Letni poranek. Za oknem szaleje burza. Czekamy aż ustanie, lecz wszystko wskazuje na to, że zagościła u nas na dobre. Nie mamy wyboru, trzeba wyprowadzić psy, przecież nie mogą czekać w nieskończoność.
Mąż rzucił na mnie chytre spojrzenie i mówi;
- Słuchaj, ja wyprowadzę psy, a ty usmażysz naleśniki, zgoda, co?
Muszę się przyznać, że w dni powszednie nie lubię od rana stać przy garach, wolę tradycyjnie śniadanie; kanapki albo płatki, lecz układ wydaje mi się dobry, dlatego się zgadzam.
Mąż bierze Bafulca, a ja z miną pokrzywdzonej ubijam jajko z cukrem, dodaje mleko, mąkę i przystępuję do smażenia naleśników. Jak wspominałam wcześniej, Maniuś zawsze pomaga mi w kuchni, tym razem też ulokował się obok mnie i grzecznie czeka na poczęstunek. Pochwalę się, nasze psy dobrze wiedzą, co to znaczy hierarchia. Kilka naleśników stygnie na talerzu, gdy wraca mąż z Bafim, który podejrzliwie patrzy na Mańka czy tamten po cichu nie podjada pod jego nieobecność. Pan chce wziąć na spacer Maniutka i...poznaje na własnej skórze, co to jest siła zaprzęgowca. Maniuś za żadne skarby nie chce opuścić swego stanowiska, bo i jak on może oderwać się od tak ważnej sprawy?!! Przecież Pani smaży naleśniki!!! Pan chce pokazać, kto tutaj rządzi i siłą wyciągnąć psa na dwór, lecz kilkakrotnie zostaje zwrócony ku drzwiom i doświadcza na sobie jak to jest być ładunkiem w zawodach psich uciągów. Zdesperowany zwraca się do mnie:
- Misiek, powiedz mu coś!!!
Wychodzę na dwór chrupiąc ogórkiem i przez jakiś czas śmieję się obserwując próby wyprowadzenia psa przez męża. Maniek uważa, że dzieje się mu straszna krzywda, że on na takie traktowanie nie zasłużył, był grzeczny, a chcą go wywalić z domu i to w momencie jak Bafulec będzie się objadał naleśnikami!!!
Częstuje go ogórkiem i mówię:
- Bądź grzeczny piesku, idź z Panem na spacer, a naleśniczki na ciebie poczekają.
Obrażony pies nie idzie, ale wlecze się, hamując wszystkimi łapami. Chyba się domyślacie, że spacer chłopaków nie trwał zbyt długo. Po kilku minutach ujrzałam przez szybę Mańka, który pędził do domu, jak wiatr, a biedny Pan fruwał na drugim końcu smyczy, jak piórko, chociaż ciężko go nazwać piórkiem.
Mina mego psa jest bezcenna:
-Nareszcie w domu i nie myślcie sobie, że tak łatwo mnie się pozbędziecie!!!
Oczywiście zostaje wynagrodzony za te cierpienia, które przeżył, gdy musiał pójść na spacer. Zadowolony kładzie się obok mnie i błaga swoimi bursztynowymi oczami:
-Nie rób tak więcej, proszę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz