wtorek, 31 lipca 2012

Dzień Maniutka.

    Zbliżał się dzień, w którym mija pół roku odkąd Maniuś jest z nami, chciałam to jakoś uczcić. Jeśli pamiętacie, mój piesio jest strasznym smakoszem i oczywiście bardzo się ucieszy na widok ciasta. Dlatego zamierzam upiec ciasto specjalnie dla niego. Pytam się, więc jakie ciasto mój Król sobie życzy.
  - Maniutku, jakie ciacho robimy?
Piesio przez chwilę się zastanawia.
  - Biszkoptowe z bitą śmietanką i owocami.- Mówi rozmarzony.
  - Z owocami?!! Fuj! -Denerwuje się Bafulec, który nie znosi ciasta z owocami lub dżemem.
  - Słoneczko, nie pytam u Ciebie, a u Maniutka, bo jutro będzie jego dzień.- Odpowiadam grzecznie.
  - A ile on będzie miał tych JEGO dni? Bo ja, na przykład, mam tylko urodzinki. - Irytuje się zazdrosny Bafi.
 - Zapominasz, że jesteś z nami od szczeniaka, a Maniuś dopiero od pół roku. I nigdy nie miał urodzinek, nigdy nie wylegiwał się na kanapach, chyba jemu się należy? - Delikatnie przekonuję swego zazdrośnika.
 - Niechaj mu będzie. - W końcu wielkodusznie zgadza się Bafi.
Rodzaj ciasta jest ustalony, no to bierzemy się do roboty. Maniuś, jak zwykle, leży obok mnie, bo przecież jest szefem kuchni. W końcu ciasto gotowe, wstawiamy go do lodówki i wybieramy się na swój codzienny przemarsz. Maniek wygląda na trochę podnieconego, bo jak wiadomo, czeka na swój dzień.
Nareszcie ten dzień nastał. Pies asystuje mi nawet podczas krojenia ciasta, podejrzewam, się obawia, że zostanie oszukany; a niech mu będzie, przecież to JEGO dzień! Każdy dostaje duuuży kawałek ciasta, ale po zjedzeniu jakoś na zbyt zadowolonych nie wyglądają, chyba za mało?
 - Czekamy dzisiaj na gości.- Usprawiedliwiam się. W odpowiedź słyszę potrójne westchnienie, ale cóż trzeba coś i dla gości zostawić, bo jak wiadomo słynna polska gościnność i takie tam.
Dzień mija w pracy, nareszcie mamy gości. Grzecznie siadamy na dworze, żeby na rozmowie miło spędzić wieczór. Psy lokują się obok stołu, bo i jak inaczej - muszą nas pilnować. Na początku Maniuś jest spokojny, lecz w miarę tego, jak zmniejsza się ilość ciasta, zaczyna się denerwować. A że denerwuje się zbyt głośno, to słyszy go cała okolica.
 - Nic nie rozumiem, no nic nie rozumiem, przecież dzisiaj jest mój dzień i ciasto miało być moje! Auuu, auuuuu!!! - Użala się pies.
 - Maniek! - Ja stanowczym głosem.
Na chwilę zapada cisza, lecz po kilku minutach znowu słychać głośne wycie, chyba mój pies zbierał siły.
 - A co mu jest?- Pyta jeden z gości.
 - Martwi się, że ciasto zjemy. - Odpowiadam zawstydzona. Przez "gorzkie żale" mego psa nawet nie słyszymy, co mówimy.
 - Maniuś, bardzo Cię proszę, bądź grzeczny!!! - Ja już trochę podirytowana.
 - Nie będę, nie będę, nie będęęęę!!! To miał być mój dzień i moje ciasto!!! Po co zaprosiłaś aż tylu ludzi!- Wrzeszczy mój pies, jak rozpieszczony bachor.
 - Maniek! - Jeszcze raz próbuję przywołać psa do porządku. Bezskutecznie. W odpowiedź słyszę tylko "auuuu, auuuuu, auuuuuuuu". Nie działa nawet magiczna komenda " nie ma Cię". W końcu rezygnuję.
Ciężka to sprawa wychowanie psa...

wtorek, 24 lipca 2012

Pies sam w domu



Zastanawialiście się kiedyś co robi Wasz pies, kiedy nie ma Was w domu? No właśnie ja też się często zastanawiałam nad tym, dopóki moja suka sama mi nie pokazała :) Każdy z nas pracuje, mimo tego dba o swojego pupila. Ja dla przykładu, rano wstaję wcześniej, żeby Abi się wybiegała i żebym mogła z czystym sumieniem iść do pracy. Nie raz jej zazdroszczę, bo ona po spacerze kładzie się wygodnie na swoim miejscu i idzie spać. Ja natomiast muszę iść do pracy, po pracy na zakupy i dopiero do domu. Ona w tym czasie śpi a przynajmniej tak mi się wydawało do pewnego momentu. Jak zwykle wracając z pracy poszłam jeszcze na zakupy i z uśmiechem na twarzy wracałam do domu. Nie ma nic lepszego od merdającego ogona na przywitanie. I nawet najgorszy dzień, staję się o wiele lepszym. Nie pamiętam już o czym myślałam wracając, wiem, że chciałam jak najszybciej być już w domu, żeby się położyć i odpocząć. Otworzyłam drzwi do mieszkania i jak zwykle przywitał mnie jej uśmiechnięty pychol i merdający ogon. Gdy ona się tak ze mną wita, zawsze muszę się nagadać: „tak wiem, że jestem zła i niedobra, zostawiłam Cię samą na dłuuugie godziny” itp. Jednak szybko mnie „zamurowało” z wrażenia, gdy zamykając drzwi, zobaczyłam wielką dziurę w drzwiach. Skórzane obicie zostało rozdarte do połowy, a gąbka ze środka poćwiartowana na tak drobne kawałki, że nawet jak wchodziłam , to ich nie zauważyłam. Zamarłam. W głowie miałam różne myśli a poziom nerwów skoczył do granic możliwości. Obróciłam się, a tam ten pychol uśmiechający się i ten energicznie poruszający się ogonek. I te oczka niebieskie mówiące: „Co się stało? To nie ja. Ja tego nie zrobiłam, przecież wiesz, że jestem zawsze grzeczna, to się samo zrobiło”. I wywala się na grzbiet, pokazując swój biały, włochaty brzuch, prosząc o głaskanie.  I jak tu się złościć? Choć drzwi do połowy zniszczone to i tak człowiek nie ma powodu, by krzyczeć na swojego pupila. Bo przecież czego to biedne stworzenie może być winne? Nudziła się, tęskniła, tak bardzo jej towarzystwa brakowało, że się „zajęła” czymś, czym niekoniecznie powinna. W ten sposób dowiedziałam się, co robi mój piesek, kiedy jest sam w domu :) Wiem, jak to się nazywa profesjonalnie -  lęk separacyjny. Ale kogo nie zapytam, to każdy odpowiada co „stracił” przez swojego psa. Kto nie zna tego widoku pogryzionych kapci, rozwalonego łóżka, porwanej pościeli czy porozrzucanych śmieci? Ale kochamy swoje psy i złość na nie szybko nam przechodzi. Osobiście wole posiadać wiernego i kochanego przyjaciela w domu niż nowiutkie, świeżutkie kapcie :) Myślę, że każdy z Was podobnie jak ja „dowiaduję” się co robią nasi pupile, gdy nie ma nas w domu – po stratach :)

niedziela, 22 lipca 2012

Kosmici



Cześć. Nazywam się Abi i opowiem Wam jak to się stało, że jestem szczęśliwa. Pewnego dnia, gdy siedziałam za kratkami jakiegoś dziwnego miejsca, gdzie inne psy szczekały, skamlały, piszczały, przyszedł do mnie Pan, zaczepił smycz i zaczął gdzieś ciągnąć. Nie bardzo chciałam iść, byłam wystraszona i obolała, najchętniej zapadłabym się pod ziemię, byleby już nic mi nie zrobili złego i dali spokój. Wyszliśmy poza to dziwne miejsce, nazywane przez niektórych schronem. I zobaczyłam budę, długo się nie zastanawiałam i schowałam się w niej. Była mała, ale za to bezpieczna. Usłyszałam jakiś dźwięk, warkot, bałam się strasznie. Po chwili, z dziwnego wielkiego urządzenia wysiadły dwie osoby. I usłyszałam taki ciepły głos, miły dla uszu, spokojny. I nachyliła się ta dziwna istota o niebiańskim głosie nad budą i zapiszczała z radości. Ja nadal siedziałam w budzie i wcale nie miałam zamiaru wychodzić. Dziwna istota mówiła do mnie: „ Hej wyjdź do mnie „ „Chodź”, ale ja nie dawałam za wygraną. Nagle Pani wyciągnęła coś co bardzo pachniało, jejku jakież to było ekscytujące dla mojego nosa i burczącego brzucha. Tak! To była parówka J Bez większych oporów mój nos pognał za zapachem i wyszłam z budy. Pani zapiszczała z radości. Już się tak nie bałam, dałam się nawet wziąć do tego pobliskiego lasu, gdzie mogłam się wysikać, wąchać i troszkę rozprostować kości J Jedna z Pań gadała z tym Panem co mnie wziął z boksu, a druga cały czas na mnie patrzyła. Nagle zawróciliśmy, pomyślałam więc, że czas spaceru się skończył i zaraz mnie wsadzą do tego dziwnego miejsca z powrotem.  Niewiele się pomyliłam, doszliśmy do tego miejsca, gdzie stała buda, jednak Pani otworzyła drzwi do tego strasznego, dużego urządzenia i kazała wskakiwać. Nie chciałam, zapierałam się jak mogłam, ale w końcu dałam za wygraną. Jechaliśmy tym dziwnym czymś długo, tak długo, że spać mi się zachciało i kiedy już prawie zasnęłam, samochód się zatrzymał. Pani wzięła mnie za smycz i kazała wyskakiwać.  Najpierw każą wskakiwać, teraz wyskakiwać, można się pogubić. Posłusznie jednak zrobiłam co mi Pani kazała i weszliśmy do takiego dziwnego miejsca, gdzie pachniało, było ciepło, przyjemnie. Pani puściła mnie ze smyczy, a ja pierwsze co zrobiłam, wskoczyłam na to fajne miejsce przy oknie, nazywane łóżkiem. O! tak mi się dobrze zrobiło, ciepło, miło, miękko. Ale długo to nie trwało, Pani głos zmienił się w jakiś dziwny ton i kazała zejść. Zaprowadziła w inne miejsce też fajne, miękkie, ale nie takie jak łóżko. Powiedziała: „To jest Twoje miejsce, tu będziesz spać, a tu masz miseczki, z których będziesz jeść”.  I tak to się zaczęło. Tamtego dnia myślałam, że przyjechali po mnie kosmici, że zabierają mnie tym dziwnym statkiem kosmicznym nie wiadomo gdzie i nie wiadomo co ze mną będą robić. Dziś już wiem, że kosmici to moja Pani a statek kosmiczny to samochód, którym jeździ się na bardzo fajne wycieczki. Muszę Wam powiedzieć, że kocham moją Panią, za wszystko co dla mnie robi. I naprawdę jestem szczęśliwa. Nareszcie!

