czwartek, 31 października 2013

31.10 Tam gdzie diabeł nogi myje.





-Bo pójdziesz diabłu nogi w bełku myć.- Straszę na poważnie.
Felę aż wryło w murawę. Osłupiała patrzy to na mnie to na siebie. Nie trzeba było do niej mówić ty czarny diable, bo teraz to mi już całkiem zgłupiała. Zastanawia się jak będzie sobie te nogi myć i to nie wiadomo gdzie. Nie lubi moczyć łap, więc natychmiast obmyśla manewr taktyczny umożliwiający ewakuację. Jeszcze nie ucieka w tuje, swoją ulubioną kryjówkę, ale już ma obliczony piruet i kroki.
-Nogi nie łapy- uściślam- a może kopyta?- No właśnie jak to właściwie jest z tymi diablimi kończynami? Nie mam pojęcia. Tego pewnie nawet wujek google nie wie.
-Kopyta? – Teraz aż wrażenia usiadła. Gdyby tylko potrafiła to popukałaby się wymownie łapą w głowę, a że nie umie to pozostawało jej tylko patrzyć na mnie jak na wariatkę. Bo kto normalny zaskakuje kopytami do mycia, niczego niespodziewającego się psa?
-Tak diable kopyta.- Uściślam
-Krety atakowały?
-Diabła?- Nie wiem, do czego zmierza. Co u licha ma wspólnego diabeł z kretami? Teraz to ja siadam na schodku zaskoczona pytaniem. Z wrażenia też zapomniałam, czemu straszyłam czarną myciem kopyt.
-Krety to podstępni agenci sił nieczystych, ciągle musisz uważać. Chwila nieuwagi to zaduszą, wciągną pod ziemię i żywcem zjedzą. A potem tak balują, że trzęsienia ziemi są.- Jako specjalistka od kretów zna się na rzeczy. Niejedno krecie życie ma już na sumieniu -Pewnie tego diabła zaatakowały to musiał się tymi kopytami bronić żeby ujść z życiem. I teraz biedny musi je myć.
-Wszystko pięknie, tyle, że ta twoja teoria to ma dziury wielkie jak kombajn. Diabeł to przedstawiciel sił nieczystych, te twoje krety szefa zaatakowały?
-To pewnie związki zawodowe, podwyżki chciały- odparowała Fela bez namysłu, wychodzi na to, że na polityce i ekonomii też się zna.- A ten diabeł to tutejszy?
-Tego nie wiem, ale siedzi w potoku i nogi myje. Jak ma grzybicę to już wiadomo, czemu rzeka taka zanieczyszczona, dobrze, że pstrągi mutanty nocą nie wychodzą na brzeg i nie zjadają psów. – Proszę miał być zwyczajny ochrzan a wdałam się w diabelsko, ekologiczne rozważania.
-To go do weterynarza zaprowadź- proponuje Fela
-Diabła?- Chyba zaczynam się niebezpiecznie powtarzać.
-No, jak ma kopyta to gdzie?
W sumie ma racje z kopytami to albo do weterynarza albo do kowala, tylko nie wiem jakby się na to zapatrywał diabeł. Jeszcze by mi sprawę w sadzie wytoczył o dyskryminację mniejszości, czy uprzedzenia rasowe.
-Nie wiem gdzie się diabły prowadza- przyznaję się bez bicia- tego naszego swojskiego, ani żadnego innego nie spotkałam. Widywali go kiedyś chłopi jak nocą ciemną z karczmy wracali. Widać diabeł takich, co krew gorzałką czy chmielem mają zabarwioną się nie boi. Czy baby diabła widywały pewnie tak, może specjalnie siedział wieczorami w bełku i ich straszył, kto tam wie. I naprawdę nie wiem, od czego te nogi takie brudne miał, bo walki z kretami stanowczo odrzucam.

Tych, co nurtuje pytanie czy ten diabeł nadal te nogi myje w potoku muszą wybrać się w Beskidy ściślej do Wisły. W potoku Łabajów można znaleźć naturalnie wyrzeźbioną przez wodę kamienną misę, tę, która upodobał sobie według lokalnej legendy diabeł. Fela teren obwąchała, ale podejrzewam, że brak alkoholu we krwi nie pozwolił na nawiązanie kontaktu. Może jednak nie ma prawdy w stwierdzeniu, że swój swego zawsze wyczuje?


środa, 30 października 2013

30.10. Wędrowiec odsłona 4





Wyrostek spojrzał na niego bystro, mrużąc przy tym delikatnie oczy, zupełnie jak Hadwiga gdy się nad czymś zastanawiała. A potem  nie czekając na ponaglenie rezolutnie przebił się przez tłum.  Stanął przed Opiekunem z widocznym niepokojem, choć starał się ze wszystkich sił ukryć strach, nie miał pojęcia dlaczego został wezwany. Czekał na to co się stanie zaciskając spocone dłonie w pięści.
-Jak ci na imię chłopcze?- Zapytał Wędrowiec pozornie beznamiętnym, chłodnym głosem, on też udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości. Całe jego życie to dramat wystawiany w podrzędnym teatrze. Marna napuszona sztuka, napisana przez nawiedzonego grafomana. Nic, tylko wyjść i trzasnąć drzwiami.
-Hanek, panie.
Chłopak przykurczył ramiona, wciskając między nie głowę i pokłonił się nisko. W jego oczach nie było już strachu, tylko figlarne dobrze  znane przybyszowi chochliki.
-Dziwne imię. Chyba mocno zmieniła się moda, odkąd ostatnio tu byłem.
Tknięty nagłym przeczuciem zachłannie studiował twarz chłopaka, niczym zgłodniały tygrys przyglądający się swej zdobyczy. I już wiedział że nie ma takich zbiegów okoliczności, to co nie możliwe stało się ciałem.
-Tak na prawdę mam na imię Han. To taka tradycja w naszej rodzinie wszystkie dzieci dostają imiona na literę H. Mojej mamie podobało się Jan więc.. -Rezolutnie tłumaczył chłopak, ukradkiem zerkając na psy wąchające jego spodnie.
-Dobrze więc Janie przez H, zaopiekujesz się  koniem podczas mojego pobytu w mieście. –Zadecydował wcale nie, dlatego że była taka potrzeba, lecz by emocje nie wzięły nad nim góry.  Potrzebował chwili spokoju by wszystko sobie poukładać i zrozumieć, jakim to sposobem stoi przed nim Janek przez H.
-Dziękuje Panie.. taki zaszczyt, dziękuje. Nie zawiodę
Chłopak uśmiechnął się radośnie, prostując przygarbione plecy. Nie zapomniał też  rozejrzeć się i sprawdzić czy aby wszyscy widzieli jakie spotkało go wyróżnienie.
-Tylko pamiętaj, jeśli nie będziesz się o niego dobrze starał.... !!
W powietrzu zawisła niewypowiedziana groźba, nieprzyjemnie zapachniało magiczną mgłą. Miał świadomość, że mówi to zupełnie niepotrzebnie, ale jak już grać rolę to do końca.
-Zrobię wszystko jak należy!
W oczach chłopaka zalśnił żar prawdziwej obietnicy. Młodzieńcza wiara w  swoje umiejętności i coś znajomego, boleśnie raniącego Wędrowca. Nie chciał wracać do tragedii z przed lat, nie chciał już więcej cierpieć, nie powinien rozmawiać z tym chłopakiem.
        Wędrowca całkiem poważnie nurtowała kwestia czy aby przypadkiem ktoś nie próbuje wciągnąć go w pułapkę. Zawsze znajdzie się ktoś, komu zależy na spektakularnym upadku legendy. Młodzieniec byłby doskonałym wabikiem, te oczy mogłyby zwieść, oszukać Wędrowiec trochę się bał że zrobi coś absurdalnego, nieprzemyślanego. Poprawił kaptur,  skutecznie ukrywając twarz przed tłumem. Nie robił tego ze strachu, choć spotkanie z chłopakiem zaniepokoiło go trochę, chodziło mu raczej o to by światło pochodni nie odebrało mu ostatnich skrawków prywatności. Zawsze zostawiał sobie margines wolności, wystarczyło zdjąć pelerynę i stawał się zwykłym podróżnym nie wzbudzającym tylu emocji i oczekiwań.
Podał uzdę chłopakowi i ruszył przed siebie.
-Panie ale jak nas znajdziesz?- Krzyknął za nim zdziwiony chłopak.
Uśmiechnął się pod nosem, czekał na to pytanie. Lubił tak rozgrywać sprawy, to zawsze robiło duże wrażenie na ludziach. Praktycznie zero wysiłku a jaki efekt.
-Będę wiedział gdzie jesteście.- Odpowiedział nie zwalniając-, Gdy będę potrzebował konia lub ciebie, znajdę was. O to nie musisz się martwić.
        Zszokowani ludzie z niedowierzaniem kręcili głowami. Tylko złodziej o niezwykle sprawnych rękach bardziej niż cudami zainteresowany był sakiewkami zgromadzonych. Taka okazja do przeszukiwania kieszeni jak dziś może się mu już nigdy nie przytrafić.

niedziela, 27 października 2013

27.10. Wędrowiec fantasy w odcinkach Jolanty Kobieli


Rozdział II Han





         Podnieceni i zaintrygowani niecodzienną wizytą mieszkańcy tłumnie wylegli na ulice. Wgapiali się w  przybysza z wielkim zaciekawieniem i jeszcze większą dozą strachu. Każdy chciał zobaczyć jak wygląda osławiony w niezliczonych pieśniach Wieczny Wędrowiec. Była i młoda matka w kolorowej chustce na głowie troskliwie przyciskająca łyse niemowlę do piersi. Żylasty robotnik z brzydko pokaleczoną dłonią starannie przeżuwający kawałek skórki od chleba, ślepy staruszek z długą zaniedbaną brodą. Tęgie i szczupłe kobiety w szarych spódnicach, co to dopiero skończyły służbę w bogatszych domach. Jejmość w wysokiej pudrowanej peruce i jedwabnym granatowym surducie. Damy o wyniosłych minach wystrojone w barwne suknie, wykłócające się o miejsce z lepszym widokiem. Dziatwa przeciskająca się między nogami dorosłych. Chudy mężczyzna o lepkich sprawnych rękach przeszukujący kieszenie gapiów. Byli prawie wszyscy, tylko król i jego świta  nie pofatygowali się by wyjść z zamku i przywitać gościa.
          Ciasno stłoczony tłum falował a on ukryty pod czarną peleryną szedł obojętny i posępny niczym wielki nastroszony  kruk. Słyszał aż nazbyt dobrze pomruk szeptów, układający się w chór głosów naszpikowany ciągle pojawiającymi się pytaniami.
-To na pewno on???  On?- Alty soprany tenory basy, bezimienne obojętne mu głosy-Skąd możesz wiedzieć, taką pelerynę  to se może założyć każdy?? Skąd wiadomo?? Dlaczego? Po co by do nas przychodził?
      Odwykł przez te wszystkie lata od tłumów i ludzkich emocji, poczuł jak ogarnia go lekkie rozdrażnienie. Miał ochotę rozgonić całe to towarzystwo. Od działania powstrzymywała go tylko świadomość że później poczułby się podle, ludzi mimo wszystko należy traktować z szacunkiem, nawet jeśli nie ma się na to ochoty.
-A psy?- Pisnęła pucołowata, zasmarkana dziewuszka w byle jak połatanej sukience- Nie wolno ich mieć, to musi być on!
-Przebieraniec- Wysapał tłusty rzeźnik o odstających i płaskich  niczym rozwałkowane placki uszach. Wycierając ręce do brudnego od świeżej krwi i  tłuszczu skórzanego fartucha – Ludzie słuchajcie! To zwykły przebieraniec, nabiera nas by żyć na nas koszt. Trza go nauczyć moresu! Następny cwaniak co by chciał nasze żarcie jeść i dziewki obmacywać. Myśli że na głupców trafił!- Zagulgotał niczym rozjuszony indor.
              Wędrowiec zmienił rytm swych kroków na taki miękki bardziej koci a potem przystanął. Gorące powietrze które pojawiło się nie wiadomo skąd nieprzyjemnie ale jeszcze nie zbyt boleśnie parzyło twarze gapiów. Zgromadzeni przy ulicy ludzie zaczynali mieć problemy z oddychaniem ze świstem wciągali powietrze do płuc. Cieniutka warstewka pachnącej bzami i deszczem mgły sprawiła że nie widzieli dobrze tego co się działo. Opiekun zaś powoli odwrócił  głowę w stronę coraz bardziej rozochoconego rzeźnika, który jako jedyny nie zauważył że dzieje się coś dziwnego. Nagle jakby rażony piorunem tęgi mężczyzna zapiszczał cienko wbijając palce lewej ręki w gruby tłusty fartuch. Prawą siniejącą złapał się  za nienaturalnie nabrzmiałą szyję. Z półotwartych ust popłynęła mu struga spienionej śliny.
            Przybysz milczał, nie wykonał żadnego ruchu a mimo to przerażony blady jak ściana rzeźnik padł na kolana, na zapapraną o tej porze  wszelkimi możliwymi nieczystościami ulicę. 
Pod wpływem spojrzenia Wędrowca w trzewiach grubasa obudził się do życia potworny robak strachu. Zagłuszający wszelkie inne odczucia, zabijający myśli, wypełniający szczelnie ciało nieszczęśnika. Przez chwilę pyskaty mistrz tasaka balansował na cienkiej linii wiodącej wprost obłędu.
         Obcy machnął dłonią, wyginając przy tym palce pod dziwnym kątem. Zrobił to tak szybko że ludzie zastanawiali się czy to aby nie złudzenie.  Rzeźnikiem wstrząsnął dreszcz, po czym głowa bezwładnie opadła mu na pierś. Zwymiotował.
-Wybacz panie, jestem głupcem, wybacz -Wyszeptał wycierając spoconą twarz do rękawa swojej brudnej koszuli.
        Przybysz kiwnął tylko lekko głową i ruszył  przed siebie.
Nienaturalna mgła zniknęła bez śladu. Ludzie łapczywie łapali powietrze które przestało być gęste niczym galaretka, uspokajali oddechy.
Zdezorientowany tłum milczał, wbrew swym zwyczajom zastygając w bezruchu. Co bystrzejsi próbowali zrozumieć co się właściwie stało.
        Opiekun wiedział że mężczyzna który przed momentem poddawał w wątpliwość jego tożsamość, nadal klęczy w śmierdzących ściekach. I płacze jak dziecko próbując odzyskać kontrolę nad trzęsącym się ze strachu ciałem.
Nie lubił tak upokarzać ludzi, tak właściwie bez powodu. Poniżył tego mężczyznę tylko po to by pokazać zgromadzonym tu ludziom jak bardzo ma rozbuchane ego, gówniany powód. To małe zwycięstwo miało dla niego smak goryczy, czuł coś na kształt wyrzutów sumienia, zrobił to jednak rozmyślnie by uzyskać określony efekt. Wiedział że nic tak nie przemawia do tłumu jak demonstracja siły i strach. Wolność słowa i przekonań tylko dla wybranych, może nie była to najlepsza pora na takie refleksje a jednak ta natrętna myśl nie dawała mu spokoju.
         Wśród tej gęsto zbitej czeredy ludzkiej jego oko wyłowiło blond czuprynę. Z jakieś powodu wydała mu się ważna, przyciągała  wzrok niczym zabłąkany promień słońca w ciemną noc.  Nie mógł tego zignorować, to następna rzecz choć nie tym razem człowiek dla odmiany, którego nie mógł bezmyślnie ominąć. To był młody chłopak taki nie opierzony wyrostek. Stał ma palcach wyciągając szyję niczym gęś by z za szerokich pleców stojącego przed nim potężnego mężczyzny zobaczyć co się dzieje.
          Ze zdumieniem spostrzegł fizyczne podobieństwo do kobiety którą kochał ponad życie, tego się nie spodziewał. Chłopak miał oczy identyczne jak jego ukochana Hadwiga, nie mógł tego nie zauważyć w końcu śniły mu się niemalże co noc. W głębi serca poczuł rozdzierający ból, jak zawsze gdy tylko o niej pomyślał. Widok kogoś podobnego do niej był torturą a za razem słodkim wspomnieniem.
Wskazał środkowym palcem chłopaka.
- Ty, młody podejdź no tutaj!

