środa, 12 lutego 2014

12.02 Wędrowiec, król czasem też ma pod górkę.




-Panie ale woda jest niezdrowa. –Jeszcze próbował odroczyć wyrok, jeszcze wierzył, że mu się uda wybronić.
Wiktor bał się kąpieli traktował ją jak jedną z odmian tortur.
-Przeżyjesz. Nie rozpadniesz się, a zyskasz na zapachu, i nie myśl że mnie oszukasz! -Uprzedził go od razu, tak na wszelki wypadek żeby młody nie kombinował. Wiedział, że strach często pchał ludzi w złym kierunku zmuszając do bardzo głupich posunięć.
-A jakbym zeskrobał to panie? Nie będzie widać -Jeszcze próbował odroczyć to co nieuniknione choć już stracił nadzieję. Wędrowiec nie wyglądał na takiego, co to łatwo rezygnuje ze swoich pomysłów.
-Pędź do bali. Załatw sobie wcześniej czyste odzienie. Powiedz, że kazałem, by ci takie ochmistrzyni wydała, bo po kąpieli grzechem byłoby się wciskać do przepoconych łachów, a szybko. Jak się nie pośpieszysz to sam pójdę cię szczotą porządnie wyszorować, poświęcę się dla dobra sprawy. Wieczorem zaś szykuj się na powtórkę z rozrywki, na biegi bo kąpiel to może ci i odpuszczę.
-Tak panie.
         Wiktor był zupełnie rozczarowany postawą Opiekuna wręcz zdegustowany jego ekstrawaganckimi wymaganiami. Patrzył na Wędrowca z wyrzutem rozważając w duchu całkiem poważnie opcję ucieczki.  Mógł gdyby tylko chciał i gdyby starczyło mu odwagi uciec za miasto do lasu i przeczekać tam jakoś wizytę Wędrowca. Tylko czy wszędobylskie psy o czułych nosach nie odnalazłyby szybko jego śladu? Złapały na gorącym uczynku i nie odprowadziły do swojego pana? Wolał tego nie sprawdzać
-To dobrze.  Zmykaj, ja muszę udać się do Bonifacego, mego ulubieńca na tym zamku. Czas posmyrać go trochę  za uszkiem. Oczywiście z prawdziwym uczuciem. Trochę przyjemności dla niego i jeszcze więcej dla mnie.



Rozdział VII  Bonifacy



              Na zamkowych korytarzach niewiele się od wczoraj zmieniło nadal były pustawe i wypełnione ciszą tak jak to się dzieje w opuszczonych niezamieszkałych zamczyskach. Tutejsza służba opanowała do perfekcji poruszanie się na paluszkach i przemykała szybko i trwożliwie zupełnie tak samo jak pałacowe myszy. A jaśnie państwo bojąc się, że straci coś więcej niż biżuterię czy mieszek pełen złotych monet zadekowało się w komnatach, licząc na to, że Opiekun o nich zapomni. Nie była to głupia taktyka sami w sobie wcale go nie interesowali.
Wędrowiec tak jak zwykle nie bawił się w ceregiele, udał się prosto do prywatnych apartamentów króla. Nie interesowało go wcale że król Bonifacy nie ucieszył się z tej  niespodziewanej wizyty. Wychodził z założenia że ten koronowany chłopina ma nie wiele do powiedzenia w tej kwestii, w końcu nie od parady był Opiekunem. To on wyznaczał zasady tak praktycznie według własnego widzimisię i nikt nie mógł mu tego zabronić.
Stanowczo odsunął zdrętwiałego z trwogi strażnika pilnującego królewskich drzwi. Facet pewnie nasłuchał się opowieści tamtych dwóch pajaców z pod bramy i wymiękł, po prostu zamienił się nieruchomą kukłę. Co prawda strażnik nie panował nad własnym ciałem, ale mogło być gorzej, doszły do niego, bowiem plotki, że takich jak on to Wędrowiec wysysa na śniadanie. A jak już skończy z delikwentem to nie pozostaje po nim nawet najmniejsza kosteczka. Jemu się upiekło został tylko przesunięty. Postanowił, że z radości dziś się na to konto upije.
Opiekun widząc że nie moze liczyć na zdrętwiała ze strachu służbę sam otworzył drzwi i już od progu zagadanął gospodarza.
-Bonifacy świadom tego że niemiłosiernie się za mną stęskniłeś, przybyłem by z tobą miło pogaworzyć.
          Mina króla nie pozostawiała wątpliwości i całkiem wyraźnie sygnalizowała że wolałby doznać urazu czerepa, na dodatek przez miesiąc, a nawet dwa obiad popijać octem, niż spędzić choćby minutę w towarzystwie Wędrowca.
-Witam -Powiedział dość cierpko bo nie miał innego wyjścia, gdyby mógł się schować, wyjechać nawet do innego królestwa nie zawachałby się ani chwili.
-Przejdźmy od razu do rzeczy, papierki o które prosiłem twoi spece od intryg i ciemnych sprawek już odnaleźli?
          Komnata była przestronna raczej ponura, ciemne, prawie czarne  aksamitne story leciutko podwiązane grubym złotym sznurem rozchylały się na tyle by wpuścić do środka wąską smugę światła. Jęzor złotych drobinek niczym świetlisty miecz nieśmiało przecinał mroki królewskiej kryjówki sondując możliwości inwazji. Grube kotary stawiały opór niczym mur z cegieł chroniąc królewską przepitą i skacowana głowę jak najwierniejszy z sojuszników. Na jednej z ponurych, purpurowo wymalowanych ścian wisiał dużych rozmiarów obraz przedstawiający dwójkę ludzi, kobietę i mężczyznę.
        Kobieta miała na sobie długą czarna suknię z bufiastymi rękawami. Sznur drobnych lśniących guzików zaczynał się już w tali i piął się przez wydatną klatkę piersiową aż do szyi tak wysoko że wbijał się jej w podbródek. Twarz miała bladą zmęczoną co podkreślały realistycznie namalowane zapadnięte policzki i sine worki pod oczami. Kruczoczarne włosy poprzecinane siwymi pasmami miała ciasno spięte w koczek na czubku nieco owalnej głowy. Najbardziej zaskakujące w tej twarzy były usta wielkie nabrzmiałe jak po użądleniu osy, koloru dojrzałych malin było w nich coś zmysłowego erotycznego.
        Mężczyzna stał w lekkim rozkroku o jedną z tyczkowatych ubranych w białą zbyt luźną pończochę nogę, opierał się karzeł  ukrywający twarz za monstrualnie powykrzywianą maską. Szyję stojącego  okalała szeroka śnieżno-biała kryza. Gra świateł i jej kształt sprawiały wrażenie że głowę ułożono na talerzu. Głowa ta była prawie łysa, tuż za wielkimi mięsistymi i odstającymi uszami ostały się jedynie liche rude kępki włosów.  Szeroko rozwarte lekko zdziwione i nieobecne oczy połyskiwały plamkami  koloru lipowego miodu. Nos mężczyzny był wydatny  przekrzywiony, musiał być kiedyś złamany a tuż pod nim pyszniła się strzecha rudych wąsów całkowicie ukrywających usta.
           Opiekun wpatrując się w obraz nie mógł oprzeć się wrażeniu że w tym związku dominowała kobieta. To do niej należała inicjatywa i to ona wdrapała się na sam szczyt ciągnąc za sobą męża by uczynić go królem. Choć nie znał tych ludzi to był pewien że oto patrzy na przodków Bonifacego ludzi pozbawionych skrupułów  którzy podstępem zdobyli władzę i bogactwo. Wcale nie żałował, że ich nie poznał, nie polubili się na pewno.
-Jest z tym pewien  problem. To stare dzieje, a papier bywa nietrwały, nie wszystko da się odnaleźć. Zbyt dużo panie wymagasz.
         Opiekun oderwał oczy od obrazu i popatrzył na króla z pół przymkniętych powiek. Jego spojrzenie wyrażało więcej niż słowa. Król wyczytał w nich przesłanie-wiem szujo, że próbujesz mnie wykolegować, lecz przeceniłeś swe siły i to bardzo. Przeliczyłeś się, łamałem prawdziwych twardzieli jednym ruchem palca a ty jesteś niczym galareta. Król z wrażenia spocił się jak mysz, bał się tego dziwnego nieobliczalnego  człowieka.

       Wędrowiec podszedł do stolika, podniósł leżący na stercie papierów srebrny nożyk do listów. Podrzucił go niedbale kilka razy w dłoni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz