-Panie ale
woda jest niezdrowa. –Jeszcze próbował odroczyć wyrok, jeszcze wierzył, że mu się uda wybronić.
Wiktor bał się
kąpieli traktował ją jak jedną z odmian tortur.
-Przeżyjesz.
Nie rozpadniesz się, a zyskasz na zapachu, i nie myśl że mnie oszukasz! -Uprzedził go od razu, tak na wszelki wypadek żeby młody
nie kombinował. Wiedział,
że strach często pchał ludzi w złym kierunku zmuszając do bardzo głupich
posunięć.
-A jakbym
zeskrobał to panie? Nie będzie widać -Jeszcze próbował
odroczyć to co nieuniknione choć już stracił nadzieję. Wędrowiec nie wyglądał na takiego,
co to łatwo rezygnuje ze swoich pomysłów.
-Pędź do bali.
Załatw sobie wcześniej czyste odzienie. Powiedz, że kazałem, by ci takie
ochmistrzyni wydała, bo po kąpieli grzechem byłoby się wciskać do przepoconych
łachów, a szybko. Jak się nie pośpieszysz
to sam pójdę cię szczotą porządnie wyszorować, poświęcę się dla dobra sprawy. Wieczorem zaś szykuj się na powtórkę z rozrywki, na
biegi bo kąpiel to może ci i odpuszczę.
-Tak panie.
Wiktor był zupełnie rozczarowany
postawą Opiekuna wręcz zdegustowany jego ekstrawaganckimi wymaganiami.
Patrzył na Wędrowca z wyrzutem rozważając w duchu całkiem poważnie opcję ucieczki. Mógł gdyby tylko chciał i gdyby starczyło mu odwagi uciec
za miasto do lasu i przeczekać tam jakoś wizytę Wędrowca. Tylko czy wszędobylskie psy o czułych nosach nie odnalazłyby szybko jego
śladu? Złapały na gorącym uczynku i nie odprowadziły do swojego pana? Wolał
tego nie sprawdzać
-To
dobrze. Zmykaj, ja muszę udać się do
Bonifacego, mego ulubieńca na tym zamku. Czas posmyrać go
trochę za uszkiem. Oczywiście z
prawdziwym uczuciem. Trochę przyjemności dla niego i jeszcze więcej dla mnie.
Rozdział VII
Bonifacy
Na zamkowych korytarzach niewiele
się od wczoraj zmieniło nadal były pustawe i wypełnione ciszą tak jak to
się dzieje w opuszczonych niezamieszkałych zamczyskach. Tutejsza służba opanowała do perfekcji poruszanie
się na paluszkach i przemykała szybko i
trwożliwie zupełnie
tak samo jak pałacowe myszy. A jaśnie państwo bojąc się, że straci coś więcej niż biżuterię czy mieszek pełen złotych
monet zadekowało się w komnatach, licząc
na to, że Opiekun o nich zapomni. Nie była to głupia taktyka sami w sobie wcale go nie
interesowali.
Wędrowiec tak jak zwykle nie bawił
się w ceregiele, udał się prosto do prywatnych apartamentów króla. Nie
interesowało go wcale że król Bonifacy nie ucieszył się z tej niespodziewanej wizyty. Wychodził z założenia
że ten koronowany chłopina ma nie wiele do powiedzenia w tej kwestii, w końcu
nie od parady był Opiekunem. To on wyznaczał zasady tak praktycznie według własnego widzimisię i nikt
nie mógł mu tego zabronić.
Stanowczo
odsunął zdrętwiałego z trwogi strażnika pilnującego królewskich drzwi. Facet pewnie nasłuchał się opowieści tamtych
dwóch pajaców z pod bramy i wymiękł, po prostu zamienił się nieruchomą kukłę. Co prawda strażnik nie panował nad własnym ciałem, ale mogło być gorzej, doszły do niego,
bowiem plotki, że takich jak on to Wędrowiec wysysa na śniadanie. A jak już skończy z delikwentem to nie pozostaje
po nim nawet najmniejsza kosteczka. Jemu się upiekło został tylko przesunięty. Postanowił,
że z radości dziś się na to konto upije.
Opiekun widząc
że nie moze liczyć na zdrętwiała ze strachu służbę sam otworzył
drzwi i już od progu zagadanął gospodarza.
-Bonifacy
świadom tego że niemiłosiernie się za mną stęskniłeś, przybyłem by z tobą miło
pogaworzyć.
Mina króla nie pozostawiała
wątpliwości i całkiem wyraźnie sygnalizowała że wolałby doznać urazu czerepa,
na dodatek przez miesiąc, a nawet dwa obiad popijać octem, niż spędzić choćby minutę w towarzystwie Wędrowca.
-Witam -Powiedział dość cierpko bo nie miał innego wyjścia, gdyby mógł się
schować, wyjechać nawet do innego królestwa nie zawachałby się ani chwili.
-Przejdźmy od
razu do rzeczy, papierki o które prosiłem twoi spece od intryg i ciemnych
sprawek już odnaleźli?
Komnata była przestronna raczej
ponura, ciemne, prawie czarne
aksamitne story leciutko podwiązane grubym złotym sznurem rozchylały się
na tyle by wpuścić do środka wąską smugę światła. Jęzor złotych drobinek niczym
świetlisty miecz nieśmiało przecinał mroki królewskiej kryjówki sondując
możliwości inwazji. Grube kotary stawiały opór niczym mur z cegieł chroniąc
królewską przepitą i skacowana głowę jak najwierniejszy z sojuszników. Na jednej z ponurych, purpurowo
wymalowanych ścian wisiał dużych rozmiarów obraz przedstawiający dwójkę ludzi,
kobietę i mężczyznę.
Kobieta miała na sobie długą czarna
suknię z bufiastymi rękawami. Sznur drobnych lśniących guzików zaczynał się już
w tali i piął się przez wydatną klatkę piersiową aż do szyi tak wysoko że
wbijał się jej w podbródek. Twarz miała bladą zmęczoną co podkreślały realistycznie namalowane zapadnięte policzki i sine worki pod oczami.
Kruczoczarne włosy poprzecinane siwymi pasmami miała ciasno
spięte w koczek na czubku nieco owalnej głowy. Najbardziej zaskakujące w tej
twarzy były usta wielkie nabrzmiałe jak po użądleniu osy, koloru dojrzałych
malin było w nich coś zmysłowego erotycznego.
Mężczyzna stał w lekkim rozkroku o
jedną z tyczkowatych ubranych w białą zbyt luźną pończochę nogę, opierał się karzeł ukrywający
twarz za monstrualnie powykrzywianą maską. Szyję stojącego okalała szeroka śnieżno-biała kryza. Gra
świateł i jej kształt sprawiały wrażenie że głowę ułożono na talerzu. Głowa ta była prawie łysa, tuż za wielkimi mięsistymi i odstającymi uszami
ostały się jedynie liche rude kępki włosów. Szeroko rozwarte lekko zdziwione i nieobecne
oczy połyskiwały plamkami koloru
lipowego miodu. Nos mężczyzny był wydatny przekrzywiony, musiał być kiedyś złamany a tuż pod nim pyszniła się strzecha rudych wąsów całkowicie ukrywających
usta.
Opiekun wpatrując się w obraz nie
mógł oprzeć się wrażeniu że w tym związku dominowała kobieta. To do niej
należała inicjatywa i to ona wdrapała się na sam szczyt ciągnąc za sobą męża by
uczynić go królem. Choć nie znał tych ludzi to był pewien że oto patrzy na
przodków Bonifacego ludzi pozbawionych skrupułów którzy podstępem zdobyli władzę i bogactwo. Wcale nie żałował, że ich nie poznał,
nie polubili się na pewno.
-Jest z tym
pewien problem. To stare dzieje, a
papier bywa nietrwały, nie wszystko da się odnaleźć. Zbyt dużo panie wymagasz.
Opiekun oderwał oczy od obrazu i
popatrzył na króla z pół przymkniętych powiek. Jego spojrzenie wyrażało więcej niż słowa. Król
wyczytał w nich przesłanie-wiem szujo, że
próbujesz mnie wykolegować, lecz przeceniłeś swe siły i to bardzo. Przeliczyłeś się, łamałem
prawdziwych twardzieli jednym ruchem palca a ty jesteś niczym galareta. Król z wrażenia spocił się jak mysz, bał się tego
dziwnego nieobliczalnego człowieka.
Wędrowiec podszedł do stolika, podniósł
leżący na stercie papierów srebrny nożyk do listów. Podrzucił go niedbale kilka
razy w dłoni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz