środa, 8 lipca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada.83. "Zapiekanka binarna na tablicy hashowanej z nadzieniem heksadecymalnym".






83. "Zapiekanka binarna na tablicy hashowanej z nadzieniem heksadecymalnym".


Gdy wrócił do domu Anka była sama. Wystrojona w ten krótki, jedwabny szlafroczek, który go tak strasznie kręcił. Jeśli miał jakieś plany na ten wieczór, to natychmiast stały się nieaktualne. Należy im się ognista noc, szalona i namiętna. Musiał tylko uzupełnić płyny a potem choćby się paliło i waliło, istnieć będzie dla niego tylko żona. Otworzył lodówkę, by wyjąć z niej swój ulubiony sok i zamarł. Dokumentnie go zamurowało. W lodówce siedział mały, brzydki przykurcz w zielonym, lekko przybrudzonym pomidorem, meloniku. Uśmiechał się szkaradnie i puszczał do Leona oko.
- Zapiekanka binarna na tablicy hashowanej z nadzieniem heksadecymalnym?- Zaćwierkał słodko, niczym dziewczyna szukająca bogatego sponsora.
Leon nie zareagował, bo nie był zdolny do ruchu a głos skutecznie mu ugrzęzł w gardle. Myślał tylko o tym, że teraz będą musieli zdezynfekować lodówkę, a może nawet kupić nową, bo ta szkarada w dziwacznych butach z jakiś powodów wlazła do środka.  
- Zapiekanka binarna na tablicy hashowanej z nadzieniem heksadecymalnym?- Powtórzył przykurcz a słodycz jego głosu zabarwiły nuty niecierpliwości.
-Ekologiczna?- Wybąkał pierwsze, co mu przyszło do głowy
-Pogięło cię, ja tu siedzę w lodówce, myślisz, że lubię jak mi się zmarznięty na bryłę lodu tyłek przylepia do ściany? Dla przyjemności tu siedzę? Nie mam nic lepszego do roboty tylko na jaśnie pana czekać?
-Anka, Pazura to nie jest, Grabowski zresztą też nie- krzyknął w stronę sypialni, niech i ona pogłówkuje, o co w tym wszystkim chodzi.
-Co?
-Wiele razy mówiłaś, że kiedyś nam wyskoczą z lodówki- tłumaczył, nie spuszczając z oka dziwnego gościa w lodówce.
-Pokaz garnków jest? Jak nie ma, to nie oni, tylko kapusta. Odpuść.
-Chciałbym, bardzo bym chciał, ale nie mogę.-Wymamrotał, ten mały w cylindrze zaczął się niecierpliwić i zrobił taką minę, że Leon zaczął się nerwowo rozglądać za nożem. Nie wiedział czy pokurcz jej niebezpieczny i w ogóle nie kumał, o co chodzi z tą cholerną binarną zapiekanką.
-No fakt Pazura to nie jest- Anka nawet nie była zdziwiona obecnością dziwadła w ich lodówce.
-Też go widzisz, to dobrze, bo już się bałem, że mam omamy.
-Czy dobrze to ja nie wiem, bo nie wygląda na przyjaznego.
- Zapiekanka binarna na tablicy hashowanej z nadzieniem heksadecymalnym? – Zapiszczał czerwony ze złości krasnal.
-Chyba mrożonka- Poprawiła odruchowo Anka.
-Że, co?- Popatrzył na Ankę tak, że miała wrażenie, że farba za jej plecami od tego spojrzenia się łuszczy.
-W lodówce trzyma się mrożonki nie zapiekanki, nie wiesz o tym? W piecu powinieneś siedzieć. – Nie miała zamiaru się bać. Nie po tym, co ich ostatnio spotkało, nie zastraszy ich brzydki krasnal w meloniku, siedzący w ich lodówce.– Tak po za tym nikt cię tu nie zapraszał, to wtargnięcie na teren prywatny, a to jest karalne. I nie chcę wiedzieć, co za mrożonki chcesz nam tu wcisnąć.
-Zapiekanki- poprawił Ankę, po czym odgryzł zakrętkę od ketchupu. –Do pieca nie wejdę, a Zapiekanka binarna na tablicy hashowanej z nadzieniem heksadecymalnym jest, osły dwa. Nic nie rozumiecie.
-To fakt- przyznał Leon, chciał rozwinąć myśl, ale za jego plecami na poziomie kolan rozległ się wściekły warkot.
-Zabierzcie tego potwora- pisnął karzeł w lodówce, łapiąc główkę kapusty, którą najwyraźniej zamierzał użyć, jako broń.
-Leeloo zostaw, bo cię jeszcze jakimś świństwem zarazi. Łazi ludziom po lodówkach, to mógł złapać jakieś bakterie.

-Zabierzcie tego potwora, ja mam uczulenie na sierść!!!!

niedziela, 5 lipca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 82 Podhalan husky.




82 Podhalan husky.



-To w takim razie koniecznie muszę zawrzeć z nimi znajomość- Jedyne, czego się bał Leon to tego, że się zakocha a potem po nocach będzie myślał jak zdobyć pieniądze na takie dwukołowe cudo. Anka nie byłaby zachwycona taką nową kosztowną fascynacją. Oj nie. No i teraz mieli psa, Leeloo w przyczepce by woził?
-Masz rację stary, koniecznie musisz je poznać, może nawet dam ci się przytulić do jednej z nich.- Obiecał Jarek, szelmowsko się uśmiechając.
-To, kiedy się umawiamy? Bo wiesz teraz to muszę psa wymęczyć- wskazał brodą kudłacza, który znudził się już obwąchiwaniem butów kumpla.
Leeloo zaczęła się niecierpliwić, nie była zachwycona przedłużającą się pogawędką mężczyzn. Ona potrzebowała spaceru, roznosiła ją energia, postać to mogła sobie w domu. Próbowała pociągnąć Leona dalej, tam przed siebie gdzie było tysiące nowych zapachów, ale był zbyt ciężki. A smycz była zbyt krótka i mocna, by wyrwać się na wolność.
-Jak wrócę to się odezwę. Muszę ruszać w świat, bo poluje na mnie Podhalan husky. Bestia strasznie zażarta.- Westchnął Jarek
-Eee, co?- Nie zrozumiał Leon, przyglądając się przy okazji podejrzliwie Leeloo. Zastanawiając się, czy ten słodki piesek kiedyś też będzie polował na ludzi. Raczej, jeśli miałby wybór to wolałaby żeby została słodką przytulanką, pozbawioną agresji.
-Dziecko chce ze mną mieć. Wyobrażasz to sobie?
Nie, za nic w świecie sobie tego nie wyobrażał. Jak husky, nawet skundlony mógł chcieć, mieć dziecko z jego kumplem? To było takie zboczenie, że aż się źle robiło, nigdy, bo go o to nie podejrzewał.
-On?- Spytał ostrożnie- Myślałem, że wolisz kobiety.
-Fakt bestia ma najpiękniejsze niebieskie oczy na świecie, można zgłupieć zupełnie, no, ale żeby od razu marzyć o dziecku. Bo źle nam tak jak jest? Jak myślisz nadawałbym się na ojca?- Spytał nieoczekiwanie Jarek.
-Szczeniaka?- Upewnił się Leon i jakoś, choć bardzo się starał nie mógł sobie wyobrazić skundlonej narzeczonej o błękitnych oczach.
-Twojego? Nie dzięki, ona chce dziecko nie psa. Mówi, że zegar biologiczny tyka i że jest bezlitosny.
-Ten husky ci tak mówi? Ale na trzeźwo czy po pijaku? Palisz coś? Nie wiem, co, ale to jest stanowczo za mocne.
Jarek zaczął się śmiać, tak jak kiedyś, gdy byli jeszcze dziećmi. Od dawna nie wydawał z siebie takich dźwięków. Leon to wiedział, bo kiedyś kumpel przy piwie mu wyznał, że odkąd zaczęło się psuć w jego rodzinie, niczego nie czuł już prawdziwie. Nawet nienawiść była płytka i bezbarwna a śmiech brzmiał głucho i nieprawdziwie. Plastikowy, tandetny jarmark a nie prawdziwe życie. Teraz zaś Jarek stał na chodniku i wydawał z siebie dźwięki przypominające walkę o oddech, duszącej się kozy. Prawdziwy nieudawany śmiech tak z głębi serca, taki jak znał z dzieciństw Leon.
-Co cię tak śmieszy?
-No- Jarek wytarł z kącików oczu łzy- bo husky, dlatego, że te gały ma niczym dachy na Santorini – zawiesił się, by teraz dla odmiany kwiczeć jak prosiak.
Leon nie miał mu tego za złe, nawet więcej czuł radość, że się chłopak odblokował, tyle, że nadal nie rozumiał, w czym rzecz.
-A Podhalan? Z Zakopanego pochodzi?
-Gdzie tam, najzwyklejsza Ślązaczka tyle, że zafascynowana sztuką góralską. Projektantka mody, ma teraz fazę etniczną. Jeszcze trochę a ja będę musiał zapylać po mieście w takich wełnianych wyszywanych białych galotkach i kierpcach. Może i do moich hiszpańskich dziewczyn będą pasować.
-To mówisz, że nawet ty się w końcu ustatkujesz. Nie wiem, czemu ale poczułem się stary.
-Na to wygląda, że przyszła kryska, ale jeszcze się bronię jeszcze chcę wyjść z twarzą. Że niby taki twardziel jestem. Wiesz nigdy nie poddawaj się bez walki.

















































środa, 1 lipca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 81 Hiszpańskie dziewczyny.




81 Hiszpańskie dziewczyny.




Leon skręcił na osiedle, gdzie mieszkał jego najlepszy kumpel z podstawówki. Spotykali się raz na rok przy piwku albo dwóch. Fajnie było powspominać. Nie byli w szkole aniołami, w gruncie rzeczy to dziwne, że nie wyrośli najpierw na młodocianych przestępców a później na członków grup przestępczych. Mieli takie pomysły, że nawet teraz na ich wspomnienie jeżył mu się na głowie włos, ryzykowali zdrowiem a nawet życiem. Leon już w szkole średniej spokorniał, wyluzował a Jarek do dziś jest niespokojnym duchem. Jakaś siła gna go po świecie od jednej kobiety do drugiej. Leon chwalił sobie obecne życie, szybko dorósł do stabilizacji, związku, a Jarek coraz bardziej niecierpliwie szukał miłości i swojego przeznaczenia. I chyba właśnie ta niecierpliwość wszystko psuła, nie potrafił usiedzieć na miejscu, zaangażować się. Jarkowi odpadała troska o finanse, on nie musiał się dorabiać, rodzice zostawili mu dom a sami przeprowadzili się do okazałej willi za miastem. Siostra Jarka wybrała wielki, modny apartamentowiec i tam kisiła się w towarzystwie napuszonych, bogatych snobów, jeśli oczywiście wierzyć słowom jej brata. Jarek, od kiedy firma rodziców się rozrosła i zaczęła przynosić spore zyski, oddalił się od najbliższych szczególnie od siostry. On nie przywiązywał się do rzeczy materialnych, wyjątkiem był dom po rodzicach. Nie pragnął posiadać coraz więcej, coraz droższych przedmiotów i tak zwanych lokat kapitału. Zbyt często pakował plecak i ruszał przed siebie.
-Leon!- Jarek wypatrzył spacerującego z psem kumpla z tarasu- czekaj chwilę!
Pędem niczym wichura przebiegł przez podjazd, szarpnął furtką tak, że mało jej nie wyrwał z zawiasów i wyskoczył na chodnik. Roznosiła go energia, co oznaczało, że lada dzień znów spakuje plecak i ruszy ku przygodzie.
-Cześć stary- ryknął tak, że aż Leeloo cofnęła się wystraszona.
-Cześć a co ty w domu robisz?
-Kwiatki wróciłem podlać – zachichotał Jarek- ale masz fajną bestię. Kiedyś też taką sobie sprawię.- Kucnął a wtedy Leeloo zapominając zupełnie o tym, że ją przed chwilą wystraszył swoim krzykiem, postawiła przednie łapki na kolanach mężczyzny i zaczęła lizać mu twarz.
-Kiedy ruszasz?
-Aż tak widać?- Tym razem zaśmiał się nerwowo- jesteś równie wyjątkową bestią jak moje hiszpańskie dziewczyny- Zwrócił się do Leeloo
-Hiszpańskie dziewczyny?- Podchwycił temat Leon- Twoje?
-Stary mówię ci, jakie mają boskie zaokrąglenia tu i ówdzie. Pieściłbyś do utraty tchu, dzień i noc i nigdy nie masz dość. I ta czarna skóra taka zmysłowa, miękka, podniecająca, obiecująca rozkosz. Chcesz spróbować?
-Nie dziękuję. Zostanę przy adrenalinie towarzyszącej wyprowadzaniu mojej bestii na spacer. Ile masz tych hiszpańskich dziewczyn?
-Dwie
-I dajesz radę, nie są zazdrosne?- Zdziwił się Leon. To było coś nowego, Jarek zwykle skupiał się na jednej dziewczynie. Krótko, bo krótko, ale swoja osobę oferował na wyłączność. Widać przestało mu to wystarczać.
-Dla nich liczy się tylko tankowanie
-Hmm?- Nie zrozumiał zupełnie, o czym mówi kumpel. Hiszpańskie alkoholiczki sobie znalazł?
-Jak to motory. Nie trzeba nosić kwiatków, czekolady one łakną tylko paliwa i szybkości.- Zachichotał Jarek.
-Przypomnij mi, co produkują w Hiszpanii?
-A nie wiem, kupiłem je w Madrycie dla ukojenia nerwów, bo tam mnie dopadła wieść, że ta moja głupia siora wychodzi za wyżelowanego dupka. Dlatego to hiszpańskie dziewczyny.

niedziela, 28 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 80 Realizm nabyty.





80 Realizm nabyty.




-Jeśli to nie wariatka, to może rajski ptak w ramach zemsty was osrał?- Leon pozwolił sobie na niewybredny żart, to pewnie przez ten koniak. Biorąc przykład z ojca, osuszył szklaneczkę w zastraszającym tempie. Na szczęście zawieszenie broni nadal obowiązywało i nic nie wskazywało, że wywiąże się z tego kłótnia.
-Sam możesz mieć do czynienia ze śmierdzącą sprawą, jak psa nie wyprowadzisz na spacer- odgryzła się szybko Ryśka.
-Ty się lepiej umyj, bo ci tak zostanie. Awansujesz w rankingu na największe dziwadło w mieście o kilka oczek.- Ostatnie słowo musiało należeć do niego i by nie dać Ulce szansy na kontratak, błyskawicznie złapał psa i smycz. Leeloo merdając radośnie ogonem, pokazywała, że jest zadowolona z takiego rozwoju sytuacji. Nie dość, że na gwałt potrzebowała kawałka trawnika, to jeszcze roznosiła ją energia. I najważniejsze, jeśli pójdzie z domu, to może kogoś innego posądzą o pogryzienie tych skarpetek z łazienki.
-Ma racje lepiej się umyjcie, to kolorowe świństwo może być szkodliwe dla zdrowia. To może być jakiś chiński chłam bez atestów, nieprzeznaczony do kontaktów z ludzką skórą.- Anka wyciągnęła z szafy ręczniki i czyste ciuchy dla siostry.
-Tego mi jeszcze brakowało, alergii takiej, co pokryje efektownymi ranami całe moje ciało. No pięknie nic tylko się pociąć. Autentycznie będę błąkać się po mieście jak wariatka i straszyć niewinne dzieci i psy.
-Nie przesadzaj, nic nam nie będzie- Rysiek czule dotknął jej policzka- nawet z farbą wyglądasz pięknie i elegancko. Nikogo nie będziesz straszyć. Ja też nie mam zamiaru tego robić, mamy lepsze zajęcia.
-Zaropiała, stara królewna nic tylko brać i wielbić. Jakie to romantyczne. Rysiu czy to była najlepsza z twoich randek? Taka idealna, o której się marzy całe życie?- Ulka marudziła, ale było widać, że wcale nie jest zła.
-Nie przesadzaj. Co do randki może nie romantyczna, ale inna. Ciekawa i idealna, bo z tobą- nie było fałszu w jego słowach, on nadal był zapatrzony w Rysię jak w słońce.
Ojciec Leona parsknął, ale dostał kuksańca od byłej żony i szybko zamilkł.
-To nie przesada, to realizm nabyty. Wiesz, ile mi lat zajęło zrozumienie prostych prawd?- Wzięła od Anki ręcznik i poszła do łazienki.
Rysiek popatrzył smętnie i Anka była pewna, że siłą się powstrzymywał, by nie zaproponować Ulce pomocy przy pozbywaniu się warstwy farby. I o ile znała siostrę, słusznie postąpił. Co z tego, że wcześniej miała w planach namiętną noc z Ryśkiem. Gdyby tylko zaproponował pomoc w łazience, spłoszyłby ją tylko. Takich komplikacji chyba nikt nie chciał.
-Realizm nabyty, dobrze brzmi. Znam go od niedawna. Tyle, że musiałem walnąć głową w ścianę, by przejrzeć na oczy. Stary głupi dziad.-Wpatrywał się w pustą szklankę, ale od tego patrzenia nie przybywało wcale koniaku. Anka oczywiście widziała, że ojciec Leona miał ochotę na jeszcze jedną szklaneczkę, ale alkohol mógł wszystko popsuć. Musieli mieć w miarę niezmącone umysły, jeśli to jeszcze w ogóle możliwe, bo nie widomo, czym ich jeszcze życie zaskoczy.
-Komuś kawkę, herbatę, albo soczku?- Zaproponowała.
-Ja bym poprosił kawę, jeśli można- zgłosił się Rysiek, który nie miał odwagi usiąść, by nie pobrudzić kanapy czy krzesła.
-A on żyje? – Nagle sobie przypomniała, że nie spytała o to wcześniej,
-Kto?- Zdziwił się Rysiek
-Kot a kto?
-A tak, kot znalazł nawet wspaniały dom i za nową właścicielką chodzi jak pies. Ogólnie stary jest, ale piękne się bydle na domowym wikcie z niego zrobiło.

środa, 24 czerwca 2015

Jako, tuńczyk, czekolada. 79 Empatia wrodzona.



79 Empatia wrodzona.


-Tylko was zaatakowano?- Anka w sumie znała odpowiedź na to pytanie, ale wolała się upewnić, czy jej podejrzenia są słuszne.
-No, w sumie tak- Rysia podrapała się po głowie a raczej po skorupie wyschniętej farby szczelnie pokrywającej włosy- raz tylko dostał ten starszy pan w garniturze, siedzący przy stoliku obok, ale to chyba przez przypadek.
-I oczywiście nie wiecie, kto was tak urządził?- Leon wyciągnął koniak z barku i szczodrze rozlał wszystkim do szklaneczek, nawet nie pytając czy goście mają ochotę na taki trunek- Laski w szpilkach jak dwie wieże Eiffla z pazurami jak szable i z maścią na mendy w czarnym spalonym baniaku, nie widzieliście przypadkiem?
-Co?- Udało się Leonowi zadziwić nowoprzybyłych i na dodatek uzyskał efekt stereo. Rysiek parsknął śmiechem a Rysia popukała się znacząco palcem w czoło. Nie mieli pojęcia, o czym mówi.
Ojciec Leona bez słowa wziął do ręki szklaneczkę z grubym dnem wypełnioną złotym trunkiem i nie czekając na lód, przechylił i wypił do dna. Zadziwiając tym samym całe towarzystwo. Był znany z tego, że lubił się delektować smakiem, powoli sącząc trunek. Jego zachowanie dobitnie wskazywało na to, że sprawa jest poważna.
-Podejrzewam, że to córka moich sąsiadów, ona leczy się psychiatrycznie. Ubzdurała sobie, że jest moją żoną a ja nieustannie, masowo zdradzam ją z różnej maści kochankami. Nie raz zrobiła mi awanturę, podstępnie wdzierając się do mojego ogrodu. By sforsować płot posuwała się do niezwykle wyrafinowanych technik. Można by książkę o tym napisać. Raz nawet nafaszerowała jak kaczkę jabłkami, swoimi lekami pielęgniarkę, która miała się nią opiekować. Co to się działo, kobita myślała, że jest rajskim ptakiem, na który polują myśliwi z całego świata. A, że wzrostu jest nikczemnego i na dodatek reprezentuje wagę ciężką to próby poderwania się do lotu były, co najmniej komiczne. Gdy przyjechało pogotowie, jakimś cudem udało się jej wleźć na starą jabłonkę. I z wysokości próbowała zadziobać dwóch chudych sanitariuszy. Na szczęście dla wszystkich jabłonka poległa w tej walce, z trzaskiem oderwał się konar a wraz z nim na ziemię upadł samozwańczy rajski ptak. Może to głupio zabrzmi, ale nawet mi jej tak bardzo żal nie było. To jedna z tych osób, dla których empatia wrodzona jest balastem, niepotrzebnym ciężarem. Nie dalej niż dzień wcześniej byłem na nią naskarżyć sąsiadom, bo widziałam jak kijem okłada takiego starego, dzikiego kota, co to go sąsiedzi dokarmiają. Szkoda mi go było, nie dawało mi spokoju jak go potraktowała, więc całe popołudnie chodziłem i szukałem zwierzaka. Znalazłem cierpiącego, zakrwawionego niedaleko w kępie krzaków. Zawiozłem do weterynarza i okazało się, że ma złamaną łapę. Co to za człowiek, co tak katuje zwierzę? Dlatego nie zareagowałem, gdy dwóch smarkaczy nagrywało popisy rajskiego ptaka, szczególnie, że policja nie wykazała zainteresowania moim zgłoszeniem. Ten filmik podobno bił rekordy popularności. Przy tym wszystkim wydało się, że dziewczyna, którą się opiekowała miała kilka podejrzanych sińców na ciele. Do pracy u sąsiadów już nie wróciła a młoda niestety dalej żyje w urojonym świecie. Do tej pory, że tak powiem atakowała mnie tylko w ogrodzie, ona nie oddala się od domu, boi się miejsc, których nie zna. No, ale może zmieniła lekki i się odważyła? Tylko jak dotarła do tej knajpy? Wynajęła taksówkę by mnie śledzić? – Rysiek bezradnie rozłożył ręce.
-To nie ona- stanowczo stwierdziła Anka.
-A, kto?
-Skąd mam wiedzieć? Nie wróże z kart i nie mam w salonie czarodziejskiej kuli. A trochę szkoda, bo to, by pozwoliło, choć trochę zrozumieć, co się dzieje wokół mojej rodziny.-Czekolada się skończyła a Anka nadal nie czuła poprawy nastroju.
-Czyli nie tylko nas spotkało coś tak nietypowego?- Upewnił się Rysiek
-Nie, stary wszyscy od jakiegoś czasu żyjemy w oparach absurdu, jak tak dalej pójdzie to zapomnę, co to normalność.
Leeloo jakby rozumiejąc, co mówią ludzie stanęła pod drzwiami i zaczęła cichutko popiskiwać. Spiski i absurdy zupełnie jej nie interesowały za to była całkowicie pewna, że jeszcze chwilę a jej pęcherz odmówi posłuszeństwa. Jedzenie i spacer to była normalność, o których ona nie chciała i nie mogła zapomnieć.

niedziela, 21 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 78 Mikrokulki.




78 Mikrokulki.


-Czyli, co wszystko będzie tak jak dawniej?- Anka była w stanie we wszystko uwierzyć. Nawet w to, że rodzice Leona całkowicie wymarzą z pamięci wszystkie krzywdy i niesnaski, jakie między nimi były. Zapomnienie i wybaczenie może wcale nie było takie trudne, jak się jej do tej pory wydawało.
-Nic nie będzie takie jak dawnej- smutno stwierdził ojciec Leona- rany się goją, ale blizny zostają. Czasem większe a czasem jak się ma szczęście to malutkie. Zobaczymy czy da się z nimi żyć.
-No tak- Czyli jednak nie było tak różowo, jak mogłoby się wydawać.
Niespodziewanie zadzwonił dzwonek do drzwi, natarczywie, krótko jak alarm. Anka poczuła, jak włoski na karku stają jej dęba, miała bardzo złe przeczucia. Ojciec Leona zbladł niebezpiecznie, na jej oko to był stan przedzawałowy a Leon zamarł w groteskowym półkroku. Dzwonek zadzwonił jeszcze raz tak, jakby bardziej natarczywiej.
-Może by ktoś otworzył- Matka Leona zawsze była kobietą czynu. Teraz widząc konsternację i strach rodziny, nie czekając na pozwolenie, ruszyła w stronę drzwi.

Anka już miała krzyczeć, żeby odeszła od drzwi, żeby nie ryzykowała, ale nie wiedziała jak ubrać swoje obawy w słowa. Przez swoje obiekcje spóźniła się ułamek sekundy, gdy krzyczała- NIE -drzwi już się otwierały.
-Co nie?- To była Ryśka, na dodatek wściekła jak osa.
-Ccco się stałłoo- wyjąkał zszokowany Leon i to wcale nie obecnością mężczyzny towarzyszącemu Ryśce.
Rysia wyglądała jak po ostrzale tylko, czym? Była niczym rajski, kolorowy ptak, niczym ofiara szalonego fana paintballa. Ogólnie obydwoje reprezentowali sobą obraz nędzy i rozpaczy i wcale się dobrze nie bawili.
-Byliśmy w knajpie, wiesz tej mojej ulubionej, to miał być taki początek romantycznego wieczoru- Ryska chrząknęła znacząco.
Tak, Anka wiedziała, o który lokal chodzi siostrze, sama też go lubiła i doskonale zrozumiała znaczące chrząknięcie. Czyż Ryśka nie wspominała, że tę noc musi spędzić z Ryśkiem, by zagrać przeznaczeniu na nosie?
-No i?- Ponagliła Anka, wizyta w knajpie wcale nie tłumaczyła tragicznego stanu ich ubrań, włosów i twarzy.
-Zaszczypał mnie pośladek, ale tak, że zobaczyłam wszystkie gwiazdy nawet te, o których nie miałam pojęcia.
-Zaczęła piszczeć a głos ma donośny nawet głuchego, by poruszyła- Rysiek uznał, że może dorzucić swoje pięć groszy do opowieści.
-Zgadza się, ale szybko dołączyłeś do duetu- Ryśka nie była dłużna a na jej twarzy gdzieś pod warstwą farby pojawił się cień uśmiechu.
-Tyle, że nie wrzeszczałem, jakby mnie ktoś ze skóry obdzierał.
-Tak, ty pięknie kląłeś, naprawdę potrafisz.
-Dlaczego?- Mama Leona nie mogła ogarnąć opowieści.
Rysiek pomimo niebiesko-różowo-zielonego melanżu gęsto pokrywającego twarz, zaczerwienił się na tyle intensywnie, że czerwieni udało się przebić przez zaschniętą już skorupę farby.
-Dostał tam, gdzie żaden mężczyzna nie chciałby dostać- podsumowała Ryśka- i to żółtą farbą. Wyglądało to tak jakby się posikał szczególnie, że masował obolałe miejsce.
Pomimo że Rysiek był teraz jedną kolorową plamą, opowieść Rysi podziała na wyobraźnie zgromadzonych, wyraźnie dało się odczuć, że odprężenie i mniejszą nerwowość.
-Ale, co to było?- Leon drążył temat
-Cholerne mikrokulki z farbą- Ryśka prychnęła jak kotka tak, że aż wystraszyła Leeloo
-Skąd wiesz?- Leon dziwnie popatrzył na Ryśkę.
-Zapiekło, zabolało tak, że siniak murowany i ochlapało farbą, i nie tyle żem ślepa jak kret, ale nikt nie widział naboi.
-Skąd wiesz, że to były mikrokulki?
-No, bo chyba nie kwadraty?

środa, 17 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 77 Maść na mendy.





77 Maść na mendy.



-Tylko nie mówicie, że to przypadek- Anka wyciągnęła dwie bombonierki i położyła na stół. Jedna to stanowczo za mało, by ukoić jej skołatane nerwy. Nie znała lepszego lekarstwa na stres i zdenerwowanie niż dobra czekolada.
-Mamo u ciebie też?- Spytał Leon
-U mnie nietypowo, a może to faktycznie tylko przypadek?- Zastanowiła się przez chwilę i zaczęła opowiadać- Wysoka, szczupła blondynka w mini o zgrabnych nogach takich, aż do szyi. Szpilkach tak niebotycznie wysokich, że od samego patrzenia, można się było nabawić choroby wysokościowej. Miała też, czym oddychać a tipsy takie, że aż dziw, że nie robiły rys na chodniku.
Anka zastanawiała się, w którym kierunku rozwinie się opowieść, nie miała pojęcia, ale też nie zamierzała pytać. Zajęła się zawartością bombonierki i w nosie miała to, że wyjdzie na największego łakomczucha świata.
-Niby nic, - ciągnęła opowieść matka Leona- ale ta dziewczyna wiozła za sobą na takim dziwnym wózeczku beczkę, czy cysternę, sama nie wiem jak to nazwać. Beczka była czarna, okopcona tak, jakby przeżyła przygodę z ogniem i była duża. Myślę, że spokojnie wlazłaby do niej dorodna krowa.
Anka wraz z rozwojem historii poczuła a co tam poczuła, nabrała stuprocentowej pewności, że te dwie bombonierki to jest kropla w morzu jej potrzeb. Potrzebowała góry czekolady wielkiej jak Stożek, albo lepiej jak dwa Stożki i Kiczory razem wzięte. Tu i teraz, natychmiast potrzebowała tej czekolady jak powietrza, albo nawet bardziej.
-Właśnie zamykałam bramę, gdy podjechała. Drapnęła tymi szponami po beczce tak, że bałam się, że ją na plasterki posieka i zaproponowała mi sprzedaż wyjątkowego towaru.
-Co było w tej beczce?- Leon nie wytrzymał ciśnienia.
-Maść na mendy.
-Co?- Zdziwili się równocześnie.
-Nie chciałam kupić- matka Leona niezrażona ich szokiem ciągnęła swoją opowieść- Wtedy się wściekła, zaczęła krzyczeć i kląć a na dodatek grozić, że mnie utopi w tej beczce, bo sama jestem mendą i to do tego parszywą.
-Wariatka jakaś, trzeba było dzwonić na policję- Zdenerwował się Leon.
-A myślisz, że co chciałam zrobić, ale gdy wyciągnęłam telefon, zaczęła tak uciekać, że po chodniku iskry tylko szły. Jak hart, albo jakiś koń wyścigowy i to wszystko w tych szpilkach, w których ja bym nie potrafiła nawet stać, a wiecie jak wygląda nasz chodnik po zeszłorocznej awarii rur?
-Czy ktoś zauważa jakiekolwiek powiązania między maścią na mendy a gaźnikiem i jeszcze tym drzewkiem? Nawet minimalne?- Spytała Anka pakując do ust następną czekoladkę.
Nikt nie opowiedział. Musiało jej wystarczyć przeczące kręcenie głową. Jeśli to było szaleństwo to grupowe ciekawe, czy istniały takie domy wariatów gdzie trzymają całe rodziny?
-Mamo nie wiem, czy to wariatka, czy coś więcej, ale nie możesz tam mieszkać sama, wiem, że to może głupie, ale boję się o ciebie- Leon rozlał herbatę z imbryka do filiżanek.
-Nie mieszkam sama.
-Jak to?- Zdezorientowany nie patrzył na matkę tylko na Ankę.
Wzruszyła tylko ramionami, nie miała pojęcia o zmianach w życiu teściowej. Nie wspominała jej o tym, że kogoś poznała czy, że zamierza przyjąć pod swój dach współlokatora.
-Wróciłem do domu.
-To znaczy, że wy…- Leon nie dokończył pytania
-Postanowiliśmy dać sobie szansę. Tyle, że powoli. Zamieszkamy pod jednym dachem, ja w pokoju gościnnym, na razie, jako lokator, a po za tym Rozszumiały się wierzby płaczące mnie namierzyły. Nie wiem jak, ale to zrobiła. 

niedziela, 14 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 76 Karburator.




76 Karburator.



-Ty naprawdę myślisz, że ktoś tu jest?
Nie wiedziała, że Leon ma takie duże oczy, tak się zdziwił, że osiągnął efekt prawie taki sam jak w japońskich kreskówkach. Gały na pół twarzy, w innych okolicznościach może by i ją to rozśmieszyło, albo nawet rozczuliło, ale nie dziś.
-Zamknij te cholerne drzwi, ja już nie wiem, co mam myśleć.-Miała ochotę się rozpłakać, jak mała dziewczyna.
-Kieliszeczek wina?- Spytał zamykając dokładnie wszystkie zamki.
-Czemu nie? Tyle, że chyba kieliszek nie pomoże.
-Mamy kilka fajnych flaszek, nie ma bólu tylko, kto pójdzie z psem bojowym na nocne sikanie?- I on nie miał nic przeciwko, by stres zalać winem.
Usiedli w milczeniu na kanapie, przytuleni, powoli popijali wino. Leeloo zmęczona postawą bojową, obroną własnego terytorium i ludzi, położyła się na podłodze. Dokładnie na stopach Anki i Leona równo tak, żeby nikt nie poczuł się pokrzywdzony. Nie włączyli muzyki, potrzebowali ciszy i odpoczynku. Gdy już wszystko to, co się wydarzyło w ostatnim miesiącu, zaczęli widzieć z innej, lepszej perspektywy, ktoś zapukał do drzwi. Leon zaklął strasznie i niczym rozjuszony byk ruszył do drzwi, gotowy stoczyć ostatnią, krwawą walkę.
-Łeb ci urwę i w tyłek wsadzę tak, że wyjdzie ci nosem –ryknął, w ogóle nie zważając na brak logiki w swych groźbach i zbladł widząc, kto stoi za z drugiej strony progu- Mama? Co ty tutaj robisz?

-Co matce urwiesz?
Matce Leona towarzyszył nie, kto inny jak jej były mąż, z którym jeszcze nie tak dawno nie rozmawiała a na samą wzmiankę o nim psuł jej się humor i to tak skutecznie, że nikt nie miał odwagi drugi raz popełniać takiego błędu. Anka była niemal pewna, że nigdy nie wybaczy byłemu mężowi tego jak bardzo ją zranił. No może wybaczy, ale na pewno nie będzie przebywać z własnej woli w jego towarzystwie.
-Nie, to pomyłka- Leon zapłonął na twarzy czerwienią soczystą do złudzenia przypominającą dojrzałe pomidory. Do tego dreptał nerwowo w miejscu, nie wiedząc, co zrobić z rękami i co powiedzieć- Mamo przepraszam, to nie do ciebie było.
-Nie zaprosicie nas do środka?- Ojciec nie czekając na odpowiedź Leona, pchnął byłą żonę do środka.
-Macie kłopoty? Ktoś was prześladuje?- Zaniepokoiła się matka Leona.
-A nie, ktoś tylko sobie głupie żarty robi, kartkę nam z debilnym tekstem przykleił do drzwi i psa zdenerwował- szybko uspokoiła ją Anka widząc, że Leon ma problemy z wyartykułowaniem myśli a przecież nie wypili jeszcze zbyt dużo.
-Wam też?
-Mieliśmy im o tym nie mówić- Matka Leona nie była zadowolona z obrotu sprawy.- Po co młodych denerwować? Mają dość swoich problemów. Zawracanie głowy, zapomnijcie o tym nie ma, o czym gadać.
-Co u was było napisane?- Ojciec Leona był ciekawy a widząc, że była żona chce coś powiedzieć, zwrócił się do niej- słuchaj to jest ważne, te dwie sprawy mogą być powiązane. Nie możemy udawać, że nic się nie dzieje. To wszystko za daleko zaszło i jest tak pokręcone, że musimy połączyć siły, inaczej nie mamy szans.
-Chróścina jagodna – Niechętnie przyznał Leon- A wam, co? Znaczy, komu z was zreflektował się, że palnął mega głupstwo.
-Mi wczoraj jedno słowo, karburator- Przyznał się ojciec.
-Ja pierdzielę- nie wytrzymała Anka- co za cyrk. Kto chce wina? A karburator to, co trucizna? Inne drzewko, czy coś jeszcze bardziej pokręcone?
-Gaźnik- odpowiedzieli niemal jednocześnie ojciec i Leon

środa, 10 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 75 Larwy psie- ludzkie.




75 Larwy psie- ludzkie.


-A może wiesz, walnij mnie od razu młotem między oczy, łatwiej będzie- miała już tego wszystkiego serdecznie dość, ileż można znieść?- Na zagadki się chłopu zebrało. Co można wygrać, bilet do raju, czy wariatkowa?
Leeloo nie chciała odejść od drzwi, powarkiwała a sierść na jej karku stała na baczność, nie pozostawiając wątpliwości, co do tego, że pies jest czujny i gotowy, by bronić swego terytoriom i ludzi.
-Dowcip ci się wyostrzył, aż się boje myśleć, co będzie dalej- Leon popatrzył na psa a potem westchnął ciężko i poklepał Leeloo po łepku, po zastanowieniu podrapał jeszcze za uchem- na kartce jest tak napisane.
-I, co jeszcze?- Za chorobę nie wiedziała, co to za czort z tej chróściny i jak się to właściwie ma do nich.
-Nic, nic więcej- Złapał psa za obrożę i bezskutecznie próbował odciągnąć od drzwi. Leeloo wiedziała swoje i nie dała się tak łatwo spacyfikować.
-To, na co czekasz?
-Eee?
-Internet chłopie mamy? Już powinieneś wiedzieć a nie patrzyć na mnie jak na wyrocznię, co ja chodząca encyklopedia jestem?- Zdenerwowała się bezczynnością Leona. Powinien działać, zbierać informacje, okopać ich mieszkanie, ewentualnie otoczyć drutem kolczastym a nie stać i głupio się uśmiechać.
Nie dyskutował z nią, doskonale wiedział, że nie ma to najmniejszego sensu, podszedł do laptopa i wstukał tekst listu.
-Chodź, popatrz to drzewo owocowe.
-Sprzedać, kupić chcą, czy co? Do cholery, o co chodzi?- Nic z tego nie rozumiała- To jakieś tajne zaklęcie? Sekta truskawkowo-poziomkowa nas zaatakowała?
-To pewnie ci sami, co w tej wielkiej, żółtej puszce rano przez miasto pomykali.-Wysunął przypuszczenie Leon.
-Bardzo śmieszne.
-To nam się chyba poczucie humoru rozjechało, bo mnie ta sytuacja nie śmieszy nic a nic, a wręcz przeciwnie zaczyna doprowadzać do pasji- Odłożył laptopa i się zamyślił- Leeloo daj spokój, nikogo tam nie ma- zwrócił się do psa
- Masz pewność, że larwy psie nie oblazły korytarza i się tam na nas nie czają, albo larwy psie-ludzkie -dodała szybko, patrząc na słodką, biegnącą w jej kierunku Leeloo.
-Myślisz, że tam coś jest? Wielka larwa, która pragnie truskawek, a może chce zjeść naszą Leeloo?
-Nie wiem- Opowiedziała zgodnie z prawdą .
Poderwał się tak szybko, że oko Anki prawie nie uchwyciło szczegółów i biegiem, niczym sprinter ze światowej olimpijskiej czołówki dopadł drzwi. Otworzył je z takim rozmachem, że mało nie wyleciały z futryn. Anka wykonując akrobatyczną ewolucję, rzuciła się do przodu, przeskakując stolik i pufy, miękkim lotem w stylu na szczupaka wylądowała na podłodze, łapiąc psa.
-Pusto- stwierdził z niejakim rozczarowaniem Leon, zupełnie tak jakby miał ochotę na małą a nawet średnią rozróbę.
Leeloo zupełnie nie zgadzała się z obserwacjami pana, ostrzegawczo wywaliła zęby na wierzch i zjeżyła się niczym atakujący brytan. To nie była już zabawa, pies ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
-Niewidzialny jest, czy co?

niedziela, 7 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 74 Chróścina jagodna.