sobota, 26 października 2013

Lejdi, piękna księżniczka, malamut odmiana schroniskowa.


Trzy lata temu poszłam do schroniska z karmą w czasie święta zwierząt. Przeszłam się miedzy boksami i przytłoczyła mnie ilość psów w klatkach. Małe i duże, stare i młode, spokojne i niespokojne, rasowe i kundelki. Było ich ponad dwa tysiące. Do tego jeszcze trochę kotów. Część z nich podchodziła do krat mając nadzieję, że zabiorę je do domu. Ale wiele było zrezygnowanych, które leżały sobie w swoim miejscu i już nie próbowały zwrócić na siebie uwagi. Straciły wiarę? Wcześniej myśląc o rasie dla siebie myślałam o goldenach, labradorach, amstafach, staffikach, a nawet king charles spanielach. Husky czy tym bardziej malamut nie pojawiały się w moich myślach. I rzeczywiście zwracałam uwagę na te wybrane przez mnie wcześniej rasy. Ale bałam się wziąć amstafa, bo to miał być mój pierwszy pies. A był tam cudowny amstaf... Oczu nie mogłam oderwać, a on wyraźnie chciał, żebym go wzięła na spacer. Jednak nie mogłam go zabrać i poszłam dalej. Czasem widziałam pieski w typie husky i podobały mi się nawet, ale było w nich coś co nie do końca do mnie przemawiało. Ten kawałek nieba w oczach? A może ten ciągły ruch? Nie wiem. Szłam dalej. Niemal na końcu, w klatce z wieloma innymi psami leżała ona. Leżała na budzie, przytulona do krat. Była niesamowicie spokojna. Jakby to wokół niej się wcale nie działo. Jakby odpoczywała po całym dniu. Jej jedyna reakcja na mnie to było spojrzenie samym okiem w moją stronę, nawet nie poruszyła głową. A ja jak zaczarowana tym psem dotknęłam jej przez kraty, poczułam pod palcami miękkie futro jakiego wcześniej nigdy nie dotykałam, oszołomiona poczułam, że to ONA. Ta spokojna istota medytująca na budzie i tylko na mnie zerkająca oczarowała mnie w tamtej chwili. Powiedziałam w biurze schroniska, że chcę ją adoptować, ale musiałam czekać na sterylizację, która w tym schronisku była obowiązkowa dla psów rasowych lub wyglądających jak rasowe. Powiedziano mi, że to husky, ale potem sama stwierdziłam, że raczej malamut, taki malamut miniaturka, bo wielkość ma jak połowa malamuta. Jest piękna, spokojna i ma zawsze swoje zdanie. To był niesamowicie szczęśliwy wybór. Wybrałam psa tak bardzo do mnie pasującego, nie miałam pojęcia że taki pies może istnieć. 
Czasem widzę posłuszne psy, robiące to czego ja nie umiem nauczyć mojej zołzowatej księżniczki. Wtedy myślę sobie "to pies czy robot?" I od razu uśmiecham się, bo ja mam psicę, która jest prawdziwą osobą, nie mam wątpliwości, że ma swoje zdanie na każdy temat. 
Jest bardzo podobna do kotów, a że mamy koty to się nawet nauczyła przychodzić na "kici kici". Koty oczywiście nie zgadzają się z tą tezą, ponieważ one nie jedzą takich świństw jak owoce i warzywa oraz na pewno nie szaleją za pieczywem. Poza tym mają więcej gracji i rządzą w domu. Tak im się wydaje. 
Lejdi pozostała spokojna, taki ma charakter. W domu jest spokojna, ale jak tylko wyjdzie to przechodzi w drugi tryb, spacerowy i bryka ile tylko może. Biega, skacze, kopie dołki. 
Nieraz chodzimy z nią na długie spacery, zabieramy na wakacje i nie wybrażam już sobie dowolnej aktywności bez psa. No może poza pływaniem w basenie. A jak jestem w górach, to solidarnie z nią nie chodzę do Parku Narodowego. Niestety nie wszędzie się da wejść z psem, a szkoda, bo z Lejdi świat jest piękniejszy. Sami zobaczcie.

piątek, 25 października 2013

Malamut piaskowy czyli kozic czyli malamut górski czyli jedna wielka rodzina





Wiecie, że jak się trafi do alaskańskiego raju to jest bardzo fajnie? Bo jest.  Jest też minus…..Gadaja tu jakoś tak dziwnie, nie po alaskańsku. Rozumiem tylko moją człowieczkę jak do mnie mówi, ale jak mówi do innych człowieków to już jej nie rozumiem. Dziwnie tak tu gadają. No dobra teraz trochę jak to jest w tym raju oprócz mowy. Są lasy w tym raju i pagórki są w raju i górki i wielkie góry też są w raju. Jak ja lubię je wszystkie!!  Spacery lubię. Pudełka nie lubię. Pudełko zamieszkało w aucie i musze do tego podstępnego wynalazku wchodzić jak jedziemy na inny spacer jak po laskach niedaleko domu. Gdyby nie takie fajne miejsca to bym nie wchodził do pudełka. Jest jeden plus pudełka…w środku zawsze są smakołyki, ale jak już mówiłem pudełko jest podstępne bo jak się do niego wchodzi to się drzwiczki zamykają. Trzeba być wtedy cierpliwym ale można zjeść smakołyki... i czekać jak dojedziemy na miejsce. Mam już swoje ulubionei o tym za chwilę.
Na spacery jeżdżę z moją człowieczką. Wiecie, że ona ma imię, a nawet dwa. Jedne człowieki mówią na nią Monika, a inne Jagoda. Ja nadałem jej nowe imię-  MoJa. Wszędzie za nią chodzę. Czasem MoJa nie może się zdecydować i chwilkę siedzi tu potem tam…Ale co zrobić moja jest ta MoJa to drepczę wszędzie za nią. Wszędzie!!! A wiecie,że MoJa jest moja MAMĄ?? Najfajniejsze uczucie na świecie to mieć swój alaskański raj i MAMĘ. Tata tez jest ale to mama się mną opiekuje najbardziej. Tata dużo odpoczywa i śpi i drapie mnie za uszkiem. Lubię drapanie za uszkiem.
Czasem moje człowieki idą sobie gdzieś beze mnie, wtedy dostaję małę co nieco na ząb, np. kości, które bardzo często ukrywam, na potem. Ale wędzonego ucha nie ukrywam nigdy – jest pychotka.
MoJa zabrała mnie jednego wieczoru na spacer. Pojechaliśmy autem. Auto to takie ptaszysko co nie lata, a jeździ. Lubię jeździć w aucie, ale nie lubię pudełka, które jest w środku. Mama zabrała mnie w miejsce, w którym byłem pierwszy raz w życiu. Było tam dużo piasku i dużo wody.
Czy wy wiecie jaki piasek jest fajny? Wiecie, że można biegać po nim, kopać, biegać, kulać się, biegać i jeszcze kopać. To jest rewelka. Tyle piasku na raz jeszcze nie widziałem. Ogarnął mnie piaskowy szał. Ja nie wiedziałem, że można tak szaleć w piasku. Biegałem to tu, to tam. Skakałem. Kopałem wielkie doły a piasek wylatywał spod moich łap na 2 metry. Śmieszny ten piasek. Mówię Wam cuuudowność.
Oprócz piasku była tam jeszcze woda. Dużo wody. Tak trochę jej nie lubię bo to podstępna woda jest. Ona, ta woda najpierw udaje, że ucieka. Jak się ją goni to ona zaczyna gonić i trzeba uciekać. Dziwna ta woda jest. Ale to nie wszystko. Bo ta woda jest słona. No nawet jej napić się nie można. Bleeee.
Ale roślinki z tej wody są dobre. To są bardzo zdrowe roślinki. Troche też są słone ale dobre chociaż mama mówi, żeby ich nie jeść.  I moje ulubione skałki też są tam. Lubię biegać i skakać po skałkach. Mama mówi wtedy na mnie kozic. Nie wiem jak wygląda kozic to pewnie taki rodzaj malamuta ze skałek i górek -więc wygląda na to, że to górski malamut. To jakiś mój bliski kuzyn chyba jest. Musze kiedyś poprosić mamę, żebyśmy pojechali poszukać górskich malamutów przecież to moi krewni są.
Jak wracamy do domu z takiego spaceru to zawsze zabieram trochę piasku i zostawiam go po całym domu bo przecież tak go lubię, że chcę aby był zawsze ze mną. Mama się uśmiecha i mówi, że to plaża w domu jest. Potem wyciąga potwora, który zjada mój ulubiony piasek. Nie lubię tego łakomczucha. Na balkonie tylko ten potwór nie zjada piasku więc tam sobie wówczas leże i zbieram piasek.

Czujecie to - mam alaskański raj, mamę, tatę i prywatną plaże na balkonie i to bez podstępnej, słonej wody.


czwartek, 24 października 2013

24.10. 2013 Rycerze Jedi dają radę





To jest pies adoptowany. Jaki jest każdy widzi. Okropny tak, że można od samego widoku nerwicy natręctw się nabawić. Wstrętny jak najgorszy z obrzydliwych pająków podstępnie skradających się w nocy po twojej pościeli. Odrzucający swą fizjonomia wręcz na kilometr. Masakra jak w Teksańskiej pile mechanicznej (nie widziałam, ale brzmi tak okropnie, że widzieć nie chcę). Z takim czymś nikt nawet przez gruby na metr mur nie chciałby mieć do czynienia. Normalnie tylko w rakietę wsadzić i w kosmos wysłać. Niezła broń biologiczna na agresywnych ufoli, plątających się w sobie tylko znanym celu w mroku otaczającego nas kosmosu. Spotyka gdzieś przy Marsie albo Plutonie czarne futro taki Obcy czy Predator no i następuje kosmiczna konsternacja, fajerwerki jak na koniec świata. Chitynowe pancerze, czy jakie tam posiadają ci obcy skorupki, pękają z takim hukiem ze latarnie w Sopocie gasną. A zęby, co to przypominają kryształ idą w drobny mak zasypując Giewont i kolejkę, co czeka by doczłapać do szczytu. I to wszystko na sam widok czarnego paskudztwa. Zbroje świrów od polowań nagle mają luzy i spadają z wdziękiem jak nie przymierzając wdzianko tancerki erotycznej. W sumie to chyba wolę nie wiedzieć, co pod taką zbroją się kryje. Nieświadomość to dobry stan, zapobiega katatonii. Takich nieprzyjemnych ufoludków może być tysiące i co? Wszyscy na widok czarnego futra ochoczo skaczą w czarną dziurę.  I co z tego, że mają technologię wyprzedzającą nas o lata świetlne jak my mamy paskudnego potwora z długim giętkim językiem i ogonem w ciągłym ruchu? Nawet ostatni Furianin wysiada.
 Normalny zdrowy na umyśle pies cieszy się, gdy państwo po całym dniu pracy wrócą do domu. Mój też, ale dopiero wtedy, gdy sprawdzi czy przypadkiem nie została na centymetr otwarta furtka czy brama. Jeśli tak, to nie trzeba nawet rakiety, samodzielnie wystrzela w kosmos zanim mrugnę powieką. Po pierwszym takim numerze zostałam srogim i bezlitosnym strażnikiem więziennym, obsesyjnie sprawdzającym solidność ogrodzenia.  Własne dzieci uczuliłam tak, że nawet wyrwane z głębokiego snu muszą wiedzieć, że furki naszej fortecy zamykamy na głucho. Wyznaję, bowiem teorię szanuj sąsiada swego i kury jego. Taka sprzeczność Fela boi się, że ludzie w świat wywiozą i zostawia, ale samowolka to już inna historia, to przygoda, wolność. Dla niej, dla mnie wrzody na żołądku i siwa czupryna.
Dlaczego o tym piszę? Ustaliliśmy już ponad wszelką wątpliwość, że nieziemska uroda jest obecna, ale to nie całość, to tylko jeden ze składników. Patrząc na fotkę psa w potrzebie, można dojść do wniosku podkarmię, wypiorę, zaczeskę zafunduję i będzie jak nówka. Jak sukienka od Chanel. Nic tylko posadzić na kanapie i podziwiać. O nie zong, to instynkt, osobny byt w pięknym żywym futrze, który ma swoje preferencje i potrzeby. To trochę jak związek z idealnym mężczyzną, gdy z nim zamieszkasz nagle okazuje się, że chrapie albo wszędzie zostawia brudne kubki i co przestaniesz kochać wyrzucisz?  Jeśli tak, to żegnaj Fela, ale kiepsko kombinujesz. Ideały są prawie jak wymarłe dinozaury, głupia lub głupi nie jesteś tak łatwo nie odpuszczasz. Masz w rękach nieoszlifowany kamień, nad którym trzeba popracować. Moc jest z tobą możesz uformować, wytresować według własnych potrzeb. Możesz wybudować solidniejszy płot, mocniejszy kojec lub kupić nowa kanapę. Jeśli nie wiesz jak postępować kupujesz książkę albo szukasz specjalisty. Nie jest łatwo, ale kto powiedział, że będzie? Jeśli jesteś leniwy lub mięczakiem albo po prostu brak ci wyobraźni wybierasz pluszaka w zabawkowym i sadzasz na kanapie.