czwartek, 19 lipca 2012

Dwie doniczki

       Muszę Wam powiedzieć, że strasznie nie lubię ludzi, którzy plotkują, nazywam ich z pogardą "doniczkami". A przecież wiadomo, że jeśli my nad kimś innym się wywyższamy, to zostaniemy ukarani przez Pana. No i właśnie zostałam ukarana, bo mam w domu aż całe dwie doniczki!!! Wciąż się budujemy i jeszcze nie mamy bramy wjazdowej; przestrzeń, która jest przeznaczona pod bramę jest świetnym miejscem dla obserwacji tego, co się dzieje poza domem. I wyobraźcie sobie, że moje psy spędzają bardzo dużo czasu przy drzwiach balkonowych, obserwując życie, które toczy się poza ich terenem. Lecz nie obserwują w milczeniu, a zajmują się plotami. Oto jedna z ich rozmów, które słyszę prawie  co dzień.
- Nie, no zobacz, stary, ta ruda jest tak samo pyskata, jak i jej właścicielka, a przecież nie ma, na co patrzeć! - Zaczyna rozmowę Bafulec, zauważywszy, że sąsiadka wyszła na spacer ze swoją sunią rasy owczarek niemiecki.
- A ten mały mop naszych sąsiadów po prostu mnie wnerwia! Mam straszną ochotę skopać mu tyłek, nie wiem, dlaczego Pani nie pozwala?- Mruczy Maniuś, będąc gdzieś daleko myślami.
- Nawet mi nie mów!- Podskakuje Bafulec i zaczyna z podniecenia kręcić się na jednym miejscu.- Gdy go widzę, to mam takie uczucie jakby diabli we mnie wstąpiły!!!
- A ten jego braciszek Max, gdy słyszę jego szczekanie, to mnie się od razu na wycie rozbiera.- Zgadza się Maniuś.
- Nom.- Odpowiada Bafulec, marszcząc brwi.
Na chwilę zapada cisza.
- A wiesz, stary, kiedy Cię jeszcze z nami nie było i Pańcia była trochę mniej czujna, czasem udawało się mi zwiać za nasz lasek.- Zmienia temat Bafulec.- Tam mieszkają dwie laski. Z jedną z nich uwielbiałem hasać na łąkach. - Chwali się rozmarzony.- Ma na imię Kora, a jej matka Sara byłaby w sam raz dla Ciebie! - Pozwala sobie na hojność wobec braciszka, bo przecież i tak tam nie polecą, to może  poudawać, że jest w porządku.
- A tam, -odpowiada Maniuś, - wiesz jak ta Twoja Sara mnie oszczekała?!! Wstrętna baba! Już lepiej z Drachmą się pobawię.
- No no!- Zaczyna irytować się Bafulec. - To jest moja koleżanka, znamy się z nią od małego. Lepiej ze mną nie zadzieraj!
- No wiesz co, pies ogrodnika z Ciebie!- Obraża się Maniuś i odchodzi od szyby.
Bafulec czuje, że trochę przesadził i próbuje załagodzić sytuację, lecz Maniutek jest twardy, jak skała, i udaje, że raptem ogłuchł, mamlając ze smakiem ogromną kość.
Schodzę na dół, żeby wziąć Bafulca do sypialni ( chłopaki wciąż ustalają, kto jest najważniejszy i dlatego nie ryzykuję zostawiać ich razem na noc).Na dole jeszcze długo słychać gruchot kości o podłogę, lecz już przyzwyczailiśmy do niego i nie przeszkadza nam to spokojnie zasnąć. Ale w naszym domu nie da się wyspać, bo przecież mamy dwie doniczki! W nocy zostaję gwałtownie wyrwana ze snu warczeniem i poszczekiwaniem Bafulca, który opierając się łapami o parapet, stara się obudzić Mania.
- Maniek, Maaaaaniek!!! Śpisz, pierniku ty stary, a ten mop znowu łazi na naszym terenie!!! Maaaaniek!!! No nie, śpi jak suseł! -Irytuje się mój stróżujący Bafi.- Chętnie skopałby mu tyłek!!! - Kieruje się myślami do pieska sąsiadów.
- Połóż się już, doniczko! Bo zaraz ja Cię tyłek skopię. - Mamroczę przez sen i przewracam się na inny bok. Gdyż o szóstej rano zostanę obudzona buziakiem, jak Królewna z bajki...

poniedziałek, 16 lipca 2012

Wspaniałego życia!