74 Chróścina jagodna. 



-A, co mam robić, płakać i smarkać ci w rękaw?- Zdziwił się, słysząc wyrzut w jej głosie- Wy kobiety jednak jesteście z Marsa. Nienawidziłaś tej koszulki, tyle razy ją chciałaś wyrzucić a teraz masz pretensje, że nie rozpaczam?  Oszaleć można.
-Jakie pretensje? Człowieku ogarnij się, im szybciej tym lepiej. O psa się martwię, do weterynarza trzeba lecieć! Taka koszulka może ją zabić, pomyślałeś w ogóle o tym? Czy tylko rozpaczałeś nad tym swym, ukochanym, ekstra ciuchem?- Jak Leon mógł nie posiadać, podstawowej wiedzy o szkodliwości konsumpcji substancji i rzeczy do tego nieprzeznaczonych? Nawet dziecko by się zorientowało, że zjedzenie takiej wielkiej szmaty jest niebezpieczne.
-Tyle, że ja nie wiem, czy ona ją na pewno zjadła, to taka robocza hipoteza- zaczął się tłumaczyć.
Leeloo siedziała między nimi, spoglądając raz na Ankę raz na Leona, wesoło przy tym merdając ogonem. Nie wyglądała na zbolałą, czy umierającą a wręcz przeciwnie tryskała radością i pełną gotowością do szaleństw.
-To się zdecyduj się w końcu, zjadła, czy nie zjadła? A tak na marginesie to kobiety są z Wenus a faceci z Marsa.- Dodała z rezygnacją.
Leon nie zdążył odnieść się do jej słów, bo tę arcyciekawą konwersację przerwał im dzwonek do drzwi. Nie domofon a właśnie dzwonek. Leeloo przestała machać ogonkiem, powarkując pomknęła w stronę drzwi, niczym obrośnięta futerkiem strzała.
-Spodziewamy się kogoś?
Anka pokiwała przecząco głową. Nie wiedziała, kto to może być, no i zaniepokoiła ją reakcja psa. Leon spojrzał przez wizjer, ale nie zobaczył nikogo.
-No, kto to?- Nie wytrzymała Anka
-Nikogo nie ma- nie wiedząc, czemu szeptał.
-Schował się?
-Nie wiem- Przyznał zgodnie z prawdą- Ty przytrzymaj psa a ja sprawdzę, tak na wszelki wypadek.
Anka chciała zaprotestować, ale w sumie nie wiedziała jak. Słowa odbierały sens i powagę jej obawom, a jak inaczej mogła przekonywać męża, że otwieranie drzwi jest niebezpieczne? To jakaś paranoja. Poległa bez walki, co ma być to będzie. Chwyciła posłusznie Leeloo za obróżkę, nie chciała by przy głupocie uciekł im pies. Jedyne, co mogła zrobić w tej sytuacji to zminimalizować straty.
Leeloo nastroszona niczym jeżozwierz, warczała i wyrywała się Ance.
Leon energicznym ruchem otworzył drzwi. W przeciwieństwie do Anki, strach nie obsiadł go niczym wszy brudny kożuch, ale i tak był zwarty i gotowy do szybkiego uniku. Anka nie mogła oderwać wzroku od napiętych mięśni łydek męża, zamarła w oczekiwaniu błyskawicznego odskoku lub choćby wykopu. Tak, Leon w nogach miał dynamit i potrafił w razie konieczności go wykorzystać.
-Nikogo nie ma- stwierdził i wyszedł na korytarz. Miał nadzieję, że zobaczy uciekającego żartownisia.
-Jak to?- Ance coś nie pasowało, jeśli ten, kto dzwonił, uciekł to, dlaczego pies nadal jest taki niespokojny.
-Nie wiem może jakieś dzieciaki… -zawiesił głos, nawet on nie wierzył w taką wersję wydarzeń.
-Dobra chodź i tak nic tu nie wystoimy- zadecydowała, nie miała ochoty dłużej szarpać się z psem.
-Moment, coś tu jest- stwierdził zaskoczony
Anka nakręcona swoimi wcześniejszymi obawami, oczyma wyobraźni zobaczyła małego, paskudnego, jadowitego potworka z ostrymi zębami i hipnotycznym spojrzeniem. Takiego śmiercionośnego, złośliwego, ogólnie pierwszej wody zwyrodnialca.
-Kartkę nam przylepili
Odetchnęła z ulgą, jeszcze dziś nie zginą, ani nikt ich nie okaleczy. Nikt nie wydłubie oczu, ani nie zarazi wstrętną chorobą
-Ty wiesz co to chróścina jagodna?- Spytał skołowany Leon

środa, 3 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 73 Melly córka diabła.





73 Melly córka diabła.




-Taak, taka kampania społeczna skazana jest na sukces. Jak to pięknie brzmi- Bułka z prądem w każdej szkole. Obawiam się tylko, że w ogólnym odbiorze awansujecie na zakłady przemysłu spirytusowego. Chyba nie o to chodziło? No i jak to się ma do ustawy o wychowaniu w trzeźwości?
-Nawet mnie nie denerwuj, z tego będzie niezły cyrk, bo osioł się upiera i nie pozwala wykreślić nazwy roboczej na panel dyskusyjny u prezesa. Gnojek jest nietykalny, kto więc oberwie w tyłek?- Leon już nawet nie był wkurzony a zwyczajnie zrezygnowany. Wiele przepychanek z Edkiem przećwiczył na własnej skórze i wiedział, że ojciec polityk dawał tamtemu nietykalność. Nawet jazda po pijaku i skasowanie trzech aut uchodziła mu na sucho. Leon nie miał takiego zaplecza, więc obrywał za nie swoje grzechy.
-Może jutro poszlibyśmy do kina? Tak dawno nie wychodziliśmy, tak dla odstresowania- Zaproponowała widząc jak w kiepskiej jest formie.
-O kudłatym potworze zapomniałaś, czy bierzemy go ze sobą? Po za tym niedawno byliśmy w teatrze na jaju, nie pamiętasz?
-Masz rację, zapomniałam- zrobiło jej się głupio, że zapomniała o psie. O teatrze nie zapomniała, bo trudno obok takiego doświadczenia przejść obojętnie. W tym momencie zdała sobie sprawę, że od trzech dni u sąsiadki jest podejrzanie cicho. Tak, jakby nikogo tam nie było. A jeśli coś jej się stało a wszyscy zajęci swoimi arcyważnymi sprawami to zlekceważyli? Co jeśli za ścianą rozegrała się tragedia?
-Tak przy okazji to nie widziałaś mojej błękitnej koszulki?
-Tej, co przypomina szmatę do podłogi i co chciałam ją już pięć lat temu wyrzucić?- Szczerze nie cierpiała tej sfatygowanej, nieprzypominającej ludzkiego ubrania szmaty. Nie starczyło jej jednak odwagi, by ukradkiem się pozbyć koszulki. Nie wiedzieć, czemu Leon był do niej niezwykle przywiązany.
-Tak, właśnie tej, mojej ulubionej.
-A wiesz, że nie, jakoś mi się w oczy nie rzuciła. Słuchaj, czy spotkałeś ostatnio naszą sąsiadkę?- Musiała sprawdzić, jeśli ta biedna kobieta umiera za ścianą a oni nic nie zrobią, nigdy sobie nie wybaczy. Nie chodziło o zwykłą ciekawość, czy wtykanie nosa w nie swoje sprawy, ale o ludzką życzliwość. Tyle się teraz mówi o obojętności na drugiego człowieka, nie chciała być taka osobą.
-Melly córka diabła.
-Kto sąsiadka?- Nie zrozumiała zupełnie, do czego zmierza Leon. Od afery z dysko polo relacje między nimi a starszą panią były lepsze niż dobre. Złapała się nawet na tym, że podświadomie traktowała sąsiadkę jak członka rodziny, taką dalszą ciocię. Tyle, że Rysia swoim dziwnym zachowaniem tak namieszała w ich życiu, że stracili zupełnie kontakt z rzeczywistością a tym samym z elegancką kobietą za ścianą.
-Jaka sąsiadka?- Leon puknął się w głowę
-Nasza a jaka inna?- Teraz to ona zgubiła wątek, o czym oni w ogóle rozmawiali?
Jakby na zamówienie w mieszkaniu obok rozległy się głosy a jeden z nich bez wątpienia należał do śpiewaczki operowej.
-Ale, o co ci chodzi?- Leon umył jedno ze złocistych jabłek, które Anka kupiła na rynku u znajomej pani, oferującej owoce i jarzyny z własnego gospodarstwa.
-O córkę diabła i nie mi tylko tobie- Zaprotestowała wyjmując jabłko dla siebie, tym razem tak łatwo Leon jej nie wkręci.
-Nie wiem skąd ci się wzięła sąsiadka, ja mówię o Leeloo.
-Dlaczego?- Chyba było coś z nią nie tak, rano nie zrozumiała, o co chodziło Rysi a teraz rozminęli się tematycznie z Leonem.
-Bo to Leeloo nie sąsiadka zżarła moją koszulkę- wytłumaczył jej jak małemu dziecku widząc, że ma problemy z koncentracją.
-Cholera jasna i ty to tak spokojnie mówisz?

niedziela, 31 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 72 Bułka z prądem.