I tylko rycerze Jedi nie ulękną się czarnego potwora w kosmosie

środa, 23 października 2013

23.10. Wędrowiec, fantasy w odcinkach Joalnty Kobieli




Rozdział I Powrót
       




            Nie śpieszył się, on już nie miał do czego biec, została mu tylko pustka i ból. Szarpany gwałtownymi podmuchami wiatru zszedł ze skalnej półki i skierował swe kroki w stronę zabudowań. Psy nie czekając na jego przyzwolenie radośnie zamiatając puszystymi ogonami, pobiegły w kierunku  masywnej bramy. Podekscytowane ostatnimi wydarzeniami nie czuły już zmęczenia po wielogodzinnym biegu. Chętnie przebierały łapami, skuszone unoszącym się w powietrzu zapachem  jedzenia. W mieście nastała pora ostatniego dziś, wieczornego posiłku.
        Śpiew cykad na moment zagłuszył metaliczny, dudniący dźwięk opuszczanych łańcuchów. Ciężko zazgrzytała metalowa kolba jękliwie skarżąc się  na tak brutalnie przerwany nocny wypoczynek. Deski pomostu trzeszcząc i ocierając się o siebie opadały by z trzaskiem wznieść tuman kurzu, a potem zastygnąć w bezruchu, przyjaźnie zapraszając do środka zabłąkanego Wiecznego Wędrowca.
       Prawo obowiązujące w tym królestwie dla zapewnienia bezpieczeństwa mieszkańcom miast kategorycznie zabraniało otwierania bram po zmroku. Ale czy on Opiekun -Wieczny Wędrowiec  nie był ponad prawem? A może jednak był samym prawem? Niczego już nie był pewien.
         On, właśnie on, jako jeden z nielicznych przedstawicieli wybrańców, tylko czyich, bo na pewno nie bogów, miał przywilej zmiany dekretów każdego z władców. Niezależnie od kraju czy wyznania, był ponad to. Zrządzeniem losu i potężnych sił formujących życie, władał  nadnaturalnymi mocami i wrodzonym darem rządzenia wszelkimi żyjącymi istotami. Był pięścią, która wprowadzała ład i porządek. W każdym razie takie było początkowe założenie.
         Świat, co prawda, powoli zapominał o swoich Opiekunach. Którzy to po niezwykle długim czasie spektakularnych czynów i zwycięstw skarlali z dala od ludzi omamieni swą pychą i samouwielbieniem. Ukryci w niedostępnych dla zwykłych śmiertelników sanktuariach, zmęczeni ciągłymi wyzwaniami i  zbyt długim życiem, zmieniali się w żywą skamielinę. Już wcale nie dbali o ludzi. Nie interesowali się powierzonym im dziedzictwem. Istnieli gdzieś na marginesie życia, nie pamiętając o rzeczach ważnych.
Może taka jest kolej rzeczy, może wszystko musi przeminąć? Kto wie?
          Kiedyś, w dobrych starych czasach, król stałby przy moście by z pokorą i należnymi honorami przywitać nadchodzącego Opiekuna. Dwieście lat to szmat czasu. Ludzie zapomnieli o starych  zasadach, dokładnie krok po kroku, instruujących jak powinni się zachować. Czas jest cichym i podstępnym zabójcą, nie niszczy tylko ciał, niepostrzeżenie zabiera też pamięć.
        Życie w odosobnieniu odbiło się piętnem i na tym ostatnim z egzystujących w normalnej rzeczywistości Opiekunów -Wiecznych Wędrowców. Jego nieograniczona wcześniej moc ulatniała się po cichu i prawie niezauważalnie, mimo wszystko nie był na tyle zdesperowany by udawać że nie widzi co się dzieje. Przez długie lata, kiedy depresyjnie rozpamiętywał utracone szczęście do kompletu tracił swoje wyjątkowe umiejętności. Wszystko wskazywało na to, że bezpowrotnie, ale to też było bez znaczenia. To była cena jaką musiał zapłacić za rozpacz rezygnację i obojętność a on bez szemrania był skłonny ponieść koszty swej żałoby. Był jak szklany dzban, kiedyś pełen źródlanej, ożywczej wody, można było czerpać z niego bez końca. Teraz szkło popękało. Jeszcze nie rozpadło się na kawałki, jeszcze sprawiało wrażenie użytecznego, ale wiedział że jego potęga jest tylko wspomnieniem.  Podszedł do tego ze stoickim spokojem, w końcu nic nie trwa wiecznie.
         Zawahał się właśnie teraz, praktycznie krok od celu. Zatrzymał się tuż przed ciężką wysoko uniesioną kutą kratą, ozdobioną żelaznym, nabijanym gęsto ostrymi kolcami bluszczem.
Nie wiedział czy jest gotów na spotkanie z przeszłością. Wyruszył w podróż tknięty przeczuciem, że znajdzie tu coś niezwykle istotnego. Właśnie tu ukryła się tak istotna dla niego odpowiedź, nie umiał jeszcze zadać właściwego pytania, jednak wiedział że musi spróbować. To znaczy wcześniej był tego pewien teraz zaś naszły go wątpliwości, naszpikowany był nimi niczym futro bezdomnego kociambra pchłami.
          Tęgi, niewysoki żołdak trzymający w czerwonym łapsku sporych rozmiarów pochodnię opacznie zrozumiał  zachowanie Opiekuna. Drżącym głosem zawołał w stronę przybysza.
-Panieee, my mamy dobre zamiary!- Zrobił pauzę i po namyśle dodał - Jesteś bezpieczny. Możesz wejść!
         Wędrowiec rozbawiony tym niezwykłym przywitaniem zaśmiał się przeraźliwie. Wydając z siebie dźwięk do złudzenia przypominający wiosenne pękanie lodu tuż przed wielką powodzią.
      Szeroko otwarte ze zdumienia usta ujawniły poważne braki w uzębieniu wojaka, który to zadawał sobie teraz pytanie skąd znalazł w sobie tyle odwagi by się  odezwać do przybysza. Jego mina dobitnie świadczyła, że poważnie rozważał bezwarunkowe i natychmiastowe porzucenie służby. Korciło go by rzucić swój miecz i uciekać co sił w nogach nie oglądając się za siebie. On, który nie miał oporów by stanąć bez broni przeciw bandzie uzbrojonych bandytów. Biorący udział w każdej poważniejszej bijatyce w mieście dzisiejszego wieczoru poznał prawdziwy strach. Pewnie by i uciekł gdyby nie psy, które obwąchując nowe miejsce wplątały się w jego mocno przestraszony odział.
-Wiem.
Z pod obszernego, czarnego kaptura padło jedno, jedyne słowo. Wypowiedziane w tak specyficzny sposób, że zebranym niechybnie musiało skojarzyć się z ostrym jak brzytwa mieczem. Na dodatek często używanym.
Dla wszystkich nawet tych którym zwykle myślenie sprawiało kłopoty stało się jasne że przybysz nie ma w sobie ani odrobiny strachu. Niestety uzbrojony po zęby odział nie mógł tego powiedzieć o sobie.
          Moc legendy jest wielka, nie wyblakła nie rozłazi się jeszcze jak przegniły kobierzec. To dobrze, obędzie się bez spektakularnego pokazu, pomyślał i ruszył pewnym krokiem przed siebie.
Obojętnie minął strażników, nie zaszczyciwszy ich nawet spojrzeniem. Byli mu za to niezmiernie wdzięczni, płacono im za  pilnowanie bram, nie za myślenie. Żaden z nich nie miał ochoty mieszać się w zbyt skomplikowane sprawy,  zwyczajnie lubili swoje głowy.
        Koń parskając posłusznie dreptał tuż za jego plecami, stukając kopytami o nierówny bruk. Psy jak to malamuty węsząc wciskały wszędzie swe ciekawskie nosy. Nikt nie ośmieliłby się tknąć zwierząt Opiekuna, były więc bezpieczne, a one nie były głupie i doskonale o tym wiedziały.
               

wtorek, 22 października 2013

Bzik


Zaczęło się gdzieś na przełomie zimy i wiosny. Odwiedziłam bliskich, którzy zadoptowali psa i przypomniałam sobie jak dobrze jest mieć psie towarzystwo. Kocham koty i jestem z nimi bardzo związana, ale wiem z doświadczenia, że zupełnie inną relację człowiek może nawiązać z psem, a inną z kotem. Nie lepszą lub gorszą - inną.

Trafiłam w sieci na fragment książki "Psy z piekła rodem", pożyczyłam książkę z biblioteki i powolutku zaczął we mnie kiełkować bzik. Gdyby tak zerknąć do mojej historii bibliotecznej to wyraźnie będzie można zobaczyć jak rodziło sie uzależnienie; ksiązka wypożyczona w kwietniu, prolongowana w maju, oddana w czerwcu została ponownie pożyczona w lipcu, by wrócić na półkę biblioteki we wrześniu. I to nie jest tak, że w domu leżała nikomu niepotrzebna. Czytałam ją ja, pożyczałam (wmuszałam) znajomym, niemalże mi się śniła;-)

Zwróciłam baczniejszą uwagę na Fundację Adopcje Malamutów i rozpoczęliśmy domowe dyskusje. Nie jest łatwo zdecydować się na zaproszenie do domu obcego, dużego psa, jeśli ma się w tym domu koty. Rozpieszczone, wychuchane, funkcjonujące na prawach władców świata. Rozmowy cichły, by za niedługi czas powrócić i w końcu ustaliliśmy - zapytamy o możliwość zostania Domem Tymczasowym dla starszego, potrzebującego pomocy psa. Warunkiem koniecznym była psia kociolubność.

Rozmowy, mnóstwo wiadomości wymienianych z osobami z FAM, arkusz ankiety przedadopcyjnej, wizyta i akceptacja naszego domu. Zaproponowano nam psa, przeprowadzono sprawdzian "na koty" i zaczęło się kilkudniowe czekanie. Trochę nierzeczywista wydawała się myśl o tym, że zamieszka z nami pies.

11 października 2013 roku, popołudniu, po raz pierwszy próg naszego mieszkania przekroczyła Sara. Psina słusznych rozmiarów, z jęzorem na brodzie, kitą jak u lisa (tylko odpowiednio większą) delikatnie wprawioną w ruch.
Dużo spacerujemy. Choć Sara jest śpiochem i nie zawsze ma chęć wybrać się na przechadzkę po 5 rano, zabieram ją na poranne obwąchanie osiedla. Później na spacer idzie około południa, a jeszcze później - koło 18. Ostatnie wędrowanie dnia (najobfitsze w nowe znajomości) Sara ma zapewnione około 22. Później śpi zaciekle chrapiąc do rana.
Relacje między nią i kotami powoli się normalizują. Nawet jeśli wykazuje zbyt duże zainteresowanie to koty nie pozwalają jej na zbyt wiele - syczą na nią, prychają, a ona okrzyczana odsuwa się od nich. Na spacerach jest cudna - nie zaczepia innych psów, co chwila radośnie spogląda w naszą stronę, biegnie w sobie wiadomych interesach na trawniki i w różne chaszcze. Ogon dumnie podniesiony do góry podskakuje w rytm kroków, łopatki (widoczne coraz bardziej) równo pracują, a łapki, czasami nieumiejące znaleźć właściwej kolejności, drepczą dzielnie przez 15-20 km dziennie.
Wiemy, że to dopiero początek. Pierwszy miesiąc i zachowanie po nim pokazują oblicze zwierzaka. Mamy nadzieję, że nasz upór i konsekwencja sprawią, że Sara będzie się czuła u nas jak najlepiej i że uda się wykształcić pozytywne (by nie rzec doskonałe) relacje koty-pies. Trzymajcie, proszę, kciuki:-)