To był ładny wieczór.  Taki niezobowiązująco chłodno-ciepły. Bez przymusu i niesmaku. Rześki. I nie padało.  WP donosiła o obłokach srebrzystych, które można oglądać po zmierzchu, ale przed zmrokiem. Postanowiłam sprawdzić. Nie, żebym miała siły na spacery. Po szpitalu i operacji dzienną dawkę ruchu stanowiły jak dotąd krótkie kursy między fotelem a łazienką. I czasem kuchnią. Pozostałe aktywności fizyczne wciąż były nieosiągalne. W końcu nie miałam w środku połowy człowieka. Odrastanie narządów po operacji musi potrwać. Pogodziłam się z tym.
No tak. Ale te obłoki srebrzyste… I to powietrze letnie, rześkie… I noc taka piękna…

Doczłapałam się więc do przedpokoju. Chwilę stałam i wykonywałam autoskanning czy nie umieram. Ale nie. Żyłam.

Raptor oszalał. Spacer. Ze mną!!!

- Ale tylko do płotu. Naszego własnego. I jak mnie pociągniesz, to mnie zabijesz, wiesz o tym? Wzdłuż tego płotu sobie powolutku, łapcia za łapcią, ale jak powiem że wracamy to nie dyskutujesz, jasne? – przedstawiłam swoje warunki.

Zgodził się na wszystkie. Na moje oko nawet zbyt gorliwie.

Bez żadnej pewności czy nie zostanę wywleczona z domu jak worek ziemniaków przypięłam smycz. Nic. Dalej żyłam, a Raptor ani drgnął. W drzwiach kolejna niespodzianka – żadnych konkurencji kto pierwszy próg przekroczy. Zostałam w przejściu przepuszczona jak dama. Przyjrzałam się mojemu psu dokładnie. Bo może chory? Nawet niż ja chorszy? No bo takie maniery, to na pewno nie u zdrowego malamuta.
Ale nie. Tryskał siłami witalnymi za mnie, za siebie i jeszcze za cały zaprzęg. Tyle że spokojnie. Jakby nie przymierzając osobę z pociętym brzuchem na smyczy trzymał…

Więc wyszliśmy. Raptor, choć nie wybiegany, grzecznie czekał, aż korzystając ze zdewastowanych mięśni biodrowych wykonam półobrót i zamknę za sobą drzwi. A potem poczłapaliśmy. Mój pies nawet nie siknął pod swoim zwyczajowym krzaczkiem, na którym mieszka jedyny w okolicy świetlik. Ten świetlik to chyba samiec, bo Raptor normalnie zawsze go obsikuje. Ale nie tym razem. Teraz był tak zaaferowany prowadzeniem na spacer kobiety z porcelany, że krzaczka nawet nie zauważył. No i się boję, że jak się świetlik pokapował, co musi się stać, żeby Raptor na niego nie sikał, to sprawi sobie laleczkę Voo-doo z moją podobizną i będzie szpilki wbijał żebym znów w szpitalu wylądowała, jak tylko się zagoję…

Poszliśmy. Siedemnaście człapnięć w lewo, dwadzieścia dwa w prawo. I poczułam się jakoś… dziwnie. Choć może ja się czułam normalnie tylko Ziemia wypadła z orbity. I zaczęła się chwiać z boku na bok, kołysać i wirować aż mi się od tego niedobrze zrobiło.
- Wiesz co, może siądziemy tu sobie na murku na chwilkę. A jakby co to komórkę mam w lewej kieszeni. Pamiętaj: trzy dziewiątki kręcisz i mówisz, że pani zasłabła i leży pod swoim własnym płotem. Dasz radę?

Raptor tylko westchnął. Jasne że da radę. Co ja sobie w ogóle myślę… No to klapnęłam. A Raptor koło mnie. Ziemia dalej się kołysała, ale mniej trochę. Nawet mi się tego bujania szkoda zrobiło, bo w końcu nie na co dzień Ziemia z orbity wypada podczas spaceru, ale nie miałam czasu rozpaczać, bo do płotu podszedł właśnie Rocky, owczarek podhalański z naprzeciwka.