72 Bułka z prądem.




-Ty wiesz, że po mieście jeździła dziś wściekle pomarańczowa, wielka jak czołg puszka?- Spytała Leona wypakowując zakupy z reklamówki.
-No, co ty pokaż fotki- zainteresował się tematem.
Anka poczuła jak wielki głaz, który ugniatał jej żołądek od samego rana, błyskawicznie zmienił swe rozmiary, teraz zdecydowanie był mniejszy tak, o co najmniej dobrych kilka ton. Nie rozrywał już wnętrzności, nie ciągnął do ziemi, tylko nieprzyjemnie ciążył. To była wielka ulga. Nawet nie przypuszczała, że wystarczy kila niepozornych słów, by poczuła się lepiej. Klasyczne, męskie, rzeczowe podejście do sprawy było najlepszym lekarstwem na paranoję, która powoli zaczęła ją ogarniać.
-Nie mam- Nie przyznała się, że nie przyszło jej do głowy, by wyciągnąć komórkę i uwiecznić pomarańczową maszkarę na kółkach.
-Dlaczego?
-Jakoś tak nie było okazji- Poczuła się głupio, gdy w końcu miała okazję uwiecznić otaczające ją szaleństwo, zgłupiała i nie zrobiła nic. Sama sobie była winna, po co zaczynała temat.
-Acha- zainteresowanie Leona pomarańczową puszką wygasło niemal natychmiast, stwierdził, że jeśli Anka nie zadała sobie trudu uwiecznienia dziwadła to nie było, co roztrząsać sprawy. To znaczy istniała szansa, że żona podzieli się z nim jeszcze jakimiś sensacyjnymi wiadomościami, ale brak zafascynowania, czy podniecenia w jej oczach utwierdzał go w przekonaniu, że to już koniec tematu.
Moment od rozkruszenia skały w jej żołądku i odczucia ulgi do następnego ataku nie trwał zbyt długo. Irracjonalne poczucie zazdrości chwyciło Ankę za gardło niczym żelaznymi rozpalonymi do czerwoności cęgami. Ledwie mogła oddychać a oczy o mało nie wypadły jej z orbit. Musztarda w kostkach nie dawała jej spokoju.
-Słyszałeś kiedyś o musztardzie w kostkach?- Spytała na pozór obojętnie, walcząc z paniką i ograniczeniami ciała, które zachowywało się tak jakby właśnie przechodziła febrę.
-Straszne świństwo- Stwierdził krótko, nie zauważając tego, co się dzieje z żoną. Zbyt pochłonęło Leona oglądanie pomidorów, by zauważył, że twarz jego żony w sekundę stała się o wiele ciemniejsza niż warzywa, które trzymał w ręce a żyły na skroniach pulsują niebezpiecznie.
-Słucham?- To, co wyszło z jej ust bardziej przypominało syk niż ludzką mowę.
-Nie wiesz, jaką konsystencję ma zwykle musztarda? Ty wiesz ile chemii musieli tam dowalić, żeby trzymała się w kostkach? Czego to już nie wymyślą, by sprzedać zwykły chłam.
Anka milczała, niewidoczne kleszcze jeszcze przed chwila miażdżące jej gardło, rozluźniły uścisk a potem zupełnie nieoczekiwanie wyrwały kamień, który umościł się w żołądku. Poczuła się lekka jak piórko, pyłek, nie znała w tej chwili żadnych ograniczeń, zmęczone ciało przepełniała radość i szczęście. Nie zagubili się i nie zbłądzili, choć pokusa była tak blisko, wystarczyło wyciągnięcie ręki, na szczęście byli tak skupieni na sobie, że nie zainteresowały ich nieprzyzwoite zabawy na mieście.
-Ty wiesz jak ten kretyn Edek nazwał nowy projekt, który ma za zadanie ocieplić wizerunek firmy, nadać mu ludzką twarz?- Leon nieoczekiwanie zmienił temat.
Edek nie był Edkiem, tylko Wojtkiem, ale nikt nie zwracał się do niego po imieniu. Edka wkręcił do firmy ojciec polityk, po mieście chodziły nawet plotki, że zniżył się do szantażu i do nadużycia. Edek miał problem z alkoholem, miał dwadzieścia dwa lata i nie zwykł trzeźwieć, choć oczywiście czasami zdarzały się dni, że nie przesypiał dniówki w schowku na szczotki, gdzie wstawiono specjalnie dla niego starą kanapę. Z punktu widzenia firmy dni, kiedy był na chodzie, wcale nie były udanymi.  Na niczym się nie znał, ale przeszkadzało mu to wtykać wszędzie swoich pięciu groszy i pouczać pracowników, niektórych próbował nawet ustawiać po kątach, nie rozstając się przy tym z butelką wina, czy wódki w zależności od nastroju. Raz czy dwa obito mu facjatę, ale nic nie zrozumiał tej lekcji.
-Nie mam zielonego pojęcia, ale już się boję.
-Bułka z prądem.
-A, czego projekt dotyczy?- Jak na Edka nie było źle, fakt kojarzy się jednoznacznie, ale nie było inwektyw, przekleństw czy sprośności.
-Sponsorowania dożywiania trzech wiejskich szkół na terenach najbiedniejszych, tak ogólnie rzecz biorąc.

środa, 27 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 71 Musztarda w kostkach.





71 Musztarda w kostkach.




-To jak jesteś taka mądra powiedz, co to jest, bo czym nie jest sama widzę, - po chwili zastanowienia Rysia dodała- chyba
-Skąd mam wiedzieć, reklama nowego produktu, badania socjologiczne? Może zwyczajnie kręcą film, na przykład zwariowaną komedię o kosmitach?- Skąd mogła wiedzieć, co oznacza ogromna, pomarańczowa puszka na cienkich kołach powoli sunąca główną ulicą w akompaniamencie potępieńczych dźwięków?.- O wiem, to może miejsce hotelowe byś mogła skonsumować w wyjątkowo romantycznych i nietypowych okolicznościach swój związek z Ryśkiem?- Nie potrafiła odmówić sobie tej małej złośliwości.
-Spadaj- Rysia wydęła wargi prawie tak wydatnie jak silikonowa gwiazda estrady. Trudno powiedzieć, która za dużo ostatnio na scenach amatorek plastiku.
-Wedle życzenia- Anka wykręciła piękny piruet na wcale nieucieszonym z takiego obrotu sprawy obcasie i ruszyła w stronę drzwi- Będziemy w kontakcie- rzuciła jeszcze w stronę siostry, jednocześnie spoglądając na zegarek.
Nie było jeszcze tak źle, zdąży zaparzyć sobie herbatę i włączyć komputer przed rozpoczęciem pracy. Wlewała wodę do czajnika, gdy do malutkiego pomieszczenia służącego za kuchnię i jadalnię w jednym, wpadła Elka z kadr. Mówią, że kobiety w pracy są wrogami, atakującymi z zaskoczenia plecy koleżanki, one jakby na przekór temu twierdzeniu zwyczajnie w świecie lubiły się. Mało tego, czasem nawet umawiały się na mieście na kawę i torcik czekoladowy, żeby spokojnie pogadać. Elka zawsze miała dobry humor i rozśmieszały ją sprawy, których normalnych ludzi doprowadzały do palpitacji serca czy na skraj depresji. Niemiłosiernie chuda, czemu zresztą trudno się dziwić, zawsze w biegu i nadmiarem energii. W malutkie ciało przez jakąś kosmiczną trudną do wytłumaczenia pomyłkę, wtłoczono wigoru na dwa, czy może nawet trzy ludzkie osobniki. Elka nie uznawała spódnic ani butów na obcasie. Nosiła sportowe spodnie najlepiej bojówki do tego trampki i białą bluzkę, ale tylko, dlatego, że ostrzeżono ją, że jeśli jeszcze raz przyjdzie do pracy w ponaciąganym, czy jakimkolwiek podkoszulku zostanie zwolniona.
-Mała wyglądasz tak, jakbyś była na imprezie z hasłem przewodnim: musztarda w kostkach- Stwierdziła już w drzwiach
-Eee?- Nie było to być może lotne pytanie, ale jedyne, na jakie potrafiła zdobyć się w tej chwili Anka.
-No, co ty, wiem, że masz przystojnego męża i gołąbki z was romantycznie na zabój w sobie zakochane i do tego nierozłączne, ale o świńskiej zabawie singli musiałaś słyszeć. –Elka wybuchła śmiechem tak głośnym, że Anka mało nie wypuściła w z ręki swojego ulubionego kubka.- Źle babo wyglądasz, przemęczona, zmielona, przewałkowana. Co ty robiłaś? Albo lepiej nie mów, bo mi żal będzie.
Pokiwała przecząco głową, nie miała zielonego pojęcia, o czym mówi Elka. Zabawa singli i do tego świńska? Co to miało wspólnego z musztardą w kostki? Zresztą musztarda nie mogła być w kostki no chyba, że na kostkach. Zupełnie wypadła z rynku, mało tego nigdy nawet na nim nie zaistniała. Elka była singlem, w sumie to nie do końca to określenie do niej pasowało, bo tak naprawdę nigdy nie była samotna, zmieniała partnerów częściej niż rękawiczki, Anka podejrzewała, że to wszystko, dlatego że żaden z mężczyzn nie potrafił dotrzymać jej kroku.
-Jak już znudzisz się mężem, to się zgłoś do doświadczonej koleżanki wtedy wprowadzę się w świat, jakiego nie znasz.- Zaproponowała Elka zalewając wrzątkiem kawę w kubku z misiem ściskającym serduszko.
-Nie możesz mi tak po prostu wyjaśnić?- Anka była tak skołowana i śpiąca, że w sumie ciekawość przegrywała ze zmęczeniem.
-O nie maleńka, to wiedza tylko dla wtajemniczonych, teoria jest ściśle powiązana z praktyką, inaczej się nie da.
-Tak a monstrualne pomarańczowe puszki jeżdżą po ulicach. Wiesz jednak sobie odpuszczę, wolę żyć w nieświadomości. – W sumie nie potrzebowała do szczęścia zboczonych zabaw na imprezach a czego, jak czego, ale atrakcji miała ostatnio po dziurki w nosie. Totalny przesyt adrenaliny
-I słusznie do ciebie bardziej pasuje rycerz na białym rumaku niż musztarda w kostkach.- Elka wybiegła z kubkiem zostawiając Ankę samą.

niedziela, 24 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 70 Bojowy wóz talibów.



70 Bojowy wóz talibów. 


-Idiotka-parsknęła rozeźlona Rysia.
-Tak, idiotka do kwadratu- przytaknęła Anka a ze złości dym szedł jej uszami. Ryśka przekroczyła wszystkie możliwe tabu. To było zboczenie, które nie mieściło się Ance w głowie, to wbrew naturze. Nie, nigdy choćby od tego miał zależeć los świata, ona na takie zabawy się nie pisze! To było tak obrzydliwe, że brakowało jej słów. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
-Ty jesteś idiotką.- Uściśliła Ryśka
-Ja? Ja? Ja?- Teraz już nie tylko dym szedł Ance uszami, do kompletu oczy zabłysły czerwienią, niczym najwścieklejszej z demonic. To przechodziło ludzkie pojęcie, najpierw Rysia okazała się zboczoną do kwadratu siostrą a teraz jeszcze ją wyzywa od idiotek. Szału można dostać.
-No a kto idiotko?- Rysia puknęła siostrę palcem w czoło- Pomyśl.
-To ja, ja ci się wyra pcham?- Zaczynała się poważnie zastanawiać, czy siostra nie zwariowała od nadmiaru wrażeń.
-Debilka, o Ryśku mówiłam.
-Acha- Z Anki spłynęło powietrze, poczuła się jak dmuchany pajacyk, któremu wyszarpano na czole dziurę zardzewiałym gwoździem.- Stanowczo potrzebuję snu, bardzo potrzebuję- Stwierdziła całkiem poważnie. Jak mogła zinterpretować słowa siostry w taki a nie inny sposób? Może to właśnie z nią już nie wszystko było w porządku? Może to ona postradała zmysły?
-Z tym się mogę zgodzić.
-Ale, dlaczego? Mówiłaś, że dasz sobie czas, że nic na siłę. Miałaś się z nim obchodzić jak kot z jeżem a teraz oświadczasz mi ot tak sobie, że musisz natychmiast skonsumować tę znajomość?!- Nie rozumiała, dlaczego siostra tak nagle zmieniła zdanie. To zupełnie nie było w jej stylu. Tyle lat nienawidziła a potem nie cierpiała Ryśka, nie chciała nawet o nim słyszeć a nagle nic innego nie zajmuje jej głowy jak tylko seks z nim? To wszystko było jakieś porąbane a Ryśka nigdy wcześniej się tak nie zachowywała. To jakaś klątwa, urok albo nawet coś gorszego.
-Tak zaraz od razu może nie, na pewno nie na ulicy, poczekam do wieczora. Miałam sen. Z takich, których się nie bagatelizuje i wyszło na to, że jeśli nie dziś to może już nigdy. To ostatnia okazja a potem pozostanie mi tylko żal, będę go mieć do siebie do końca życia i nic więcej, tylko ten żal, nie Ryśka. Dziś w nocy sprzątnie mi go z przed nosa inna bez względu, czy on mnie kocha, czy nie. Muszę spędzić z nim tę noc, nie mam wyjścia.
-A o boczku też tam było? W tym twoim proroczym śnie i o łososiu?- Anka nie mogła się ot tak pogodzić się ze słowami siostry.
-Uczepiłaś się głupoty, ja mówię o sprawach fundamentalnych o przyszłości.
-A nie możesz go wziąć na nocne łowienie, na przykład na kuter?  Tylko wy dwoje, żadnych innych bab. To musi być od razu dwukwiat?
-Zważywszy na moją chorobę morską to byłoby niesamowicie romantycznie, normalnie do zerzygania. Zresztą widzisz gdzieś tutaj morze?
Anka nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem jej uwagę przykuł najdziwniejszy pojazd, jaki widziała całym swoim w życiu. Ogromna puszka jak po pasztecie albo po paprykarzu szczecińskim, była tak wielka, że zajmowała cały pas jezdni, na dodatek pomalowana na wściekle pomarańczowy kolor. Cała konstrukcja osadzona była na kilkunastu kołach przypominających te od rowerów. Puszka wyglądała bardzo, ale to bardzo dziwnie, a dźwięki, które z siebie wydawała można było porównać do jęków dochodzących z najprawdziwszego diabelskiego kotła. Ance z przerażenia przeszły po plecach ciarki.
-Co to do cholery jest?- Zszokowana Rysia wytrzeszczyła oczy.
-Bojowy wóz talibów to to nie jest.- Palnęła bez zastanowienia Anka, bezskutecznie wypatrując w puszce okienka czy drzwiczek.
-Skąd wiesz, widziałaś?
-Nie, ale widzisz takie kółka na pustyni czy w górach?- Anka starała się dowieść prawdziwości swego stwierdzenia- W każdym razie ja bardzo potrzebuję snu mam już omamy i to piekielne.