niedziela, 20 października 2013

Wędrowiec, fantasy w odcinkach Jolanty Kobieli



     
   Nadchodziła noc, nie ona nie nadchodziła, ona brała w posiadanie to co jej się należało.  Bez krygowania i potoku nikomu nie potrzebnych słów postępowała tak, jak to miały w zwyczaju odwieczne boginie życia.
       Księżyc rozlał się krwistą rozmazaną niczym palcami czerwienią na granatowo szarej płaszczyźnie nieba. Nieliczne rachitycznie jarzące bladym płomieniem gwiazdy wyglądały zza burej szybko przesuwającej się warstewki chmur.  Ciemne kłaki, to rozpływały się pchane nie wiadomo gdzie kaprysem pani nocy, to zbijały w prawie czarny nieprzepuszczający światła całun.
         Wysoki mężczyzna już dłuższą chwilę trwał nieruchomo niczym posąg na skalnej półce. Bacznie obserwował miasto u swych stóp. Wiatr wyśpiewując swoją ulubioną, piskliwą piosenkę, szarpał trochę z nudów a może dla zabawy połami jego wędrownej peleryny, nadając im kształt majestatycznych skrzydeł. Obcy nie zważając na wietrznego złośnika patrzył, wielki lekko postrzępiony kaptur szczelnie zasłaniał jego twarz.
        Dawno go tu nie było. 
Napawał się widokiem zmian.
       To już nie był ten owalny, kamienny zamek z przyległościami, który tak doskonale znał. Nieliczne pałacyki szlachty kiedyś widoczne jak na dłoni, teraz ginęły w gęstej miejskiej zabudowie. Życie to ciągły ruch, to zmiany, nie rozumiał jak mógł o tym zapomnieć?
        Gród leżąc przy często i gęsto uczęszczanym szlaku handlowym rozwijał się dynamicznie. Zewsząd ściągali tu ludzie w nadziei na zarobek i lepsze życie. Więc, by przyjąć fale napływającej ludności rozlał się nędznymi zabudowaniami po całej niegdyś niezamieszkałej i bagnistej delcie. Jego macki w postaci zasobniejszych i bogatszych dzielnic sięgnęły już wyżyny. To, co go najbardziej  zdziwiło, to to że miasto zaanektowało dla własnych potrzeb ziemie po drugiej stronie rzeki. Niespotykane rozwiązanie, zupełnie nowatorskie w tej części świata.
        A on nadal widział jej jasne włosy i te roześmiane brązowe, najpiękniejsze na świecie oczy.
Ciałem mężczyzny wstrząsnął gwałtowny dreszcz, litościwie wyrywając z objęć bolesnych wspomnień, pozwalający wrócić do rzeczywistości.
       Bardzo dawno temu przestał liczyć przemijające dni i lata, czas nie miał już dla niego znaczenia. Nic już nie miało znaczenia.
         Dwa wieki wstecz jego życie straciło sens. Właśnie tu, w tym mieście. Tu wszystko się zaczęło i tu wszystko skończyło.
          Mrok, jak co wieczór, brał miasto w swe posiadanie, które w odpowiedzi wykwitło ciepłym światłem lamp i pochodni. Tam, pod dachami domostw, trwało normalne życie, które nigdy nie stało się jego udziałem.
          Coś lub raczej ktoś w tym mieście obudził go z letargu, w którym trwał przez ostatnie lata, niemrawo udając, że żyje. Ta tajemnicza osoba miała tyle siły i umiejętności, że zdołała  przywołać potężnego Opiekuna. Zastanawiające, że los potrafił spłatać mu takiego psikusa.
Jeszcze nie widział kto i dlaczego zburzył rytm jego dnia ale zamierzał się tego dowiedzieć. Wystarczy tej bezczynności.
-Już czas! - Krzyknął w stronę miasta - Już czas- Dodał po cichu.
       Spokojnie do tej pory poszczypujący lichawe kępki trawy koń zareagował na  głos mężczyzny. Podniósł łeb, energicznie machnął splątanym w warkocz ogonem i  zarżał zachęcająco. Psy leniwie rozciągały grzbiety. Najwierniejsi towarzysze jego dziwnych często pozbawionych sensu podróży. Jedyne  istoty, którym przez długi czas poświęcał swą cenną uwagę. Jedyni przyjaciele, jakich miał w swoim nieskończenie długim życiu.
            Samiec o wilczastym umaszczeniu zadarł głowę do góry i zaczął przejmująco wyć. Jakby chciał przygotować miasto i ludzi na wizytę swego pana. Głos psa potężniejąc odpowiadającym mu echem wzbudził niepokój okolicznych ptaków, które zdezorientowane poderwały się do lotu.
Zakapturzony mężczyzna podszedł  do śpiewaka, pogłaskał go pieszczotliwie za uchem. Pozostałe psy ochoczo podchwyciłyjego pieśń.
        Wycie stada wyrwało ludzi w mieście z sennej wieczornej leniwości, już nie w głowie im było   przygotowywanie się do odpoczynku po kolejnym ciężkim dniu.
-Niech wyją- pomyślał- niech wiedzą, że nadchodzę. To ułatwi wiele spraw.
     Przeraźliwe wibrujące wycie umilkło nagle bez ostrzeżenia jakby w pół nuty. Psy wyczuły że wiadomość dotarła już do każdego mieszkańca miasta. Zrobiły co do nich należało, nie musiały się więcej wysilać.
         Mężczyzna wiedział, że tam na dole, wśród zabudowań, zaczął się nienaturalny ruch. Zdezorientowani mieszkańcy nie wiedzieli co mają myśleć, co robić, jak się zachować. Czy należy się cieszyć czy może bać z powodu tak niespodziewanej wizyty? Przestraszeni, tego był pewien, gorączkowo biegali z miejsca na miejsce szukając wsparcia u rodziny czy znajomych. Ludzie w tłumie czują się bezpieczniej tak jakby obecność innych zwalniała z obowiązku myślenia i podejmowania decyzji. Teraz, przekrzykując się nawzajem, próbowali znaleźć podpowiedź na pytanie jak należy się zachować by nie narazić się na gniew Opiekuna.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że on sam nie wiedział czego właściwie od nich oczekuje. I po co tu przybył.
Pierwszy raz w swoim długim życiu nie miał pojęcia, gdzie zaprowadzi go przeznaczenie.



czwartek, 17 października 2013

Z więźnia ptaszyskiem do raju.