Nie przepadają za sobą z Raptorem. Poczułam w ustach znajomy metaliczny smak adrenaliny. No bo: zaraz się zaczną bić przez płot. A ja przecież z pociętym brzuchem. Nie odciągnę. A wiecie, że od adrenaliny Ziemia spowrotem wskakuje na orbitę i przestaje świrować z tym kołysaniem? Taki efekt uboczny. Tak tylko nadmieniam. Jakby ktoś miał z tym problem to żeby było wiadomo, że jest na to ludowy sposób…

Ku memu zdziwieniu żadnej bójki nie było. Rocky położył się po swojej stronie płotu, a Raptor nawet nie podniósł się spod moich nóg. Cholera, może ja wpadłam do jakiejś króliczej nory, wypiłam napój zmniejszający, zjadłam kawałek grzyba i jestem w jakiejś alternatywnej rzeczywistości? Hmmm… Nie. Jednak nie. Królowej kier nie widać ani nie słychać, grzyba w dłoni nie trzymam i żaden kot się do mnie nie uśmiecha. A więc to normalna moja rzeczywistość i nic mi się nie śni… Dostałam w prezencie miły wieczór na murku w towarzystwie dwóch psów i bez bijatyki. Spojrzałam w górę. Obłoków srebrzystych nie dostrzegłam, ale co tam. I tak było pięknie.  Rocky spokojnie się nam przyglądał. Na sekundę zatrzymywał wzrok na mnie, potem na sekundę na Raptorze a potem podnosił pytające spojrzenie i zaglądał mi w oczy. A po chwili znów to samo. I kolejny raz. I kolejny.
Jeden… Dwa… Jak to?
Jeden… Dwa… Gdzie?
Jeden… Dwa… Czemu?

Uśmiechnęłam się przez całą długość ulicy.
- Masz rację Rocky. Powinno być trzy. Jeden: ja, dwa: Raptor, trzy: Nuka. Ale Dreptusia nie ma już z nami. Teraz ma nowy dom i kochającą rodzinę. Ma nawet brata, Bariego. Uwielbiają ją tam wszyscy i rozpieszczają na całego.

Oba psy zawiesiły na mnie smutne, pytające spojrzenie:
- Ale wróci? Bo tu cała ulica już się o nią dopytuje…
- Nie wróci. Tam jest jej DOM. Czekała na niego całe życie. Może kiedyś przyjedzie w odwiedziny. Wtedy zobaczycie jak wypiękniała…
 - Ach tak... Hmmm... A ty nie tęsknisz? Ciągle bierzesz jakąś suczkę i ciągle ci ktoś ją zabiera. Tak moja droga to ty nigdy stada nie zbudujesz. A teraz jeszcze biegać nie możesz…! – westchnął z wyrzutem Raptor.
- Wiecie, dla mnie, ona ciągle tu jest. Rano, zanim jeszcze otworzę oczy przypominam sobie jej ciepłe, miodowe spojrzenie, nieśmiały uśmiech i tą niebywałą delikatność. Mam w sercu wielki pałac, w którym mieszkają wszystkie nasze psy. Tutaj – położyłam rękę na sercu – tu jest Dreptuś. Na zawsze.
- Ech – westchnął Raptor patrząc z ukosa na Rockiego – te babskie sentymenty! Choć już lepiej do domu kobieto z porcelany, bo się przeziębisz i znów cię zamkną w jakimś szpitalu. A bez ciebie… JEDZENIE MI NIE SMAKUJE.

Miał rację, jak zwykle. Podniosłam się i poczłapałam za nim do domu. Jeszcze kilka kroków i przystanek kanapa. Sięgnęłam do klamki. Raptor przepuścił mnie w progu.
- Wiesz - chrząknął po cichu – ja też mam ją TUTAJ. Tylko nie mów Rockiemu. Obśmiewałby mnie przez rok.