środa, 20 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 69 Drżący dwukwiat naszych ciał.



69 Drżący dwukwiat naszych ciał.



-Tak, można jeden raz, czemu by nie. Morderstwo przestaje być morderstwem ot tak, bo masz taką fantazję, kaprys? Trochę tu brak konsekwencji no, ale w sumie już nic mnie nie zdziwi- Leon przeczesał włosy był gotowy by ruszać do pracy.
-Co sugerujesz?- Rysia nastroszyła się niczym zdenerwowany kot.
-A czy ja zaraz muszę coś sugerować? Doskonale wiesz, że nasze życie, nie tylko twoje, wygląda tak jakbyśmy byli na ciągłym haju. Czy normalni ludzie znają wiedźmy? Na trzeźwo mają omamy, że atakują ich węże, czy chodzą nieprzytomni przez kilka dni?
-Nie- Rysia skapitulowała. Leon miał rację, w ich życiu nic już nie było normalne.
-Dobrze dziewczyny spadam, nie chcę się spóźnić. Cześć- Wybiegł, zanim Anka zdołała się odezwać, trudno wyśle mu smsem listę zakupów.
-Ma rację, lepiej nie spóźniać się do pracy, choć w sumie ja to nawet nie wiem, czy jeszcze pracuję. Jeśli zawaliłam to, co myślę, że zawaliłam to nie powinnam nikomu wchodzić w drogę, bo mogą ludziom puścić nerwy.- Rysia westchnęła ciężko.
-Idziemy. Martwić będziemy się później. -Zadecydowała Anka, nalewając Leeloo czystej wody do miseczki.
Obydwie pracowały w centrum, pogoda była ładna, więc postanowiły przespacerować się, zamiast czekać na autobus.
-Wszystko przez moje łakomstwo- westchnęła ze złością Anka.
-Co?
-Cały ten szajs i wariactwo, wszystko przez to, że zachciało mi się szarlotki.
Rysia popatrzyła na siostrę w tak jakby ta nagle stała się zielona, a na czole wyrósł jej róg niczym jednorożcowi a potem popukała się znacząco w głowę.
-Chciałam sobie ukroić kawałeczek tak, żeby Leon nie wiedział. Na paluszkach weszłam do spiżarki tyle, że nie było tam ciasta, tylko obce, nieznane mi mieszkanie. Inny świat, nawet wyglądali inaczej ci, co tam żyli i panowały tam zwariowane zasady, których za nic nie mogłam zrozumieć. Trudno mi to opisać, ale nie zmyślam, to nie był sen i chyba nie zwariowałam.- Tego ostatniego nie była tak zupełnie pewna.
Rysia wybuchła śmiechem tak głośnym, że ludzie zaczęli się za nimi oglądać. Przystanęła na chwilę złapała za brzuch i śmiała jak oszalała. Anka zapłonęła rumieńcem ze złości i wstydu, wiedziała, że to, co mówi brzmi niedorzecznie, ale takiej reakcji się nie spodziewała.
-Śmiej się, śmiej- syknęła przez zęby, siłą powstrzymując się, żeby nie trzasnąć siostry torebką.
-Tam gdzie ja byłam, były smoki i tatuaże na łbach, które się poruszały. Mała dziewczynka w poszarpanym swetrze na widok, której bezlitosny morderca ciął swoje ręce i bimbrociagi były, więc wierzę w twoje każde słowo.
-Nie żartujesz?- Upewniła się Anka.
-Wyobraź sobie, że nie mam nastroju na takie żarty, ta smarkata u ciebie też była? Ona przyprowadziła cię z powrotem?
-Nie, nie było żadnego dziecka, smoków też nie, ani bimbrociągu. Za to spotkałam w aptece kolesia, który udawał babkę kapłankę w tamtym świecie, trochę tak jak w seksmisji i on mnie też poznał.
Milczały, każda z nich musiała przetrawić to, co słyszała od siostry. To było tak dziwne, że nawet nie wiedziały jak komentować sytuację, w której się znalazły.
-Teraz powiem coś bardziej niedorzecznego niż te cholerne smoki i inne światy- zaczęła Rysia i się zacięła.
-Dawaj- Ponagliła Anka, bo stały już przed budynkiem, w którym pracowała.
-Tylko się nie śmiej i nie oburzaj.
-Mów- zażądała stanowczo Anka, spoglądając znacząco na zegarek
-Dobrze, więc- chrząknęła- jestem pewna, że nadszedł czas, by drżący dwukwiat naszych ciał zarysował się w świetle księżyca. Właśnie tej nocy, rozkosz ma bosymi stopami zatańczyć w satynowej pościeli mego łóżka.
-Nasz? Nasz dwukwiat? Zboczona jesteście? Jestem twoją siostrą! -Anka z obrzydzeniem splunęła na chodnik.

niedziela, 17 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 68 Kontrawencjonalizacja.




68 Kontrawencjonalizacja



Anka nawet szybko usnęła, ale nic to nie zmieniało, obudziła się zmęczona i nieprzytomna. Miała trudności ze skupieniem się na prostych, zdawałoby się mechanicznie wykonywanych czynnościach. Głupie mycie zębów okazało się nie lada wyzwaniem, najpierw zapomniała o paście o potem dwa razy o mało nie usnęła zagryzając szczoteczkę. Na koniec okazało się, że wcale nie użyła swojej, tylko Leona.
Mogłaby pospać jeszcze z godzinę, ale Leeloo nie była wyrozumiała, uważała, że poranny spacer to rzecz święta. Nie było sensu dyskutować ze szczeniakiem, który miał w nosie jej brak snu, roznosiła go energia i radość z budzącego się dnia. Tej radości zupełnie brakowało Ance, lecz Leeloo zdawała się tego nie dostrzegać.
Spacer jak spacer, dla Anki najważniejsze było, że wróciły na czas i bez strat, to znaczy wróciły obie i to każda w jednym kawałku. A gdzie spacerowały to już było zupełnie bez znaczenia. Gorzej, że świeże powietrze wcale nie pomogło, w głowie Anki nadal królowała czarna, gruba stora niepozwalająca zebrać myśli.
Rysia siedziała w łazience a Leon w kuchni pichcił jajecznicę. Anka nie była głodna no, ale ewentualnie jajecznicę z pomidorami mogła w siebie wmusić. Leon potrafił wyczarować idealną, właśnie taką jak lubiła, zresztą nie tylko jajecznicę.
Ryśka wkroczyła do kuchni świeża niczym pierwiosnek, promieniująca radością i optymizmem tak bardzo, że zdumiona Anka musiała zmrużyć oczy.
-Kontrawencjonalizacja- Oznajmiła z radością tak, jakby dzieliła się z nimi niezwykle radosną nowiną.
-Takie trudne słowa i to z samego rana- jęknęła Anka.
Leon udawał, że nic nie słyszy, Anka domyśliła się, że i on za cholerę nie wie, co jej pokręcona siostra znowu wymyśliła.
-Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko- Ryśka wykręciła piruet, otworzyła lodówkę i pląsając w rytmy tylko jej znanej melodii, nalała sobie do kubka schłodzonego soku.
Nawet Leon na chwilę zastygł w zdumieniu, a Anka szczypała się w rękę by upewnić się, że na pewno to jawa nie jakiś koszmarny sen.
-No to jak?- Ponagliła Ryśka, wgryzając się w dojrzałego pomidora, który miał za chwilę skończyć swój czerwony żywot w jajecznicy.
-Ale, co?- Anka zgłupiała zupełnie.
-Zapraszam was na obiad a raczej na kolację, dzisiaj. Mam pomysł. Myślę, że to dobry pomysł- Ryśka nie czekając na Leona, sama nałożyła sobie takiej mało ściętej jajecznicy na talerz.
-A ryby będą śpiewać- Ironia Leona była całkiem nie na miejscu, wielokrotnie bywali na obiadach u Rysi, która świetnie gotowała
-Co powiedziecie na łososia w boczku?- Rysia zamiast odgryźć się Leonowi jak to miała w zwyczaju, uśmiechnęła się promienie.
Fakt ten bardzo zaniepokoił Ankę i Leona chyba też, bo stukał nerwowo drewnianą łyżką o pustą już patelnie, zamiast podawać jajecznicę na stół.
-Przecież ty już nie jesz mięsa- Anka była w prawdziwym szoku, dwa lata temu Rysia odrzuciła mięso twierdząc, że nie będzie brała udziału w mordzie niewinnych
-Dlatego właśnie kontrawencjonalizacja – Ryśka nie przejmując się konwenansami wylizała swój talerzyk po jajecznicy- To nie będzie dziś zbrodnia tylko występek.
-Uderzyłaś się w głowę? Ile palców widzisz?- Leon podniósł rękę z wyprostowanym środkowym i serdecznym palcem
-Ty brałaś coś? Paliłaś? – Tym razem Anka w stu procentach zgadzała się z mężem, z siostrą coś było nie w porządku. Może jednak nie trzeba było słuchać tej małej w potarganym sweterku, tylko zawieźć ją od razu do szpitala?