Wiecie jak to jest trafić do alaskańskiego raju? Ja tak trochę wiem…Zacznę od początku….zanim trafia się do alaskańskiego raju trafia się do więźnia….W tym więźniu nie jest fajnie….jest dużo psów w tym więźniu, czasem są bójki, czasem ktoś zwinie Ci jedzenie, nie lubię więźnia…byłem tam nie wiem jak długo…ale nie chcę już tam być…Starałem się być grzeczny i się opłacało…Człowieki z Fundacji Adopcje Malamutów dowiedzieli się, że jestem w więźniu i postanowili się mną zaopiekować i przenieśli mnie do hotelu dla psów- jak mówią na to człowieki…nie był to jeszcze mój dom, bez mojego własnego ludzia tam byłem…ale czekałem…znalazła się rodzina, z którą zamieszkałem. Byłem tam dwa lata. Chyba się im znudziłem bo już mnie nie chcieli…Odebrali mnie od tej rodziny  i trafiłem znów do hotelu dla psów. Miałem tam fajne cioteczki, chodziłem na spacery, biegałem po wybiegu ale wciąż nie miałem swojego własnego  ludzia. Było mi smutno i nudno.
Jakoś po niecałym miesiącu, pod koniec kwietnia przyjechała mnie odwiedzić taka człowieczka….Mówiła do mnie różne rzeczy, np. że zabierze mnie do domu ale musi wszystko przygotować. Byliśmy u lekarza, a taki nasz pieski lekarz nazywa się weterynarz-śmiesznie prawda? Mnie to śmieszyło i ciągle się uśmiechałem. Czy wy wiecie jak tam jest  fajnie? Można sprawdzić co weterynarz zapisuje, najlepiej się to robi stając przednimi łapami na biurko. Musiałem sprawdzić co on tam o mnie pisze….I wiecie co pisał? Książeczkę wypisywał dla mnie co nazywa się PASZPORT. Z takim paszportem to można jechać na wycieczkę daleko…ja lubie wycieczki ale tylko z własnym ludziem….
Człowieczka sobie pojechała i mnie nie zabrała ze sobą, a przecież miałem paszport i chciałem jechać na wycieczkę!!! Znów byłem sam….
I wiecie co - po miesiącu człowieczka znów się pojawiła!!! Poznałem ją !!! Wiedziałem, że jest już moja!!! Dostałem  dużo nowych rzeczy J szelki nowe dostałem i smycze nowe i dziwne pudełko….nie lubię pudełek…Pudełka są podstępne bo jak się do nich wchodzi to zamykają się drzwiczki i nie jest fajnie. I wiecie co moja człowieczka mnie zamknęła w pudełku. Ciocia Kasia się ze mną pożegnała i z człowieczką pojechaliśmy na wycieczkę…. do raju. Byłem grzeczny, byłem mega grzeczny. Byliśmy w miejscu gdzie startują do raju wielkie ptaszyska. Zabrali mnie od człowieczki i zapakowali w tym pudełku (którego nie lubię) do ptaszyska. Trochę się bałem ale wiedziałam, że moja człwowieczka też będzie w ptaszysku bo tak mi mówiła.
Ptaszysko się rozpędziło i poleciało. Do raju. Ze mną. Z moją człowieczką.
Ten wielgaśny ptak w końcu wylądował…w raju. Szukłem mojej człowieczki. Przez to głupie pudełko, w którym siedziałem nie mogłem jej szukać na własną łapę ale w końcu jakieś człowieki zaprowadzili mnie do niej i bardzo dobrze bo mówili jakoś tak śmiesznie i wcale ich nie rozumiałem. Moja człowieczka się uśmiechnęła i powiedziała do mnie „witaj w Norwegii Bajerku, jesteśmy w domu”.

Czujecie to - byłem w domu. W moim własnym domu, domu z moimi człowiekami, byłem w moim alaskańskim raju!!!

poniedziałek, 14 października 2013

Cebulowa dieta








Siedzę w kuchni i znęcam się nad cebulą, jakieś wyjątkowo zjadliwe stwory mi się dziś trafiły. Nie tam żadne sflaczałe, wyblakłe z chińskich plantacji a nasze swojskie palące niczym żywy ogień. Za jakie grzechy? Czy moja rodzina nie mogłaby po ludzku na trawkę do ogrodu iść, kulturalnie popaść się na zielonym świeżym, a nie w gary zaglądać?  Taniej byłoby, ekologicznie a ile czasu można zaoszczędzić. Ile książek można przeczytać zamiast ciąć cebulę, a łzy niczym Niagara kapią na deskę.
-Czemu ryczysz?- Futro stęka leniwie jak gdyby to ono swoimi łapskami cięło cebulę.
-Gotuję- odwarknęłam, bo, po co wsadza nos w nie swoje sprawy. Leży, dobrze jej? To niech leży. Bo wysyłka na swojski Sybir.
-To, po co ryczysz?- Jeszcze czarna nie wyczuła, że po cienkim lodzie stąpa, leżąc na kaflach w mojej kuchni.
-Cebulę kroję- Nie wiem, po co tłumaczę psu swe kuchenne posunięcia. To pewnie przez tę Niagarę, co z oczu i powoli z nosa też ucieka.
-To, czemu nie mięso? Od mięsa się nie płacze- Tłumaczy mi z super giga profesjonalną miną eksperta kulinarnego.  Nie wiem, jaka jest ta Geslerowa z blond lokami, bo nie oglądam, ale czarna Fela na bank lepsza. Każdy program kulinarny a jest tego teraz od groma złotem płaciłby za takiego eksperta, więc co ona jeszcze robi w mojej kuchni zamiast błyszczeć na ekranie? Taki talent się marnuje na prowincji zabitej dechami.
-Od dziś jemy tylko cebulę i trawę- a co jak się wymądrza niepytana to ją postraszę porządnie. Od razu mi lepiej.
-Mięso jest zdrowe bogate w składniki…
-Jeszcze słowo a wsypię ci tę cebulę do gardła- przerywam, bo co, jak co ale na psie wykłady o wyższości mięsa nad cebulą nie miałam ochoty.  
Fela niby przypadkiem trąca łapą kaczkę, która kiedyś była śliczna żółciutka, dziś po urodzie nie pozostało nawet śladu. Tak, tak moje panie tak to w życiu jest każda z nas ma taką Felę, co ją okrutnie sponiewiera. Z drugiej strony taka Fela nie jest zła, nie rozszarpie na strzępy nie pokaleczy tylko kolor zabiera. Nie ma, co narzekać.
- Zresztą ty przestań o mięsie marzyć, bo trzeba ci jaśle podnieść- dodaję ze satysfakcją w głosie
-ee- Jeśli wspominałam wcześniej coś o minie światowego eksperta w wykonaniu Feli to nie pozostał po niej nawet najmniejszy ślad. Tylko czyste zaskoczenie z domieszką głupoty. Z dużą domieszką.
-Gdy krowy za dużo jedzą to się im podnosi, wtedy zachowują umiar. Na tobie trzeba zastosować tę sama taktykę.
Futro wstało, pokręciło się w kółko zmierzyło mnie zimny wzrokiem.
-Widziałaś moją łapę?-Oczywiście, że to pytanie retoryczne, więc się nie odzywam, czekam, co będzie dalej- te aktorki, co dostają kilka milionów gaży za występ dałyby się pociąć za taką. Idealna, lepsza być już nie może. Marzenie, cud. A tyłek normalnie jak tona złota!
I tu się zgodzę, z tą toną jest coś na rzeczy, ale ze złotem to już przesadziła.
-Taa
-Normalnie jestem taka szczuplutka, że się między prętami w płocie mieszczę. Taka figura, że wszystkie okoliczne kundle wiersze o niej piszą.- Niby to jest wzburzona i urażona do żywego, ale cały czas zerka czy łapię się na jej tekst.
-Do nieba czwórkami kury szły, co to mieszkały u sąsiadów- Kwituję wywody czarnej. Jeśli coś na tej ziemi jest pewne tak jak śmierć i podatki to to, że gdyby czarna mieściła się między prętami to kury w dzielnicy, a tam w całym mieście przeżyłyby Armagedon. Mało tego mógłby wybuchnąć skandal międzynarodowy. Więc może dobrze, że ma trochę za dużo sadełka?
P.s. Mina na zdjęciu nie jest wcześniej wspomnianym mega eksperckim spojrzeniem, a reakcją na wzmiankę o odchudzaniu