***

Dreptusiu mały. Nie pożegnaliśmy się z Tobą jak należy na Blogu od razu, bo smuteczki i choroby... Ale za to teraz, ode mnie i od Raptora, od Pauli, Michała i kotów, od Rockiego, Murzyna, Sali, małej Yoko i dwóch wyżlic co mieszkają na rogu, od wilczura z ADHD i od tego czarnego kundelka, który cię uwielbia:

WSPANIAŁEGO ŻYCIA! Miękkiego kocyka. Mamy i taty do przytulania i grządek do przekopania. Domowych obiadków! Spacerów z bratnim malamutem i beztroskiego śmiechu. Biegania i patyków gryzienia. Góry zabawek. Ogrodowych imprezek z kiełbaskami, których ludzie już nie chcą i psom chętnie oddadzą. I WSZYSTKIEGO. Po prostu wszystkiego!


   




wtorek, 10 lipca 2012

Co jest lepsze od spaceru...

   Letni poranek. Za oknem szaleje burza. Czekamy aż ustanie, lecz wszystko wskazuje na to, że zagościła u nas na dobre. Nie mamy wyboru, trzeba wyprowadzić psy, przecież nie mogą czekać w nieskończoność.
Mąż rzucił na mnie chytre spojrzenie i mówi;
- Słuchaj, ja wyprowadzę psy, a ty usmażysz naleśniki, zgoda, co?
Muszę się przyznać, że w dni powszednie nie lubię od rana stać przy garach, wolę tradycyjnie śniadanie; kanapki albo płatki, lecz układ wydaje mi się dobry, dlatego się zgadzam.
Mąż bierze Bafulca, a ja z miną pokrzywdzonej ubijam jajko z cukrem, dodaje mleko, mąkę i przystępuję do smażenia naleśników. Jak wspominałam wcześniej, Maniuś zawsze pomaga mi w kuchni, tym razem też ulokował się obok mnie i grzecznie czeka na poczęstunek. Pochwalę się, nasze psy dobrze wiedzą, co to znaczy hierarchia. Kilka naleśników stygnie na talerzu, gdy wraca mąż z Bafim, który podejrzliwie patrzy na Mańka czy tamten po cichu nie podjada pod jego nieobecność. Pan chce wziąć na spacer Maniutka i...poznaje na własnej skórze, co to jest siła zaprzęgowca. Maniuś za żadne skarby nie chce opuścić swego stanowiska, bo i jak on może oderwać się od tak ważnej sprawy?!! Przecież Pani smaży naleśniki!!! Pan chce pokazać, kto tutaj rządzi i siłą wyciągnąć psa na dwór, lecz kilkakrotnie zostaje zwrócony ku drzwiom i doświadcza na sobie jak to jest być ładunkiem w zawodach psich uciągów. Zdesperowany zwraca się do mnie:
- Misiek, powiedz mu coś!!!
Wychodzę na dwór chrupiąc ogórkiem i przez jakiś czas śmieję się obserwując próby wyprowadzenia psa przez męża. Maniek uważa, że dzieje się mu straszna krzywda, że on na takie traktowanie nie zasłużył, był grzeczny, a chcą go wywalić z domu i to w momencie jak Bafulec będzie się objadał naleśnikami!!!
Częstuje go ogórkiem i mówię:
- Bądź grzeczny piesku, idź z Panem na spacer, a naleśniczki na ciebie poczekają.
Obrażony pies nie idzie, ale wlecze się, hamując wszystkimi łapami. Chyba się domyślacie, że spacer chłopaków nie trwał zbyt długo. Po kilku minutach ujrzałam przez szybę Mańka, który pędził do domu, jak wiatr, a biedny Pan fruwał na drugim końcu smyczy, jak piórko, chociaż ciężko go nazwać piórkiem.
Mina mego psa jest bezcenna:
-Nareszcie w domu i nie myślcie sobie, że tak łatwo mnie się pozbędziecie!!!
Oczywiście zostaje wynagrodzony za te cierpienia, które przeżył, gdy musiał pójść na spacer. Zadowolony kładzie się obok mnie i błaga swoimi bursztynowymi oczami:
-Nie rób tak więcej, proszę...