środa, 13 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 67 Zacząć od końca.






67 Zacząć od końca. 


-A jakiś pradawnych łysych tam mieliście? Może mam jechać glace im wypolerować na błysk, tak żeby tych z bujnymi czuprynami blask zadziwił, czy wręcz oślepił? Co, Leon młoda wskazówek nie zostawiła? Nie szepnęła ci do uszka, co ma czynić rąbnięta na umyśle szwagierka?
-Ty to lubisz zacząć od końca, może masz latać z maszynką po mieście i golić, co popadnie, tak długo, aż znajdziesz pradawnych?– Odciął się Leon
-Od końca to mogę zacząć z tobą, ale uwierz, że nie chcesz tego. I nigdy, nawet najczarniejszych koszmarach nie męczyło cię tak, jak mogę ja.  I jeszcze jedno, nigdy więcej już nikomu nie wspomnisz, że właziłam ci w nocy do łóżka, nawet w żartach i po pijaku.- Poradziła całkiem poważnie, jeśli miała mieć zszarganą reputację to powinna mieć z tego, choć trochę przyjemności, a obleśny szef Leona niech swoje mroczne fantazje wiąże z kimś innym, nie z nią Rysią.
-Rysiek tu był, szukał cię- Wtrąciła się Anka
-Chce mnie zatrudnić, czy może utrzymywać?- Co prawda Rysia nigdy wcześniej nawet nie wzięła pod uwagę, że mogłaby leżeć i pachnieć a mężczyzna zapewni wszystko, o czym tylko zamarzy, ale może to właściwy czas by zweryfikować swe podejście do życia? To ostatni dzwonek nie była już smarkulą, sponsorzy nie będą pchali się drzwiami i oknami, tak ogólnie to Rysiek też powinien uganiać się za młodszymi modelami. Wielbiciel antyków jej się trafił.
-Martwił się, zwyczajnie jak normalny człowiek. Obiecałam, że się odezwiesz jak poukładasz swoje sprawy.
-Pewnie, jak już wyglancuję wszystkie łyse pały w kraju, rzucę się w mu w ramiona, prosząc by mnie kochał i utrzymywał.- Nie, nie była zła na Ryśka tylko na tą całą sytuację, to nie tak powinno się rozwijać.
-Ty a to od końca to jakby miało być?- Leon patrzył na szwagierkę a w oczach błyszczało mu złe światełko.
Rysia nie podjęła tematu, już stąpała po grząskim gruncie jeszcze krok i wpadnie po szyję. Lekko przegięła, musiała wystopować zanim będzie za późno by wyjść z tego bagna z twarzą.
-Ta mała mówiła, że masz w pracy zachowywać się normalnie i nie dziwić niczemu. Tak jakby nic się nie stało.
-Ja zwariuję – westchnęła Rysia. Zupełnie nie wiedziała, co robić. Wściekać się, płakać, czy może próbować zrozumieć, albo i lepiej udawać głupią. To wszystko nie miało sensu.
-O to bym się nie martwił, to znaczy nie ma, co płakać nad rozlanym mlekiem- Leon wstał i ziewnął – Dobranoc- rzucił przez ramię, idąc w stronę sypialni
-Rozumiesz coś z tego?- Spytała Rysia siostrę
-Wszystko wymknęło się z pod kontroli jedyne, co pewne to to, że musimy trzymać się razem, w tym nasza siła. Trzy dni temu Rozszumiały się wierzby płaczące okupowała nasze drzwi. Mówię ci siedziała na wózku, cała w gipsie i tak wyklinała, że uszy więdły. Na szczęście ty akurat zastygłaś jak najprawdziwszy słup soli i mogłam udawać, że nikogo nie ma w domu. Miałam nawet dzwonić po policję, żeby coś zrobili z tym babsztylem, ale przyszła ta mała. A wtedy ta czarownica wyrwała na dół po schodach jakby ją całe stado diabłów goniło, myślałam, że się zabije na amen. Zapierniczały kółka jak przy biciu rekordu szybkości. Normalnie aż gips trzeszczał a może to były jej zęby. Nawet nie wspomniałam Leonowi, że tu była, żeby się nie denerwował. Leeloo ją lubi.
-Rozszumiały się wierzby płaczące?- Zdziwiła się Rysia
-Nie małą.
-Zgłupiałaś zupełnie? Czy ten pies kogoś nie lubi? Każdemu mordę by lizał. To chodząca kupa kłaków i miłości.
-Może i tak. Wiesz, muszę się przespać, ty chyba też. Tam w torbie masz czyste ciuchy i swoje kosmetyki.- Anka wskazała kąt, w którym stała torba podróżna Rysi.

niedziela, 10 maja 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 66. Pradawne paciory.



66. Pradawne paciory.


-Podobno to nie problem- Anka usiadła koło Leeloo i zaczęła delikatnie głaskać szczeniaka za uszami, żeby go uspokoić, wyciszyć. Następna nieprzespana noc nie wróżyła nic dobrego. Baterie zapasowe dawno się wyczerpały, a kontrolki w jej głowie niczym koguty na karetce wzywały do natychmiastowego udania się w kierunku sypialni. I nie było najmniejszego sensu z nimi dyskutować.
-Mała franca w poszarpanym sweterku tak powiedziała? - Utopiła inwestora, czy podpięła na stałe do bimbrociągu? Chłopina opity niczym kleszcz krwią, nie będzie pamiętał o świecie a już na pewno nie o tym, że Rysia dała ciała, zawaliła termin? Nie wiedziała sama, co o tym myśleć a jeśli to, co pamięta to efekty choroby umysłowej? Waliło się jej życie, mogła mieć omamy mieszać fikcję z rzeczywistością, uciekać w świat bajek.
-Wiesz nawet nie mam do ciebie pretensji za te dwa tygodnie istnego szaleństwa- Leon zupełnie nieoczekiwanie zmienił temat.
-Tak a dlaczego?- Musiał mieć istotny powód, że tak bezceremonialnie jej to obwieszcza nie czkając nawet na moment, kiedy Rysia się będzie kajać i przepraszać za kłopot.
-Dostałem premię a już zaczynałem zapominać jak to jest ją dostać. Pierdzielony kryzys i spekulanci, bankowcy i jeszcze politycy żeby ich pokręciło.
-A, co ja mam z tym wspólnego? Za chorobę nie potrafię bańki spekulacyjnej puścić w świat, z bankowością to mam tyle wspólnego, że konto posiadam i wiem, że nie dobrze jest mieć debet. Z politykami się nie zadaję dla zasady a może, dlatego, że żadnego nie znam i nie chcę znać.- Nie miała pojęcia, o co podejrzewa ją szwagier.
Leon zachichotał, ubawiony sprawiał wrażenie całkiem rozbudzonego i zadowolonego z życia.
-W robocie wyglądałem jak zombie, ale uczciwie robotę odwalałem- zaznaczył tak żeby nie było, co do tego wątpliwości- i mój szef, wiesz to szajbus jest, z pyskiem na mnie, że jak baluję, to mam to robić tak, żeby do roboty przychodzić świeży jak pierwiosnek na wiosnę. Ogólnie był nieprzyjemny i jeszcze dodał, że on sobie nie życzy patrzeć na takie pomięte i ziemiste facjaty.
Leon zrobił przerwę, dając Rysi chwilkę by przetrawiła jego słowa, przyjrzała się umęczonej twarzy.
-Nie rozumiem- Powiedziała zgodnie z prawdą.
-No właśnie, wtedy ja zamotany jak sznurówka, wypaliłem bez namysłu, że nie wyspałem się, bo mi się szwagierka do wyrka pchała.
-Co?
-No, nie zdążyłem wyjaśnić, o co chodzi, bo ten zboczeniec, seksista natychmiast zmienił front, traktując mnie wręcz jak dawno niewidzianego, ukochanego brata albo bratnią duszę. Straszliwie zaimponowało mu, że aż taki wpływ mam na kobiety, szczególnie, że dałaś mu po pysku na tej imprezie organizowanej przez moją firmę, na tej, co to poszliście z nami. Wtedy przy bufecie nie potrafił utrzymać rąk przy sobie i wcisnął ci je w dekolt.
Teraz sobie przypomniała, wyjątkowo oślizgły i nieprzyjemny koleś o wiecznie wilgotnych rękach i takich palcach jak polipy. I ten gnój teraz będzie myślał, że jest nimfomanką pozbawioną wszelkich hamulców, to jakieś szaleństwo.
-On nawet pamiętał, że miałaś zieloną sukienkę i wisior. Taki wielki kamień oprawiony w srebro, musiałaś naprawdę wpaść mu w oko.
-To tę premię dostałeś za to, że mnie opętałeś czy może za to, że odrzuciłeś moje zaloty?
-Mówiłam Leonowi, że ma to odkręcić, bo ta premia nie jest warta opinii, jaką przy okazji ci wyrobił- Anka westchnęła ciężko- I on to zrobi, przypilnuję tego. Tyle, że na to przyjdzie czas, ta mała mówiła, że teraz ważne są pradawne paciory.
-E…? Znaczy, co?-Spytała niezbyt lotnie Rysia sytuacja dawno ją przerosła.
-Nie wiem myślałam, że to ty będziesz wiedziała.
-Paciory od pacierzy pradawnych? Mam klepać coś na kolanach, świtkiem o poranku by nie zwariować może jeszcze po łacinie? Czy może paciory od paciorków wyszyć nimi bluzkę, spódnicę czy kurtkę albo dres i błyszczeć niczym sroka na targu? Wy naprawdę pogłupieliście? Ważne są paciory i to zapamiętaliście, ale żadne z was nie spytało, o co chodzi? Skąd do cholery mam wiedzieć, co to za ustrojstwo te pradawne paciory?
- U dziadka w sumie tak się na łysych mówiło- Leon podrapał się w głowę z wyjątkowo głupią miną.