Nie pytaj czy tęsknię, mam takie momenty że na czworakach wróciłabym do swoich, za wszelką cenę.
       Mówiła prawdę jej tęsknota była prawie namacalna nieprzyjemnie kuła jego zmysły. Ale było też coś co ją przełamywało co sprawiało że kolce traciły ostrość i zajadłość. O tym oczywiście nie miała zamiaru opowiadać.
-Tutaj nie jesteś bezpieczna, twój kolor skóry i włosów szybko przyciągną  tępogłowych braciszków zakonu i różnej maści sekciarzy.
             Przypominanie jej o brutalności ludzkiego świata było raczej bezsensownym posunięciem w czasie gdy jej skatowane i zgwałcone ciało walczyło o przetrwanie. W tym stanie nie mogła nawet na chwilę zapomnieć o zagrożeniu i konsekwencjach swoich decyzji. Zostając tutaj musiała wiedzieć, że prędzej czy później znów spotka ją coś strasznego. Swoją drogą jak wytłumaczyć postępowanie niegodziwców, którzy nienawidząc obcych gardzą nimi jak czymś gorszym plugawym, ale nie powstrzymuje ich to przed gwałtem? Pożądają ciała tych, których mają za gorszych zaprzeczając swojemu człowieczeństwu miłości i bogowie wiedzą, czemu, było to dla niego nadal tajemnicą.
-Może przeżyłam by żyć na ostrzu noża. Są u nas takie motyle które żyją tylko jeden dzień. Mają wielkie sprawiające wrażenie ciężkich, purpurowe skrzydła. A jednak jest w nich taka gracja i delikatność że na sam ich widok chce się płakać z zachwytu. W ten jeden jedyny dzień  swojego życia mają ważną misję do wykonania. Czekają na nie niepozorne bezzapachowe kremowe kwiatki o poskręcanych liściach. My zaś czekamy na owoce których nie byłoby bez krótko żyjących motyli. Wszystko jest ze sobą powiązane zazębia się, pozornie nieistotne fakty nadają sens naszemu istnieniu. Może pisane mi krótkie życie?
Zjeżył się dotknięty tym że nie traktuje go poważnie.
-Z całym szacunkiem ale dorabiasz dziwną ideologie by usprawiedliwić swój strach. Rozumiem że wysoka gorączka i ciężka choroba mogły ci namieszać pod pokrywką ale mi nie wciskaj takich głupot. Nie jestem jakimś tam facetem jestem Opiekunem. Postaraj się o tym pamiętać zanim zaczniesz znowu opowiadać mi takie historyjki.
-Dobrze wiesz o czym mówię, sam żyjesz na pograniczu jawy i snu. –Nie zraziła się jego oburzeniem.
-O tak jestem widmem, na dodatek upierdliwym jak powracająca biegunka. Nikt mnie nie lubi, a wszyscy się boją, mogę czyścić nie przerywając snu.
          Delikatnie ją posadził, była słaba więc musiał uważać żeby nie spadła z łóżka. Brudną robotę miał za sobą, teraz pozostało mu tylko obandażowanie pacjentki.
-Ja cię lubię pomimo że straszliwie zmasakrowałeś mi plecy. Znęcałeś się nade mną jakbyś miał plan, wiadro ropy z tej baby wycisnę bez względu czy tam jest czy nie. Nie wiedziałeś ze na pierwszym spotkaniu trzeba być miłym, robić dobre wrażenie?